Zen niedźwiedzia: czy Haaland wygra Guardioli Ligę Mistrzów

Był sobie alchemik. Spędził lata na próbach transmutacji ołowiu w złoto, aż tu nagle bryła kruszcu sama wpadła mu w ręce. Tak Pep Guardiola dostał Erlinga Haalanda. Skąd właściwie bierze się czyste złoto?

05.06.2023

Czyta się kilka minut

 / PHIL NOBLE / REUTERS / FORUM
/ PHIL NOBLE / REUTERS / FORUM

22-letni napastnik z Norwegii zgarnął wszystkie nagrody indywidualne w zakończonym właśnie sezonie Premier League. Erlinga Haalanda wybrano najlepszym graczem i najlepszym młodym graczem rozgrywek; w swoim werdykcie zgodni byli zarówno członkowie związku zawodowego piłkarzy, jak dziennikarze piszący o futbolu. W 35 występach ligowych zdobył 36 bramek i został królem strzelców, a przy okazji – już w pierwszym roku pobytu w Anglii – pobił niemal 30-letni rekord największej liczby trafień w sezonie. Jeśli doliczyć mecze pucharowe – w 51 występach strzelił 52 gole. Z Manchesterem City sięgnął po mistrzostwo i puchar Anglii, a w sobotę ma szansę dołożyć jeszcze triumf w najbardziej prestiżowych rozgrywkach kontynentu – ­Lidze Mistrzów, gdzie drużyna z Anglii zmierzy się z Interem Mediolan.

Wasze strzały nie mają nośności – zauważył Mistrz – bo brak im duchowego zasięgu.

Ale wzrok przyciągają nie tylko rekordy Haalanda. Na Wyspach twarz piłkarza zdobi okładki luksusowych magazynów, a rubryki modowe poważnych dzienników zachwycają się jego zmysłowymi ustami (sprawiającymi, jak pisze Morwenna Ferrier w „Guardianie”, wrażenie pogryzionych przez pszczoły), fryzurami (kiedy w końcówce meczu z Arsenalem [patrz zdjęcie – red.] rozpuścił włosy i pędził po kolejnego gola z rozwianą grzywą, trudno było nie pomyśleć o biblijnym Samsonie, który wciąż nie spotkał swojej Dalili), ale i zakładanymi również w dzień jedwabnymi piżamami, wśród których uwagę przyciąga zwłaszcza ta o prostym geometrycznym nadruku inspirowanym włoską majoliką. W sklepie Dolce & Gabbana zapłacić trzeba za nią nieco ponad dwa tysiące funtów, co w przypadku Haalanda przekłada się na kilkadziesiąt minut pracy.

Gdzieś trzeba wydawać pieniądze, można by zauważyć. I gdzieś jeszcze szukać azylu od zawodowego sportu – innym superbohaterom tego świata, np. Lewandowskiemu czy ­Ronaldo, zdającego się pochłaniać całą przestrzeń dostępnej im aktywności. Norwega, jak tamtych, nie napędza jednak pragnienie samodoskonalenia, on po prostu cieszy się tym, co robi, czytaj: strzelaniem bramek.


NIE JESTEM SĘDZIĄ MARCINIAKA

MICHAŁ OKOŃSKI: Sprawę Szymona Marciniaka, jak to w świecie dorosłych ludzi bywa, trudno opisywać w kategoriach starcia dobra ze złem. Są w niej ideologie i interesy, są standardy związane z obecnością w przestrzeni publicznej. I jest pytanie, czy w Stambule będzie potrafił się odciąć od obecnej burzy.


Wiemy oczywiście – mówił o tym lekko skrępowany, bo z perspektywy poważnych graczy to zabawa dla dzieciaków – że w czasie wolnych popołudni relaksuje się w którejś z komnat twierdzy „Minecrafta”. Ale prawdziwym kluczem do rekordów Haalanda jest medytacja. To dzięki niej młody Norweg potrafi zbudować wokół siebie tarczę ochronną. I zachować równowagę w konfrontacji nie tylko z falą popularności, ale także z presją oczekiwań, o koncentrowaniu się przed ważnymi meczami nie wspominając. „Stres nie jest dobry dla nikogo – tłumaczy – Nie lubię być zestresowany i staram się nie być zestresowany. A medytacja w tym pomaga”.

