Wojenki polskich generałów. Kto dowodzi naszą armią

Sa coraz młodsi, lepiej wykształceni, obyci w świecie - i coraz bardziej skłóceni. Polskich generałów poróżniła polityka.

04.06.2023

Czyta się kilka minut

Minister Mariusz Błaszczak oraz generał Rajmund Andrzejczak podczas ćwiczeń Anakonda-20. Ustka, 8 czerwca 2020 r.  / GERARD / REPORTER
Minister Mariusz Błaszczak oraz generał Rajmund Andrzejczak podczas ćwiczeń Anakonda-20. Ustka, 8 czerwca 2020 r. / GERARD / REPORTER

Gdyby liczebność generałów mierzyć częstotliwością, z jaką oficerowie tej rangi pojawiają się ostatnio w przestrzeni publicznej, można by dojść do wniosku, że to jeden z najczęściej spotykanych stopni wojskowych w polskiej armii.

Generałowie w służbie czynnej regularnie towarzyszą ministrowi obrony narodowej Mariuszowi Błaszczakowi podczas jego konferencji prasowych – choć z punktu widzenia etosu oficerskiego statystowanie przy wystąpieniach politycznych jest zajęciem, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnym. Z kolei generałowie w stanie spoczynku buławy wodzowskie zamienili na pióra i mikrofony: systematycznie wizytują media, oceniają rozwój sytuacji w Ukrainie, a także plany modernizacyjne Wojska Polskiego i decyzje MON.

Czasem – jak można usłyszeć od czynnych wojskowych – publicystyczny temperament ponosi ich poza granice wyznaczone niepisaną regułą środowiskowej solidarności, która głosi, że byli dowódcy nie krytykują publicznie następców.

Niewybuch, który wybuchł

Wszystko to blaknie jednak na tle awantury, jaka na przełomie kwietnia i maja wybuchła między ministrem Błaszczakiem a de facto drugim oficerem w armii – generałem broni Tomaszem Piotrowskim, dowódcą operacyjnym rodzajów sił zbrojnych.

Po przypadkowym odnalezieniu w lesie pod Bydgoszczą rosyjskiej rakiety, która w grudniu 2022 r. wleciała w polską przestrzeń powietrzną, po czym zniknęła wojsku z radarów, minister wydał oświadczenie, w którym winę zwalił na Piotrowskiego. Zdaniem Błaszczaka wojskowe procedury zadziałały poprawnie, żołnierze wzorowo wykonali swoją robotę, zawiódł jedynie dowódca operacyjny, który nie zawiadomił o incydencie ministra i premiera.


ROSYJSKA RAKIETA. MILIARDY POSZŁY W LAS

MAREK RABIJ: W opowieści ministra Błaszczaka jest zły generał, oddani ojczyźnie szeregowi żołnierze i politycy wzorowo realizujący cywilną kontrolę nad armią.


W odpowiedzi gen. Piotrowski opublikował nagranie, w którym między wierszami dał do zrozumienia, że zarzuty traktuje jako atak na całą armię. Zaraz potem do tej kuriozalnej debaty na oczach Polski włączył się najważniejszy oficer Wojska Polskiego, szef sztabu generalnego gen. Rajmund Andrzejczak. Na antenie radia RMF powiedział, że o bydgoskiej sprawie poinformował przełożonych „wtedy, kiedy miało to miejsce”.

– Piotrowski zna procedury – mówi emerytowany pułkownik sił powietrznych (prosi o niepodawanie nazwiska). – Wie, że jeśli informację o nadlatującej rakiecie dostaliśmy z USA lub Ukrainy, to znaczy, że tylko w polskim wojsku wiedziało o niej co najmniej kilkaset osób. Tego nie dało się zamieść w armii pod dywan, Piotrowski miałby być zatem desperatem, próbując ukryć informację przed ministrem. A gdyby chciał mu w ten sposób zaszkodzić, zaszkodziłby sobie.

Znacznie łatwiej, zdaniem pułkownika, odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ministrowi zależało na wyciszeniu sprawy. Albo zrobiono to po konsultacji z USA, które obawiały się eskalacji konfliktu NATO z Rosją, albo po to, by ukryć przed opinią publiczną nietrafione decyzje wojska i MON, włącznie z przerwaniem poszukiwań już po trzech dniach.

– A że na ofiarę wybrano Piotrowskiego, zupełnie mnie nie dziwi. Minister Błaszczak ma w armii swoich generałów. Dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych do nich nie należy – uśmiecha się pułkownik.

„Kukuła disco”

Rajmund Andrzejczak i Tomasz Piotrowski to dwie najważniejsze osoby w armii.

