Życie w poczekalni

Z pozoru wszystko wygląda dobrze: to kandydaci na rodziców ustawiają się w kolejkach, a większość przeznaczonych do adopcji dzieci znajduje domy. Tyle że wcześniej tysiące z nich przechodzi piekło.

10.09.2018

Czyta się kilka minut

 / BARBARA NIEWIADOMSKA
/ BARBARA NIEWIADOMSKA

Witają na ryneczku z kilkoma kawiarenkami i sklepikami. Państwo J.: tuż po czterdziestce, wykształceni, pracujący. Własnych dzieci mieć nie mogli. Więcej – zwłaszcza imion i nazwisk – nie podadzą. Podobnie jak inni rodzice ado­pcyjni, z którymi się skontaktuję, chcą chronić dziecko.

Franek (imię zmienione), drobny i żywiołowy dwuipółlatek z gęstą czupryną, za moment zaprzeczy stereotypowi „zahukanego dziecka z adopcji”. W kawiarni, w której zje lody waniliowe, będzie słychać głównie jego, a spuszczony na moment z oczu wdrapie się na sąsiedni stolik.

Jego historia jest gęsta od zdarzeń. Tak jakby nie chodziło o 30 miesięcy, ale co najmniej o 30 lat życia.

Mamy nie ma w domu

Na świat przychodzi w maju 2016 r. Jest piątym dzieckiem swojej matki, ale ma innego ojca niż rodzeństwo. Mama znika z domu nawet na kilkanaście dni. Pije. Wtedy dzieci zostają z dziadkami, też nadużywającymi alkoholu.

Wrzesień 2016: dzieci zostają interwencyjnie odebrane z domu, bo ktoś zauważył pijanego dziadka oraz nieobecność mamy. Od narodzin Franka do reakcji urzędników mijają więc cztery miesiące. Mimo że rodzina jest pod opieką Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej na długo przed jego narodzinami.

Ogniwo pierwsze: pomoc społeczna

Te cztery miesiące to i tak nie najgorzej. Późne reakcje służb na – stanowiące przesłankę do odebrania dzieci – „zagrożenie życia lub zdrowia” dziecka to jeden z grzechów głównych systemu. Wynika zwykle z dwóch przyczyn.

Pierwsza: nie reagują ludzie. Krewni, znajomi, sąsiedzi. Druga: zwlekają urzędnicy. Np. z obawy o posądzenie, iż zbytnio ingerują w sprawy rodziny. Zwłaszcza że w ostatnich latach media obiegły informacje o przypadkach „odbierania dzieci za biedę”; informacje podsycane przez polityków. Premier Beata Szydło mówiła nawet w exposé, że jej rząd wprowadzi zakaz takich praktyk.

Wszystko dlatego, że sądy oznaczały wcześniej w statystykach kategorię „ubóstwo” jako przyczynę interwencji. – Tymczasem tak naprawdę chodziło o sytuacje, w których bieda była tylko czynnikiem towarzyszącym – zapewnia Dorota Hildebrand-Mrowiec, sędzia rodzinna z Zamościa, prezes Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce. – Instytut Wymiaru Sprawiedliwości przebadał akta spornych spraw. Bieda w żadnym z przypadków nie była wyłączną przyczyną interwencji.

Urzędnik daje telefon

Tuż po odebraniu z domu Franek wraz z rodzeństwem zostaje umieszczony w rodzinie zastępczej. W ten sposób dzieci trafiają do systemu pieczy zastępczej. To z założenia rodzaj awaryjnego mostu, z którego dzieci powinny jak najszybciej dostać się na jeden z „brzegów rzeki”: albo wrócić do rodziny, albo pójść do adopcji. Tyle że jego rodzeństwo zostanie na tym moście 9 miesięcy, a Franek – 14.

– Trudno nawet opisać, co się przez ten czas działo – mówią państwo K., byli rodzice zastępczy dzieci. – Jeden z chłopców nie radził sobie z agresją, bił rodzeństwo. Bywało, że musiałem przytrzymywać go przez 40 minut, prosząc, by się uspokoił. Kiedy wpadał w furię, udawało mu się naderwać futrynę. Jego siostra miała chyba wszystkie możliwe zaburzenia. Zauważyliśmy ciężkie objawy syndromu poalkoholowego. Podejrzewano u niej autyzm. Miała objawy potraumatyczne. Np. gryzła się do krwi. Nie spaliśmy w nocy, bo potrafiła się obudzić i usiłowała wyskoczyć z łóżeczka.

Jakie wsparcie dostali od Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, a więc instytucji, która odpowiada za rodzicielstwo zastępcze?

– Żadnego – mówią K. – Terminy do psychologa były odległe, w dodatku pani z PCPR kazała nam na wizyty jeździć we własnym zakresie. Proszę to sobie wyobrazić: piątka bardzo różnych dzieci, z rozmaitymi problemami, w dodatku kilkumiesięczny Franek, a urzędniczka wyznacza nam termin i miejsce, z którymi nie można dyskutować. Kiedy powiedzieliśmy, że z dziewczynką jest coraz gorzej, jedynym wsparciem, jakie uzyskaliśmy, był numer telefonu do psychiatry. W ten sposób funkcjonowaliśmy przez niemal rok, mimo że przynajmniej jedno z dzieci powinno być w specjalistycznej rodzinie zastępczej, czyli takiej, która opiekuje się dziećmi ze szczególnymi potrzebami. PCPR jednak takiej rodziny nawet nie szukało.

Ogniwo drugie: centrum pomocy rodzinie

To i tak nie najgorszy wariant. Polski system pieczy zastępczej od lat ma dziury i pęknięcia. Mimo wielu prób reform, wśród których są i te częściowo skuteczne. Np. w jakiejś mierze udało się odejść od instytucjonalnych molochów – na rzecz rodzin.

Nie wszędzie się to udaje. Nieco ponad dwa lata temu opisaliśmy w „Tygodniku” łódzki dom dziecka dla niemowlaków. Istniejący wbrew prawu, które zabrania już umieszczania w instytucjach tak małych dzieci (opiekunki z łódzkiego domu opowiadały, że niektóre dzieci przestały płakać, bo nauczyły się, że nikt na ten płacz nie zareaguje).


Czytaj także: Przemysław Wilczyński: Sierocińce poza prawem


Łódzkie domy istnieją nadal (choć nie przyjmują już noworodków). Mimo że rok temu nowe kierownictwo MOPS wydało im wojnę: – Domy dziecka bronią się przed likwidacją – mówi dyrektor Piotr Rydzewski. – Były nawet pikiety przed urzędem. Placówkom zależy na obecności tu dzieci, bo to uzasadnia ich istnienie. Ale przez ostatni rok udało nam się znaleźć aż 234 kandydatów na rodziny zastępcze, czyli więcej niż w całej Polsce w tym czasie, więc placówki będą doprowadzane do standardów ustawowych, a te dla najmłodszych wygaszane. W domu dla małych dzieci nowy dyrektor został zatrudniony trzy miesiące temu i widać już pierwsze tego efekty: praca z rodzinami, nierozdzielanie rodzeństw czy współpraca z prawnikami w celu uregulowania sytuacji dzieci.

Nadal jednak w wielu miejsach w Polsce dramatycznie brakuje kandydatów na rodziny zastępcze. Powód? ­CPR-y nie potrafią ich skutecznie pozyskiwać, a pracującym już rodzinom nie dają wsparcia. Skutek? Sytuacje takie jak w rodzinie K.: piątka dzieci, przez niemal rok pod jednym dachem, nie dostaje – mimo najlepszych chęci – dostatecznej opieki.

Sędzia nic nie wie

Choć Franek i jego rodzeństwo trafili do pieczy we wrześniu 2016 r., dopiero w grudniu w ich sprawie zbiera się sąd. – Na tym etapie nie było w ogóle mowy o odebraniu praw rodzicielskich matce – mówią K. – Być może dlatego, że sąd nie miał informacji o alkoholu i przemocy w tej rodzinie. A nie miał, bo ani MOPS, ani PCPR takich informacji nie dostarczył. Przez trzy miesiące nie zdarzyło się na linii PCPR-MOPS-sąd praktycznie nic, co mogłoby posunąć sprawę dzieci do przodu.

Przez kolejne miesiące widać postęp, choć powolny. Sąd gromadzi dokumenty, biegli badają rodzinę i dzieci. Ale terminy są odległe, więc kolejne posiedzenie zostaje wyznaczone na czerwiec. Zanim przyszli rodzice adopcyjni Franka dowiedzą się o jego istnieniu, minie kolejnych kilka miesięcy.

Ogniwo trzecie: sąd rodzinny

To i tak nie najgorzej.

Na początku sierpnia Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła raport o adopcji. Jeden z głównych wniosków: polską pieczę zastępczą opuszcza dramatycznie mało dzieci. Od początku 2015 do końca pierwszego półrocza 2017 r. z 75 tys. znajdujących się w tym systemie dzieci do adopcji skierowano 6 tys.


Czytaj także: Tisa Żawrocka-Kwiatkowska: Pałac z widokiem na dom


Reformę pieczy chce kontynuować Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Ale widać też wyraźnie inny kurs, którym resort chce podążać: pomoc ma być nakierowana na wsparcie rodzin biologicznych. Tak, by dzieci w ogóle nie musiały trafiać do pieczy. Ministerstwo zapowiada zmiany prawne (chodzi m.in. o wzmocnienie profilaktyki pomocowej, np. przez zwiększenie liczby wspieranych rodzin czy upowszechnienie placówek dziennego pobytu dla dzieci).

