Złachmaniona i święta

Mówi się, że to miasto święte – i to dla czterech religii – choć często czuje się coś odwrotnego. Mimo że świętuje w tym roku 50 lat zjednoczenia, to wciąż jest pęknięte na wiele części.

20.06.2017

Czyta się kilka minut

Wioska Siloam (Silwan) na obrzeżach Wschodniej Jerozolimy, zamieszkana głównie przez Palestyńczyków. Widok z Miasta Dawida – archeologicznych pozostałości po pierwszej Jerozolimie, u stóp którego znajduje się biblijna sadzawka Siloam. / Fot. Małgorzata & Michał Kuźmińscy
Wioska Siloam (Silwan) na obrzeżach Wschodniej Jerozolimy, zamieszkana głównie przez Palestyńczyków. Widok z Miasta Dawida – archeologicznych pozostałości po pierwszej Jerozolimie, u stóp którego znajduje się biblijna sadzawka Siloam. / Fot. Małgorzata & Michał Kuźmińscy

Złachmanione miasto, ekstremalne miejsce” – mówi David Kroyanker, jerozolimski architekt, członek zespołu planistów miejskich za czasów burmistrza Teddy’ego Kolleka w latach 70. Nazywa siebie biografem miasta, napisał ponad 30 książek opowiadających o Jerozolimie dom po domu, ulica po ulicy. Kroyanker zna każdy szczegół architektoniczny każdego budynku, opowiada o miłości i nienawiści ich mieszkańców, ale nie pamięta, skąd wie to wszystko. Kiedyś to było oczywiste, poza tym ludzie przychodzili do niego i opowiadali. Jednak kilka lat temu nawet Kroyanker wyprowadził się z Jerozolimy do Tel Awiwu, żeby być bliżej wnuków. Nie on jeden, więc w swojej nowej dzielnicy Ramat Aviv Gimel może spotkać innych członków „jerozolimskiej arystokracji”.

Złachmanione, miejscami dość szmatławe, szorstkie i ekstremalne miasto. Wyszurane, gdzie indziej błyśnie nowym apartamentowcem, w którym mieszkania kupią francuscy lub amerykańcy Żydzi i może wpadną tu czasem na święta. Mówi się, że to miasto święte, i to dla czterech religii, choć często czuje się coś odwrotnego. Bywa raczej ekstremalnie nieświęte politycznym sporem: wydzieraniem sobie domów i dzielnic, krzywdą mieszkańców, którzy żyją w cichym, podskórnym napięciu. Coraz mniej znośne do życia dla niereligijnych. Nigdy przecież nie zjednoczone, mimo że świętuje w tym roku 50 lat zjednoczenia. Pęknięte na wiele części, których mieszkańcy żyją jakby w osobnych miastach.

A przy tym piękna ta Jerozolima. Położona na wzgórzach, ze swoim na wpół pustynnym klimatem, który latem praży suchym upałem, a wieczorami daje przyjemną bryzę. Złocąca się w słońcu, zwłaszcza gdy popołudniowe światło miękko odbija się w jasnym kamieniu, z którego, zgodnie z jeszcze brytyjskim prawem, jest zbudowana. Wspomniany David Kroyanker dodaje nieco złośliwie, że ten kamień na szczęście maskuje też marność większości nowej jerozolimskiej architektury.

O co chodzi z tym miastem, które od ponad dwóch tysięcy lat tkwi w kleszczach religii i polityki? W którym od zawsze trudno się mieszka, bo trudno mieszka się w fantazji, a o którym od wieków śnią setki tysięcy pielgrzymów przybywających tu co roku?

Chodźmy na spacer!

Jerozolimskie Stare Miasto jest wsobne. Ogrodzone murem, dostępne tylko przez kilka bram. I również oczywiście podzielone na dzielnice chrześcijańskich Palestyńczyków, muzułmanów, Ormian i Żydów. Trzeba umieć nawigować w plątaninie uliczek. Niemal każdą bramą turyści i pielgrzymi wylewają się na ulice, które tylko na uboczu nie są wielkim bazarem, na którym sprzedaje się produkowane już w Chinach kippy i kafije czy szale z paszminy. Wejdźmy jego najpiękniejszą bramą, która prowadzi na północ do Nablusu czy Damaszku (stąd zwana jest Bramą Damasceńską). Dekoracyjna, szeroka, z placem i amfiteatralnie zbudowanymi schodami, które pozwalają do niej zejść z ulic wschodniej Jerozolimy, ale też stają się targowiskiem: ciuchy, gorący bób, kawa, buty używane i nowe, chińskie zabawki, kolorowe żelki... W czasie Ramadanu, a to przecież teraz, zatłoczona wieczorem, staje się salonem wschodniej dzielnicy. Na ulicy ponad nią zaśmierdzą grille, na których nastoletni chłopcy szykują na sprzedaż szisz kebab. U szczytu prowadzących do bramy schodów zawsze stoi patrol izraelskiej policji, której w piątek będzie szczególnie dużo. To tędy najbliżej muzułmanom do Meczetu Skały, tak samo jak ortodoksyjnym Żydom z Mea Shearim do Ściany Płaczu. Przemykają więc tędy ze spuszczonym wzrokiem, spiesząc na modlitwę. Ale Brama Damasceńska to też cichy świadek około 20 zamachów dokonanych nożem, które miały tu miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat. Także dlatego, że trasy różnych światów właśnie w niej się krzyżują.

