Żołnierze roku 1918

Powstające wojsko polskie tworzyli zarówno nastoletni ochotnicy, jak weterani z armii zaborczych i różnych polskich formacji. Tak było również w 20. Pułku, formowanym w Krakowie.

05.11.2018

Czyta się kilka minut

Żołnierze z Batalionu Strzelców Krakowskich na froncie pod Lwowem. Widać różnorodność sprzętu, np. austriackie i rosyjskie karabiny. Luty 1919 r. / Imperial War Museum oraz Instytut Polski i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego
Żołnierze z Batalionu Strzelców Krakowskich na froncie pod Lwowem. Widać różnorodność sprzętu, np. austriackie i rosyjskie karabiny. Luty 1919 r. / Imperial War Museum oraz Instytut Polski i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego

Ulotka nosi datę 2 listopada 1918 r. Dwa dni wcześniej Kraków stał się pierwszym dużym polskim miastem, które zrzuciło zaborcze rządy [patrz „TP” 42/2018 – red.]. Zabiegi polskich polityków z Galicji, idących drogą legalizmu, wsparło – jako czynnik rozstrzygający – zbrojne wystąpienie małej grupy oficerów i żołnierzy, Polaków z armii austriackiej.

W tamtych dniach było to zjawisko typowe nie tylko dla Krakowa. Późniejsza legenda przesłoni fakt, że w pierwszych dniach po broń sięgali – nawet we Lwowie – nieliczni: polscy żołnierze z armii zaborczych, członkowie podziemnej Polskiej Organizacji Wojskowej, cywile, w tym często studenci i uczniowie. W klimacie chaosu i rozpadu, wymęczenia po Wielkiej Wojnie i niepewności wobec tego, co miało nadejść – w takiej chwili decydująca okazywała się często determinacja jednostek. Przynajmniej na początku.

W młodzieży nadzieja

Dlatego ton ulotki, wydrukowanej w Krakowie sto lat temu, jest dramatyczny. Nieprzypadkowo też adresatem jest młodzież. Czytamy w niej (pisownia oryginalna): „MŁODZIEŻY OBYWATELE! Po ciężkich tragicznych przejściach, po bezmiarze krwi przelanej i wielkich ofiarach (...), odzyskaliśmy wreszcie po wiekowem uścisku i niedoli zjednoczoną i wolną Polskę! Młodzieży! Ojczyzna woła, że nadeszła godzina w której CZYNEM udowodnić macie, żeście dzielnymi synami naszych wielkich Ojców. Pułki polskie zdezorganizowanej byłej armii austriackiej na razie nie są w stanie sprostać tym wielkim zadaniom, jakie dziś piętrzą się przed wojskiem polskim. Dlatego zwracamy się z gorącym apelem do Was Młodzieży, abyście tłumnie w imię miłości Ojczyzny zgłaszali się ochotniczo do kadr wojska polskiego. Pamiętajcie że Ojczyzna na was liczy! Polska Młodzież zawieść jej nie może i nie powinna! Młodzieży niżej lat 17-tu do wojska się nie przyjmuje”. I jeszcze informacja praktyczna: „Zaciąg odbywa się codziennie w koszarach przy ulicy Rajskiej”.

Jeszcze parę dni wcześniej w kompleksie koszar przy ul. Rajskiej, blisko Starego Miasta (dziś to biblioteka publiczna), stacjonowało wojsko austriackie. Ale choć złożone często głównie z Polaków, z chwilą upadku monarchii Habsburgów galicyjskie pułki nie przekształcają się w polskie jednostki: widząc upadek monarchii, której przysięgali wierność, większość żołnierzy rozchodzi się do domów. Przywódców (polskich, ukraińskich), którzy liczyli, że pułki „polskie” czy „ukraińskie” będą podstawą ich nowych armii, czeka rozczarowanie. Można zrozumieć tych żołnierzy: przeszli tyle, że mają dość wojowania, nawet w najbardziej słusznej sprawie.