Ale jeśli wierzyć przedstawicielom różnych ogniw systemu, na razie widać jedną zmianę: większy nacisk, by jak najrzadziej odbierać dzieci i by jak najdłużej dawać rodzinom szansę na poprawienie kryzysowej sytuacji. A to niekoniecznie przekłada się na większe wsparcie.

Potwierdza to zatrudniona przez MOPS w dużym mieście na południu Polski asystentka rodzinna (a więc urzędniczka pomagająca wyjść rodzinom z kryzysu): – Podam przykład: placówki wsparcia dziennego, czyli np. świetlice socjoterapeutyczne, płacą pracownikom głodowe pensje, w dodatku zatrudniając ich na tzw. umowy śmieciowe, efektem czego jest ciągła rotacja. Jak w takiej sytuacji mają się odnaleźć dzieci, które potrzebują stabilizacji? Niewiele się też zmienia, jeśli chodzi o codzienną pomoc. Znowu przykład: od dawna wnioskujemy o diagnozę u specjalistów sądowych rodziny w głębokim kryzysie. Bezskutecznie. W innej rodzinie od ośmiu lat trwa stagnacja, polegająca na nadzorze kuratorskim, ale w sprawie przemocy czy nadużywania alkoholu nic się nie zmieniło. Rozmawiałam niedawno z koleżanką asystentką, która usłyszała od kuratora: „Wie pani, teraz nie ma klimatu na odbieranie dzieci”.

– Od dawna istniał nacisk na wsparcie rodzin, teraz ten nacisk jest większy. Pracownicy socjalni, asystenci robią wszystko, by nie doszło do odebrania dzieci, a sądy bywają ostrożniejsze w decyzjach – potwierdza sędzia Hildebrand-Mrowiec. – Wynika to z różnych przyczyn. Czasami rodzice rzeczywiście biorą się w garść, z korzyścią dla dziecka. Ale częściej bywa odwrotnie. Sytuacja nie rokuje, a sąd musi szybko podjąć decyzję.

Hildebrand-Mrowiec wyznaje: nigdy nie zdarzyło jej się żałować decyzji o odebraniu praw rodzicom: – Być może dlatego, że wkrótce potem podejmuję decyzje o adop­cjach. Na sali sądowej widzę wzruszenie nowych rodziców, a potem monitoruję ich losy. Wiem, że adopcja wyszła dzieciom na dobre – mówi.

PCPR załatwi po swojemu

Gdy pod koniec czerwca 2017 r. sąd odbiera biologicznej matce Franka prawa rodzicielskie, przed chłopcem otwiera się droga do adopcji. Pozornie prosta: Franek jest zdrowy, nie ma objawów traumy, za to ma jedynie kilkanaście miesięcy. To po takie dzieci ustawiają się kolejki (problem jest z dziećmi chorymi i starszymi).

Ale jeszcze dwa dni przed rozprawą rozpoczyna się batalia, która cały proces wydłuży o kolejne miesiące. Kierowniczka PCPR oświadcza zajmującym się Frankiem rodzicom zastępczym K., że znalazła inną rodzinę. Też zastępczą.

– Uczyniła to przed rozprawą, wiedząc, że sąd odbierze prawa matce, a wtedy będzie trzeba zgłosić Franka do adopcji – opowiadają K. – Przyczyna była prosta: kandydaci na nowych rodziców byli znajomymi urzędników. Wzięliby Franka jako rodzina zastępcza, a potem, zresztą zgodnie z prawem, mieliby pierwszeństwo do adopcji. W ten sposób omija się w Polsce procedury oczekiwania na przysposobienie. By plan urzędników się powiódł, mieliśmy zgodnie z ich instrukcjami zeznać w sądzie, że nie dajemy już sobie rady.

K. zeznają inaczej. Sąd w drugiej połowie lipca zgłasza dziecko do ośrodka adopcyjnego. By procedura ruszyła, potrzebny jest jeszcze wniosek z PCPR. Ten jednak zwleka do 1 września.

– PCPR liczyło, że uda się rozwiązać z nami umowę, a następnie umieścić dziecko w zaprzyjaźnionej rodzinie interwencyjnie. To się nie udało. Żaden z urzędników PCPR nie poniósł do dziś konsekwencji swoich działań – opowiadają K.

1 września państwo J. – czyli kandydaci na rodziców adopcyjnych – dostają długo wyczekiwany telefon. Z Frankiem po raz pierwszy widzą się tydzień później. Są zachwyceni, widzą piękne, zdrowe dziecko. Zaprzyjaźniają się z rodzicami zastępczymi. Zabierają Franka do domu.

Ale zanim zostanie wyznaczona data rozprawy o adopcję, dociera do nich informacja: o Franka stara się też jego ciocia.

– Mieliśmy już przyszykowany pokój, łóżeczko, fotelik, ubranka – opowiadają J. – Zaczął się czas lęku: co będzie, jeśli Franek do nas nie trafi. Podczas rozmowy sędzia rodzinna uzmysłowiła nam, że to ewidentne zaniedbanie PCPR-u i ośrodka adop­cyjnego. I nie chodzi nawet o zatajenie informacji, że ktoś inny stara się o Franka, ale o to, że w ogóle nie powinniśmy byli się z nim spotykać, dopóki nie wyjaśni się status cioci. Ona w końcu zrezygnowała, uznając, że nie da sobie rady z opieką nad Frankiem. Ale nikt nas do dzisiaj za całą sytuację nie przeprosił.

Ogniwo czwarte: ośrodek adopcyjny

NIK podaje, że procedura adopcyjna trwa w Polsce średnio dwa lata. W raporcie Izba zwraca uwagę na systemowe problemy: brak jednolitych dla całego kraju kryteriów wyboru rodziców, braki w dokumentacji, a nawet ryzyko korupcji. Według ankiety, jaką NIK przeprowadziła wśród uczestników procedur adopcyjnych, najważniejsza bariera znajduje się poza systemem adopcyjnym. 26 proc. odpowiedziało, że jest nią „brak dzieci o uregulowanej sytuacji prawnej”.

H., rodzice dwójki adoptowanych dzieci z centralnej Polski, uważają, że ani funkcjonowanie ośrodków, ani długa procedura nie są w Polsce głównymi problemami. – Przeciwnie, ten czas oczekiwania na dziecko jest potrzebny – mówią. – Podczas kursu w naszym ośrodku, prowadzonym przez warszawskie Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, wiele się nauczyliśmy: przede wszystkim tego, jak wsłuchać się w potrzeby dzieci i jak ważna jest jawność adopcji. Byliśmy też długo obserwowani, ale to przecież jest zgodne z dobrem dziecka. Problem tkwi w tym, że jest coraz mniej dzieci do adopcji, o czym przekonaliśmy się, czekając trzy lata na nasze drugie przysposobienie.

To samo mówią inni rodzice adopcyjni – z południa Polski. G. wychowują 4-letnią córkę, na którą czekali niecałe dwa lata. Teraz ubiegają się o drugie dziecko. Bezskutecznie od trzech lat. – Państwo nie patrzy teraz na dobro dziecka, tylko na bliżej nieokreślone dobro rodziny biologicznej – mówią. – A dzieci pozostają w zawieszeniu. Również dlatego, że zgłaszają się po nie nagle krewni. Nie bez znaczenia jest fakt, że państwo oferuje teraz większe środki dla rodzin: do zasiłków doszło świadczenie 500 plus.

– Moglibyśmy przeprowadzić nawet sto adopcji rocznie, a do końca doprowadzamy mniej niż połowę tej liczby – potwierdza szefowa ośrodka adopcyjnego, w którym zarejestrowani są G. – Rodzicom biologicznym daje się szansę raz, drugi, piąty. Tyle że nikt nie liczy się z tym, że to dziecko ma teraz dwa lata, a za chwilę będzie miało pięć. Sytuacja komplikuje się często nawet na etapie rozprawy adopcyjnej, bo rodzice albo np. babcia składają wniosek o przywrócenie praw. To problem systemowy. Moim zdaniem początek rozprawy adopcyjnej powinien już zamykać drogę do składania takich wniosków.

Szefowa ośrodka opowiada historię czekającego na adopcję dziecka w wieku szkolnym. Procedura ruszyła w kwietniu, ośrodek chciał, by od nowego roku szkolnego dziecko było w nowej rodzinie. Ale do sądu wpłynęło złożone przez krewnych odwołanie. Sąd je uchylił, jednak minęły kolejne miesiące. – Proszę sobie wyobrazić psychikę dziecka: mówi już „mamo” i „tato” do rodziców adopcyjnych, nadal ma tych zastępczych, a dodatkowo zjawia się babcia lub ciocia – mówi szefowa ośrodka adopcyjnego. – Takie historie zdarzają się nam coraz częściej.

Czternaście miesięcy w próżni

Franek trafia do państwa J. w listopadzie 2017 r. Czyli po 14 miesiącach od rozdzielenia z rodziną. I trzy lata po tym, jak J. zgłosili się do ośrodka adopcyjnego. – Choć nasza historia i historia Franka – mówią – i tak zakończyła się szczęśliwie.

Czy podobnie skończy się historia jego rodzeństwa, nie wiadomo. Trójka braci Franka trafiła do krewnych. Jego siostra mieszka w ośrodku opiekuńczo-leczniczym. Na adopcję na razie nie ma szans. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018