Ziemia nieoswojona

W Zatoce Bengalskiej, w archipelagu Andamanów, leży wyspa Północny Sentinel. Jej mieszkańcy są prawdopodobnie jedną z ostatnich rdzennych społeczności, które nie zbudowały relacji z resztą świata.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Sentinelczycy na wszelkie próby kontaktu od setek lat reagują niezmiennie agresywnie. W XIX w. kilku z nich porwano (ale w niewoli szybko zmarli na skutek infekcji nieznanymi im drobnoustrojami). Serię wypraw – niespecjalnie udanych – podejmowano na początku lat 70. W 1974 r. wyspiarze ranili strzałami członka ekspedycji „National Geographic”, która chciała wylądować na wyspie, by nakręcić tam film. W 1991 r. kolejna wyprawa o mały włos nie odniosła sukcesu: jeden z Sentinelczyków wstępnie zaakceptował przywieziony dar w postaci orzechów kokosowych, ale kolektyw wkrótce podtrzymał swoje wcześniejsze separatystyczne decyzje.

W 2004 r. region nawiedziło katastrofalne trzęsięnie ziemi połączone z tsunami. Indyjskie władze wysłały nad wyspę śmigłowiec, by ostrzegł ludzi i zaoferował pomoc. On też jednak został ostrzelany z łuków. Ostatecznie władze poddały się i postanowiły więcej nie niepokoić Sentinelczyków. Od 2005 r. obowiązuje całkowity zakaz zbliżania się do wyspy (by nie narazić jej mieszkańców na kontakt z nieznanymi chorobami), a jego złamanie w 2006 r. przez dwóch rybaków kłusowników skończyło się ich śmiercią (też zostali ostrzelani z łuków, podobnie jak śmigłowiec, który przyleciał po ich ciała).

Nie wiadomo, ile osób zamieszkuje wyspę. Rubryki w spisach powszechnych wypełnia się na podstawie tego, ilu uda się wypatrzeć z powietrza. Nie wiadomo prawie nic o ich kulturze, języku, wierzeniach. Nie da się wprowadzić im programu szczepień, przekonać do głosowania, sprzedać czegoś, zaplanować ewangelizacji.

To chyba trzy lata temu, po tajemniczym zniknięciu boeinga malezyjskich linii lotniczych lecącego z Kuala Lumpur do Pekinu, którego wraku do dziś nie odnaleziono, po raz pierwszy dotarło do mnie, że ludzkość chce lada chwila lecieć na Marsa, a nie wie jeszcze wielu rzeczy o Ziemi. Przy całym szacunku dla ofiar tej lotniczej tragedii i współczuciu dla ich rodzin, fakt, że na świecie są jeszcze miejsca nierozjechane walcem współczesnej cywilizacji, jest dla naszej planety nie najgorszą wiadomością.

Kilka miesięcy temu ukazała się książka Chrisa Fitcha „Atlas of Untamed Places” („Atlas nieoswojonych miejsc”). Autor podaje adresy największych dziczy, samotni, najbardziej odciętych od otoczenia lokalizacji na świecie. Pisze oczywiście o Północnym Sentinelu, a także m.in. o Gangkhar Puensum, najwyższej (7570 m n.p.m.) niezdobytej przez człowieka górze świata, o archetypicznej bezludnej wyspie – Inaccessible Island w archipelagu Tristan da Cunha na południowym Atlantyku, o nieprzebytych tropikalnych lasach i górskich kotlinach Ameryki Południowej i Malezji. Analizuje też przyrodnicze fenomeny, takie jak jezioro Maracaibo w Wenezueli, w które uderza rocznie ponad milion piorunów (średnio 28 na minutę przez średnio 300 dni w roku), pisze o słynnym drzewie Tenere – olbrzymiej akacji, która nie wiadomo jakim cudem rosła przez kilkaset lat na środku Sahary w Nigrze (aż w 1973 r. nie wbił się w nią, jedyną przeszkodę w promieniu kilkuset kilometrów, lekko dziabnięty kierowca). Oraz o Puszczy Białowieskiej, unikatowej pozostałości pierwotnego europejskiego lasu (odnotowując przy tym plantatorskie zakusy naszego obecnego rządu, który ów dziki cud natury chce ufryzować niczym pudla, po czym sprzedać na deski).

