Życie seksualne proroka

David Lodge: KTÓRY STAWAŁ NA WYSOKOŚCI ZADANIA

21.05.2012

Czyta się kilka minut

„Wierząc w posłannictwo nauki, w jedność spraw ludzkich na naszej planecie, porwany epoką rozkwitu cywilizacji technicznej, zbyt ufnie zawierzył siłom ewolucji wynoszącej człowieka ponad jego możliwości percepcji, opanowania środowiska i zdolności koordynacji” – pisał Antoni Słonimski o H.G. Wellsie w wiele lat po jego śmierci. A przecież autor „Wehikułu czasu” i „Wojny światów” był dla Słonimskiego kiedyś autorytetem najwyższym, prorokiem współczesności.

Przeglądając „Kroniki tygodniowe” Słonimskiego, znalazłem tekst, w którym po raz pierwszy bodaj pobrzmiewa nuta zwątpienia w mistrza. To relacja z kongresu PEN Clubów w Edynburgu, rok 1934. W Niemczech rządzi już Hitler, pisarzy niemieckich reprezentują wygnańcy. Zapowiada się burzliwe i ważne wydarzenie, zwłaszcza że inauguracyjne przemówienie prezesa Wellsa brzmi mocno. Później jednak Wells traci zainteresowanie kongresem. „Robi wrażenie człowieka znużonego i zajętego czymś innym. Dość wcześnie opuszcza gardenparty w towarzystwie Rosjanki, baronowej Budberg. Nie ma go na wszystkich następnych posiedzeniach, nie ma go nawet na oficjalnym bankiecie”...

Może więc pomysł Davida Lodge’a, by opowiedzieć biografię Herberta George’a Wellsa przez pryzmat jego bujnego życia seksualnego, nie jest dziwactwem ani nadużyciem? Mura Budberg, wcześniej kochanka Maksyma Gorkiego, zajmująca się najpewniej szpiegostwem, i to jako podwójna agentka, to jedna z kilkudziesięciu (co najmniej) kobiet Wellsa. Lodge, rocznik 1935, znany jako autor świetnej i zabawnej trylogii uniwersyteckiej („Zamiana”, „Mały światek”, „Fajna robota”), po raz drugi w ostatnich latach portretuje starszego kolegę – pisarza.

Bohaterem powieści „Autor, autor!” (2004) był Henry James – skądinąd przeciwieństwo Wellsa w postrzeganiu zadań literatury i stosunku do słowa. „Który stawał na wysokości zadania” (nienajzręczniejszy przekład idiomu „A Man of Parts”) to także powieść, choć oparta na drobiazgowej znajomości materiału biograficznego, włącznie z pośmiertnie opublikowanymi intymnymi wspomnieniami Wellsa. W swojej solidności Lodge skrupulatnie informuje, które z przytoczonych listów są apokryfami.

Ramę narracji stanowią ostatnie miesiące życia Wellsa. Wiosną 1944 roku 77-letni pisarz mieszka w londyńskim domu przy Hanover Terrace pod opieką dwóch synów i synowej, a także nocnej pielęgniarki „Teraz jego lekarz, lord Horder, zalecił, żeby zatrudnić pielęgniarkę także na dzień. Zastanawia się, czy to znaczy, że umiera”. Istotnie, lord Horder podejrzewa raka wątroby. Śmierć – i zakończenie powieści – przychodzi w sierpniu 1946. Przygotowanie do niej to długa podróż w przeszłość, niekiedy przyjmująca postać wewnętrznych dialogów.

W tej podróży najważniejsze okazują się kobiety. Dwa małżeństwa i znaczna liczba nieformalnych związków, przelotnych i wieloletnich; trójkąty i inne figury geometryczne; relacje jawne i skryte, namiętne i cokolwiek wymuszone. Czasem niebezpieczne: romanse z córkami przyjaciół z socjalistycznego Towarzystwa Fabianów skazują pisarza na chwilowy ostracyzm towarzyski. Powieść staje się po trosze kroniką przemian obyczajowych, po trosze zwierciadłem cokolwiek dwuznacznych poglądów Wellsa na ideę wolnej miłości, po trosze galerią kobiecych wizerunków. A wśród partnerek Wellsa znalazły się osoby nie mniej niż on interesujące, na przykład powieściopisarka Dorothy Richardson, współtwórczyni „strumienia świadomości”, czy Rebecca West, której książka o Jugosławii u progu II wojny należy do klasyki reportażu. O Murze Budberg już nie wspominając.

„Jakimiż jesteśmy niewolnikami swoich genitaliów, ile czasu i energii, i ducha marnujemy najpierw na aranżowanie ich koniunkcji z innymi, a potem na zatajanie tego” – rozmyśla Rebecca West w dniu śmierci byłego kochanka. Melancholijna refleksja unosi się nad książką, która jest nieoczywistym portretem człowieka wybitnego i nieznośnego narcyza, ale też opowieścią o pościgu za niemożliwym, za harmonią związku idealnego. (Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2012, ss. 526. Przeł. Ewa Ledóchowicz.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012