Stąd nadzieja autorów ulotki, że do szeregów zgłosi się młodzież: studenci i uczniowie, młodzi robotnicy i rzemieślnicy.

Fakty dokonane

Największy nawet entuzjazm krakowskich „kindrów i chacharów” – tj. „dzieciaków i łobuzów”, jak mawia się w tutejszej gwarze (podobnie jak we Lwowie, i tu wielu ochotników pochodzi ze społecznych nizin) – nie zastąpi jednak szkolenia. A także mundurów, karabinów, służb sanitarnych czy choćby kuchni polowych. Armia z prawdziwego zdarzenia potrzebuje w końcu nie tylko chętnego „materiału ludzkiego” (by użyć języka ówczesnych sztabowców). Na szczęście w rozpadającym się austriackim wojsku są ludzie – znów: pojedynczy, ale świadomi i energiczni – dzięki którym w Krakowie nowej armii nie trzeba tworzyć „na surowym korzeniu”.


Czytaj także: Tadeusz A. Olszański: Stulecie niepodległości


1 listopada Ignacy Pick, Polak i pułkownik austriackiej armii, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Pick dowodzi batalionem zapasowym 16. Pułku Strzelców (dawnej Landwehry, Obrony Krajowej), który stacjonuje w czeskiej Opawie. Kilka dni wcześniej proklamowano powstanie Czechosłowacji i Pick uznaje, że trzeba działać. Jego batalion składa się głównie z Polaków, a macierzystym garnizonem jest Kraków. Polacy spod Krakowa i Chrzanowa stanowią zresztą większość w całym 16. Pułku, który w tych dniach przebywa jeszcze na Ukrainie, w składzie austriackich i niemieckich wojsk okupacyjnych. „Polskim” pułkiem dowodzi Ukrainiec: pułkownik Miron Tarnawskij (Tarnawski).

1 listopada Pick wydziela więc ze swego batalionu oficerów i żołnierzy polskiej narodowości i tworzy z nich oddział, który nazywa „batalionem uzupełniającym byłego austriackiego 16. Pułku”. A potem tworzy dalsze fakty dokonane: zajmuje pociąg i po kilku dniach, 5 listopada dociera do Krakowa. Tu reorganizuje jednostkę, która liczy 16 oficerów i 144 szeregowych (nazwa „batalion” jest więc na wyrost, w istocie to tylko kompania). Pick stara się utrzymać wśród żołnierzy dyscyplinę.

Wkrótce, w drugiej połowie listopada, do Krakowa wraca z Ukrainy reszta pułku. Docierają tu przez Łuck i Kowel – Lwów jest zablokowany, trwają już walki polsko-ukraińskie. Jako Ukrainiec, płk Tarnawski zostaje osadzony w obozie jenieckim. Wkrótce jednak zwolniony, jako patriota swego narodu okrężną drogą (przez Wiedeń) dotrze na tereny pod kontrolą ukraińską, aby w 1919 r. zostać dowódcą Ukraińskiej Armii Galicyjskiej – siły zbrojnej ­zachodnioukraińskiego państwa, walczącej tam z Wojskiem Polskim.

Gwarancja przetrwania

Wróćmy do krakowskich koszar. Tu sytuacja jest kiepska: z całego 16. Pułku w nowej polskiej armii decyduje się zostać wraz z Pickiem tylko paruset żołnierzy; reszta idzie do domów.

Wtedy, w listopadzie i grudniu 1918 r., w Krakowie formuje się kilkanaście jednostek. To konieczność chwili: trwa już wojna z Ukraińcami o Lwów i Galicję Wschodnią, a Galicja Zachodnia to w tym momencie najważniejsze miejsce, z którego może tam pójść jakieś wsparcie.

Za chwilę, w styczniu, trzeba będzie walczyć także o południową granicę (o Śląsk Cieszyński, z Czechosłowacją). Potem także o zachodnią (o Wielkopolskę i Śląsk), a zwłaszcza na wschodzie – z bolszewikami. Armia to gwarancja przetrwania państwa.

