Ziarna racji

Jest mało prawdopodobne, byśmy wychodząc z diametralnie różnych doświadczeń i interesów, często nie do pogodzenia, doszli kiedykolwiek do powszechnego porozumienia, do modelu „sprawiedliwego społeczeństwa”.

01.10.2012

Czyta się kilka minut

Niezdolni do osiągnięcia zgody, możemy co najwyżej dopracować się formuły dość ogólnikowej, ograniczonej do oczywistego dla wszystkich „twardego jądra” sprawy – ale bez uprzedzeń wobec przyszłych konkretyzacji i nie kusząc się o wyprzedzenie przyszłych meandrów wielogłosowej na ten temat debaty. Jako taki właśnie rodzaj formuły ogólnej proponowałbym zasadę następującą: „sprawiedliwe społeczeństwo” to społeczeństwo trwale wyczulone na wszelkie przypadki niesprawiedliwości i zawsze skwapliwe do podjęcia działań je korygujących, bez czekania na porozumienie co do modelu uniwersalnego. W nieco innych i być może prostszych słowach: idzie mi tu o społeczeństwo dbające o dobro warstw klas najbardziej upośledzonych i zagrożonych w swej zdolności do praktycznej realizacji formalnego prawa ludzkiego do godnego bytu – a więc do przekształcenia „wolności de iure” w „wolność de facto”.

Formuła taka przyznaje pierwszeństwo proponowanej przez Richarda Ror-ty’ego „polityce kampanii” przed konkurencyjną koncepcją „polityki ruchu”. Punktem wyjścia tej drugiej jest obranie modelu, jeżeli nawet nie „idealnie” sprawiedliwego społeczeństwa („idealnie”, czyli a priori bez potrzeby, możliwości i chęci dalszego doskonalenia), to przynajmniej sprawiedliwego „w pełni” czy „pod każdym względem”. „Polityka ruchu” upiera się przy mierzeniu/ocenie wszelkich rozwiązań ich wpływem na skrócenie dystansu między stanem rzeczy a ich ideałem, a nie przez zwiększenie lub zmniejszenie na bieżąco ogólnej ilości ludzkiego cierpienia powodowanego przez istniejące niesprawiedliwości. Z kolei „polityka kampanii” obiera odmienną strategię: zaczyna od zlokalizowania niepodlegającego wątpliwości przypadku cierpienia, podąża przez diagnozę niesprawiedliwości tkwiącej u jego podstaw, a kończy podjęciem działań ku jej naprawie. Nie traci czasu na próby (niewątpliwie bezsensowne) rozwiązania (bez wątpienia nierozwiązywalnych) kwestii możliwych konsekwencji takich działań dla przyspieszenie bądź opóźnienia nadejścia „idealnej sprawiedliwości”.

Prosi się, by tę charakterystykę pożądanej strategii uzupełnić równie szkicowym opisem taktyki, jaką dla osiągania celów strategicznych należałoby stosować – a zwłaszcza w naszym wielokulturowym i wielocentrycznym, coraz bardziej zdiasporyzowanym świecie. Warta uwagi jest tu niedawna propozycja jednego z najtęższych dziś umysłów humanistycznej socjologii – Ryszarda Sennetta; formuła trójdzielna, która w moim przynajmniej rozumieniu artykułuje i kodyfikuje intencje Józefa Mirosława Życińskiego i sposoby, w jakie te intencje w życie przetwarzał. Sennett proponuje „nieformalną, otwartą współpracę”. Każde z trzech pojęć na tę formułę się składających jest istotne.

„Nieformalność” znaczy, że przystępuje się do dzieła bez z góry ustalonych i uznanych za niepodważalne reguł postępowania – spodziewając się, i to na ogół słusznie, że wyłonią się one, ku ogólnemu zadowoleniu uczestników, w praktyce współpracy. „Otwartość” to tyle co założenie, że ostateczny wynik współdziałania nie jest z góry dany, że trzeba udzielać uwagi wszystkim wytaczanym w jego toku argumentom, przyznać prawo głosu wszystkim uczestnikom, jako że w każdej opinii kryć się mogą ziarna racji, których przyswojenie lub choćby zrozumienie wszystkich uczestników wzbogaci. I wreszcie „współpraca” raczej niż dyskusja... O ile do dyskusji przystępuje się z reguły z zamiarem „wygrania własnej sprawy” i pokonania tych, co się z nią nie zgadzają, mając na celu pouczanie i przekonanie kontrahentów o własnej racji, to we współpracy nie ma wygranych ani przegranych, zwycięzców ani pokonanych. Jej celem jest nie tylko pouczanie, ale i wzbogacenie własnej wiedzy. Każdy jest tu nauczycielem i uczniem na przemian czy naraz. Debata okazuje się często gęsto grą o sumie zerowej; ze współpracy wszyscy uczestnicy mogą wyjść wzbogaceni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2012