Życie w jednej torbie

Mormoni od wielu lat tworzą genealogiczne bazy danych. I mają ku temu ważny powód: chrzczą zmarłych przodków, aby dać im szansę na zbawienie.

21.05.2018

Czyta się kilka minut

W mormońskim Centrum Historii Rodziny, Warszawa, 2005 r. / FILIP ĆWIK / NEWSWEEK POLSKA / REPORTER
W mormońskim Centrum Historii Rodziny, Warszawa, 2005 r. / FILIP ĆWIK / NEWSWEEK POLSKA / REPORTER

Magda pracę dla Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich znalazła przypadkiem. W 2015 r. wyjechała z Krakowa do Pragi, po studiach chciała podróżować. – Klasyczne marzenie o poznaniu świata – uśmiecha się. – Mówię po czesku, więc Praga była naturalnym wyborem.

Przeglądając ogłoszenia, jedno przyciągnęło jej uwagę: „Praca w archiwach miejskich w Europie, wymagana znajomość języka angielskiego i elastyczność, dobre warunki finansowe”. Rozmowa kwalifikacyjna odbyła się przez telefon. Mężczyzna z włoskim akcentem zaproponował: płacimy trzy centy za jedno zdjęcie, ale musisz założyć firmę i ją opłacać, bo nie zapewniamy umowy o pracę. Kupił jej za to bilety do Avellino, miasteczka na południu Włoch, niedaleko Neapolu. Zastrzegł: „Mieszkanie załatwiasz sobie sama”.

Pracę zaczęła po dwóch tygodniach. Nikt nie pytał, jak nazywa swojego Boga i jakie ma doświadczenie. Oczekiwano tylko jednego: żeby pracowała szybko, ale dokładnie.

W archiwum miejskim w Avellino, budynku po dawnym więzieniu z XVIII w., pracownicy przyjęli ją z otwartymi ramionami. Pokazali miejsce pracy: długi stół, nad nim zawieszony obiektyw aparatu, komputer do podglądu. I kartony książek. Do tego wózek, aby odkładać je na miejsce.

Obok dwa niemal identyczne stanowiska. Magda nie będzie pracowała sama – jej nowi koledzy z pracy, Manjit i Ari, przyjechali ze Sri Lanki. W archiwum codziennie stawiają się o siódmej rano, Magda zazwyczaj przychodzi dwie godziny później. Tylko od nich zależy, ile zdjęć zrobią i ile w ostateczności zarobią. Manjit robi siedem tysięcy zdjęć dziennie, Magda zaczyna od tysiąca.

– Z chłopakami pracowało się naprawdę super, ale oni z archiwum praktycznie nie wychodzili – śmieje się. – Przynieśli swój toster, zgrzewkę wody i od rana do nocy robili zdjęcia. Mieli trudniej, bo część pieniędzy wysyłali rodzinie. Ja po pięciu, sześciu godzinach kończyłam zmianę. Chciałam zwiedzać, no i po pewnym czasie zaczął mi bardzo przeszkadzać kurz.

Książki, które trafiają w ich ręce, to spisy urodzeń, zgonów i zawartych małżeństw. – Nigdy nie zastanawiałam się, po co to robimy. Dyrektor archiwum był zadowolony, bo dostawał kopię zdjęć książek, które były praktycznie w rozsypce – Magda przypomina sobie wielkie, półmetrowe księgi, które przy pierwszym zetknięciu rozpadały się na kawałki: – Tym sposobem ratujemy część ludzkiego życia przed zapomnieniem.

Zdjęcia trafiały nie tylko do dyrekcji archiwum, ale także co piątek, na dysku, przesyłane były kurierem do Salt Lake City – siedziby amerykańskich mormonów. Po tygodniu przychodziła odpowiedź, które zdjęcia są w porządku, a które do poprawki. Maile podpisane: „Dziękujemy za Twoją pracę. Siostra Susana”.

Mormoni, wyznawcy Kościoła Josepha Smitha, dane o zmarłych kolekcjonują od wielu lat. I mają ku temu ważny powód: chrzczą zmarłych przodków, aby dać im szansę na zbawienie.

Nauczamy, by uszczęśliwiać

Joseph ma 23 lata i od prawie roku mieszka w Warszawie. Rodzicom jest wdzięczny za dwie rzeczy: wychowanie i imię. – To dla mnie wielkie wyróżnienie, bo mam jeszcze dwóch braci, ale to ja, a nie oni, dostałem od rodziców nagrodę w postaci takiego imienia – mężczyzna podczas rozmowy poprawia granatowy garnitur. I opowiada o proroku, swoim imienniku: – Wierzymy, że Smithowi, który urodził się w 1805 r., ukazali się Bóg i Jezus. Nasz prorok podczas gorącej, żarliwej modlitwy zapytał Boga, do którego Kościoła powinien należeć. Wtedy usłyszał coś, co go zszokowało: „do żadnego”. I sam został wyznaczony do tego, aby przywrócić na ziemię Kościół Jezusa Chrystusa w Dniach Ostatnich.

Tyle w skrócie. Joseph Smith jest także według mormonów autorem Księgi Mormona, która zawiera na nowo opisaną historię Żydów. Tych, którzy 600 lat przed naszą erą przybyli do Ameryki. I tych, którym Jezus miał się objawić. To najważniejsze z wydarzeń opisanych w Księdze: obecność Jezusa na kontynencie amerykańskim wkrótce po jego zmartwychwstaniu.

Joseph, ten z Warszawy, naśladuje proroka: też nawraca niewierzących. Do Polski przyjechał z Salt Lake City, bastionu mormonów. Pierwsze zaskoczenie? Warszawa, o której mówili, że jest wielkim miastem, okazała się być taka malutka. – Wieżowce, ulice, samochody. Wszystko jest jakby pomniejszone – śmieje się Joseph. I opowiada o sobie: dzień rozpoczyna na basenie, o świcie, potem śniadanie i nauka języka polskiego. Około dziesiątej razem z przyjacielem Rayem rozstawiają się ze swoimi broszurami o „jasnej stronie życia” pod wejściem do stacji metra Pole Mokotowskie. – Ludzie podchodzą, pytają, czy jesteśmy sektą – opowiada. – Ale my się nie obrażamy. Jesteśmy po to, aby odpowiadać na pytania.

Młodzi mężczyźni w Polsce odbywają dobrowolną misję – nawracania. Wysyłani w świat przez dwa lata nauczają, nawracają i „mężnieją”. Wszystko po to, aby „uszczęśliwić innych”.

Ile masz żon?

Główna siedziba mormonów w Polsce znajduje się w Warszawie przy ul. Wolskiej, ale budynki gminy można znaleźć w kilkunastu miastach, choćby w Kielcach i Szczecinie. W stołecznym sekretariacie można się dowiedzieć, że polska wspólnota liczy ok. 1,5 tys. osób, na świecie – ok. 15 mln.

Joseph: – Podczas misji utrzymujemy się sami. Przywódcy Kościoła płacą nam jedynie za przelot. I to oni wybierają miejsce, do którego musimy się udać, aby nauczać.

Na czele Kościoła mormonów stoi tzw. Rada Prezydenta oraz Kworum Dwunastu Apostołów. Od stycznia 2018 r. przewodniczy im Russel Nelson, kardiochirurg.

Sami mormoni mówią o sobie, że są chrześcijanami, ale Kościół katolicki nie uznaje tego stanowiska.

Ray: – Najczęstsze pytanie, jakie słyszymy, wcale nie brzmi: „W co wierzymy?”, ale „Ile mamy żon?”. Zawsze się z tego śmiejemy.

Mormoni mogą mieć jedną żonę, jednak pytania o małżeństwa nie padają bez powodu. Joseph Smith miał ich trzydzieści i dopiero jego następca pod koniec XIX w. wprowadził monogamię.

Jak twierdzą, wizerunek psuje im także tzw. Fundamentalny Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, od którego się odcinają, a który uważa się za spadkobiercę Josepha Smitha, i który odrzucił zmiany przyjęte w 1890 r. Zachowując m.in. wielożeństwo.

Ray: – Nie w głowie mi dziewczyny ani małżeństwo. Oczywiście chciałbym mieć dużo dzieci, najlepiej piątkę. Ale w Polsce jestem z inną misją.

Joseph: – Na obowiązek, jakim jest znalezienie żony, przyjdzie jeszcze czas.

Nikt nas nie zmusza

Magda cieszy się z wyboru, którego dokonała. – Nikt nie stoi mi nad głową. No i zwiedziłam świat – opowiada.

Wylicza: kilka miejscowości na południu Włoch, Irlandia, Wielka Brytania, Litwa. Za miesiąc z powrotem przeprowadza się do Czech – wciąż czeka na decyzję, gdzie dokładnie odbędzie się kolejny projekt. Jest już mistrzynią pakowania życia w jedną dużą torbę. – Nigdy nie zastanawiałam się, po co to robię. Traktuję to jak pracę: zarabiam, zwiedzam, a ludzie mają z tego pożytek. Ale czeski projekt będzie moim ostatnim. Zmiana miejsca zamieszkania co trzy, cztery miesiące może być i fascynująca, i męcząca. A znajomi? Zazdroszczą, choć nie wierzą, że nie zmieniłam wyznania. Mówią o mnie „mormonka”. A tak naprawdę z nikim nigdy o mojej wierze nie rozmawiałam. I to mi się podoba. Dla moich pracodawców najważniejsze było, żeby z szacunkiem traktować dokumenty, które trafiają w nasze ręce. W końcu to praca z żywą historią.

Jej szef jest Włochem. Magda rzuca jedno słowo: „konkretny”. To przede wszystkim. Zawsze elegancko ubrany, czwórka dzieci, jedna żona. – Choć podejrzeliśmy w jego barku, gdy kiedyś z innymi pracownikami nocowaliśmy u niego w domu, wódkę o nazwie „7 ­Wives” („7 Żon”) – śmieje się. – A mówią, że alkoholu nie piją.

Oficjalne zakazy obejmują także kawę, herbatę, tytoń.

Ray: – Nikt nas do niczego nie zmusza. To nasz wybór.

A wybór, którego dokonują, ma cel: podążanie wyznaczoną ścieżką oznacza życie wieczne na najwyższym ze „stopni chwały”. Bo w końcu poziomy nieba nie są sobie równe. Mormoni nie uznają klasycznego podziału na niebo i piekło. Istnieje tylko to pierwsze, ale nie oznacza, że wszyscy po śmierci trafią w to samo miejsce. Są trzy opcje: królestwo celestialne, terestialne i telestialne. To ostatnie przeznaczone dla grzeszników.

– Nasz Bóg jest miłosierny. I sprawiedliwy. I przede wszystkim potrafi wybaczać. Jednak mówiąc kolokwialnie: myślę, że nie ma się czego bać – zapewnia Joseph. – Wystarczy szczera pokuta. Naprawdę warto zaufać planowi, który ma dla nas Bóg.

Jakie są jeszcze według Josepha drogi ku szczęśliwej wieczności?

Na przykład: szczęśliwe życie małżeńskie i rodzinne na wieczność. Mormoni biorą śluby w specjalnych świątyniach – ci z Polski muszą pofatygować się do niemieckiego Freibergu. Wierzą, że – dochowując wierności sobie i Bogu – będą trwali ze sobą także po śmierci.

Joseph, uparcie: – Żeby to osiągnąć, trzeba zainwestować w siebie. Najpierw samodoskonalenie, a potem rodzina.

Dajemy duchom wybór

W Polsce Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich uzyskał status prawny w 1977 r. Uroczystość odbyła się w warszawskim Ogrodzie Saskim, a prezydent Kościoła mormońskiego Spencer Kimball wygłosił przemowę, w której chwalił „piękny kraj z tysiącami jezior, licznymi rzekami, cichymi lasami, urodzajnymi polami i mnóstwem bogactw naturalnych”. Mormoni dość dobrze dogadywali się z władzą komunistyczną, choć oficjalnie do polityki nigdy się nie mieszają. Tyle że za sprawą Mitta Romneya, w 2012 r. kandydata na prezydenta USA, ten temat wciąż do nich wraca.

Karierę Romneya prześwietlono nie tylko dlatego, że jest multimilionerem, ale także dlatego, że to pierwszy kandydat, który był wyznawcą Kościoła mormońskiego. Dziennikarze zasypywali go pytaniami: o wierzenia, praktykę. Szczególnie o te, które wzbudzają największe kontrowersje.

Mormoni wierzą, że są nie tylko dziećmi swoich rodziców, ale także bezpośrednio Boga. Dochodzi też kwestia chrztu, dostępnego dopiero od 8. roku życia, ale również po śmierci. Tłumaczą: ponieważ Kościół mormoński został „przywrócony” dopiero w XIX w., ludzie nie mieli szans sami przyjąć prawdziwego chrztu – więc dzisiejsi wyznawcy robią to za nich.

Magda: – Oficjalnie robimy zdjęcia, które trafiają na stronę familysearch.com, czyli portalu, gdzie każdy może poszukać swoich korzeni i przodków. Po roku pracy, gdy zaczęłam trochę więcej o mormonach czytać, okazało się, że dane, które im wysyłam, są im potrzebne także do ochrzczenia tych, którzy już nie żyją. Czy to dziwne? Trochę tak – bo dlaczego ktoś ma decydować za umarłych? Z drugiej strony nie przejmuję się zbytnio: praca to praca.

Ray: – Do przyjęcia chrztu potrzebna jest cielesna obecność.

Joseph: – Dlatego my ją zmarłym dajemy. Tak jakby w zastępstwie, występujemy w ich imieniu.

Mormoni wierzą, że duchy także mają wolną wolę i po przymusowym chrzcie mogą same zdecydować: czy chcą zostać ochrzczone, czy nie. Wyznawcy dają im tylko na to szansę.

– Zdjęcia, które co tydzień wysyłamy do Utah, zawierają imię, nazwisko, datę urodzin i śmierci. I ewentualnie spis zawartych małżeństw – tłumaczy Magda. I powtarza za swoim szefem, że mormoni zgromadzili najwięcej danych na świecie, w tym zbiory genealogiczne z całego globu. Mogą z nich korzystać wszyscy. A żarty, że w Stanach wykorzystuje je do swoich celów CIA, są nie na miejscu.

Ale pośmiertne chrzty oburzają wiernych innych wyznań, szczególnie Żydów. Temat stał się głośny po tym, gdy była wyznawczyni Kościoła odkryła przypadkiem, że amerykańscy mormoni ochrzcili m.in. rodziców Szymona Wiesenthala, słynnego tropiciela zbrodniarzy hitlerowskich, oraz rodziców Elie Wiesela, żydowskiego noblisty. Na liście znalazł się też, wtedy jeszcze żyjący, sam odznaczony Nagrodą. Wybuchł skandal, bo Kościół mormoński obiecywał, że ofiar Holokaustu nie będzie poddawał swoim obrzędom.

Ostatecznie kontrowersyjne nazwiska wykreślono, choć wyznawcy bronią się, zasłaniając treścią Pierwszego Listu do Koryntian (15, 29) – że chrzty za zmarłych były dokonywane także w czasach służby apostoła Pawła. I nie ma w nich nic dziwnego.

10 procent dla Kościoła

Magda, już na walizkach, przed kolejną podróżą otwiera jeszcze mail. Siostra Susana przesyła pozdrowienia, życzy miłej podróży. Na końcu cytat: „We wszystkim zachować umiar”.

– To trzeba im przyznać: są pogodni i opanowani. Dobrze się z nimi współpracuje. Jeżeli czegoś im brakuje, to tylko trochę luzu.

Pierwsi mormoni znosili ciężkie prześladowania. Dziś miliony misjonarzy rozsianych po świecie nie wzbudzają większych emocji. I choć raczej nikomu nie przeszkadzają, to nadal nie udaje im się dojść do porozumienia z dyrekcją wielu polskich archiwów. – Zdjęć w Polsce nie robimy – komentuje Magda.

Nie wie, że wśród zasobów, jakimi dysponuje stołeczne Centrum Historii Rodziny związane z Kościołem mormońskim, są także dokumenty z polskich urzędów i parafii. Violetta Romańska, rzeczniczka Kościoła mormońskiego w Polsce, przyznaje jednak, że rzeczywiście niektóre parafie i archiwa nie życzą sobie, aby przekazywać dostęp do swoich danych. – Mamy sporo dokumentów z centralnej Polski, także z Lublina. To, czy w parafii udostępnione zostaną dokumenty, zależy od danego proboszcza. Zdarza się, że nie chcą mieć z nami nic wspólnego. I takiej zgody nie wyrażają. Zależy to od dobrej woli jednostki. Aby móc zdigitalizować cokolwiek, potrzebna jest umowa zawarta z archiwum i parafią. A taką negocjują często osoby decyzyjne, w Kościele postawione bardzo wysoko. – Nie znamy konkretnych procedur. Są osoby, które się negocjacjami zajmują. My tylko udostępniamy dokumenty i je indeksujemy, czyli zdigitalizowane projekty wpisujemy w specjalne formularze, aby były dostępne online dla każdego człowieka – tłumaczy Magdalena Nowak-Dresler z CHR. – Wiem jednak, że w Polsce ten proces negocjacyjny bywa często wydłużony, i nie kończy się na jednym spotkaniu.

Monika Jurgo-Puszcz, dyrektor Archiwum Państwowego w Warszawie: – Nie wpłynęło do nas zapytanie ze strony mormońskiego Kościoła Jezusa Chrystusa w Świętych Dniach Ostatnich. Natomiast w naszym zasobie znajdują się mikrofilmy akt stanu cywilnego, które w latach 60. i 70. były wykonywane przez tę organizację.

Kościół mormoński nie działa na zlecenie żadnego państwa. Jest niezależny finansowo. Jego członkowie płacą dziesięcinę, czyli 10 proc. swoich dochodów.

Joseph: – Dzięki temu jesteśmy w stanie czynnie działać w Kościele. I sami się utrzymywać.

Magda: – Wiedzą, jak zarządzać pieniędzmi.

– Ale i tak to nie one są najważniejsze, choć świadczą o naszej zaradności – powtarza Joseph. – Najważniejsze jest zbawienie. ©

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018