Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ministerstwo to zawsze było resortem wagi ciężkiej nie tylko ze względu na zakres kompetencji. Drugim powodem były nazwiska samych strażników deficytu. Leszek Balcerowicz, Grzegorz Kołodko, Marek Belka, Zyta Gilowska – to lista pełnokrwistych i doświadczonych polityków, którzy nierzadko narzucali rządowi swoją wolę (inna sprawa, że kierunek polityki fiskalnej wyznaczało wówczas Clintonowskie „gospodarka, głupcze”, o czym w tym numerze „Tygodnika” prof. Elżbieta Mączyńska).
Teresa Czerwińska jawi się tymczasem na tle poprzedników nie jako polityk, lecz urzędnik. „Jest kompetentna” – mówią o niej ekonomiści, jakby nie chcieli wyjść w ocenach poza sferę dorobku akademickiego. Urodzona w polskiej rodzinie na Łotwie, wykształcona już w kraju i przez lata związana z Uniwersytetem Gdańskim, profesor badała problematykę ryzyk inwestycyjnych i funkcjonowania towarzystw ubezpieczeniowych na rynkach kapitałowych. Aż ciśnie się na usta żart, że dla rządu, który zamierza się mocno zadłużyć, taki fachowiec to prawdziwy skarb.
Trudno jednak nie nabrać podejrzeń, że ostrożność ocen wynika też z przekonania, iż krojczym finansów publicznych nie jest Teresa Czerwińska, lecz sam premier. W ubiegłym tygodniu media ekscytowały się pogłoską, jakoby minister złożyła dymisję w związku z planami zwiększenia deficytu budżetowego dla sfinansowania obietnic zawartych w tzw. piątce Kaczyńskiego. Premier kilka dni później przyznał, że deficyt musi wzrosnąć, choć wcześniej utrzymywał, że na wszystko wystarczy pieniędzy z rosnących dochodów budżetowych.
Minister była wtedy na zwolnieniu lekarskim, co oczywiście może oznaczać, że po prostu zachorowała. Albo że tylko w ten sposób gotowa jest wyrazić weto wobec planów rządu, w którym nominalnie gra jedną z głównych ról. ©℗