Zgryźliwości na koniec świata

Pierwszego dnia po wakacjach usłyszałem – z ust bliskiego mi małolata – słowa pełne nadziei, że przecież „już niedługo, w grudniu, nastąpi koniec świata, o którym tyle mówiono”. I skończą się, jak rozumiem, szkolne męczarnie.

09.09.2012

Czyta się kilka minut

Koniec lata jako zwiastun końca świata, szkoła jako doświadczenie nieskończenie gorsze od Armagedonu, to dobry początek tekstu o okropnościach, jakie nauczyciele gotują młodzieży, która – choć nie bez wad – jest, a raczej mogłaby być ozdobą naszego życia. Ale się ją tłamsi, maltretuje, pozbawia blasku, spłaszcza, tumani, przeciąża niepotrzebną i przestarzałą wiedzą, ogłusza sloganami, moralnie maceruje, zniechęca, ogłupia, przyucza do konformizmu, nudzi. A wszystko to nauczyciele, syndykat niedouczonych pieczeniarzy, którzy za ledwo osiemnaście godzin tygodniowo dostają górę pieniędzy (według jednego z tabloidów – 8,5 tys. miesięcznie), cieszący się setką niezasłużonych przywilejów, wakacjami, urlopami dla ratowania zdrowia i Bóg jeden wie, czym jeszcze, jeden z ostatnich szańców socjalizmu. Do tego belfrzy to przeważnie agresywni frustraci, trzeba to powiedzieć otwarcie, gdyż jak wytłumaczyć, czym usprawiedliwić, że mimo swego budzącego ogólną zazdrość dobrobytu straszą i psują nasze dzieci wspaniałe? Fuj, zwolnić, ilu się da, a resztę zagonić do prawdziwej pracy!

Tak, to byłoby coś, w dzień rozpoczęcia szkoły, na przekór ogólnemu „cip-cip-cip-kurki-koguciki”, powiedzieć kilka zdań nieprzyjemnej prawdy. Bardzo stylowe, odważne, co się zowie felietonistyczne. Zgodne z duchem wielu tekstów, które ukazywały się w gazetach, a także w „Gazecie”, przed wakacjami, a zarazem mocniejszą, głębszą czcionką odciśnięte. Temu duchowi nieprzejednanej krytyki próbował sprzeciwić się Paweł Huelle, bardzo dzielnie, lecz został zagadany, zagdakany, bardzo dokumentnie. Dziennikarski wyrok zapadł bowiem dawno i nie podlega apelacji: szkoła to mała apokalipsa, a przynajmniej obciach.

Tak uważają dziennikarze, którzy w znacznej części są byłymi lub potencjalnymi nauczycielami. Wielu zaczynało w tym fachu, by po jakimś czasie – z przedziwną determinacją, wręcz bohatersko wyrzekając się wygórowanych apanaży i prerogatyw – zmienić zawód, jeszcze więcej ma formalne kwalifikacje, by uczyć, cała masa belfra nosi w sobie, niejednemu belfer jest niezbędny, by czuć się od kogoś lepszym. W dalszym ciągu stosując obłędną logikę potępienia, jaka spotyka nauczycieli w medialnej rzeczywistości, zarządzanej przez rachunek ekonomiczny i prawa masowej mimikry, można by zapytać: a wy, a my, czy w waszym i naszym świecie brakuje głupoty, próżności, partactwa? W czym dziennikarze są lepsi, lub – gorsi? Oczywiście w niczym, jeśli o nich, o nas wspominam, to jedynie dlatego, że media ponoszą bodaj główną odpowiedzialność za protekcjonalne traktowanie półmilionowej grupy ludzi, pośród których spodziewam się – mimo posiadania niemało obserwacji wręcz fatalnych – większego procenta osób szlachetnych niż w jakiejkolwiek innej grupie.

Tymczasem, uczęszczając na wywiadówki pewnego małolata, słyszę, jak śpiewak operowy nie ma wątpliwości, że nauczyciela, który przy niezwykle krótkim utworze zatrzymał się aż na trzy godziny, należy czym prędzej odsunąć od lekcji, a pewien żurnalista wie to – i właściwie wszystko – jeszcze lepiej. Cóż jednak – żyjemy w czasach, w których Jarosław Kaczyński zna się na gimnazjach.

Nie chciałbym być nauczycielem, ale nie dlatego, że czuję się lepszy albo gorszy, tylko – z wyrachowania.

Wolałbym być pisarzem. Miałbym talent, mniejszy albo większy, ale zawsze talent, widoki na jakąś nagrodę, a może i na samą nieśmiertelność.