Tymczasem choć sztabowcy szacują, że aby myśleć o jego obronie, wojsko powinno liczyć co najmniej pół miliona żołnierzy, początkowo jego liczebność jest dramatycznie mała.

Jak oblicza historyk Piotr Stawecki, w pierwszych dniach listopada 1918 r. ma ono – w skali kraju – tylko 30 tys. żołnierzy. W połowie stycznia 1919 r. to już 100 tys., a pod koniec lutego 160 tys. (nie licząc Armii Wielkopolskiej), ale to nadal za mało. Dopiero gdy w marcu 1919 r. Sejm uchwali pobór roczników 1896-1901, planowane pułki i dywizje zaczną przybierać realne kształty.

Bardzo brakuje broni: jedyna, po którą można sięgnąć, to ta z przejętych magazynów austriackich i niemieckich (to magazyny tyłowe, nierzadko jest to więc broń gorszej jakości). Brakuje mundurów, nawet butów. Często oddziały frontowe walczą w cywilnych jeszcze ubraniach. Brakuje też oficerów i podoficerów.

W praktyce tylko część oddziałów może więc iść na front – w tej chwili głównie galicyjski. Często są to jednostki organizowane ad hoc, które wyruszają zaraz po utworzeniu.

Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego w Warszawie łata ten front, czym się da – austriackim jeszcze wzorem tworzy kombinowane grupy bojowe, w których pod jednym dowództwem walczą często pojedyncze bataliony, szwadrony i baterie, pozbierane z różnych garnizonów.

Przejściowo „batalion byłego 16. pułku” zostaje więc najpierw wcielony do 4. Pułku Piechoty Legionów (zlikwidowany w 1916 r. po rozwiązaniu Legionów, odtwarza się teraz w Krakowie). Legioniści przejmują zapasy wyposażenia pozostałe po 16. Pułku Strzelców. Ale w lutym 1919 r. oddziały legionowe opuszczają Kraków; część rusza na odsiecz Lwowa.

Pułk dwudziesty

Natomiast w Krakowie zaczyna się – niemal od początku – formowanie nowego pułku. Na przełomie marca i kwietnia otrzymuje oficjalną nazwę: 20. Pułk Piechoty Ziemi Krakowskiej.

Jest też nowy dowódca: komendę obejmuje płk Emanuel Hohenauer – oficer austriacki, który podczas Wielkiej Wojny jako dowódca 16. Pułku Strzelców zorganizował za linią frontu teatr polowy, w którym żołnierze wystawiali amatorskie sztuki z krakowskich teatrów i patriotyczne przedstawienia o Kościuszce. Teraz jego żołnierze mają już czapki maciejówki z orzełkiem, ale mundury i broń – austriacką. Także tu, z braku wojskowych płaszczy, wielu nosi cywilne okrycia.

Żołnierze Pierwszego Batalionu Strzelców Krakowskich podczas walk w Galicji Wschodniej, w lutym 1919 r. Wiosną 1919 batalion wszedł w skład 20. Pułku Piechoty

Na początku marca gotowy już jeden batalion z 20. Pułku dostaje pierwsze zadanie: ma nadzorować linię rozejmową między Polską i Czechosłowacją (wcześniej, w styczniu, trwały tam krwawe walki), a później polsko-niemiecką w Zagłębiu Dąbrowskim. Reszta żołnierzy się szkoli.

Są też pierwsze straty: epidemie – głównie tyfusu i grypy hiszpanki – nie omijają koszar. Wielu żołnierzy choruje, niektórzy umierają. Ochotników, którzy zgłaszają się do koszar, wita tym razem ulotka wzywającą do tępienia wszy i zachowania higieny.

W maju następuje nowa reorganizacja. Do 20. Pułku zostają włączone samodzielne wcześniej jednostki: 1. Batalion Strzelców (sformowany pod koniec 1918 r. w Czyżynach – dziś to część Krakowa – i mający już za sobą udział w walkach o Lwów) oraz 2. Batalion Strzelców (utworzony w Bielsku, przebywał na froncie polsko-czeskim). Dowództwo całości znów obejmuje stary znajomy: Ignacy Pick.

