Zimny nos

Chciałbym już, żeby była wiosna i ten lepszy świat, co go Deutsche Bank projektuje.

16.11.2020

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Pięć procent dodatkowego podatku od dochodu powinni płacić ludzie, którzy zdecydują się dalej pracować zdalnie, kiedy już nie będzie to dyktowane strachem przed zarazą i państwowymi nakazami. Taką sugestię zawiera raport Deutsche Banku na temat sposobów odbudowania świata „lepszym” po pandemii. To jeden z takich zbiorów pobożnych życzeń, ufryzowanych w eleganckie wykresy komunałów i poukrywanych między nimi świeżych, niebanalnych obserwacji, które przeglądam tylko dlatego, że jeszcze mocniej niż wino, papierosy i czekolada w szponach nałogu trzyma mnie czytanie. Zwłaszcza w listopadowe wieczory, które zaczynają się około piątej i trwają, aż koło północy wątroba puka wkurzona od środka, żeby już nie otwierać kolejnej butelki.

Ten i ów zareagował na raport złośliwie, że świat po pandemii byłby lepszy, gdyby zacząć od likwidacji banków. Ale propozycja DB rozgrzebała całą masę problemów dotyczących sensu pracy, jej aspektów egzystencjalnych i wspólnotowych. Czy Homo faber to oddzielna jednostka, rozliczająca się samotnie z losem, czy też jej „faberowatość” ujawnia się tylko przez odniesienie do nieuchwytnego organizmu, który tworzą wszystkie inne jednostki?

„Pracownicy zdalni przyczyniają się w mniejszym stopniu do tworzenia infrastruktury gospodarki, ale czerpią z niej wszystkie korzyści”. W tej nowomowie chodzi o to, że pracownik siedzący na kanapie nie wydaje nic na dojazdy, nie płaci za posiłki na mieście, kupuje mniej ubrań, a poza tym uzyskuje „pośrednie oszczędności z powodu utraconej socjalizacji” (po ludzku: nie przepija części wypłaty z kolegami po fajrancie). Dlatego sprawiedliwe jest, by tacy szczęściarze (zwykle pracujący w lepiej płatnych, ale wcale nie tak potrzebnych zawodach) oddawali dolę państwu. Po to, by za jego pośrednictwem wesprzeć ludzi, którzy nie mogą się przestawić z racji zawodu (bardziej „tradycyjnego” i bardziej potrzebnego ogółowi) lub swojej pozycji na drabinie społecznej, albo szukają sobie nowego miejsca w życiu po tym, jak pandemia wymiotła ich branżę.

Apage, socjalizm! Pracownicy zdalni powinni jeszcze dostać premię za to, że nie spalają benzyny i nie zapychają ulic – pisze prasa o liberalnym nastawieniu. To fałszywa walka z nierównościami – pisze z kolei prasa lewicowa: praca zdalna daje większe szanse na rynku młodym, których nie stać na wynajem mieszkania w drogim mieście, oraz kobietom, które muszą siedzieć w domu z małym dzieckiem. I tak to się kręci wśród różnych sprzecznych racji, a mnie się to wydaje po prostu niewykonalne – bo jak rzecz policzyć i ­egzekwować? Nie trzeba lektury akt procesów o oszustwa przeciw bankowcom, wystarczy zobaczyć, jak choćby w gastronomii próbuje się czasem obejść lockdown, żeby pamiętać, jak twórczy może być ludzki umysł w omijaniu prawa.

A że gastronomia próbuje kombinować, to owszem, brzydko i niehigienicznie, ale trudno tego nie rozumieć. Może za bardzo nam się rozrósł ten sektor, a świat nie potrzebuje codziennie paru miliardów kanapek i kubków z kawą, ale jednak to był biznes oparty na jednym z najuczciwszych fundamentów, czyli na zaspokajaniu ludzkiego głodu (a taki np. handel narkotykami, z racji tego, że w ogóle nie słucha się władzy, niezbyt ucierpiał w lockdownie). Parę moich ulubionych lokali, którym pomagam skromnym groszem przetrwać, z pizzerią na Wiślnej na czele, jednak nie kombinuje – więc z każdym dniem słowa „na wynos” rymują mi się coraz bardziej z „zimny nos”. Szkoda, że nie lubię sushi, bo to mógłbym jeść na ławce bez pośpiechu, bez obaw, że wystygnie. A tak, poruszam się niezgrabnie, gorączkowo, wciąż uważając na szalik i spodnie. Brassens w piosence o kochankach z parkowej ławki śpiewał, że po latach dociera do nich, iż tam na zielonych deskach przeżyli najlepszą część swej miłości. Chciałbym już, żeby była wiosna i ten lepszy świat, co go Deutsche Bank projektuje. Ale wtedy zatęsknię za zieloną ławką na Plantach, bo nigdy nie znajdę bardziej wyszukanej restauracji. ©℗

Niebawem ziąb definitywnie mnie wygoni z ławki i zajmę się domowym gotowaniem (nie lubię przynosić do domu jedzenia z knajpy, trzymam te dwie sfery osobno). Potrzeba ogrzania ciała i medytacyjnego ukojenia umysłu idealnie się spaja we wszelkich multiwarzywnych zupach wymagających siekania w kostkę. Polacy czasem używają włoskiego słowa „panino” ­(w l. mn. „­panini”), jakby to był osobny rodzaj kanapki – a nie jest. Podobnie w kwestii zup: włoskie „minestrone” to inna nazwa jarzynowej – ale warto podpatrzeć u Włochów kilka reguł. Po pierwsze, większość warzyw (ze świętą trójcą cebula + marchew + seler naciowy na czele) pokrojonych w kostkę dusimy chwilę na oliwie, zanim zalejemy bulionem – jeśli komu etyka nie zabrania, to koniecznie mięsnym. Po drugie, nie ma takiej zupy, którą by mógł zepsuć koncentrat pomidorowy dodany na końcu – chyba że jest to minestrone po genueńsku, wtedy dodajemy pod koniec po jednej łyżce ­pesto na osobę (i pamiętamy, żeby w zupie było dużo fasolki szparagowej, ona się lubi z pesto). Po czwarte, drobna ­fasola pasuje do wszystkiego, nie tylko do barszczu, podobnie jak cienkie ­paski kapusty lub jarmużu. Uwaga na ­groszek – tylko mrożony, ale w niewielkich ilościach, bo to dominujący typ. I wreszcie na ostatni kwadrans gotowania garstka (ale naprawdę mała) ryżu na osobę – zagęszcza ­cudownie i z prostej zupy robi prawdziwy ­zimowy comorft food. A żeby podwoić umami, oczywiście tarty parmezan.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020