Ziemia jest okrągła, a związki są niezbędne

Silne związki zawodowe oznaczają poprawę sytuacji najsłabiej zarabiających oraz niższe nierówności. To nie opinia. To fakt.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

28.02.2019

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

Wyobraźcie sobie, że ktoś uparcie przekonuje was, że Ziemia jest płaska. Pokazujecie zdjęcia robione z kosmosu. Pytacie, dlaczego w Nowym Jorku jest inna godzina niż w Warszawie. I nic. Jak grochem o ścianę.

Bardzo podobnie czuję się za każdym razem, gdy słyszę argumenty o zbyteczności związków zawodowych w zglobalizowanej gospodarce XXI wieku. „PRL się już na szczęście skończył, panie redaktorze”, „związkowcy walczą tylko o swoje stołki i mają w nosie prawdziwych ludzi pracy” – to tylko pierwsze z brzegu argumenty, które padają w czasie takich rozmów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że takie nastawienie wyrosło na wyjątkowo antyzwiązkowym gruncie, który dominował w polskiej przestrzeni publicznej przez pierwsze 15 lat III RP. Zwłaszcza w mediach liberalnych, co pokazała swego czasu w solidnym prasoznawczym badaniu socjolożka Wiesława Kozek, przeglądając roczniki polskich gazet i kontaktując, że jak „związkowiec” to zawsze musiał być „roszczeniowy” i „partykularny”.

Nie ma jednak sensu płakać nad rozlanym mlekiem i rozpamiętywać krzywdę, jaka została zorganizowanemu światu pracy w Polsce niewątpliwie wyrządzona. Z poglądami związkożerców trzeba raczej bić się na argumenty. Świetnych dostarcza nowa praca ekonomistów Henry'ego Farbera, Daniela Herbata, Iliany Kuziemko i Suresha Naidu. Na podstawie danych dotyczących Stanów Zjednoczonych pokazali wyraźną korelację pomiędzy poziomem uzwiązkowienia a nierównościami dochodowymi w gospodarce USA.


POLECAMY: „Woś się jeży” – autorski cykl Rafała Wosia co czwartek na stronie „TP” >>>


Szczytowy okres siły związków zawodowych w Ameryce to lata 1945-1960. Odsetek gospodarstw domowych z przynajmniej jednym członkiem związków sięgał wtedy 35 proc. Są tacy, co zakrzykną niezawodnie, że to czasy, gdy lider Teamstersow (jedna z większych ówczesnych central związkowych) Jimmy Hoffa utrzymywał kontakty ze zorganizowaną przestępczością. Za co z resztą trafił do więzienia. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że lata 1945-1960 to czas, gdy amerykańskie nierówności znajdowały się na najniższym poziomie w historii. Licząc współczynnikiem Giniego wynosiły one wówczas ok. 0,4 (Gini rozpięty jest w przedziale od 0 do 1; na poziomie 0 mamy sytuację zupełnej równości, zaś 1 oznacza idealną nierówność).

Ten spadek nierówności był spowodowany głównie podciągnięciem płac najsłabiej wykwalifikowanych pracowników. Czyli tych, którzy (w przeciwieństwie do lepiej wykształconej i zasobnej w kapitał kulturowy wyższej klasy średniej) w zasadzie nie mają innego sposobu wymuszenia na pracodawcy poprawy warunków, jak tylko kolektywna akcja. Ta zaś bez związków jest niemożliwa.

Jeśli ktoś nie wierzy w zaprezentowane tu wynikanie, albo uważa że jest ono dziełem czystego przypadku, niech spojrzy, co było dalej. W latach 70. i 80. związki jakoś się jeszcze trzymają. Zjazd rozpoczyna się od lat 80., gdy amerykańska gospodarka (równie mocno pod rządami republikanów jak i demokratów) rusza pędem w kierunku globalizacji, deregulacji i cięcia kosztów pracy. Związki zaś – jako zawalidroga – zaczynają być zwalczane lub obchodzone. Zrobić to w warunkach gospodarki rynkowej niezwykle łatwo. Najlepszy sposób to przeciągnięcie na antyzwiązkową stronę wyższej klasy średniej (nielicznej ale wpływowej), której w okresie 1990-2010 oferowano lepsze warunki pracy w sektorach nieuzwiązkowionych. Co powiększało nierówności płacowe i budowało mit o anachronizmie i nieskuteczności związków wobec wyzwań XXI wieku. A brak skuteczności to przecież najgorsze co związki może spotkać. Rodzi on przekonanie, że nic się i tak nie wywalczy, a jeszcze szefowi się można narazić. Efekty? W latach 1990-2010 odsetek uzwiązkowionych gospodarstw domowych spada w USA do kilkunastu procent. A nierówności rosną i zaczynają dochodzić do 0,5 Giniego.

Z ekonomicznego punktu widzenia to zjawisko nikogo specjalnie nie dziwi. W anglosaskiej ekonomii powstaje coraz więcej prac dowodzących, że w kapitalizmie rynek pracy jest faktycznie monopsonem. Monopson to odwrotność monopolu. To sytuacja, w której istnieje tylko jeden odbiorca jakiegoś towaru. W związku z tym to on decyduje o jego cenie. Może zapłacić więcej (jeśli chce), ale nie musi. Więc zazwyczaj tego nie robi.

Podaż ma znaczenie drugorzędne. Liczy się fakt, że pracodawcy mają zazwyczaj olbrzymie możliwości (formalnego lub dorozumianego) umawiania się co do korzystnej dla nich ceny pracy. Wykorzystują również swój wpływ na polityków oraz środki masowego przekazu i świat ekspercki, by zniechęcać do prowadzenia przez władze publiczne polityki pełnego zatrudnienia. A jeśli im się to nie uda, wtedy straszą „brakiem rąk do pracy” i postulują zwiększenie migracji zarobkowej.

Lepiej wykształconym pracownikom udaje się (w zależności od koniunktury) toczyć z monopsonem pracodawców swoje prywatne gry i gierki. Czasem skutecznie wykorzystując, że monopson całkowicie jednorodny nie jest. Nieraz się udaje. Na przykład polscy dziennikarze przez pierwsze dwie dekady po roku 1989 sprytnie przeskakiwali z projektu na projekt, wykorzystując fakt wchodzenia do Polski zagranicznych inwestorów z branży medialnej. Gdy jednak rynek został domknięty, oni stanęli wobec monopsona pracodawców bezradni. Nieuzwiązkowieni i z popalonymi mostami branżowej solidarności.

Dla najsłabszego (i najliczniejszego) segmentu pracowników taka droga w zasadzie nigdy nie była nawet niedostępna. Dla nich związki zawodowe to w zasadzie jedyna nadzieja na godne życie w kapitalizmie. Pamiętajmy o tym, zanim kolejny raz ktoś ciśnie kamień w „związkowego darmozjada”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej