Ziewając

Wydaje się w istocie, że wszystkich kampania wyborcza rozczarowała. Wymagających i niewymagających. Słabizną.

08.05.2015

Czyta się kilka minut

Ci, którzy słabizny oczekiwali, są zaskoczeni słabizny dnem, zaś ambitni romantycy, rozmarzeni oczekiwaniem poziomu i idei, wpadli w stan zupełnej prostracji, bez żadnej nadziei na reanimację. Prawda bezsprzeczna jest taka, że wszyscy uczestnicy kampanii wyborczej wygłaszali opinie od nich oczekiwane – to po pierwsze. Po drugie zaś: wyglądali dokładnie tak, jak to, co mówili. Owszem, było to jakoś zabawne, ale bez przesady. Nie ma potrzeby wymieniania tu żadnych nazwisk, bo te atrakcje dotyczą absolutnie wszystkich zawodników. Nie da się takoż ukryć, że była to kampania nudna arcyśmiertelnie. Tej garści mistrzowskich spostrzeżeń brakuje niestety szkieletu. Pytania w rodzaju „czemu nudno?” należą do najtrudniejszych, nie tylko w polityce, ale i w literaturze, w łóżku, w kościele, w kinie, a nawet w gastronomii. Odpowiedzi na nie mogą udzielić tylko ludzie najświatlejsi.

Najłatwiej chyba zapytać, czy oto tak nudno będzie przez najbliższe lata, a może lepiej: przez dziesięciolecia? Bardzo możliwe. Do walki o stanowiska obieralne w wyborach idą nowe pokolenia, które nudy zaznały w sposób wzorcowy. Ludzie ci się tak okropnie nudzą, że stali się nudy nosicielami. Ich zwierzenia na tematy nienudne są rzadkie jak dziobaki. Można całymi wieczorami zrzędzić nad nudą wiejącą z opowieści bądź koncepcji pokoleń doświadczonych przeżyciami heroicznymi, a nawet pokoleń, których heroizm był groteskowy, ale nie da się zaprzeczyć, że wobec nudy, którą nasiąkły pokolenia ostatnie, są to opowieści przeciekawe. Tym samym – rzec trzeba – kończy się nieodwracalnie pokoleniowa wspólnota wrażeń i wrażliwości. Niczego, co spotkało nas w ostatnim ćwierćwieczu, nie da się nazwać wspólnym doświadczeniem w doznawaniu dramatu, w dramatycznym rozwijaniu się i we wspólnym zaspokajaniu ciekawości. Nic już więc nie jest tak samo czytelne dla wszystkich, i stąd dramatyczny rozdźwięk. Dla tych, dla których dramat bądź jego groteska były znakiem rozpoznawczym, nic z nudy ostatnich dwu dziesięcioleci nie jest wielkim bólem. Ból bywa wspólny, ale rzadko jest zrozumiały dla niepokąsanych, albo pokąsanych kiedy indziej, inaczej i w inną część ciała.

Wydawałoby się, że jednym z najciekawszych zjawisk w życiu publicznym ostatnich przenudnych kilku lat, zdominowanych przez bardzo nudny spór o nie wiadomo co, jest rodzące się coś, nazwane dość nieprecyzyjnie i chyba ogólnikowo ruchem antysystemowym. Cokolwiek to znaczy, brzmi ciekawie dla każdego dotkniętego choćby delikatną formą mumsa anarchizmu i każdego osobnika minimalnie choćby ciekawego nowin.

Dla każdego sędziwego amatora przemówień prezesa Kaczyńskiego, dla każdego zasłuchanego w oracje prezydenta Komorowskiego i w to, o czym mówią ich akolici, są to zajęcia tak silnie jednostajne, że grożą popadnięciem w najzwyrodnialszą formę dżenderyzmu, w herboryzowanie, w zawzięte bieganie, w lajkowanie kotków na fejsbuku albo w dramatyczną rezygnację z glutenu. „Antysystemowość” była więc zapowiedzią jędrności, bo spory strasznych mieszczan o tzw. wartości, których nikt nie przestrzega, zawsze były poniżej godności człowieka gibkiego i z fantazją. Dlatego – powtórzmy – objawienie kandydatów „antysystemowych” napawało nadzieją na zmianę.

Niestety, pochodzą oni bez względu na wiek z formacji systematycznych nudziarzy. Czy któryś – do stu tysięcy beczek zjełczałego tranu – powiedział coś interesującego? Zapowiedział coś tak bardzo antysystemowego, by nam w pięty poszło? Otóż nie. Te wszystkie JOW-y pana Kukiza, rosyjskie pudry kandydatki Ogórek, brednie o rasach ludzkich jakiegoś zdziecinniałego Brauna czy opinie o życiu więdnącego brydżysty – są w istocie gruntownie systemowe. Nie mają nic z żadną rewolucją wspólnego, są produktami niedojedzonymi, przeterminowanymi i oto zwracanymi. Nie bardzo wiadomo zatem, o co w dzisiejszej antysystemowości polskiej biega, a przede wszystkim jakiego systemu bunt dotyczy. Człowiek z nadzieją czeka na gruntowną negację systemu słonecznego, który – to niechybne – zostanie już niebawem poddany tu gruntownej dyskusji. Oby w najbliższych wyborach parlamentarnych, bo bez tego umrzemy ziewając. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015