Zlikwidowane marzenia

W październiku 1956 roku mieli swoje pięć minut. Październik stał się również początkiem ich końca.

26.10.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

W mieszkaniu Ryszarda Turskiego, ostatniego redaktora naczelnego tygodnika "Po prostu", gęsto od wspomnień. Turski może bez końca opowiadać o wydarzeniach sprzed 50 lat: nadziejach, marzeniach, walce. Wygranej czy przegranej? O co?

Turski: - O przywrócenie nadziei. To największa zdobycz polskiego Października.

"Nie jest tak dobrze, jak sądzicie"

Na początku był jednak parapet. Założony w 1947 r., jako organ Zarządu Głównego komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, epatujący wulgarną propagandą, tygodnik poniewierał się po uczelnianych korytarzach. Ataki na Kościół, krytyka "imperializmu amerykańskiego" i "faszystowskiej polityki Niemiec" stanowiły codzienność pisma. Do czasu.

- Śmierć Stalina to najbardziej kreatywna śmierć XX wieku - mówi Turski. - I choć społeczeństwo było zindoktrynowane, choć pytano "jak teraz będziemy żyć?", wkrótce system zaczął się sypać. A jednak skorupa nie była ze stali, rozkład następował wszędzie.

W gazecie zaczęły się zmiany. W miejsce dawnej redakcji, bezkrytycznej wobec systemu, przyszli nowi ludzie z Eligiuszem Lasotą na czele. Ten nowy zespół popierał zmiany we wszystkich dziedzinach życia.

W Archiwum Akt Nowych w Warszawie zachowała się pokaźna teczka materiałów zdjętych przez cenzurę ze szpalt "Po prostu". Na jednym z nich notatka cenzora: "W nocy nie jesteśmy w stanie zdecydować o artykule. Uwaga: »Po prostu« powinni przynosić w dzień".

Redakcja prowadziła niekończące się rozmowy na Mysiej, gdzie urzędowali cenzorzy. Lasota dzwonił do nich w dzień i w nocy. - To, co nam odrzuciła cenzura, to dopiero były teksty - mówi dziś Turski.

Już w 1954 r. dwudziestoletni Marek Hłasko pisał w "Po prostu" o tryumfie szmiry, krytykował nowomowę, upominał się o prawdę w literaturze, lansował Hemingwaya. Pojawił się nowy, świeży styl. Tygodnik zaczął podejmować trudne tematy: chuligaństwo, sklepy "za żółtymi firankami" (dla partyjnych prominentów), bezrobocie wśród absolwentów, nadużycia władzy w zakładach, patologie społeczne, bieda, alkoholizm...

Gazeta szukała alternatywy dla socrealizmu. Wyszła "na spotkanie ludziom z AK" - tak brzmiał tytuł jednego z tekstów.

- Pamiętam te okropne relacje z procesów akowców, prowadzone przez Wandę Odolską - wspomina Turski. - Jej audycje nadawano w miejscach publicznych przez megafony. Głos miała ohydny, skrzeczący. Była całkowicie zdegenerowana. Więc jak ludzie zobaczyli nasz tekst o AK, czytali i płakali. Za numer trzeba było zapłacić na czarnym rynku 500 złotych.

Dodaje: - Nasza siła rosła w miarę jak poruszaliśmy coraz trudniejsze problemy polityczne.

Z czasem "poprościaki" - jak ich nazywano - uświadomili sobie, że stali się instytucją zaufania publicznego: uwielbiani, szanowani, rozchwytywani.

"Czy jedność jest możliwa?"

Lato 1956 r. było czasem oczekiwania. Po "powstaniu poznańskim" nic już nie mogło być takie samo: Poznań był aktem delegitymizacji władzy. VII Plenum KC PZPR (lipiec 1956) przebiegało w nastroju chaosu. Ujawniło głębokie podziały w PZPR: jedni jej działacze nazywali Poznań "działalnością wrogiej agentury", inni domagali się dyskusji o przyczynach buntu robotników.

W tym czasie "Po prostu" miało już rozległe kontakty. W redakcji przy Wiejskiej odbywały się nieustanne zebrania.

W lipcu 1956 r. zaczęły się wielkie wiece w hali fabrycznej na Żeraniu. Wtedy poznali Lechosława Goździka, sekretarza komitetu zakładowego PZPR. Ten 25-latek był urodzonym mówcą, autentycznym liderem. - Wielka hala fabryczna wypełniona po brzegi i na trybunie Leszek przemawiający spokojnie, z wielką siłą - wspomina Turski. - To było coś pięknego. Na wiece przychodzili też oficerowie: "Przekazujemy pozdrowienia dla proletariatu Warszawy. Wojsko jest z wami", mówili, a w sali niewysłowiony entuzjazm.

Ich drogi złączyły się. Jak zgodnie mówią dziś Turski i Goździk, ten "sojusz robotniczo-inteligencki" miał w tym czasie duże znaczenie.

Turski: - Wiedzieliśmy, że nic nie zrobimy, jeśli to będzie tylko inteligencka rewolucja, przygotowywaliśmy się do czegoś wielkiego: młodzież, studenci, robotnicy...

Goździk: - A my byliśmy świadomi, że nie wolno dopuścić do poróżnienia robotników z inteligencją, bo to tylko umocni pozycję konserwy.

"Koncert życzeń"

"Polski Październik" - określenie, które weszło do historii, narodziło się w "Po prostu". Tak brzmiał tytuł manifestu autorstwa Lasoty i Turskiego. Wielki artykuł na pierwszej stronie bodaj najbardziej "rewolucyjnego" wydania w historii gazety, z 28 października 1956 r. "Mówiąc ściślej i najjaśniej trzeba chyba stwierdzić, że dokonała się u nas po prostu rewolucja. Rzeczywista rewolucja ekonomiczno-polityczna, społeczna, ideologiczna. Miała ona swoją treść społeczną, swoje siły napędowe, swojego hegemona. Wszystkie te jej elementy decydują o tym, że posiada ona określony charakter klasowy, że jest niewątpliwie przewrotem socjalistycznym" - pisali Turski i Lasota.

A zatem stawką był socjalizm? Turski ripostuje: - Przede wszystkim wiedzieliśmy, że ustrój panujący w Polsce to nie żaden socjalizm, lecz system totalitarny. Do czego mieliśmy się odwoływać? Do tradycji partii chadeckich? Przecież od razu by nas zamknęli. Ciągle balansowaliśmy na krawędzi, musieliśmy pisać tak, aby cenzura nie mogła się przyczepić, i żeby nie drażnić Sowietów.

Lechosław Goździk dodaje: - Mieliśmy świadomość tego, że hasła o suwerenności państwa mogły okazać się zbyt radykalne. Dlatego wymyśliliśmy taktykę: będziemy się powoływali na hasła rewolucji. Dzięki temu władza będzie musiała nas tolerować albo przyznać, że slogan o prawie samostanowienia narodów był fikcją.

Warszawę ogarnęła fala wieców. Wygrać Październik oznaczało teraz zaufać Władysławowi Gomułce. Zaufano. - W sumie niewiele o nim wiedzieliśmy. Mogliśmy mieć wątpliwości - mówi Turski.

Na przełomie sierpnia i września 1956 r. przyszedł do nich prof. Oskar Lange. Mówił, że powrót Gomułki jest koniecznością, ale że problemy zaczną się później.

Przed Październikiem Gomułka, wtedy już zrehabilitowany, ale jeszcze zepchnięty na margines

w PZPR, zaczytywał się w "Po prostu". Wiosną 1956 r. wyraził chęć spotkania się z redakcją. - Staraliśmy się wysondować, czy nas nie rozwiążą. Takie spotkanie mogło być wtedy łączone ze spiskiem - mówi Turski.

Po dyskusji ustalono, że z Gomułką spotka się trzech redaktorów nienależących do PZPR: Jerzy Ambroziewicz, Walery Namiotkiewicz i Jan Olszewski, autorzy tekstu "Na spotkanie ludziom z AK". Olszewski opowiadał potem, że w domu Gomułki czekało wielu ludzi: ministrowie, sekretarze KC. Gomułka budował już swe zaplecze. Zdawał sobie sprawę ze znaczenia "Po prostu". Wiedział, że pismo ma wpływ, i deklarował, że je "wysoko ceni".