Przed wakacjami sypnęło nagrodami literackimi (Gdynia, Silesius, Gryfia, Warszawska), a po wakacjach wysypią się kolejne – Kościelscy, Nike, Mackiewicz, Angelus, no i Wielka Kumulacja, czyli Nobel, którym podzielą się Olga Tokarczuk i Adam Zagajewski, oczywiście jeśli wierzyć gazetom. Mniejszych nagród nie wymieniam, choć to niesprawiedliwe, bo przecież niektóre mają piękne tradycje (PTWK, nagroda „Odry”, „Literatury na Świecie” czy różnych wyspecjalizowanych środowisk, jak tłumacze czy krytycy) i wcale często przyznawane są przez tych samych ludzi, co nagrody większe. Jednak medialno-pieniężnej sprawiedliwości winno stać się zadość, więc o czcigodnych, acz chudszych laurach nie ma co dużo rozprawiać. Wymienię jeszcze tylko jedną, moją ulubioną – dzięki nazwie – Nagrodę Wielkiego Kalibru, dla pisarzy kryminalnych.

Kolekcja możliwych do zdobycia trofeów jest jednak bogata, proszę mi wierzyć. Mieni się prawie wszystkimi barwami polityki, ogarnia najważniejsze gatunki, regiony, miasta i przysiółki, mnóstwo jest też nagród czyjegoś imienia. Jeden z dygnitarzy życia literackiego powołał się nawet na Wieczność, która – jak twierdzi – „trzyma laur dla poetów”, oczywiście w pierwszej kolejności dla tych, których pomija doczesność. I oto nareszcie wiemy, czym jest Wieczność... Nagrodą Pocieszenia.

Mimo tego bogactwa, zdolnego udekorować niejedno curriculum vitae, nagród jest w Polsce za mało. Skoro nie stać nas na czasopismo literackie, to chociaż powinno być stać na nagrody – żeby literatura nie wymarła z głodu, nie zniechęciła się, a bardziej jeszcze w celu podniesienia poziomu środowiskowej adrenaliny, co czasami skutkuje ożywieniem dyskusji, a czasami tylko złością. W obu przypadkach jest to skutek dodatni.

Zastanawiam się, co też warto byłoby jeszcze ustanowić. Może coś na wzór przyznawanej w Anglii nagrody Diagram Prize dla najdziwniejszego tytułu roku. Jak donosi Booklips, ostatnio nominowane były m.in. „The Great Singapore Penis Panic And the Future of American Mass Hysteria” („Wielka singapurska panika penisowa i przyszłość amerykańskiej histerii masowej”) pióra Scotta D. Mendelsona, „A Taxonomy of Office Chairs” („Systematyka krzeseł biurowych”) autorstwa Jonathana Olivaresa czy wreszcie „Estonian Sock Patterns All Around the World” („Estońskie wzory skarpet na całym świecie”) autorstwa Aino Praakli. Wygrał bezapelacyjnie niełatwy (niesmaczny?) do przetłumaczenia „Cooking with Poo” Saiyuuda Diwonga. W przeszłości zdarzały się tej nagrodzie odkrycia równie doskonałe, by wspomnieć „Oral Sadism and the Vegetarian Personality” (1986) czy „How to Avoid Huge Ships” (1992). Myślę, że i w rodzimym piśmiennictwie sporo znalazłoby się pereł.

Miłośnicy, a tym bardziej wrogowie „momentów” (ale czy nie żyjemy w jednym wielkim momencie?) za inspirującą uznają zapewne nagrodę londyńskiego miesięcznika „Literary Review”, Bad Sex in Fiction Award, przyznawaną od 1993 r. autorom najgorszych scen miłosnych w prozie. Na liście niedawnych tryumfatorów znajdują się nazwiska Jonathana Littella (2009) i Normana Mailera (2007), z czego można wywnioskować, że jury nie skupia się na kuriozach i pisarzach-erotomanach, lecz szuka takiego sposobu pisania i czytania, który miałby szansę wyrwać opisy erotyczne erotycznym portalom. I w tym przypadku polska wersja nagrody nie cierpiałaby na trudności ze wskazaniem odpowiednich kandydatów.

Ktoś rozsierdzony spyta: co ma koniec świata do nagród literackich? Nic. Właśnie dlatego o tym piszę, żeby wiadomo było, że nagroda literacka – czy się ją dostanie, czy nie – to tylko widok, a nie koniec świata. A nawet gdyby, to jest jeszcze wieczność, mieszkanie garstki wybrańców, utopia niezliczonych grafomanów, i totolotek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012