Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1
...pochyliła się z troską nad losem ojczystej mowy, zamieszczając na pierwszej stronie artykuł Roberta Horbaczewskiego „Niszczona polszczyzna”. Aby uzasadnić ten tytuł, autor artykułu przytacza szereg angielskich terminów, które w języku deweloperów wypierają rodzime słowa. Horbaczewski wspomina też o bezradności Rady Języka Polskiego PAN i ubolewa, iż naruszenia ustawy o języku polskim jako dobru narodowej kultury są rzadko karane. Wreszcie: wytyka samym ustawodawcom nieusprawiedliwione używanie obcych słów (przywołując przyjęte w zeszłym roku przepisy o timesharingu).
2
Horbaczewski ma rację w jednym: miłość deweloperów do angielszczyzny jest przesadna. Ale też: problem jest oczywisty, doskonale (i od dawna) znany wszystkim, którzy przyglądają się językowi publicznemu, szkoda więc pierwszej strony na mówienie o nim w zaproponowany sposób. Poza tym: naiwnością jest oczekiwanie, iż gremia takie jak Rada Języka Polskiego PAN są w stanie zapobiec żywiołowemu procesowi językowych zapożyczeń. Nieracjonalne jest także przekonanie, że czystość języka można wymusić administracyjnie, uchwalając ustawy i nakładając kary.
3
Każdy, kto zetknął się z problematyką historii języka, zdaje sobie sprawę z tego, że w okresach szybkich przemian cywilizacyjnych i intensywnych kontaktów międzykulturowych zapożyczenia są nieuchronne. Ludzie wykształceni powinni w takich okresach uważnie przyglądać się zachodzącym w języku zmianom i dbać o własny sposób mówienia. Tej dbałości nie należy mylić z histerycznym nawoływaniem do czystości językowej albo z zamykaniem się w przeszłości polszczyzny.
4
Nie wiem, jak duży jest wpływ deweloperów na standardy dzisiejszej polszczyzny. Podejrzewam, że mowa dziennikarzy, polityków, celebrytów oddziałuje mocniej i bardziej niszczy współczesny język.
5
Artykułowi Roberta Horbaczewskiego towarzyszy krótka rozmowa na ten sam temat z Jerzym Jarzębskim, który – jak to on – odpowiada zwięźle i bardzo kompetentnie. Pozostaje pytanie: dlaczego prowadząca ową rozmowę (a może redakcja) nazywa go „językoznawcą z Uniwersytetu Jagiellońskiego”? Wielka to sztuka, doprawdy, prosić o zdanie jednego z najwybitniejszych piszących dzisiaj historyków i krytyków literackich i zarazem nie wiedzieć, kim ów proszony jest. Odebrało mi to ochotę na czytanie drugiej części rozważań Horbaczewskiego, umieszczonej wewnątrz tego samego numeru „Rzepy” i noszącej tytuł „Kiedy klub został clubem”.