Ambroziewicz, Namiotkiewicz i Olszewski streścili potem rozmowę z Gomułką kolegom. - Oj, niektórym zrobiło się wtedy smutno, bo to, o czym mówił przyszły I sekretarz PZPR, dalekie było od demokracji. Wręcz przeciwnie: wspominał, że obawia się anarchii, którą coraz częściej dostrzega - mówi Turski.

Dlaczego zatem mimo wszystko inteligencja i robotnicy poparli wtedy Gomułkę? Goździk: - Mieliśmy świadomość, że Gomułka jest człowiekiem apodyktycznym, że jemu do demokracji tak samo blisko, jak nam na księżyc. Ale tylko on, który za Stalina siedział w więzieniu, mógł sprostać realiom tamtych czasów.

Turski dodaje: - Nie było alternatywy.

"Kronika wielkich dni"

W dniach VIII Plenum KC PZPR (październik 1956) Warszawa żyła pogłoskami o ruchach wojsk sowieckich. Redakcja pracowała pełną parą. Przychodzili do nich robotnicy, studenci, nawet wysocy rangą oficerowie. To już były dyskusje pełne grozy. - Rozważaliśmy różne warianty, mówiliśmy o ewentualności interwencji wojsk ZSRR - mówi Turski. - Nie mogliśmy dopuścić do wybuchu czy prowokacji.

"Poprościaki" przygotowali apel pod tytułem "Demokracja w niebezpieczeństwie". Pisali w nim: "Istnieje grupa ludzi, którzy usiłowali i usiłują przywrócić stalinowskie metody rządzenia. W ich interesie byłyby zamieszki mogące doprowadzić do rozlewu krwi, po to, aby uzasadnić, że w Polsce konieczna jest dyktatura nagiej przemocy opartej na bagnetach i czołgach. Tragicznych wypadków poznańskich nie udało się wykorzystać do zdławienia demokracji, ale wszelka nowa próba byłaby dla demokracji grobem".

Pod apelem podpisała się cała redakcja. Cenzura nie dopuściła do jego druku.

Po Warszawie krążyły pogłoski, jakoby istniała specjalna lista osób przewidzianych do aresztowania w pierwszej kolejności. Turski i Lasota mieli być w pierwszej dziesiątce.

W KC PZPR obawiano się wybuchu. - Już wiosną 1956 r. Rakowski [później naczelny tygodnika "Polityka" i premier PRL - red.] krzyczał do nas: "Chcecie mieć krew na rękach!". A my powiedzieliśmy, że przeciwnie, robimy wszystko, aby czołgi nie wyjechały na ulice - mówi Turski i dodaje, że w tych dniach decyzja władz o rozwiązaniu "Po prostu" zapadała właściwie codziennie. Ale władze bały się, że w odpowiedzi studenci wyjdą na ulice.

19 października, w dniu rozpoczęcia obrad kluczowego VIII Plenum PZPR, panowała dramatyczna atmosfera. Trwało nasłuchiwanie wieści z obrad polsko-sowieckich w Belwederze. Anna Bratkowska spędziła ten dzień w siedzibie ZMP na Smolnej. Sytuacja zmieniała się dynamicznie. Urywane rozmowy, gorączkowe telefony do zakładów, prośby o organizowanie wieców, nadsyłane rezolucje. Telefony dzwoniące bez przerwy: "Wyrażamy bezwarunkowe poparcie dla towarzysza Wiesława"; "Popieramy demokratyzację i postępowe tendencje VIII Plenum" - te hasła powtarzały się jak mantra.

Lasota pracował przy obsłudze wieców, widział ich nową jakość. W auli Politechniki Warszawskiej przemawiali przedstawiciele największych warszawskich zakładów, Żerania, Róży Luksemburg, Kasprzaka i działacze Komitetu Warszawskiego PZPR ze Stefanem Staszewskim na czele. Troską ich organizatorów było nie dopuścić do prowokacji.

- 100 kilometrów od Warszawy znajdowały się pancerne dywizje sowieckie. Cena za pójście na ambasadę ZSRR byłaby zbyt wysoka - mówi Goździk. - Co byśmy przez to osiągnęli? Świat by się dowiedział, że nie kochamy Sowietów? Świat o tym wiedział bez tego. Uznaliśmy, że dosyć już powstań narodowych, że nie chcemy być bohaterami, których przyszłe pokolenia będą opłakiwały i przynosiły kwiaty pod pomniki.

Następnego dnia: kolejny wiec na Politechnice. Lasotę wybrano przewodniczącym delegacji, która udała się do KC PZPR. Delegatów przyjęli Gomułka, Cyrankiewicz, Ochab i Zawadzki. Lasota wręczył im plik rezolucji. Postulaty: jawność życia politycznego i gospodarczego, poparcie dla samorządów robotniczych, wolność mediów. Z KC Lasota wrócił na wiec, aby zrelacjonować przebieg spotkania. A wieści były pomyślne. Gomułka mówił o demokratyzacji i reformach. Zapewniał, że bez poparcia społeczeństwa nie pozostanie w kierownictwie partyjnym nawet przez 24 godziny.

Wiecowała cała Polska. - Gomułka chciał, aby w każdym wiecu uczestniczył ktoś z KC PZPR i ktoś z naszej redakcji - tłumaczy Turski. - Ja miałem jechać do Lublina z Adamem Schaffem. Nie mogłem, więc pojechał Janusz Kuczyński.

Na Eligiusza Lasotę czekał na lotnisku rządowy samolot, który zabrał naczelnego "Po prostu" do Gdańska. Tam czekał samochód, który pod eskortą zabrał go na wiec do Gdyni. Z upoważnienia Gomułki, Lasota miał zapewnić wzburzony tłum o rychłej rewizji procesów po "powstaniu poznańskim" i uwolnieniu Prymasa Wyszyńskiego. Rozgorączkowani ludzie reagowali entuzjastycznie. Wiec zakończył się odśpiewaniem hymnu.

Na pytanie, czy Gomułka wykorzystał popularność "Po prostu" do zdobycia władzy, Turski odpowiada, że "polityka to zjawisko dynamiczne". Dodaje jednak: - Uwiarygodnialiśmy go i mieliśmy tego świadomość. Ale i bez nas Gomułka doszedłby do władzy.

24 października Gomułka, wówczas już I sekretarz KC PZPR, przemówił do kilkusettysięcznego tłumu przed Pałacem Kultury. Wystąpienie podsumował słowami "Dość wiecowania!". Czy ktoś odebrał to wtedy jako zapowiedź końca "odwilży"?

Tymczasem w redakcji nastąpiły zmiany. Walery Namiotkiewicz został osobistym sekretarzem Gomułki. - Równie dobrze mógł nim zostać Jerzy Ambroziewicz czy Jan Olszewski, których kandydatury również wskazał Gomułka. Ale Ambroziewicz chciał być dziennikarzem, a Olszewski miał inne plany - mówi Turski. Obaj odmówili.

"Projekt nowy - treść stara"

Publicystyka "Po prostu" po Październiku dziwnie nie różni się od przedpaździernikowej: te same problemy społeczne, podobne interwencje, to samo, a może nawet większe rozczarowanie. Wizyty na Mysiej coraz częstsze, rozmowy z cenzurą coraz trudniejsze.

Wiele artykułów zdjęto w całości, inne cenzurowano. Teksty na temat więźniów politycznych (w tym żołnierzy AK), krytyka połowicznie przeprowadzonej amnestii, materiały o przesiedleniach ludności ukraińskiej po wojnie nie mogły budzić entuzjazmu władzy.