Jeśli nią wejść i iść chwilę prosto, ale na rozwidleniu skręcić lekko w prawo, wejdzie się szybko w wąskie uliczki bazaru, który ma długą tradycję, bo już w bizantyjskiej Jerozolimie szła tędy główna ulica północ–południe, czyli cardo, a wzdłuż niej otwierały się sklepy. Potem podzielona przez krzyżowców na osłonięte łukowatymi dachami trzy ciągi bazarów, ale stworzone wciąż na linii bizantyjskiej ulicy handlowej. I tak do dziś. To z tego targu można skręcić do Bazyliki Grobu Pańskiego.

Jeśli natomiast z Bramy Damasceńskiej iść bardziej w lewo, to ulica al-Wad skrzyżuje się z Via Dolorosa. W prawo będzie początek drogi krzyżowej – trasa znana wielu pielgrzymom. Obok miejsca, gdzie Via Dolorosa odbija w górę, zjeść można humus – słynny na cały Izrael i konkurujący o miano najlepszego w kraju. Prosto da się dojść do Ściany Płaczu, a co jakiś czas w świetle alei z lewej, przez bramy dostępne tylko muzułmanom, będzie widać plac i złotą Kopułę Skały. Teraz, w Ramadanie, ulice udekorowane są lampkami, tłoczne i gwarne wieczorami.

Najlepiej jednak po przejściu Bramy Damasceńskiej wspiąć się na dach Austrian Hospice, żeby z niego przyjrzeć się topografii Starego Miasta, która z perspektywy ciasnych uliczek jest niewidoczna. Oto ulica biegnąca od bramy, el-Wad, zgodnie ze swoją nazwą jest dawną doliną między wzgórzami, na których zbudowano miasto. Nic dziwnego, że od wieków stanowi naturalne przejście. Wzgórze Świątynne ze złotą kopułą jakby konkurowało z szarą co prawda, ale równie imponującą kopułą Bazyliki Grobu. I trzecia w tej konkurencji, nieco stąd oddalona, kopuła synagogi Hurva, którą niedawno odbudowano po tym, jak zburzono ją po raz kolejny podczas oblężenia Jerozolimy w wojnie 1967 r. Trzy kopuły trzech religii, które dzielą między siebie to miasto. A pośród tego oczywiście minarety i wieże kościołów.

To właśnie historyczne centrum miasta jest przestrzenią, o którą toczy się najwięcej symbolicznych sporów. Ten najdramatyczniejszy i najbardziej polityczny dotyczy dawnego Wzgórza Świątynnego. Niegdyś miejsce najważniejsze dla judaizmu, od kilkunastu stuleci jest domem ważnych meczetów. I cóż z tego, że najmłodsza monoteistyczna religia dokonała kiedyś symbolicznego przejęcia tego zaśmieconego wzgórza, miejsca po żydowskiej świątyni? W Koranie nazwa miasta pojawia się jedynie w aluzjach. Wspomniana cudowna wyprawa Mahometa z Mekki (prawdopodobnie) do odległego sanktuarium została zinterpretowana jako pobyt w Jerozolimie na Wzgórzu Świątynnym. Umar, który władał Jerozolimą w połowie VII w., kazał wzgórze uporządkować i zbudował tam sanktuarium Haram al-Sharif oraz pierwszy meczet al-Aksa. Pod koniec wieku wybudowano Kopułę Skały, przez co być może kalif Abd al-Malik chciał odciągnąć pielgrzymów od Mekki. Dwanaście wieków później trudno to miejsce wymazać z mapy muzułmańskich świętych miejsc, niezależnie od tego, jak ważną i centralną funkcję pełni ono dla judaizmu.