Na dwóch wojnach

Ochotnicy, którzy dołączają w maju, przechodzą tylko dwutygodniowe szkolenie. W czerwcu pułk dostaje rozkaz wymarszu. Ukraińska Armia Galicyjska zaczęła ofensywę, przełamała front i idzie znów na Lwów. Obsługę nowych karabinów, dostarczonych z Francji, żołnierze poznają już w wagonach kolejowych.

Tak zaczyna się wojenna historia „Dwudziestki”.

W ciągu kolejnego półtora roku 20. Pułk – w czerwcu 1919 r. liczący 2300 żołnierzy – przejdzie drogę typową dla większości nowych jednostek: najpierw na froncie ukraińskim w Galicji [patrz „TP” 45/2018 – red.], a potem na wojnie polsko-bolszewickiej. Zmieniać będą się jego dowódcy (jeden zginie), zmieniać będzie się też skład osobowy: narastające straty będą uzupełniane kompaniami marszowymi (rezerwami z zaplecza).

Pierwsza wojna „Dwudziestki”, z Ukraińcami, nie jest jeszcze dla pułku szczególnie krwawa. „Kindry i chachary” walczą pod Brzeżanami, potem przez Rohatyn i Buczacz dochodzą nad brzeg Zbrucza. Uczestniczą w walkach tylko przez miesiąc – w lipcu polska ofensywa wypiera armię Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej z Galicji Wschodniej za Zbrucz, na teren drugiego ukraińskiego państwa, Ukraińskiej Republiki Ludowej (ono walczy o przetrwanie z bolszewikami i „białymi”). W ciągu tych paru tygodni pułk traci 250 ludzi: poległych, zmarłych z chorób i zaginionych (część z tych ostatnich wróci potem z niewoli).

Potem 20. Pułk trafia na Śląsk, gdzie przez dwa miesiące pilnuje granicy. W listopadzie znów zostaje przerzucony – tym razem na Litwę, gdzie strzeże okolic Wilna.

Wyczerpani walką

W maju 1920 r. w rejonie Mińska 20. Pułk wchodzi do walki z bolszewikami. Straty, jakie poniesie w następnych miesiącach, są ogromne. Po walkach pod Brodami, na początku sierpnia, zostaje w nim niespełna 700 ludzi. Gdy miesiąc później pułk zostaje skierowany do obrony Lwowa, ma już tylko 250 żołnierzy zdolnych do walki, a więc jedną dziesiątą stanu wyjściowego. W czasie walk odwrotowych z Armią Czerwoną bywa i tak, że lżej ranni muszą sobie radzić sami, a ciężko rannych trzeba zostawić na polu walki lub oddać pod opiekę miejscowej ludności.

Prócz zabitych, rannych i zaginionych (większość nie wróci, bolszewicy często zabijają jeńców) z szeregów ubywają żołnierze, którzy – jak notuje historia pułkowa – przebywają w „rozrośniętych ponad miarę” taborach, w pewnym momencie liczących aż setkę wozów. Pojęcie nerwicy frontowej nie jest jeszcze w powszechnym użyciu (tym bardziej „stresu pourazowego”). Częściej mówi się o „przemęczeniu” żołnierzy lub „wyczerpaniu walką”.

Potem liczebność pułku znów wzrasta: z Krakowa płyną rezerwy. „Każdego tygodnia odchodziła jedna kompania ochotnicza na front bolszewicki. Szli starsi żołnierze, niektórzy z poważnymi brzuszkami, i młodzi osiemnastoletni” – wspominał Józef Mądry z Dzikowca, który zgłosił się do pułku latem 1920 r.

W październiku Polska i Rosja bolszewicka podpisują rozejm. 31 grudnia ostatni żołnierze 20. Pułku wracają transportami kolejowymi do Krakowa. Zaczyna się pokój.

Niespełna 20 lat później, w kampanii wrześniowej, „krakowskie kindry” znów przejdą – w walce i odwrocie – na piechotę kilkaset kilometrów: od Pszczyny po Cieszanów, cały czas zachowując zdolność jednostki do walki. Ale to już inna historia.

Polnische Wehrmacht

Powstanie „Dwudziestki” i jej droga w latach 1918-20 są, gdy idzie o mechanizmy, typowe dla tworzącego się sto lat temu wojska. Parafrazując Piłsudskiego, tamta armia nie wzięła się z niczego ani nie powstała z dnia na dzień. Miała na czym się oprzeć: na ludziach i strukturach.

Przede wszystkim – na Polnische Wehrmacht. Mało kto dziś pamięta, że pierwsze oddziały de facto polskiej armii powstały na długo przed listopadem 1918 r. [patrz też tekst Tadeusza A. Olszańskiego w tym dodatku – red.]. Po akcie z 5 listopada 1916 r., odtwarzającym Królestwo Polskie, utworzono też Polską Siłę Zbrojną (Polnische Wehrmacht). W zamierzeniu Berlina i Wiednia miała to być armia sojusznicza, wykorzystująca polskie „rezerwy ludzkie” (by znów użyć języka sztabowców) z dawnego zaboru rosyjskiego – w myśl prawa międzynarodowego Niemcy i Austriacy nie mogli prowadzić tam poboru. I choć dowódcą był niemiecki generał, to żołnierze i oficerowie byli Polakami, polska była komenda i mundury, a także orły na czapkach.

Dziewczyna z Ochotniczej Legii Kobiet na warcie przed koszarami w Krakowie, 1918 lub 1919 r.

Polska Siła Zbrojna nie cieszyła się popularnością, zwłaszcza po kryzysie przysięgowym w 1917 r. (gdy część żołnierzy odmówiła przysięgi na wierność obu cesarzom i została internowana), a potem po zawarciu przez Niemcy i Austrię na początku 1918 r. pokoju z Rosją i Ukrainą (niekorzystnego terytorialnie dla Polaków). Liczebność Polskiej Siły Zbrojnej wzrosła dopiero w połowie 1918 r., gdy zaczęli zgłaszać się dawni legioniści i członkowie konspiracyjnej POW.

Skierował ich tam rozkaz Edwarda Rydza-Śmigłego, który po uwięzieniu Piłsudskiego przez Niemców objął dowództwo POW: intencja była taka, by wstępować do realnie istniejącego już wojska. W październiku 1918 r. oficjalnie podporządkowano je Radzie Regencyjnej: odtąd ochotnicy ślubowali wierność „Państwu Polskiemu i Radzie Regencyjnej, jako tymczasowej zastępczyni przyszłej władzy zwierzchniej Państwa Polskiego”, a szeregi PSZ w ciągu miesiąca niemal się podwoiły. Choć nadal nieliczna – w październiku niespełna 10 tys. ludzi – PSZ była zapleczem kadrowym. Odegrała też ważną rolę w listopadzie, gdy trzeba było neutralizować niemieckie garnizony w Kongresówce.

Ale dziedzictwo PSZ to nie tylko przeszkoleni oficerowie i podoficerowie. To też zaplecze, którego potrzebuje każda armia: szkoły oficerskie i podoficerskie, regulaminy i instrukcje po polsku, polskie wzory mundurów czy podstawy aparatu administracyjnego, służącego poborowi i szkoleniu.

Weterani i rekruci

Powstająca armia sięgnęła też po ludzi z polskich formacji ochotniczych, które powstały w czasie I wojny światowej.

Przez najsłynniejszą z nich, Legiony Polskie, przewinęło się 40 tys. ludzi. Kolejnych 68 tys. żołnierzy liczyła Armia Polska sformowana we Francji, zwana od koloru mundurów „błękitną” (dowodzona przez gen. Józefa Hallera, przybyła do kraju wiosną 1919 r.). Na terenie Polski znaleźli się też żołnierze trzech Korpusów Polskich, sformowanych w Rosji.