W notatce dla Biura Politycznego i Sekretariatu KC sporządzonej na początku 1957 r. kierownik Biura Prasy Artur Starewicz pisał: "Już w 56 roku »Po prostu« popełnia błędy polegające na efekciarstwie i demagogii (w szeregu artykułów zajmują pozycje antymarksistowskie)". Starewicz zarzucił pismu, że nie dostrzega zadań wynikających z nowej sytuacji, nie umie wyprowadzić "nowej, słusznej linii pisma", a jedynie neguje. Sekretarza oburzyło, że "Po prostu" wciąż wraca do tego samego argumentu, że przemiany popaździernikowe uległy zahamowaniu.

Władza próbowała nakłonić dziennikarzy do zmiany postawy. "Dlaczego nie piszecie np. o skupie?" - miał ich zapytać Zenon Kliszko. Gomułka był coraz bardziej poirytowany. Publicystykę "Po prostu" zaczął traktować w kategorii "gówniarskich wybryków".

W lutym 1957 r. powstała "Polityka" - pismo, które miało stanowić przeciwwagę dla bojowego tygodnika. - "Polityka" miała być młotkiem na nas. Atakowali "Po prostu" w każdym numerze - mówi Turski.

Zaczęły się problemy. Propozycje, sugestie, groźby, inwigilacje. - Już w 1956 r. uświadomiliśmy sobie, że będziemy rozwiązani - wspomina Turski.

Źródłem informacji był Namiotkiewicz. Pewnego dnia przyszedł do redakcji i powiedział, że Gomułka docenia rolę, jaką odegrało "Po prostu" w ostatnim czasie, i dlatego sądzi, że redaktorzy ("ludzie o dużym potencjale") powinni przejść do pracy w aparacie państwowym. Mowa była o wysokich stanowiskach. "Towarzysz Wiesław widzi ciebie, Rysiu, w dyplomacji. On robi teraz czystkę w MSZ, polityka zagraniczna uzyskuje wielkie możliwości... Anna Bratkowska mogłaby zostać szefową związku młodzieży. Lasota - wicemarszałkiem Sejmu. Chodzi o kontynuację, a wy tu nie macie już możliwości" - miał powiedzieć Turskiemu. Cała trójka odmówiła. Turski wspomina, że był to dla niego sygnał: próba przekupienia redakcji i stopniowej likwidacji pisma.

Pewność przyszła w związku z wyborami do Sejmu w styczniu 1957 r. Lansowane przez Gomułkę głosowanie bez skreśleń miało na celu wyeliminowanie niewygodnych dla władzy kandydatów. Listy zostały ułożone tak, by na pierwszych miejscach znaleźli się pożądani działacze. Głosowanie bez skreśleń miało wprowadzić do Sejmu kandydatów z pierwszych miejsc. W ten sposób - tłumaczył Gomułka - obywatele mieli wybrać ludzi, którzy gwarantowali realizację reform zapowiadanych w Październiku.

"Po prostu" zaprotestowało. Chciało, aby wybory były demokratyczne choćby w minimalnym stopniu. Turski: - Namiotkiewicz przyszedł do mnie i mówi: słuchaj, Rysiu, towarzysze z grupy puławskiej [jedna z frakcji w PZPR - red.] przerazili się, że ludzie będą ich skreślać. Jak to? Członków Biura Politycznego KC?! Więc towarzysz Gomułka zdecydował, że będzie głosowanie bez skreśleń. Chodzi o to, abyście zajęli odpowiednie stanowisko w tej sprawie. Taka jest prośba towarzysza Wiesława...

Redakcja powiedziała: nie.

- Wciąż pamiętam to haniebne zdanie Gomułki, że głosowanie ze skreśleniami jest równoznaczne ze skreśleniem Polski z mapy Europy - oburza się Turski.

Protest "Po prostu" na niewiele się przydał. Naród uwierzył Gomułce i głosował bez skreśleń. W ten sposób przepadło wielu działaczy Października, jak Goździk. - Oczywiście, że się tego spodziewałem - mówi. - W grudniu 1956 r. w Sali Kongresowej odbył się krajowy zjazd działaczy partyjnych. Gomułka dziękował im za pracę na rzecz socjalizmu i zapewniał, że nikomu nic nie grozi. A ja wyraziłem obawę, czy aby nie zaczynamy cofać się od Października? Gomułka nie mógł sobie pozwolić na to, aby mi przyłożyć, więc stwierdził tylko, że nie rozumie, o co mi chodzi. Ja za to doskonale zrozumiałem, co oznaczało pojawienie się mojego nazwiska na miejscu niemandatowym.

