Zimmerman z półplaybacku

...kontra legendarne murmurando

03.07.2007

Czyta się kilka minut

Gówno jest forever i krąży po Polsce. Cena zależy od procentowej zawartości playbacku w całym muzycznym wydarzeniu. Full playback jest najtańszy. Półplayback o połowę droższy itd. Cenę wyjściową z pewnością można także pierwiastkować. Menedżerowie "artystów" są elastyczni jak kapitalizm XXI wieku.

Norbert Elias w niedokończonej biografii Mozarta wspaniale opisał, jak zmiana epok przesądza o losie geniusza. Tragedia Wolfganga Amadeusza polegała na tym, że wyprzedzał swój czas. Zespołowi Universe to nie grozi. Ale właśnie dzięki temu Polak-konsument może uprawiać wzbogacony kulturą shopping w centrach handlowych. Przechadzać się po galeriach bielizny w niedwuznacznym celu przecenabycia plażowych stringów, a zarazem wsłuchiwać się w słowa Poety: "Trafiło cię aż pięć kul/By zadać śmiertelny ból/Johnny, woła cię świat/Wołam cię ja". Przebity osinowym kołkiem obciachu, Universe powstał z martwych i wskrzesił żenadę peerelowskich lat osiemdziesiątych. Epoki, w której wszyscy generalnie "Hulali po polu i pili kakao", że odwołam się do evergreena ever-dziewczęcej Majki Jeżowskiej.

Muzyka wehikułem czasu. Słyszymy znajome dźwięki... i ożywają wspomnienia. Dlatego zawsze na czasie będą tzw. Złote Przeboje. Hity kojarzące się z wczasową młodością, wesołym turnusem w Rowach i jędrnym ratownikiem z Jelitkowa. Czyli never ending story wiecznie słonecznego Lata z Radiem. Kultura czasu wolnego w permanentnym natarciu, albo Wiecznie Słoneczna Noc Żywych Trupów. Melodyjny krzyk zombi jednego przeboju: "Sławy raz zdobytej nie oddamy nigdy!"

Dlatego po Polsce grasuje ku radości słuchaczy kilka klonów Boney M. Grupa rozpadła się na trzy części, członkowie każdej z nich mają prawo do nazwy. Ponieważ wszyscy członkowie wykonują te same legendarne hity w niepokalanych wersjach (taniocha: 100% playbacku), ludożerka jest zachwycona. Pogryzając gratisowe produkty w supermarkecie, słucha Psalmu 137: "Nad rzekami Babilonu siedliśmy i płakali...". I pląsa wesoło, wspominając wielkiego Gierka Edwarda, nieświadoma faktu, że pląsa po trzykroć.

Znakomita niemiecka grupa Kraftwerk już w latach siedemdziesiątych została zarejestrowana w Księdze Rekordów Guinessa jako pierwszy zespół grający dwa koncerty jednocześnie. Przynajmniej podczas jednego z tych występów tekst "Wir sind die Schaufensterpuppen" brzmiał szczególnie prawdziwie. I proroczo. We współczesnych centrach handlowych manekiny są bardziej realne od niedzielnej klienteli. Awangardowi The Residents z zasady występują w maskach, więc każdy z ich występów może zostać zmultiplikowany. Ale to niszowa awangarda. Trzy mutacje Boney M. biją awangardę na głowę.

Również Papa Dance rządzi w IV RP. Tłumy po prostu uwielbiają swoich chłopięcych wykonawców. I znów Paweł Stasiak pobudzi konsumpcję, intonując: "Nasza love kręci się jak/Maxisingiel krótko trwa/Za to piękny sound/Znika jak wiatr/Kosmiczny Holender". Cytuję z pamięci, lecz z pewnością wiernie, bo mi się wryło. Czuję, że już za chwileczkę, już za momencik w trasę po Polszcze ruszy Gazebo ze swoim "I like Chopin".

Ratunku! Gore! Zróbmy coś! Gusta rodaków sięgły bruku! Niech ktoś wyciągnie urnę z sercem Chopina i obwozi po kraju w ramach widowiska typu światło i dźwięk. Niech ktoś namówi Krystiana Zimmermana na recitale z półplaybacku (żeby było taniej). Chopin bez serca przewraca się na Pere Lachaise i krzyczy "Help!". Wszystko jest lepsze od tych odgrzewanych kotletów.