Pierwszy jest szefem sztabu generalnego i osobą, która na wypadek wojny obejmie funkcję naczelnego wodza. Drugi odpowiada za to, jak armia czuwa nad bezpieczeństwem kraju. Obaj znają się jeszcze z misji w Iraku i Afganistanie. Łączy ich też jeszcze jedno: z dystansem odnoszą się do oficjalnej linii MON. Andrzejczak ostentacyjnie sabotuje konferencje prasowe, na których Mariusz Błaszczak pozuje na tle kolejnych kupionych czołgów i haubic. Piotrowskiemu zdarzało się publicznie nazwać trudnymi do zrealizowania plany zwiększenia liczebności armii do 300 tys. żołnierzy.

Być może dlatego w lutym na stanowisko dowódcy generalnego rodzajów sił zbrojnych – tj. osoby odpowiedzialnej za szkolenie w całej armii i podtrzymywanie jej zdolności bojowych – awansował gen. Wiesław Kukuła, dotychczasowy dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej.

To postać nietuzinkowa, wśród wojskowych budząca kontrowersje. Jedni chwalą go za osiągnięcia w jednostce komandosów w Lublińcu, skuteczne wdrożenie projektu WOT i wniesienie powiewu nowoczesności do zachowawczego świata generalicji. Jako jeden z nielicznych dowódców najwyższego szczebla jest regularnie obecny w mediach społecznościowych. W WOT stworzył rzecz w armii bez precedensu: wewnętrzne forum dyskusyjne dla żołnierzy i oficerów, na którym każdy może anonimowo napisać, co mu leży na sercu. Inni widzą w nim jednak karierowicza i showmana, który mówi ministrowi to, co ten chce usłyszeć.


ARMIA WARTA ZACHODU. CZY JESTEŚMY BEZPIECZNI?

GENERAŁ MIROSŁAW RÓŻAŃSKI: Polska doktryna obronna od lat sprowadza się do tego, że jesteśmy w NATO i Sojusz nas obroni. Zachowujemy się jak dziecko, które w każdym sporze zasłania się starszym bratem.


Awans Kukuły, połączony z podniesieniem go do stopnia generała broni, zbiegł się w czasie z przyspieszeniem przez MON terminu zakończenia rozbudowy armii do wspomnianych 300 tys. żołnierzy. Dlatego część wojskowych uważa, że gen. Kukuła obiecał ministrowi, iż „dowiezie” mu ten projekt w założonym czasie.

Inni idą dalej w spekulacjach i podejrzewają, że Kukuła szykowany jest przez Błaszczaka na następcę Andrzejczaka. Już w 2020 r. MON wysunęło kandydaturę tego ostatniego na szefa Komitetu Wojskowego NATO, co w armii powszechnie odebrano jako próbę pozbycia się z kraju generała, który nie lubi się zgadzać z ministrem. Druga, ostatnia kadencja Andrzejczaka w sztabie generalnym dobiega końca.

Pytanie tylko, czy do gry nie włączy się prezydent Andrzej Duda, który Andrzejczaka i Piotrowskiego – w przeciwieństwie do Kukuły – uważa za swoich ludzi.

Gry o gwiazdkę

Istnienie dwóch nieformalnych frakcji – obozu prezydenckiego i stronnictwa ministra – w formalnie apolitycznym korpusie generalskim jest dziś faktem niepodważalnym.

Otwarte jest pytanie, na ile obie frakcje mogą sobie nawzajem szkodzić, i czy wpływa to na efektywność zarządzania wojskiem. Oraz na dobór kandydatur na nowych generałów.

W tej ostatniej sprawie od kilkunastu lat głos należy wyłącznie do polityków. Jeszcze na początku lat dwutysięcznych minister obrony wybierał nominatów spośród kandydatów zgłoszonych mu przez nieformalny komitet dowódców. Głos armii słabł tu jednak z roku na rok, a za rządów PiS przestał się liczyć całkowicie. Prezydent podpisuje dziś nominacje wysunięte przez MON i kontrasygnowane przez premiera.

– Po dwóch kadencjach rządów ­PiS-u wojsko pozostaje jednak tą formacją mundurową, która najskuteczniej obroniła się przed upolitycznieniem – ocenia Tomasz Siemoniak, minister obrony w latach 2011-15. – Oczywiście pamiętamy gromkie „czołem, panie ministrze”, wykrzyczane przez żołnierzy do asystenta Antoniego Macierewicza. Jednak mimo wszystko nie da się tego porównać choćby z sytuacją w policji czy straży granicznej, które PiS de facto zwasalizował – uważa polityk Platformy.