Goździk wrócił na Żerań. Mówi, że proponowano mu, by poszedł do Gomułki pokajać się, że był "młody i głupi". - To już wolałem piłować na warsztacie - mówi. Później wyjechał do Świnoujścia. - Zostałem rybakiem, kupiłem kuter - opowiada.

Prawdopodobnie latem 1957 r. Gomułka podjął decyzję o rozwiązaniu "Po prostu". Jednak do końca zachowywał pozory. 21 września na zebraniu partyjnym w fabryce FSO Żerań nazwał ich działalność "kontrrewolucyjną". Namiotkiewicz coraz rzadziej przychodził do redakcji. W końcu przestał. Sam Gomułka nigdy nie odpowiedział na próby skontaktowania się z nim.

"Tylko się nie odwalać panowie!"

Powakacyjny numer "Po prostu" już się nie ukazał. Studenci znów wyszli na ulicę. Tak wyglądała pierwsza rocznica Października. - Do redakcji wpadł nasz kolega Włodek Godek. Mówił, że manifestujących na placu Narutowicza potraktowano jakimś trującym gazem. Sam wciąż miał czerwone oczy - mówi Turski.

Na sztandarach znalazły się stare hasła: wolność słowa, reformy. Oraz jedno nowe: przywrócić tygodnik "Po prostu".

Goździk znów był jednym z manifestujących. - I znów się naraziłem! - mówi. - Z polecenia Gomułki zadzwonił do mnie sekretarz KC Jarosiński, który prosił, abym wysłał milicję robotniczą Żerania, żeby "uspokoiła studentów". Znów chciano nas poróżnić. Powiedziałem, że "z przykrością muszę odmówić wykonania tego polecenia, którego nie uważam za polecenie partyjne", czym zaskarbiłem sobie "wdzięczność" Wiesława po wsze czasy.

"Poprościaki" napisali list protestacyjny. Do KC zaniósł go Jan Olszewski. "Pacyfikacja studentów to hańba! Popieraliście nas, a teraz wycofujecie się!" - pisali.

Wreszcie Namiotkiewicz dał cynk: Biuro Polityczne chce widzieć Turskiego.

- To było coś przedziwnego - wspomina Turski. - Siedziałem w osobnym pokoju. Rozmowa z Gomułką odbywała się przez Namiotkiewicza, który za pośrednictwem jakiejś maszyny nagrywał pytania Gomułki. Ja odpowiadałem. Gomułka co chwila wpadał do pokoju, w którym siedziałem i wygrażał mi pięścią. I tak przez 90 minut!

Po rozwiązaniu gazety Turski został ukarany zakazem publikowania oraz pracy "w sektorze uspołecznionym". Pisał pod pseudonimem, poświęcił się pracy naukowej. Wyjazd za granicę utrudniano mu aż do 1989 r.

Czy było warto? - Warto! Chcieliśmy wywalczyć tak wiele, jak się da. I wywalczyliśmy - mówi Turski.

Goździk: - Jeśli ktoś sądzi, że w 1956 r. w Polsce można było obalić socjalizm, to się myli.

Turski: - W Polsce nie doszło do prowokacji, wojny domowej, interwencji ZSRR. Nie krytykujmy się za to, że byliśmy rozsądni w 1956.

Zamyśla się. - Mam tu taką pamiątkową filiżankę. Kupiłem ją w 1957 r. w "Cepelii" na placu Konstytucji. Upamiętnia najważniejsze wydarzenia i postaci tamtych lat. Co tu mamy? Rock and roll, Brigitte Bardot, Lollobrigida... A ten piesek? A, to ten sputnik radziecki...

Urywa.

Największy napis to ten na środku filiżanki. Charakterystyczna zielona czcionka: "Po prostu".

Śródtytuły są tytułami artykułów opublikowanych w "Po prostu" w latach 1954-56.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (44/2006)