Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
gdzie bynajmniej nie „razem dla niepodległości”, ani nie razem dla robotniczego święta, ale osobno czy wręcz przeciw sobie maszerują socjaliści, trockiści, związkowcy, a nawet przedstawiciele Frontu Narodowego, którzy nie chcąc zostawić tego dnia „lewakom”, organizują własny marsz dla uczczenia Joanny d’Arc (mimo że została stracona 30 maja). Zwykle ogony wszystkich tych pochodów stykają się ze sobą delikatnie, przy użyciu kamieni i drzewców od bardzo rozmaitych flag, co prowadzi zazwyczaj do interwencji osławionej francuskiej antytumultowej policji „CRS-SS!” (jak krzyczy się na francuskich ulicach w takich wypadkach, gdyż nawet dawny polski okrzyk „MO-Gestapo!” ma swoje odpowiedniki także w najstarszych zachodnioeuropejskich demokracjach).
Jednocześnie daleki jestem od stwierdzenia „Polacy, nic się nie stało!”, gdyż polski problem zaczyna się nie na radykalnych marginesach, ale w politycznym, medialnym, a nawet kościelnym mainstreamie. Trzeci z kolei rok przez Warszawę przechodzi „marsz niepodległości”, którego dominującymi organizatorami są ludzie tacy jak Artur Zawisza, dumnie przyznający się do „judeosceptycyzmu” (mało subtelny eufemizm na określenie antysemityzmu), a także działacze Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u. Trzeci z kolei rok ów marsz kończy się demolowaniem miasta i starciami z policją.
A jednak to nie organizatorzy ponoszą odpowiedzialność, choćby tak symboliczną, żeby im nie pozwolono zorganizować kolejnego „marszu niepodległości” pod tymi samymi nazwiskami, żeby musieli choćby zmienić kolor kominiarek. Za pierwszym razem za to, że hordy narodowych kiboli przez kilka godzin demolowały Warszawę, zapłaciła „Krytyka Polityczna”, która została przez władze miasta pozbawiona siedziby przy Uniwersytecie Warszawskim. Za drugim razem to policję oskarżono o to, że „będąc zbyt blisko spokojnego marszu, prowokowała”. W tym roku oskarżony został Bartłomiej Sienkiewicz.
Co roku narodowcy broją coraz bardziej, a obrywa ktoś inny, zwykle przeciwnik narodowców. Dzieje się tak dlatego, że znaczna część naszej klasy politycznej i medialnej straciła instynkt samozachowawczy. W tym roku do ogólnego szaleństwa przyłączył się o. Tadeusz Rydzyk, który publicznie wyraził satysfakcję ze spalenia przez wędrujących po Warszawie narodowców tęczy na placu Zbawiciela. Jak powiedział: „nie wiem, czy ktoś z ideału podpalił, czy to była prowokacja, ale takie symbole nienormalności, zboczeń, nie powinny być tolerowane”. O. Rydzyk kieruje „katolickim głosem w polskich domach”, ciesząc się poparciem wielu czołowych hierarchów. Czegoś takiego nie widziałem we Francji. Nie widziałem tam mediów katolickich, które by się aktami wandalizmu zachwycały. Tu Polska wyraźnie się różni od zachodnich demokracji i moim zdaniem jest to różnica na gorsze.