Zepsute Złote Gody

Odkąd pół wieku temu pojawił się jako niepodległe państwo, cieszy się opinią najlepiej urządzonego i zarządzanego kraju Afryki. Ale marcowy jubileusz zepsuła korupcyjna afera, a Mauritius wydawał się dotąd wolny od korupcji.

28.03.2018

Czyta się kilka minut

Pani prezydent Mauritiusa Ameenah Gurib-Fakim na jednej z konferencji ONZ, Paryż, listopad 2015 r. / Fot. Jacques Demarthon / AFP Photo / East News
Pani prezydent Mauritiusa Ameenah Gurib-Fakim na jednej z konferencji ONZ, Paryż, listopad 2015 r. / Fot. Jacques Demarthon / AFP Photo / East News

Poszło o śmieszną, jak na polityków, sumę ok. 25 tys. euro, jakie wydała pani prezydent Bibi Ameenah Firdaus Gurib-Fakim na prywatne zakupy. Nie o zakupy nawet chodziło, ani o rozrzutność pani prezydent, ale o to, że zapłaciła za nie kartą kredytową podarowaną jej przez organizację pozarządową, kierowaną przez podejrzanego przedsiębiorcę, zamierzającego prowadzić interesy na Mauritiusie.

Filantrop czy rekin

W Afryce, a zwłaszcza w Angoli, z której pochodzi 56-letni Alvaro Sobrinho, cieszy się on opinią rzutkiego przedsiębiorcy i filantropa. W tym drugim wcieleniu założył w Londynie Instytut Planety Ziemia, mający promować afrykańską naukę i wynalazczość. Do działalności w nim namówił m.in. swoją rówieśniczkę, panią Gurib-Fakim, światowej sławy uczoną, specjalizującą się w chemii organicznej i bioróżnorodności. Pani Gurib-Fakim przyjęła zaproszenie i w listopadzie 2015 r. weszła do zarządu instytutu. Pełniła już w tym czasie obowiązki prezydenta Mauritiusa – na urząd ten została wybrana przez parlament w czerwcu.

W Europie, a zwłaszcza w Portugalii, Alvaro Sobrinho znany jest jednak bardziej jako bezwzględny rekin biznesu, który nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć zysk. Portugalska prokuratura zajmowała się jego interesami, podejrzewając go o oszustwa i pranie pieniędzy.

W lutym wychodząca na Mauritiusie gazeta „L’Express” podała, że między wrześniem a grudniem 2016 r., będąc członkinią zarządu Instytutu Planety Ziemia (ustąpiła z tego stanowiska wiosną 2017 r.) i posługując się otrzymaną od Instytutu platynową kartą płatniczą, pani Gurib-Fakim wydała ponad 25 tysięcy euro na zakupy niemające żadnego związku z jego działalnością. Kupiła m.in. komputer w Waszyngtonie, ubrania w Rzymie i Dubaju, buty w Abu Zabi, biżuterię w indyjskim Lucknow i Budapeszcie.

Sześćdziesiąt trzy pomyłki

Pani prezydent odpowiedziała, że po prostu się pomyliła. Ma identyczną kartę płatniczą, też platynową tyle, że prywatną. Robiła zakupy, przekonana, że płaci kartą prywatną. Dopiero gazetowy artykuł uświadomił jej popełniony błąd. Natychmiast zwróciła co do grosza pieniądze instytutowi, a ten słowa pani prezydent solennie potwierdził.

Wścibscy dziennikarze dziwili się, że pani prezydent pomyliła się aż 63 razy (tyle naliczyli transakcji) i za każdym razem w tej samej sytuacji – robiąc prywatne zakupy za granicą i mając w portfelu dwie identyczne karty, wyciągała służbową, a nie prywatną. Głośno zastanawiali się też, czy to wypada, by prezydent kraju przyjmował jakiekolwiek pieniądze poza należnym mu wynagrodzeniem? I czy w ogóle będąc prezydentem kraju można zasiadać we władzach jakiejkolwiek innej organizacji, nawet dobroczynnej, i na jej koszt podróżować po świecie? A przede wszystkim: czy platynowa karta płatnicza, wydana jej przez szefa Instytutu Planety Ziemia, nie była podjętą próbą zyskania życzliwości pani prezydent dla jego biznesowych planów dotyczących Mauritiusa. W 2016 roku przedsiębiorca z Angoli uzyskał od władz wyspiarskiej republiki zgodę na otwarcie tam własnego banku inwestycyjnego.

Na początku marca, zaledwie kilka dni przed złotymi godami – pięćdziesiątą rocznicą niepodległości kraju – premier Mauritiusa Pravind Jugnauth (na Mauritiusie rzeczywistą władzę sprawują szefowie rządów; prezydenci jedynie panują) obwieścił, że poczuwając się do winy i nie chcąc, by z jej powodu na nieskalaną reputację Mauritiusa padł choćby najmniejszy cień, pani prezydent postanowiła złożyć urząd.

Cud w połowie drogi

Niemal od pierwszych dni swojego niepodległego istnienia Mauritius, obok Seszeli i Botswany cieszy się niezmiennie opinią najlepiej urządzonego, najlepiej rządzonego i najbogatszego kraju w całej Afryce. Nigdy nie doszło tu do żadnej wojny, zamachu stanu, ulicznych rozruchów, waśni religijnych, rasowych ani narodowościowych. Wybory odbywają się regularnie, pokojowo i nie jest niczym nadzwyczajnym, gdy w ich wyniku rządzący odsuwani są od władzy, którą przejmuje opozycja. W kraju przestrzegane są swobody obywatelskie i prawa człowieka, a napędzana przez banki, usługi, przemysł tekstylny, turystykę i plantacje trzciny cukrowej gospodarka dotąd wyłącznie się rozwijała, wolna od korupcji i kumoterstwa, czyniąc mieszkańców wyspy bogaczami jak na Afrykę, z dochodami, podobnymi do dochodów statystycznych Chorwatów, Bułgarów czy Argentyńczyków.


Czytaj także: Książę żebraków z krainy diamentów - Wojciech Jagielski o Botswanie


W dodatku zamieszkana przez niespełna półtora miliona ludzi wulkaniczna wyspa w połowie drogi między Afryką i Indiami przypomina baśniową krainę zza siedmiu gór i siedmiu lasów. Słońce, plaże, zielone ryżowiska i tropikalna dżungla przyciągają co roku na Mauritius tylu samo przybyszów, ilu liczy jego ludność. Wszyscy, niemal bez wyjątku, od organizacji Freedom House i Human Rights Watch po Transparency International i Bank Światowy stawiają Mauritius za przykład nie tylko reszcie Afryki, ale i całemu światu. Joseph Stiglitz, amerykański noblista z dziedziny ekonomii (2001) rozpływał się na „cudem z Mauritiusa” i namawiał rządzących USA, by wzorowali się na tamtejszych oświacie (darmowej), opiece medycznej (darmowej) i opiece społecznej.

Dla dobra kraju

W Afryce, gdzie stawką w korupcyjnych aferach bywają dziesiątki i setki milionów, afera o dwadzieścia pięć tysięcy euro wydaje się błahostką. Na Mauritiusie jednak skandal z panią prezydent w roli głównej uznano za sprawę najwyższej wagi, niebezpieczną skazę na wizerunku prymusa. Tym bardziej, że niewiele brakowało, by przerodził się on w  kryzys konstytucyjny. Po krótkim namyśle, pani prezydent, jedyna już w Afryce kobieta sprawująca najwyższy urząd, postanowiła bowiem sprzeciwić się woli premiera i nie składać dymisji. „Nie zrobiłam nic złego, nikomu nic nie jestem winna. Padłam ofiarą politycznej intrygi, ktoś próbuje mnie wrobić ” – oznajmiła i zapowiedziała powołanie specjalnej komisji śledczej do wyjaśnienia nie tylko sprawy jej nieszczęsnych zakupów i kart kredytowych, ale także interesów, prowadzonych przez Alvaro Sobrinho na Mauritiusie. Powołania komisji śledczej do zbadania tej drugiej sprawy zażądała także opozycja w parlamencie, przypominając, że zgodę na otwarcie banku na Mauritiusie wydał Angolańczykowi sam premier Pravind Jugnauth, kiedy był ministrem finansów w rządzie, kierowanym przez własnego ojca Anerooda.