To są oczywiście frywolne lamentacje warszawsko-krakowsko-wrocławskiego pięknoducha, któremu obce są problemy prawdziwej Polski B, C i Zet (jak radio). Robiącego sobie podśmiechujki z porykujących wokaliz i poskrzypywania krzesełka Glenna Goulda. Tylko taki Piotruś Pan jak ja może przeciwstawiać mimowolne postękiwanie kanadyjskiego geniusza legendarnemu mruczandu otwierającemu "By the Rivers of Babylon". A tymczasem w Polsce Zet ludzie zaharowują się, by związać koniec z końcem, a kiedy już zwiążą, nie mają siły na Chopina. Mają ochotę na Gazebo w galerii handlowego centrum. Nie chcą go słyszeć "na żywo". Chcą go słyszeć dokładnie takiego jak w radiu dwadzieścia pięć lat temu. Dlatego pełny playback jest nie tylko tańszy, ale i lepszy. Prawdziwszy, po prostu. Jak "Kosmiczny Holender".

Proszę bardzo. "I like Chopin". Ludzie płacą i wymagają. Co wymagają, to mają.

To jest zło-ta zasada marketu. Gówno jest forever.

Ja chciałem tylko zwrócić uwagę, że supermarket supermarketem, ale wielka część koszmarnych występów tzw. "artystów" opłacana jest przez samorządy. I cichutko pytam, czy tutaj też powinna obowiązywać zasada, że gorszy pieniądz wypiera lepszy? Czy nie powinno być tak, że publiczne fundusze należałoby raczej, paradoksalnie, przeznaczyć na syzyfowe wysiłki kształtowania gustów podatników? Może nie Universe, a Kapela ze Wsi Warszawa? Może nie trzy Boney M., a jeden Fisz? A gdyby tak Mitch & Mitch? Pies Szczeka? Albo, z przeproszeniem, Mordy? Chcecie kogoś z zagranicy? Proszę bardzo: Gulag Orkestar, na przykład. Z pewnością można wymyślić ogromną listę artystów, którzy za relatywnie niewielkie pieniądze zagraliby prawdziwe, fantastyczne koncerty. Można zaryzykować twierdzenie, że występy takie spotkałyby się z zainteresowaniem publiczności.

Może Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego powinno wspomóc lokalnych samorządowców? Myślę nie tylko o dofinansowaniu, ale i pomocy w doborze atrakcji. Przecież nie każdy radny musi być znawcą sztuki. Chodzi o to, aby miał świadomość wagi problemu kształtowania gustu. Prawdziwy przywódca przewodzi, a nie ciągnie się w ogonie tłumu na koncert Gangu Marcela z playbacku.

Panowie radni! Samorządowcy! Wytyczajcie nowe cele! Patrzcie w przyszłość! Nie bądźcie dinozaurami Lata z Radiem! Nie skazujcie siebie i swojej małej ojczyzny na los Polski Zet! Apel swój kieruję do władz miast i gmin: Otmuchów, Myszyniec, Międzychód, Kańczuga, Police, Baranów Sandomierski, Wodzisław Śląski, Rypin, Blachownia oraz reszty z 2,5 tys. gmin tego naszego kraju. To wy współtworzycie polską kulturę, na miłość Boską! Róbcie to sensownie, nie płyńcie z prądem. Ludzie lubią te piosenki, które już słyszeli. Syndrom inżyniera Mamonia trwa. Witamy na pokładzie rejsowej łajby "Żenada XXI". A może nawet XXL. Zresztą, naprawdę trudno to zmierzyć. Skala żenady może sięgać nieba i ciągle łaknie nowych, wołających o pomstę rekordów.

Dla mnie osobiście jeden wyczyn wydaje się trudny do pobicia. Ta niezapomniana scena, gdy świeżo ekshumowany "polski Johnny Cash" Krzysztof Krawczyk wykonuje "Barkę" na słonecznym festiwalu Top Trendy w Sopocie. Cała sala śpiewa z nami i buja się radośnie, a żenada sięga nieba. Było to kilka miesięcy po śmierci Jana Pawła II.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007