Złotóweczka

Był czas, co dziś wydaje się niezwykłe, że za posiadanie dolarów posyłano ludzi do więzienia. Był czas, gdy złoty był nie pieniądzem, ale "płacidłem". I gdy lepiej było mieć wieniec papieru toaletowego niż "złotóweczki".

27.01.2009

Czyta się kilka minut

Wysłanie złotówki do gabinetu numizmatycznego nie będzie łatwe. Nie tylko dlatego, że mamy akurat kryzys. Argumenty ekonomiczne będą w mediach najsłabiej słyszalne. Rzecz jasna, będą spierać się ludzie znający się na rzeczy. Ale owa rzecz z punktu widzenia atrakcji, jaką daje kłótnia o symbole, znajdzie się na marginesie. Łatwo przewidzieć, co nas czeka: walka o symbole jest czynnością, w którą wkładamy zawsze najwięcej serca, w ramach politycznej rzeźni sentyment do symbolu zostanie użyty; zdziwię się, gdyby nie został.

Przewidywania, jakie słowa zostaną użyte, gdy ważyć się będą decyzje o zmianie waluty, wydają się zajęciem banalnym. Dla porządku jednak, by zostało na wieki wieków, że byłem pierwszy, wymieńmy: porzucenie złotówki to koniec suwerenności, państwowości, niepodległości i jakiegokolwiek osobnego bytu. Euro zostanie porównane - dla uplastycznienia przekazu - do rubla i reichsmarki.

O tych, którym to zawdzięczamy, dowiemy się wszystkiego tego, czego dowiadujemy się zawsze. Targowica, folksdojcze i obcy namiestnicy.

Powtórzę, te przewidywania nie są niczym doprawdy inteligentnym, nie są ryzykownym proroctwem i służą tu tylko do jednego, do uświadomienia, że racje jak zwykle się miną i jak to u nas - nikt nikogo do niczego nigdy nie przekona.

Wspomnień dawnych (anty)czar

W tej klarownej sytuacji pozostają nam wspomnienia. Tu widzę jakąś szansę, bo nawet ci najpodatniejsi na argumenty symboliczne - a może, z racji wieku, najbardziej oni właśnie - muszą pamiętać, że złotówka przez przynajmniej 40 lat nie była pieniądzem atrakcyjnym. Była rodzajem dziwacznego papieru i płacidłem bez żadnego blasku. Złotówka przez blisko pół wieku była pieniądzem szalenie kłopotliwym, a stała się pieniądzem teoretycznym, gdy nic już nie dało się za nią kupić.

Każdy dorosły Polak wie, że solidnymi walutami w Polsce jego młodości były tylko dolary i marki (zachodnioniemieckie). Oficjalnie tymi pierwszymi płacono najpierw amerykańskim zrzutkom i ich współpracownikom, potem korowcom i solidarnościowej ekstremie. W markach zarabiali zaś obywatele kooperujący z Wehrwolfem i z Wolną Europą.

Był czas, co dziś wydaje się niezwykłe, że za posiadanie dolarów posyłano ludzi do więzienia. Prawda też była taka, że (nieoficjalnie oczywiście) na dolary przeliczano udój owiec na każdej tatrzańskiej hali, każdy serdak wytworzony z nielegalnie zadźganego barana, każdy litr żentycy i każdą sztukę oscypka. A w markach wyceniano każdego zwiezionego z Zachodu opla, merca, no i każdą cegłę wyniesioną z oficjalnego obiegu przez śląskich kolegów Edwarda Gierka. Za dolary kupowano mieszkania. Owszem, posługiwano się w tych transakcjach złotówkami, ale przeliczano je na dolary po kursie - czego chyba nie muszę dodawać - absolutnie niepaństwowym.

Pieniądze, które nie były pieniędzmi

Co ciekawe, dziś też niepojmowalne, pod względem atrakcyjności po dolarze czy marce stał towar, a nie złotówka. Lepiej było mieć wieniec papieru toaletowego niż złotówkę, czy nawet ich tysiąc. Lepiej było mieć szafę pełną "żytniej" i papierosów niż szafę pełną złotówek. To pierwsze dawało poczucie bezpieczeństwa, drugie dawało poczucie posiadania złotówek. Co więcej, lepiej było mieć bony emitowane przez państwo, bony w nominałach dolarowych, niż złotówki.

Tu wtrącę tylko, że bony owe - choć stało na nich jak byk, że to dolary - dolarami nie były; nie były pieniędzmi. Ale w Peweksie dżinsy, "żytnią" i czekoladki dało się za to kupić. Bony od oryginałów były nieco tańsze.

W złotówkach nikt serio, a nawet półserio zajmujący się biznesem nie liczył. W latach 80. ubiegłego wieku nie dało się w złotówkach obliczyć niemal niczego, bowiem, jak wiadomo, niczego za złotówki nie było.