To znaczenie zostało nadane krótko po tym, jak muzułmanie podbili chrześcijańską wcześniej Jerozolimę, w której zrujnowane Wzgórze Świątynne było przecież dowodem strasznej kary, jaką według chrześcijan ponosić mieli Żydzi za śmierć Jezusa. „Nie ma najmniejszej nadziei na powrót do Jerozolimy” – pisał Jan Chryzostom, zniechęcając swoich diecezjan do chodzenia do synagogi. „Miasto już nie powstanie, a oni nie powrócą do wcześniejszych posług względem Boga. Aby to wszytko stało się jasne, Bóg otworzył przed nimi wszystkie miejsca na ziemi, poza tym jednym, które przed nimi zamknął”. Tymczasem muzułmanie pozwolili Żydom na powrót do miasta, a przypuszczalnie nawet na modlitwy na wzgórzu. Trochę na złość chrześcijanom, dla których żydowska nędza była teologicznym argumentem na prawdziwość boskości Chrystusa. Chrześcijańska dotąd Jerozolima zaczynała się zmieniać.

Ale to chrześcijańskie miasto też było młode. Po zburzeniu świątyni w 70 r. i kolejnym powstaniu żydowskim w 135 r. Jerozolima ostatecznie została zmieniona w miejsce stacjonowania rzymskiego garnizonu – niedostępne dla Żydów. Gdy jednak chrześcijaństwo stało się religią imperium, Jerozolimę wymyślono w zasadzie od nowa. Na mozaikowej mapie znalezionej w Madabie widzimy właśnie to miasto, które zbudowano, gdy cesarz Konstantyn rozkazał biskupowi i gubernatorowi odnaleźć miejsca związane z życiem Jezusa. Zgodnie z legendą jego matka, cesarzowa Helena, odnajdzie relikwie krzyża. W mieście wybudowana zostanie nowa chrześcijańska przestrzeń miejska i bazyliki – na czele z upamiętniającą grób Jezusa bazyliką Anastasis. Cesarzowa Eudoksja, spędzając tu niemal 20 lat na wygnaniu, wybudowała spektakularny poświęcony Maryi kościół Nea, który zburzyło potem trzęsienie ziemi. Kiedy w 380 r. do Jerozolimy przyjedzie hiszpańska mniszka Egeria, gotowe są kościoły, ale też jerozolimska stacyjna liturgia, odtwarzająca w różnych miejscach kolejne wydarzenia życia Jezusa. Pielgrzymka do Jerozolimy, choć w owych czasach niełatwa, stała się swego rodzaju modą.

Wróćmy jednak do Wzgórza Świątynnego i tego, co z niego dziś zostało: zbudowanej przez Heroda platformy świątynnej, której szczyt jest miejscem muzułmanów, a plac przed Ścianą Zachodnią, najbliższą dawnego Świętego Świętych, ma status ortodoksyjnej synagogi. Od lat reformowani Żydzi zabiegają, by w tak ważnym miejscu uwzględniono również ich interesy. Brak odczuwają zwłaszcza reformowane kobiety, które od lat walczyły o prawo do noszenia szali modlitewnych i odprawiania modlitw, odbierane im przez zarządzającego tą „ortodoksyjną synagogą pod chmurką” rabina. I gdy po latach protestów, aresztowań i fizycznych przepychanek reformowanych kobiet z ortodoksyjnym tłumem w końcu wydawało się, że Naszot HaKotel osiągnęły swoje, kontrowersje wokół ich prawa do modlitwy wcale się nie skończyły. Zatem dla samych Żydów miejsce to jest święte, ale jednocześnie skomplikowane i powodujące podziały. Rabin Jeszajahu Leibowitz, zgryźliwie komentujący rzeczywistość filozof, ostrzegał jeszcze w latach 60., że dopiero co wyzwolona Ściana Zachodnia zostanie zamieniona w klub „Dyskoteka Bożej Obecności”, co zadowoli wszystkich: sekularystów, bo to „dyskoteka”, i religijnych, bo „Bożej Obecności”. Patrząc na pielgrzymów i turystów można się zastanawiać, czy błyskotliwy Leibowitz nie miał i tym razem racji. Choć czy wolno mu przytakiwać, skoro ostatnio burmistrz Jerozolimy wycofał propozycję nazwania ulicy imieniem tego myśliciela?

Poza Starym Miastem są prawdziwe dzielnice Izraelczyków i Palestyńczyków. Pielgrzym odwiedza Ziemię Świętą, symboliczną mapę miejsc realnych i umownych. Natomiast w tej przestrzeni, oprócz cieni patriarchów i apostołów z naszych świętych tekstów, mieszkają dziś prawdziwi ludzie. Czy nasze wszystkie religie nie mówią więcej właśnie o bliźnich niż o świętości miejsc?
W XIX w. poza mury starej Jerozolimy, która ledwo mogła pomieścić w swojej ciasnocie rosnącą populację, wyrastało nowe miasto. Za murami wciąż nie było zbyt bezpiecznie – ponoć mieszkańcy pierwszej żydowskiej osady poza murami, czyli Jemin Mosze, na noc wracali do Starego Miasta. Wkrótce potem jednak miasto wylało się na otaczające wzgórza i rosło żydowskimi osiedlami o wąskich bramach i dużych wspólnych dziedzińcach przy drodze do portu w Jafie. Dziś wciśnięte w centrum miasta, pełne barów i galerii Nachlat Sziwa czy popularne wśród ortodoksów, ale też artystów urokliwe Nachlaot są śladami tego etapu w rozwoju. Tymczasem zamożniejsi muzułmanie i chrześcijanie budowali na przewiewnych wzgórzach swoje wille, w dzielnicach Talbiya czy odleglejszej Baka. Nieopodal osiedlili się niemieccy templarianie, którzy prowadząc życie farmerów w Ziemi Świętej, oczekiwali rychłego przyjścia Mesjasza. Dziś ich dzielnica z nietypowymi w tym regionie spadzistymi dachami, jak też klasyczne arabskie domy z wejściowym salonem zwanym diwanem osiągają najwyższe ceny na rynku i są pożądane wśród klasy średniej.
Tutaj rzeczywistość nie jest zbyt romantyczna. Mówienie o pęknięciu miasta to nie metafora – ono jest ledwo zszyte, a i to tylko pozornie. Kiedy szeroki zielony długopis nakreślił linię zawieszenia broni w 1948 r., która potem stała się biegnącą przez środek miasta granicą między Izraelem a Jordanią, nikt nie przypuszczał, jak permanentny będzie to ślad. Ta szeroka kreska stworzyła w rzeczywistości ziemię niczyją, która po zjednoczeniu Jerozolimy w 1967 r. pozwoliła na zbudowanie drogi nr 1 (tak określana jest w Jerozolimie, choć nie znajdziecie tej informacji na mapie, gdzie nazywa się drogą Bar-Lev). Niby ta szybka i wielopasmowa ulica granicą już nie jest, ale też nie zachęca do tego, by ją przekraczać. Zresztą po co? Zwykle mieszkańcy tego miasta nie mają zbyt wielu interesów po przeciwległej stronie.

To miasto sektorowe. Można w nim żyć od dziecka, a nigdy nie być w tej czy innej dzielnicy – nie mieć tam żadnych spraw do załatwienia i czuć się zupełnie nie na miejscu. Istnieją tu dwa osobne systemy transportu miejskiego, ten dla palestyńskich i ten dla izraelskich dzielnic. Są Palestyńczycy, którzy niekoniecznie wiedzą, gdzie jest ulica Emek Refaim, i Izraelczycy, którzy nigdy nie postawili nogi na ulicy Saladyna. Większość z 350 tys. palestyńskich mieszkańców Jerozolimy nie głosuje w wyborach miejskich, żeby nie legitymizować władzy Izraela. Nie ma ich też w radzie miasta. Choć płacą podatki jak inni, usługi miejskie w ich dzielnicach są na innym poziomie. W 2012 r. z 50 tys. małżeństw zarejestrowanych w Jerozolimie tylko 16 par było arabsko-żydowskich. I niech to będzie wymownym dowodem na brak zjednoczenia.

Jest też podział ekonomiczny – 82 proc. palestyńskich mieszkańców żyje w ubóstwie. Ten problem dotyczy tylko 22 proc. izraelskich mieszkańców miasta. Jeśli chodzi o całość populacji, to jest raczej biednie niż bogato, bo ubóstwo dotyka niemal połowy wszystkich mieszkańców. Stąd pewnie te liche sklepy w centrum miasta, na które tak narzekał zawsze David Kroyanker, mówiąc, że nie może patrzeć na reprezentacyjne niegdyś centrum rozpięte między ulicami Jafską, Króla Jerzego i Ben Jehudy, zamieniające się w tandetny bazar.

Niereligijni raczej nie zachodzą do dzielnic religijnych, a ich mieszkańcy wcale nie mają nic przeciwko byciu zostawionymi samym sobie. Ortodoksów zaś jest coraz więcej – kolejne ulice i restauracje zamykają się na szabat. W niegdyś niereligijnej Rechawi, która była domem prawników, lekarzy, profesorów i establishmentu tworzącego się państwa, w przedszkolach i na placach zabaw prawie nie widać nieortodoksyjnych dzieci. Symbolicznym wydarzeniem było zamknięcie otwartego w żydowskie święta i soboty niekoszernego Resto Baru. Właściciel gruntu wypowiedział im umowę właśnie z tego powodu, a prowadzący knajpę uznali, że istotą tego miejsca był jego świecki charakter, więc nie mogą pójść na kompromis.

Co roku na Ammunition Hill – symbolu wojny sześciodniowej leżącym tuż obok tej niewidzialnej, choć wyraźnej granicy wyznaczonej przez drogę nr 1 – premier Netanjahu mówi, że Jerozolima będzie zawsze zjednoczona. W tym miejscu chyba najlepiej widać, że to nieprawda. ©

ZUZANNA RADZIK – teolożka, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”, absolwentka Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, do której często i chętnie wraca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2017