Premier zarzucił pani prezydent, że swoim oporem naraża kraj na kryzys i destabilizację. Konstytucja stwierdza bowiem, że komisje śledcze można powoływać jedynie za aprobatą rządu. A skoro pani prezydent złamała konstytucyjny zapis, można ją odwołać z urzędu. Pani Gurib-Fakim poddała się i zgodziła ustąpić. „Czynię to nie dlatego, że poczuwam się do winy, ale dla dobra kraju” – powiedziała. „U nas liczy się przede wszystkim dobro kraju – przytaknął zadowolony premier. – Jestem dumny, że dowiedliśmy, iż demokracja ma się u nas znakomicie i że Mauritius może być pod tym względem wzorem dla całego świata”.

Czy prymus odrabia lekcje

Fakt, że prezydent kraju podaje się do dymisji z powodu zaledwie korupcyjnego podejrzenia rzeczywiście świadczyć może, że demokratyczne mechanizmy nadzoru nad politykami i urzędnikami działają na Mauritiusie lepiej niż gdzie indziej. Nad Sivaramen, redaktor naczelny gazety „L’Express”, sprawczyni całej awantury, obawia się jednak, że afera z panią prezydent może być tylko wierzchołkiem góry lodowej, a śledztwo w tej sprawie ujawniłoby uwikłanie wielu miejscowych dygnitarzy w podejrzane interesy z rodzimym i zagranicznym biznesem. To z kolei popsułoby Mauritiusowi reputację i odebrało przyznany przez Zachód tytuł prymusa i wzoru do naśladowania.

Przed panią prezydent z powodu posądzeń o korupcję lub kumoterstwo ustąpili w ostatnich miesiącach ze stanowisk także wicepremier i prokurator generalny, a śledztwo w sprawie korupcji prowadzono także przeciwko poprzedniemu premierowi Navinowi Ramgoolamowi, w którego domu, podczas rewizji, znaleziono w sejfach walizki wypchane zagraniczną walutą.


Czytaj także: Strona świata - specjalny serwis "TP" z analizami i reportażami Wojciecha Jagielskiego


Spokój i regularne wybory sprawiają, że cudzoziemscy recenzenci nie zauważają, iż polityka na Mauritiusie zawłaszczona została przez Hindusów, stanowiących blisko dwie trzecie ludności, potomków przybyszów z byłych brytyjskich Indii (kiedy na początku XVI w. przybyli tu portugalscy żeglarze, Mauritius był wyspą bezludną; dopiero kolejni jej władcy Holendrzy, Francuzi, a w końcu Anglicy ściągnęli na nią z Afryki i Indii niewolników, a potem robotników do pracy na plantacjach trzciny cukrowej), podczas gdy Afrykanie, Kreole, biali i Chińczycy zostali z niej niemal wykluczeni. I że od początku powstania państwa, władzą na Mauritiusie wymieniają się wyłącznie dwa polityczne rody: Ramgoolamów (ojciec, Seewoosagur, rządził jako premier w latach 1968-82 , a syn Navin w latach 1995-2000 i 2005-2014) i Jugnauthów (ojciec, Anerood, rządził jako premier w latach 1982-95, 2000-2003 - i 2014-2017, a w styczniu 2017 r. przekazał, jak w dynastii, władzę synowi, Pravindowi, dzisiejszemu premierowi). Tylko raz, między rokiem 2003, a 2005 rządził Mauritiusem potomek francuskich osadników Paul Berenger, niegdysiejszy buntownik z młodzieżowej rewolty roku 1968 i ostatni biały, który sprawował władzę w Afryce (w Zambii przez sto dni, między październikiem 2014 r., a styczniem 2015 r. tymczasowym prezydentem kraju był biały wiceprezydent Guy Scott, który zastąpił zmarłego na urzędzie prezydenta Michaela Satę i panował do wyboru nowego prezydenta, Edgara Lungu).

Nad Sivaramen, naczelny „L’Express” ze stołecznego Port Louis, obawia się, że ogłosiwszy przed laty Mauritius i Botswanę jedynymi, prawdziwie demokratycznymi i dobrze rządzonymi krajami w Afryce, cudzoziemscy recenzenci traktują je bezkrytycznie, jak nauczyciele ulubionych, najlepszych uczniów w klasie. Nie sprawdzają im prac domowych ani klasówek tak dokładnie i surowo, jak klasowym rozrabiakom i leniom. Raz ogłosiwszy ich prymusami, uznali, że prymusami pozostaną już na zawsze.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej