Życie w cieniu chmury

Pierwszy tom ogromnego dzieła, które przynosi panoramę lat powojennych i wnikliwy autoportret znakomitego pisarza. Otwartego na świat, a przy tym zawsze wiernego swojej wewnętrznej prawdzie.

29.09.2009

Czyta się kilka minut

Ma dwadzieścia sześć lat. Za sobą - rozpoczęte studia orientalistyczne, podchorążówkę, udział w kampanii Września ’39, ucieczkę z niemieckiej niewoli, pracę konspiracyjną i partyzantkę, a także pierwsze próby pisarskie. Wojna się skończyła, dawny świat nieodwołalnie odszedł, rękopis opowieści o Wrześniu przepadł, przyszłość jest bardziej niż zwykle niewiadoma. Jan Józef Szczepański zaczyna pisać dziennik.

Jak czytamy już w pierwszym zapisie z 25 czerwca 1945 roku, dziennik ma go "wyleczyć i wychować", służyć wewnętrznej przemianie i kształtowaniu osobowości. "Jakim chcę być?" - pyta Szczepański. I odpowiada: "Przede wszystkim bezwzględnie uczciwym. Oczywiście odważnym - to jest konsekwencja. Poza tym surowym, bardziej wymagającym, i to nie tylko w stosunku do siebie, ale i w stosunku do innych". Chce też być samodzielny, myślący precyzyjnie, wydajny w pracy, zdecydowany oraz "wstrzemięźliwy w słowach i ocenach". Ów ambitny program dążenia do doskonałości, oparty na rygoryzmie etycznym, podsumowuje: "Na pierwszą piatiletkę wystarczy".

Ironiczny akcent w ostatnim zdaniu - piatiletka to przecież sowiecki "plan pięcioletni" - przydaje tej deklaracji nieco dystansu, ale dziś już wiemy, że trzeba ją traktować z należytą powagą. Bo samokrytycyzm, "świadomość konieczności stałego ruchu wzwyż" i mocny imperatyw etyczny obecne są w biografii i dziele Szczepańskiego do końca. A dziennik, rozpoczęty latem 1945 roku, prowadzić będzie pisarz z żelazną konsekwencją przez następne dziesięciolecia, tworząc ogromne i fascynujące dzieło, które zaczynamy dopiero poznawać.

Przed lustrem

Mamy więc najpierw instrument autoterapii, lustro, w którym autor ogląda i analizuje swoje czyny i swój stosunek do innych. Wychowawcza funkcja dziennikowych zapisków widoczna będzie i w następnych latach, choćby w ich konstrukcji: każdy rok kończy się zawsze podsumowaniem, bilansem zysków i strat. Jest też dziennik od początku ważnym elementem warsztatu pisarskiego, ustawianiem głosu i ostrości widzenia, ćwiczeniem frazy, szkołą zwięzłości i trafności opisu, celnej charakterystyki postaci, żywego dialogu.

Czasem ma się wręcz wrażenie, że to autobiograficzna powieść, w której pisanie ściśle przylega do życia, autor zaś z całą bezwzględnością portretuje samego siebie, starając się zobiektywizować najintymniejsze przeżycia wewnętrzne, "stanąć w prawdzie", choćby to była prawda gorzka. "Zawsze byłem wrażliwy na pochwały. Dziś jeszcze umiem je prowokować przy zachowaniu pozorów skromności. Spomiędzy aktów odwagi, ofiarności i bezinteresowności, które mam na swoim koncie, wiele ma właśnie to źródło".

Ta powieść staje się w pewnej chwili powieścią miłosną, bo niezwykle ważnym wątkiem dziennika jest wielka, piękna i nieczęsta w literaturze pochwała miłości małżeńskiej i rodzinnej. Nim jednak w październiku 1947 roku Jan Józef Szczepański weźmie ślub z poznaną podczas wojny w Goszycach Danutą Wolską (przeżyją razem ponad pół wieku), nim urodzą się dzieci - notować będzie skrupulatnie, a zarazem z wielką wrażliwością kolejne fazy rodzącego się i rozwijającego uczucia. Więcej jeszcze - spróbuje spojrzeć z zewnątrz na własne emocje, wplatając w dziennik krótkie etiudy prozatorskie, w których on sam, Danuta oraz ich bliscy stają się po prostu bohaterami literackimi...

W 1954 roku w dziennikowe notatki wdziera się obszerna i precyzyjnie zanotowana opowieść pewnego gościa salonu Zofii Starowieyskiej-Morstinowej. Gościem tym jest Oswald Rufeisen - o. Daniel, karmelita bosy. Uratowany z Zagłady Żyd z Żywiecczyzny przyjął chrzest i po wojnie wstąpił do zakonu, czuje się jednak nadal związany z narodem przodków; za kilka lat wyjedzie do Izraela, gdzie będzie mieszkał do końca życia. Zapis tej dramatycznej relacji Szczepański opublikuje dopiero w wiele lat później na łamach "Tygodnika Powszechnego".

Przenikanie się obu dziedzin, życia i literatury, znajduje kulminację w zapisach z roku 1955, gdy nad kroniką wydarzeń bieżących dominować zaczyna fikcja, stanowiąca jednak nieco tylko zawoalowany komentarz do lat właśnie minionych. To powstająca właśnie powieść, przyszły "Pojedynek", którego scenerią jest - jak u Conrada w "Nostromo" - zmyślone państwo w Ameryce Łacińskiej.

Widzieć zewnętrzny świat

Dobrze, a gdzie wielka historia, której autor był świadkiem? Ależ jest, tyle że z początku stanowi dyskretne tło. W lipcu 1945 roku Szczepański wyjeżdża do Wrocławia, gdzie mąż jego kuzynki, Tadeusz Nowakowski, przyszły profesor tamtejszej Akademii Medycznej, przybył wraz z pierwszą ekipą Grupy Naukowo-Kulturalnej zajmującej się zabezpieczaniem gmachów wrocławskich uczelni, bibliotek, archiwów i muzeów oraz tworzeniem podwalin pod polski uniwersytet. Zapiski Szczepańskiego dają oszczędny, ale poruszający obraz pierwszych miesięcy polskiej władzy nad stolicą Dolnego Śląska.

"Kiedy patrzę na to wszystko - czytamy pod datą 14 lipca - mam wrażenie, że widzę cały mechanizm na wylot. Tyle czasu było się murzynem, że nietrudno zgadnąć, co murzyn myśli i czuje. I z drugiej strony, mimo woli sympatyzuje się z murzynem. Mimo woli, bo przecież pamięta się łapanki, obławy, Oświęcim, Montelupę [krakowskie więzienie przy ul. Montelupich] i wszystko. Ale teraz widzi się ludzi głodnych". I jeszcze opowieść o szukaniu biblioteki archeologicznej, którą polscy przybysze spalili w piecu. A także o młodym polskim pionierze, który niszczy nie zjedzony przez siebie chleb, byle tylko nie dostał się w ręce Niemców.

21 grudnia Szczepański, z powrotem w Krakowie, notuje: "Wczoraj upłynął rok od chwili kiedy wróciłem z lasu. (...) Z lasu przyszedłem w stanie wtórnej dziewiczości umysłowej". I stwierdza, że choć przedwojenny wybór studiów orientalistycznych był omyłką, ich ukończenie traktuje jednak jako kwestię "moralnej dyscypliny i treningu w pracy". "W literaturze indyjskiej chciałem doszukać się jakiegoś osobliwego, nieznanego piękna. Nie znalazłem go (choć i nie bardzo głęboko szukałem) i pozostał mi tylko niesmak napuszonej retoryki. Rozumiem coraz lepiej, że muszę na nowo uczyć się cenić i widzieć zewnętrzny świat". W 1947 roku, trochę wbrew sobie, rzeczywiście te studia ukończy.

Wcześniej, 3 maja 1946 roku, mamy niemal reportażowy opis manifestacji niepodległościowej w Krakowie. "Właściwie pierwszy raz od zakończenia wojny przeżyłem taki moment »upojenia« niemal poczuciem jednomyślności, solidarności całego miasta w zapale nienawiści". Szczepański zapisuje się do Polskiego Stronnictwa Ludowego Mikołajczyka - gest raczej symboliczny, choć wtedy mógł mieć poważne i całkiem realne konsekwencje.

Mroczniejący stopniowo horyzont polityczny znajduje w dzienniku odzwierciedlenie w lakonicznych wzmiankach o kolejnych aresztowaniach szwagra, Bohdana Mańkowskiego, przedwojennego oficera marynarki wojennej i uczestnika obrony Helu, i w równie lakonicznych napomknieniach o własnych perypetiach z ubecją. W 1947 roku Szczepański zaczyna pracować w "Głosie Anglii", piśmie wydawanym przez ambasadę brytyjską; w roku następnym ta praca ściąga nań uwagę UB. W październiku 1948 roku przewiduje: "To prawdopodobnie ostatnia już »normalna« jesień przed katastrofą. Znów idą czasy, w których trzeba będzie w jakiś sposób wyróść ponad siebie i borykać się z sytuacjami, do których człowiek nie ma chyba obowiązku dorastać"...

Później parokrotnie jeszcze jest wzywany na rozmowy; raz chodzi o "Tygodnik Powszechny", do którego redakcji Szczepański zostaje przyjęty latem 1950 roku, innym razem o akowską przeszłość. Liczy się z aresztowaniem; "święta mijają w cieniu tej chmury", zapisuje na Boże Narodzenie 1952. Z tym większą uwagą i pieczołowitością notuje kolejne postępy w rozwoju córeczki.

Przeciw kłamstwu

Jednoznaczny stosunek do nowej władzy nie oznacza wycofania się do domowego azylu. Szczepański jest rzeczywiście imponująco "wydajny w pracy": powstają kolejne opowiadania, tłumaczenia bajek indyjskich (z oryginału) i bajek murzyńskich (w oparciu o opracowanie sławnego etnologa Leo Frobeniusa), odtworzona zostaje "Polska jesień". Łamy "Tygodnika", a także PAX-owskiego "Dziś i jutro" są otwarte - gorzej z wydawnictwami. Ponawiane wciąż próby publikacji kolejnych książek długo spełzają na niczym, wyjąwszy dokonany dla zarobku przekład powieści Bruce’a Marshalla.

"Putrament pytał mnie, dlaczego nic nie wydaję, i wysłuchiwał odpowiedzi z nieprzeniknioną twarzą" - notuje Szczepański z ironią w październiku 1950 roku. Ostatecznie książkowym debiutem 35-letniego już pisarza staną się "Portki Odysa", oparte na opowieściach "Odysa z Kopieńca", Stanisława Bolisęgi, opiekującego się domem Szczepańskiego w Kasince. Dopiero po nich, gdy odwilż się nasili, wyjdzie "Polska jesień" oraz "Buty i inne opowiadania".

Bowiem gotowość do publikowania łączy się u Szczepańskiego ze świadomością, że nie wolno mu sprzeniewierzyć się wewnętrznej prawdzie. "Pisanie »pod cenzurę« - zauważa w maju 1951, nb. po rozmowie z "katolicką progresistką", która namawiała go na "katolicki socrealizm" - choćby się było nie wiem jak pozytywnie ustosunkowanym do rzeczywistości, może dać w efekcie tylko kłamstwo (...). Tylko literatura powstająca w warunkach zupełnej wewnętrznej niezależności może dać artystyczne świadectwo swojej epoce, może kusić się o wyciągnięcie wniosków z jej ludzkich doświadczeń".

I jeszcze taki epizod, z wiosny 1953 roku, gdy "Tygodnik" już się nie ukazuje, choć jego dalszy los jeszcze nie jest pewny. "Już od czasu procesu krakowskiego [tj. pokazowego procesu politycznego księży związanych z krakowską Kurią] czuję w Związku [Literatów] rodzaj uprzejmego bojkotu - pisze Szczepański. - Ten chłód pogłębia się z każdym tygodniem". Związany wtedy z tygodnikiem "Życie Literackie" Andrzej Kijowski proponuje mu jednak "na boczku" napisanie reportażu. Ów reportaż - o szkołach - powstaje, redakcja "Życia" go przyjmuje, jednak cenzura stawia warunek: pod tekstem musi się znaleźć deklaracja, w której autor odcina się od wstecznej polityki "Tygodnika Powszechnego"...

Wśród katolików

Właśnie, "Tygodnik" - dziennik Szczepańskiego jest także nieocenionym, choć lakonicznym źródłem do jego dziejów w latach 1950-53. Gdy przed ćwierćwieczem Jacek Żakowski zbierał relacje świadków o likwidacji pisma w roku 1953, okazało się, że pamięć ludzka bywa zawodna, a poszczególne opowieści różnią się w wielu szczegółach. Tutaj mamy gorący i wiarygodny zapis wydarzeń, choć dokonywany nieco z boku, bo przez człowieka, który nie uczestniczy w rozmowach z władzami - z wyjątkiem jednego przypadku, gdy dyrektor Józef Siemek z Urzędu do Spraw Wyznań, próbując po raz ostatni dokonać rozłamu wewnątrz redakcji, sam Szczepańskiego na rozmowę wzywa.

Relacje pomiędzy pisarzem a redakcją to temat skomplikowany. Z Jerzym Turowiczem łączy Szczepańskiego znajomość od czasów wojny, przyjaźni się także z Jackiem Woźniakowskim. Publikuje w "TP" niemal od początku istnienia pisma (pierwszy jego tekst pada zresztą ofiarą cenzury). To właśnie Turowicz decyduje się wydrukować w 1947 roku słynne "Buty" - nie przyjęte przez Kazimierza Wykę do "Twórczości" - i ta decyzja wywołuje burzę wśród czytelników. Pokazanie polskich partyzantów, którzy zabijają jeńców, musiało być wtedy czymś niesłychanym. Wreszcie w 1950 roku "Tygodnik" daje Szczepańskiemu instytucjonalne oparcie.

Cały czas jednak między pisarzem a pismem istnieje wyraźny dystans. "Tygodnik" to przecież "katolickie pismo społeczno-kulturalne", będące wtedy w dodatku formalnie organem Kurii, która, bywa, ingeruje nie tylko w sprawy finansowe, ale i merytoryczne. Szczepański zaś deklaruje się jako agnostyk, a do instytucji Kościoła żywi nieufność. Co nie oznacza bynajmniej braku wrażliwości na kwestie religijne - swoje stanowisko próbuje zresztą wyłożyć w artykule, który po długich debatach i przeróbkach ukazuje się w końcu w "Tygodniku", sygnowany pseudonimem "Marcin Garbowski", z odredakcyjnym wstępem w charakterze "parasola ochronnego".

Szczepański nie przyjmuje dogmatycznych odpowiedzi na fundamentalne pytania, choć sam te pytania sobie stawia. Fascynuje go też fenomen żywej wiary, który obserwować może z bliska, bo u własnej żony. Gdy zaś bardzo przezeń lubiana kuzynka żony, Róża Maria Wolska, zwana Rozmarynką, wstępuje do kontemplacyjnego zakonu benedyktynek-sakramentek, pisze o jej decyzji z prawdziwym przejęciem. Zżyma się natomiast, gdy z racji pracy w "Tygodniku" nazywany bywa "pisarzem katolickim". Lojalność wobec przyjaciół nie pozwala mu zaprzeczyć, wewnętrznie jednak buntuje się przeciw takiej etykiecie.

***

Nie dotknąłem tu jeszcze jednej warstwy dziennika, który jest także wielką pochwałą urody tego świata. Nie tylko ukochanej Kasinki, do której wyprawy dają Szczepańskiemu potrzebny oddech, pozwalają uwolnić się od glątwiastej rzeczywistości. I nie tylko Tatr, w które ucieka przy każdej sposobności. Oto, dla przykładu, migawka z podróży najbanalniejszej z możliwych, na trasie Warszawa-Kraków. "Pagórki o takiej skórze, jak kora gałązki modrzewia: gruzłowatej, usianej nieregularnie miękkimi kępkami (jest późny wieczór i to wszystko czerni się w wodnistym, nasyconym już sadzą mroku). Lasy niskie, kędzierzawe, z całymi koloniami pojedynczych sosen na wysokich, chudych szypułkach... Dużo pustych torfowisk, bagien - dziwnej ziemi zdatnej tylko do oglądania i porównywania z tym, co zna się z pewnego typu nastrojowych pejzaży. Podłużne rozlewiska poprzedzielane nierówno czarnymi językami tłustej i nastroszonej darni. Odbija się w nich śliskie niebo, a gdzieś na brzegu błyszczy samotne, zatajone ognisko"...

Nie wspomniałem, że dziennik Szczepańskiego jest zarazem kroniką wielu przyjaźni. Na przykład z kuzynem i towarzyszem zabaw dziecinnych Andrzejem Jakimowiczem, historykiem sztuki, który na krótko uwiedziony zostaje przez marksizm. Z polarnikiem Stanisławem Siedleckim, jego siostrą Ewą, plastyczką, i mężem Ewy Adamem Kotulą. Z Anną Morawską i jej mężem Stefanem. Z orientalistą Władysławem Dulębą, dzięki któremu po zamknięciu "Tygodnika" Szczepański znajdzie przystań w Polskim Wydawnictwie Muzycznym. Ze Stanisławem Lemem. Te przyjaźnie przełamują czasem podziały środowiskowe czy ideowe, najważniejsza jest kwestia zaufania. Nie napisałem, że znajdziemy w książce szczegółową kronikę czasu odwilży. Można by też zacytować mnóstwo scenek rodzajowych, satyrycznych niemal obrazków, kąśliwych ocen. Warto jednak pamiętać, że otrzymaliśmy na razie tom pierwszy obszernego dzieła i że stosunek autora do konkretnych osób ulega niekiedy w miarę upływu lat zasadniczej zmianie.

Przytoczmy więc na koniec obrazek cieplejszy, naszkicowany z humorem, ale i czułością. To jeden z ostatnich zapisów, z 22 grudnia 1956 roku. "Trzy dni temu wyszedł »Tygodnik«. Są już w swoim dawnym lokalu. Pani Morstinowa przychodzi w tej samej salopce, zasiada na swoim dawnym miejscu i zaczyna dziwować się listom jakichś dobrze urodzonych paniuś, które mają koncepcje zbawienia Polski. Jerzy Turowicz z główką na boczek snuje się tajemniczo i bardzo uprzejmie szepcze z interesantami po kątach. Wszystko to razem jest jednak wzruszające".

Szczepański do redakcji już nie wróci, choć do końca będzie z "Tygodnikiem" współpracował, przez wiele jeszcze lat prowadząc rubrykę filmową. Wkrótce zacznie realizować swoje marzenie o dalekich podróżach - o nich także przeczytamy w jego dzienniku. W następnych tomach.

Jan Józef Szczepański, Dziennik. Tom 1: 1945-1956

Kraków 2009, Wydawnictwo Literackie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 40/2009