Nie bez znaczenia, zdaniem Siemoniaka, są także kompetencje, jakich generalicja nabywa niejako automatycznie za sprawą członkostwa Polski w NATO. Wprawdzie w ramach Interpolu policja też współpracuje ze stróżami porządku z innych krajów, a pogranicznicy mają wsparcie Fronteksu, unijnej agencji do spraw ochrony granic. – Jednak NATO oferuje, a właściwie narzuca swoim członkom niemal kompletne procedury na większość sytuacji, w których niezbędny jest udział wojska – zauważa Siemoniak.

Marek Świerczyński, analityk ds. bezpieczeństwa z ośrodka Polityka Insight, ostatnią obserwację opatrzyłby ważnym przypisem. – W armii rzeczywiście mamy jednostki, które są dziś w pełni zgrane z siłami NATO. Jest 6. Brygada Powietrznodesantowa, 21. Brygada Strzelców Podhalańskich, 12. Szczecińska Brygada Zmechanizowana czy lotnictwo, które regularnie współpracuje z siłami powietrznymi sojuszników. Lecz obok nich nadal funkcjonują jednostki, którym daleko do standardów NATO. Można powiedzieć, że mamy armię dwóch prędkości.

Odmłodzeni

Na czele tej armii stoi dziś korpus generalski złożony ze 115 wojskowych w tym stopniu.

Na szczycie plasuje się gen. Andrzejczak, który jako jedyny w armii nosi na naramiennikach cztery gwiazdki – oznaczenie najwyższego stopnia wojskowego. Szczebel niżej mamy dziewięciu generałów broni (trzygwiazdkowych), następnie 21 dwugwiazdkowych generałów dywizji oraz dwóch wiceadmirałów, a także wreszcie 76 generałów brygady i sześciu kontradmirałów, którzy wraz z nominacją otrzymali po pierwszej generalskiej gwiazdce.

Sześćdziesięciolatków można w tym gronie policzyć na palcach jednej ręki. Dominują czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie, podniesieni do tego stopnia już przez Andrzeja Dudę. Tylko sześciu pozostających w służbie generałów nominowano jeszcze za kadencji Bronisława Komorowskiego. Lechowi Kaczyńskiemu pierwszą gwiazdkę zawdzięcza pięciu z nich.

Choć w Wojsku Polskim panie stanowiły w zeszłym roku 8,8 proc. kadry zawodowej, a co dziesiąta żołnierka ma już patent oficerski, to armia wciąż nie doczekała się pierwszej kobiety w stopniu generała. W 2022 r. szef MON skierował do Studium Polityki Obronnej płk Alicję Trochimiuk, szefową Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej. Prawdopodobnie zostanie ona pierwszą Polką z wężykiem na naramienniku, bo te podyplomowe studia nieoficjalnie nazywa się kursem generalskim.

Kandydatura płk Trochimiuk pod jednym względem wpisuje się za to w bieżącą strategię awansów generalskich MON. Pod kierownictwem Mariusza Błaszczaka resort chętniej niż dotąd podnosi do tego stopnia wojskowych z głębokiego zaplecza: szefów ważnych jednostek badawczych, logistyków czy ludzi od wojskowej buchalterii. Poprzednicy częściej stawiali na dowódców polowych. Część wojskowych widzi w tym wyraz nieufności aktualnego szefa MON do ludzi „z linii”, wśród których nie brak osobowości krewkich i asertywnych.

Możliwe jednak, że przyczyna jest znacznie bardziej prozaiczna: Wojsku Polskiemu doskwiera brak oficerów.

Odbudowa korpusu

Gdy w styczniu 2018 r. prezydent Duda zdymisjonował Antoniego Macierewicza z funkcji szefa MON, w wojsku służyło 73 generałów. Fala odejść wywołana czystką, którą Macierewicz rozpoczął na najwyższych szczeblach dowodzenia, walcząc z tajemniczym „układem” w siłach zbrojnych, tylko w 2017 r. poskutkowała złożeniem rezygnacji przez kilkudziesięciu pułkowników. Korpus generalski zmalał zaś o osiem osób. Na emeryturę odszedł m.in. Mirosław Różański, dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych.

– Dla ministra Macierewicza cywilna kontrola nad armią oznaczała nie tylko wyznaczanie zadań dla wojska, ale także kategoryczne decydowanie o tym, w jaki sposób te zadania mają być wykonywane. Nie mając wpływu na funkcjonowanie armii, złożyłem rezygnację – ucina dziś gen. Różański.

Odbudowa polskiego korpusu generalskiego wciąż trwa. W amerykańskich siłach zbrojnych, złożonych z 1,32 mln żołnierzy, służyły pod koniec zeszłego roku 653 osoby w stopniu generała i 944 w stopniu admirała. Statystycznie na jednego oficera tej rangi przypadało zatem 832 żołnierzy. W Polsce, której siły zbrojne liczyły pod koniec ubiegłego roku ok. 163 tys. ludzi (licząc z WOT, Narodowymi Siłami Rezerwy, kadetami szkół wojskowych i odbywającymi dobrowolną służbę wojskową), ten sam współczynnik wyniósłby aż 1418.


ILE DZIŚ ZNACZY POLSKA

MAREK RABIJ: Głos Polski w świecie od dawna nie brzmiał tak donośnie jak obecnie i nie był równie uważnie słuchany. Ale opowieści o naszej mocarstwowej pozycji lepiej traktować jak zaklęcia.


Przydatność takich porównań sprowadza się jednak głównie do ćwiczeń dla umysłu. W każdej armii liczebność korpusu generalskiego warunkują założenia ściśle tajnego wojennego systemu dowodzenia, który określa m.in. skalę i harmonogram mobilizacji. Dopiero znając te dane, można by miarodajnie ocenić, czy Wojsko Polskie cierpi na nadmiar generałów, czy raczej na ich deficyt.

Gdyby jednak poważnie potraktować wizję 300-tysięcznej armii, bardziej prawdopodobny jest drugi scenariusz. Z nieoficjalnych informacji z MON wynika zresztą, że w tym roku prezydent zostanie poproszony o nominowanie do stopnia generalskiego nawet kilkunastu osób. W maju korpus generalski zasiliło już ośmiu oficerów.

Opieprz za samodzielność

Wraz ze zmianą kultury służby wojskowej przemodelowaniu ulegają też relacje między zwierzchnikami a podwładnymi. Jednak ten proces nie zachodzi błyskawicznie.

Wojskowi nie mówią tego oficjalnie, ale jednym z wielu znaków zapytania, pod którymi stoi dziś rządowy plan zwiększenia liczebności armii do 300 tys. ludzi, są oczekiwania „pokolenia X”, które alergicznie reaguje na zachowania autorytarne w miejscu pracy. Rzecz jasna wojsko to instytucja hierarchiczna i nigdy nie będzie klubem dyskusyjnym. Nie musi jednak przypominać folwarku.

– Pamiętam, że jako porucznik nie miałem szansy, żeby się choćby przywitać z generałem. Nawet się nie pofatygował, by pogratulować mi najlepszego wyniku w ćwiczeniach, które nadzorował. Rzucił tylko w moim kierunku kilka słów z mównicy i tyle, rozejść się – wspomina generał broni Waldemar Skrzypczak, który w latach 2006-09 dowodził siłami lądowymi.

– W Ludowym Wojsku Polskim generał był figurą niemal mityczną, pojawiał się w jednostkach od święta i każdy przyjazd stanowił wydarzenie. Na porządku dziennym było za to wykorzystywanie żołnierzy służby zasadniczej do prywatnych celów. Chłopaki z poboru remontowali generałom dacze, wozili im żony na zakupy albo wieczorem bawili się lalkami z ich wnuczkami. Zresztą oficerowie niższych stopni też nie byli święci – dodaje Skrzypczak.

Wejście do NATO miało szybko podciągnąć naszą armię do standardów Sojuszu. Przygotowania do członkostwa wojsko zaczęło na kilka lat przed podpisaniem w 1999 r. traktatu. Ale zmiany zachodziły szybciej w uzbrojeniu (armia przeszła m.in. z rosyjskiego standardu amunicji na natowski kaliber) niż w mentalności wyższych dowódców.

– W roku 1997, jeszcze jako pułkownik, poleciałem do Anglii, by zaplanować wspólne szkolenie – wspomina gen. Skrzypczak. – Dwa brytyjskie bataliony spadochronowe miały się desantować w Polsce z jedną naszą kompanią. Szybko omówiliśmy wszystko, co trzeba, Brytyjczycy wzięli na siebie cały ciężar organizacyjny. Wróciłem zadowolony do Polski, zameldowałem przełożonemu, że załatwiłem sprawę. I dostałem opieprz: „Kto ci pozwolił podejmować jakąkolwiek decyzję”.

– Przełożeni byli wściekli, że niższy rangą oficer ośmielił się o czymś zdecydować bez zapytania ich o zgodę – ciągnie Skrzypczak. – Mimo że mnie tam wysłali właśnie po to, żebym to szkolenie dopiął! Myśmy dopiero wtedy odkrywali coś, co w armiach NATO jest oczywistością: że podwładni na każdym szczeblu muszą mieć możliwie największą swobodę decyzji. Armiom byłego bloku wschodniego bardzo tej elastyczności wtedy brakowało, a rosyjska, jak widać dziś w Ukrainie, nie nabyła jej do dzisiaj.

„Cześć, Mirek!”

Potem przyszedł Irak i Afganistan. W obu misjach uczestniczyło łącznie ponad 40 tys. polskich żołnierzy i choć z politycznej perspektywy można je dziś oceniać krytycznie, wojsku dostarczyły one bezcennych doświadczeń.

Nie tylko bojowych. Polska armia musiała też skonfrontować w działaniu swoje procedury i zwyczaje z kulturą innych formacji. Znana z PRL-u figura „generała-trepa” oczywiście występowała i tam. Jednak w armiach sojuszniczych regułą były relacje między podwładnymi a przełożonymi, jakie przypominają stosunki w dobrze prowadzonej firmie: takiej, gdzie każdy zna swoje miejsce i przełożeni nie muszą na każdym kroku udowadniać, że są szefami.

Części polskich dowódców takie wypłaszczenie relacji nie przypadło do gustu. Inni – jak gen. Mirosław Różański, który w 2007 r. dowodził polskim kontyngentem w Iraku – byli jego zwolennikami. Szybko okazało się jednak, że do takiej zmiany dojrzeć muszą nie tylko generałowie.

– Po powrocie z Iraku zorganizowałem w macierzystej jednostce spotkanie dla żołnierzy oraz ich żon i partnerek – wspomina gen. Różański. – Zaprosiłem wszystkich z kręgu najbliższych współpracowników, włącznie z podoficerami i szeregowymi. Atmosfera miała być nieformalna, wszyscy włożyliśmy nasze mundury z Iraku, starałem się w miarę możliwości zamienić kilka słów z każdym na sali. Kilka godzin później, kiedy już byliśmy mocno rozbawieni, zorientowałem się, że sytuacja zaczyna wymykać mi się spod kontroli – opowiada Różański. – Plecy miałem oklepane, a niektórzy nawet przeszli ze mną na „ty”, mimo że nie proponowałem. Nie chodziło o moją urażoną generalską dumę. Zacząłem się bać, czy nazajutrz, już na służbie, któryś z podwładnych, zamiast zasalutować na mój widok, nie krzyknie: „Cześć, Mirek!”.

Największa armia lądowa

Tak o docelowym kształcie Wojska Polskiego mówi Mariusz Błaszczak: nasze siły lądowe miałyby być najliczniejsze i najlepiej uzbrojone w Unii Europejskiej. Wizja ta ma się ziścić najpóźniej w ciągu dekady. Minister unika jednak szczegółów – poza tymi, które dobrze wyglądają w telewizyjnych wiadomościach, jak liczba zamówionych czołgów i samolotów, nowe etaty i podwyżki dla żołnierzy.

O tym, że posiadanie nowoczesnej 300-tysięcznej armii oznaczałoby de facto zwiększenie na kilka lat wydatków na obronność z obecnych 4,3 proc. do ponad 5 proc. PKB (licząc z pieniędzmi spoza budżetu), minister już nie wspomina. Z prostej przyczyny: takie ruchy w obrębie finansów publicznych skutkowałyby nieuchronnym niedofinansowaniem innych dziedzin życia.

Czy w tej sytuacji wojsko w roli pieszczocha władz nie stanie się ciałem obcym dla społeczeństwa? Istnieje takie ryzyko. Na szczęście polityczne powiązania PiS z armią ulegają osłabieniu.

Marek Świerczyński: – Wojsku paradoksalnie pomógł wybuch wojny w Ukrainie. Część jednostek obrony przeciwlotniczej na wschodzie kraju pracuje dziś w reżimie operacyjnym, odwołano urlopy, żołnierze mają zakaz przynoszenia telefonów do jednostek. Armia po prostu robi swoje, nie jest już tylko elementem w politycznej scenografii MON, i to dodaje pewności jej dowódcom.

– Minister też zrozumiał, że w obliczu zagrożenia ze wschodu musi dać wojsku więcej samodzielności i mniej zadań propagandowych – dodaje Świerczyński. – Na wiosnę Błaszczak nakazał sformowanie nowej brygady logistycznej w miejscowości Regny koło Łodzi i nawet się tym nie pochwalił w żadnej publicznej wypowiedzi ani dokumencie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Znaczy generał