W 1919 r. dołączyła Armia Wielkopolska, powstała z tamtejszych formacji powstańczych [o powstaniu wielkopolskim patrz „TP” 43/2018 – red.]. „Rogatymi diabłami” zwali ich wrogowie, rozpoznający Wielkopolan po charakterystycznych rogatywkach. Zyskali opinię dobrze wyszkolonych i zdyscyplinowanych.


Czytaj także: Wojciech Morawski: Bilans otwarcia


Gdy w maju 1919 r. Armię Wielkopolską zaczęto scalać z Wojskiem Polskim, liczyła ponad 100 tys. ludzi. W tym wielu weteranów z frontu zachodniego, których Stanisław Kopański (wtedy dowódca plutonu, potem generał) tak wspominał: „Dzielni starzy żołnierze, niejednokrotnie »spod Verdun«, strzelali nieraz w ruchu, stojąc lub z kolana, uważając tego rodzaju wojnę [polsko-ukraińską] za zabawkę w porównaniu z walkami wielkiej wojny na Zachodzie” (dla porządku dodajmy, że owa „zabawka” kosztowała jednak życie 25 tys. Polaków i Ukraińców).

Prócz nich w nowym wojsku znaleźli się też żołnierze wywodzący się z armii carskiej i austriackiej. Znaczącym zastrzykiem byli zwłaszcza wyżsi oficerowie, wykształceni w akademiach wojskowych (obsadzali sztaby). A także specjaliści z artylerii, łączności, lotnictwa, służb technicznych.

I byli wreszcie nastoletni ochotnicy i rekruci, którzy do armii trafili, bo chcieli albo musieli (gdy ruszył system przymusowego poboru). Jedni i drudzy wymagali szkolenia. A czasem też edukacji, nie tylko obywatelskiej – wielu rekrutów, zwłaszcza z zaboru rosyjskiego, było analfabetami.

Wprawdzie, jak zauważał historyk Andrzej Chwalba, oddziały z różnych części kraju „różniły się praktycznie we wszystkich swoich składnikach, poczynając od mentalności oficerów, regulaminów wojskowych, umundurowania i wyposażenia” [„TP” 43/2018 – red.], ale, koniec końców, w latach 1918-21 ta armia spełniła swą rolę: obroniła państwo.

„Dwudziestka”: bilans

Wróćmy jeszcze do 20. Pułku.

Za bohaterstwo wykazane na polu walki w latach 1919-20 dziesięciu jego oficerów odznaczono Virtuti Militari. 24 oficerów i 120 szeregowych otrzymało Krzyż Walecznych. Znane są nazwiska 11 oficerów i 162 szeregowych poległych w walce, 104 zmarłych z chorób, 39 zmarłych z ran oraz 12 zmarłych w innych okolicznościach (np. wypadki). Prócz tego w 1920 r. poległo lub zaginęło 10 oficerów i ok. 600 szeregowych, których dalszy los nie jest znany (po wojnie z sowieckiej niewoli wróciło tylko kilkudziesięciu szeregowych i jeden oficer). Łącznie tzw. straty nieodwracalne (czyli nie wliczając rannych, których zwykle było dwa-trzy razy więcej niż poległych) wyniosły zatem prawie 950 ludzi – ponad 40 proc. stanu pułku w momencie, gdy wchodził on do walki.

Parafrazując ulotkę z 2 listopada 1918 r., od której zaczęliśmy tę opowieść: „kindry i chachary” udowodniły, że były „dzielnymi synami wielkich ojców”. Choć cena była wysoka: małe jest prawdopodobieństwo, aby młody ochotnik, który w listopadzie 1918 r. posłuchał apelu i zgłosił się do przyszłego 20. Pułku, doczekał bez uszczerbku czasów pokoju. ©

Autor jest historykiem, opracowuje dzieje 20. Pułku Piechoty. Współautor (z Andrzejem Gładyszem) książki „6. Dywizja Piechoty”. Pracuje w Biurze Poszukiwań i Identyfikacji Oddziału IPN w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „1918. Wielkie Powstanie Listopadowe