W swojej młodości, która przypadła na te przeklęte dziesięciolecia, zetknąłem się z grupami obywateli, których prof. Andrzej Chwalba z UJ w swych podsumowaniach tamtego okresu nazywa po prostu bohaterami polskiego kapitalizmu. To pierwsza od lat 40. grupa ludzi niezawdzięczających niczego władzy - pionierzy przedsiębiorczości.

Zanim nastał kapitalizm

W szkole dla skomplikowanej młodzieży męskiej, do której chodziłem, 30 proc. uczniów przeklętych przez tradycyjnie pojętą misję oświatową prowadziło interesy na skalę zdumiewającą. Były to biznesy bez biur, księgowych, służbowych telefonów, by nie powiedzieć, że bez telefonów w ogóle. Koledzy zajmowali się handlem międzynarodowym. Sugestia, że mogliby się rozliczać z kontrahentami w złotówkach czy zysk przeliczać na tę walutę, uznana by została przez nich za bardzo niemądrą, czy raczej po prostu za niewykonalną.

Agorą, na której wymieniano się nadwyżkami towarów, liczono zyski i porównywano rynki, był szkolny klozet, w każdej szkole zwany kiblem. Tamże zobaczyłem pierwszy raz w życiu nowiuteńki, oryginalny, kompletny strój piłkarski firmy Adidas. To była jakaś nadwyżka, a próba kupienia w kiblu owej nadwyżki za złotówki przez jakiegoś niebiznesmena wywołała pełną konsternacji ciszę. Nikt wartości tego stroju nie był w stanie przeliczyć na złotówki, a gdy się to w końcu udało, suma równała się chyba półrocznym poborom nauczyciela. Tak drogo na świecie się nikt nie ubierał i chyba nie ubiera do dziś.

Ludzie naonczas handlujący i kombinujący nie mieli szacunku bliźnich. Te wszystkie określenia tamtych czasów - spekulant, badylarz, prywaciarz czy cinkciarz - do dziś tkwią mocno w narodzie. Co zawsze wychodzi na wierzch, gdy przy próbie opisania dziś człowieka bogatego najłatwiej nam użyć określeń w rodzaju oszust czy złodziej.

Wymarły zawód

Ludźmi niebudzącymi do dziś sympatii byli choćby cinkciarze właśnie.

Młodzieży trzeba rzec, że byli to osobnicy wymieniający pokątnie walutę; pełnili rolę nader mobilnych kantorów. Stali pod peweksami i bankami. Ich możniejsza warstwa urzędowała w kawiarniach, zwanych po prostu cinkciarskimi. Tam przy kawach parzonych, przy stolikach pełnych mężczyzn w skórzanych kurtkach, dochodziło do nielegalnych operacji.

Istniało zawsze przekonanie, nie wiem, na ile prawdziwe, że cinkciarze byli mocno związani z esbecją. I ja miałem swojego cinkciarza, z którym pijałem to i owo, w godzinach, w których winienem być w szkole. Pijałem z nim z powodów oczywistych, byłem młody i ciekawski. Pijałem nawet przed trzynastą, bo siła jego perswazji była jak grzmiący wybuch atomowy przy ołowianej kulce peerelowskiego zakazu podawania alkoholu bez zakąski i przed południem.

Kelnerki wobec możliwości Wąsika były do usług. Nazywaliśmy go Wąsik właśnie, bo miał zaiste supercinkciarski wąsik i był cinkciarzem w każdym calu swojego cinkciarskiego charme’u. Poznałem jakoś dole i niedole tego pana i wiem, co mówię. Złotówka, gdyby umiał to ująć elegancko, była bytem i niebytem, niepieniężnym pięniądzem, była zmartwieniem. Niestety na tych łamach użycie słów Wąsika na określenie tej waluty nie jest możliwe.

W kieszeniach miał ogromnej średnicy rulony (zwane pęgami) dolarów, marek, bonów i siatki złotówek, z którymi nie wiedział, co robić - jak to liczyć i na co to wydać. Ludzi kupujących dolary szanował, ludźmi dolarów się pozbywających gardził pogardą straszną.

***

Kiedyś, gdyśmy siedzieli przed południem w nocnym klubie Feniks przy Rynku Głównym w Krakowie, zapytałem go o rzecz ściśle teoretyczną. Istnieje wiarygodny przekaz, że w Polsce lat 80. w dowolnych ilościach można było kupić tylko ocet.

Otóż Wąsika spytałem wtedy, ile ten cały ocet mógłby być wart w dolarach. - To się da policzyć tylko w złotówkach - powiedział po chwili.

I sam się zdumiał, że istnieje jeszcze coś takiego na bożym świecie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne (5/2009)