W tej fenomenalnej podróży najbardziej porusza jeden przystanek: strefa zdemilitaryzowana oddzielająca Koreę Południową od Północnej (wraz z przylegającą do niej na południu dodatkową strefą bezpieczeństwa). Nie niepokojone przez ludzi obserwujących się przez lornetki i celujących do siebie z karabinów, rozwijają się tu przeliczne gatunki roślin i zwierząt. Zimuje tu jedna dziesiąta światowej populacji żurawi, w lasach żerują rysie, lamparty amurskie, czarne niedźwiedzie i niezwykle wrażliwe na zmiany środowiska jelonkowce błotne. Ślady (łap i otarć na drzewach) wskazują, że w strefie mogą się też pojawiać krytycznie zagrożone wyginięciem tygrysy syberyjskie, których na świecie zostało już zaledwie paręset sztuk. Podobny powrót dzikiej przyrody zaobserwowano w opustoszałej strefie byłej elektrowni w Czarnobylu.

Człowiek musi urządzić sobie piekło, żeby reszta świata miała wreszcie raj. To najkrótsza recenzja tego, jak to ukochane Boże stworzenie, wywyższające się dziś samo nad niebiosa, wywiązało się z zadania „czynienia sobie ziemi poddaną” i przywracania na niej harmonii zaburzonej przez grzech pierworodny. Książka Fitcha jest też jednak promykiem nadziei dla tych, którzy stracili już wiarę, że na Ziemi, do tego stopnia przeoranej cywilizacją (i inwigilacją), nie da się już być osobnym, oddalonym od świata, znaleźć swoją pustelnię. Jasne, że większość opisanych przez Fitcha miejsc ani przez sekundę dłużej nie byłaby „nieoswojona”, gdyby się okazało, że ludzkość ma wobec nich jakiś komercyjny czy militarny interes. A tak? Co komu po jakiejś wysepce na Andamanach, gdzie ani ropy nie ma, ani bazy morskiej nie wybudujesz? Niech więc tubylcy żyją sobie w pokoju.

To jednak wciąż cenna wskazówka dla tych, którzy w naszych psychotycznych czasach chcieliby się na chwilę urwać ze smyczy. Nie buduj – wzorem dawnych syryjskich ascetów, w tym mojego patrona, świętego Szymona – słupów, bo dziś nie da się już uciec od tego świata w górę (zaraz na słupie zainstalują ci przekaźniki telefonii komórkowej, a dzieci przylecą otrzymanym pod choinkę dronem, żeby cię powkurzać). Nie uciekaj – wzorem dawnych pustelników naszej strefy klimatycznej – do lasu, bo zaraz przyjadą tam harwestery ministra Szyszki i uporządkują ci go tak, że nie będziesz już wiedział, czy to Puszcza Białowieska, czy ulica Marszałkowska. W większości miejsc opisanych przez Fitcha nie dałoby się wytrzymać (i również dlatego są opustoszałe). Ale sama świadomość, że planeta, po której codziennie chodzisz, ma jeszcze przed tobą jakieś tajemnice, może sprawić, że chociaż przez chwilę znów spojrzysz na nią nie jak na rower, który udało się rozłożyć na części (w związku z czym poszerzył się twój stan wiedzy i zniknęła zdolność udania się gdziekolwiek), lecz na planetę nie do końca twoją.

Jak na Ziemię wciąż należącą do Tego, kto ją stworzył, nie do tego, który próbował ją oswajać. Jak na ziemię świętą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017