Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczynając jednak od zastrzeżeń: to tylko jeden sondaż. Traktowanie go jak wyroczni nie ma sensu. Widać to szczególnie po notowaniach lewicy, która w porównaniu z poprzednim badaniem opinii tej samej pracowni odnotowała trzykrotny wzrost – z 3 do 9 proc. Rzecz w tym, że poprzednio jej wyniki były wyraźnie niższe od średniej dla sondaży innych firm, teraz zaś są nieco wyższe od takiej średniej. Biorąc pod uwagę precyzję takiego badania, może to być równie dobrze wzrost z 5 na 7 proc. Też coś, ale bez powodu do euforii. Podobnie w przypadku PiS: nawet gdyby stracił nie 12, ale 8 punktów procentowych, dalej może to być tylko krótkotrwałe wahnięcie. Byliśmy świadkami podobnego nieomal dokładnie rok temu, po beznadziejnej brukselskiej szarży na Tuska. Potem notowania wróciły do wcześniejszego poziomu.
Konsekwencje polityczne takich wyników są jeszcze mniej oczywiste. Można sobie wyobrazić, że rządzący wpadną w panikę. Jej przejawem jest najpewniej zatrzymanie byłego wiceministra finansów w rządzie PO Jacka K., przy którym samoniszcząca dla PiS sprawa posłanki Sawickiej wygląda na majstersztyk politycznej intrygi. W takim scenariuszu opozycja dostanie wiatru w żagle, w obozie władzy rozpoczną się kłótnie i oskarżenia, które sprowadzą go na równię pochyłą w następujących raz po raz od jesieni wyborach. Lecz równie dobrze można twierdzić – co już podnoszą niektórzy komentatorzy – że taki skok może opozycję uśpić, natomiast otrzeźwić obóz władzy. Do wyborów jest dość czasu, by odprawić pokutę i pokazać, że się z błędów umie wyciągać wnioski.
Jakież to jednak wnioski nasuwa cała ta sprawa, jeśli spojrzeć na nią szerzej – wychodząc poza to, komu rośnie, a komu spada? Od dwóch lat wielu komentatorów wierzy, że polska polityka gwałtowanie się zmieniła. Że wszystko już wygląda inaczej, zostało zabetonowane, poprzedzielane nawet nie rowami, lecz przepaściami. Otóż obserwując sondaże łatwiej znaleźć argumenty na rzecz tezy, iż dotyczy to znacznie bardziej politycznych aktywistów – wliczając w to dziennikarzy „mediów tożsamościowych” – niż ogółu. Medialne rozgorączkowanie maskuje fakt, że dalej jest w Polsce grupa wyborców, których decyzje nie są oczywiste. Których nie paraliżują wzajemne oskarżenia o najcięższe zbrodnie: narodowe zdrady i zamachy na demokrację. Inflacja takich oskarżeń czyni może ich reakcje powolniejszymi, jednak dalej udzielają oni poparcia i je wycofują w odpowiedzi na konkretne działania obu stron. Odnotowują błędy i porażki dumnie ogłaszanych zamiarów. Gdy jest ich za dużo, zmieniają swoje decyzje. Nie są pochopni, lecz za to pamiętliwi. Najwyraźniej nie cenią strategii „pokazywania pazurków”.
Taki wniosek tym bardziej podpowiada, że losy zbliżających się wyborów ciągle się ważą. Już dziś wszystkie strony – partia rządząca wraz z przyległościami, kotłujące się ugrupowania opozycji czy wreszcie lokalne partie władzy wokół „bezpartyjnych” samorządowych włodarzy – przesądzają o wyniku głosowania. Poparcie wyborców jest jak odporność gwoździa na wyginanie – nigdy do końca nie wiadomo, kiedy się kończy. Lecz jeśli przegina się za często, kończy się niechybnie. ©