W napinanie cięciwy nie należy wkładać siły całego ciała. Trzeba nauczyć się robić to wysiłkiem samych dłoni. Mięśnie rąk i barków powinny być rozluźnione, jak obojętni świadkowie wydarzeń.

Świat futbolu daremnie próbuje zrozumieć fenomen jego skuteczności. „On nie może być człowiekiem” – mówił bramkarz FC Kopenhaga po tym, jak Norweg strzelił mu dwie bramki. Haaland grał przeciwko niemu 45 minut. Miał jedenaście kontaktów z piłką: cztery z nich były strzałami. Czy mam dodawać, że celnymi?

W tekstach dziennikarzy sportowych regularnie pojawiają się, wzmacniane także przez grafiki rozpowszechniane w mediach społecznościowych, porównania norweskiego napastnika do elektronicznego zabójcy, Terminatora czy Robocopa. Wyznawcy teorii spiskowych zbierają podpisy pod petycją mającą na celu usunięcie go – jako domniemanego robota – z Premier League. Co bardziej oczytani starają się widzieć w nim wcielenie jednego z nordyckich bóstw, najlepiej długowłosego Thora, albo przybysza z uniwersum „Avatara” – zwłaszcza że jest potężnie zbudowany: ma 195 centymetrów wzrostu i 94 kilo wagi.

Ale każde z tych porównań chybia celu. W tym, jak gra Norweg, nie ma nic nadludzkiego czy nieludzkiego, przeciwnie: trenujący go od roku Pep Guardiola mówi o kompletnej naturalności Haalanda. Czasami w swoim rozluźnieniu wydaje się wręcz nonszalancki. Kiedy pędzi przez boisko, jego susy przypominają sprint niedźwiedzia polarnego; w życiu nie powiedziałbyś, że z taką posturą można być tak szybkim.

Niekiedy, owszem, strzela gole niebywałej urody – Southamptonowi z powietrza, uderzeniem zwanym w futbolu „nożycami”, dawnemu klubowi z Dortmundu trafieniem raczej z arsenału wojowników kung-fu, stopą zawieszoną na wysokości 210 centymetrów. Ale głównie trafia z najbliższej odległości, lewą nogą w prawy róg bramki, wyrastając gdzieś pomiędzy rywalami, o ułamek sekundy szybszy albo o ułamek niutona silniejszy. A przy tym nigdy nie domaga się od kolegów, by oddali mu piłkę – i nie ma pretensji, gdy tego nie zrobią. W profilu psychologicznym napastnika mającego na koncie tyle bramek ten brak pazerności to niespotykana cecha.

Prawdziwa sztuka, słuszna sztuka – wykrzyknął Mistrz – niczego za cel sobie nie stawia, donikąd nie zmierza! Z im większym uporem będziesz próbował nauczyć się strzelać po to, żeby strzała trafiła do celu, tym gorzej będziesz strzelał.

I chyba właśnie to, że medytuje, a oni nie, jest jednym z powodów, dla których próbujący go upilnować obrońcy tracą czasem koncentrację, on zaś przez cały czas pozostaje w stanie uważności. To jeden z paradoksów przyglądania się grze najskuteczniejszego strzelca dzisiejszego futbolu: przez większość meczu zdaje się przebywać poza zgiełkiem boiskowych wydarzeń, w ciągu 90 minut dotykając piłki zaledwie kilkanaście razy (co w drużynach Guardioli brzmi jak herezja), ale kiedy trzeba – spada na nią jak sokół. Nawet jeśli przed sekundą odbiła się od kogoś przypadkowo – on jakby wiedział, że to nastąpi. Jest przy niej we właściwym miejscu i czasie. Wyczucie decydującego momentu ma jak naciskający migawkę swojej leiki Henri Cartier-Bresson. Albo jak mistrz sztuki łucznictwa, opisywany w klasycznym dziele Eugena Herrigela.

Kiedy grał w Niemczech, celebrował czasem strzelenie bramki siadając na boisku w padmasanie – pozycji zwanej w jodze kwiatem lotosu. Nie wszyscy rozumieli przekaz: piłkarze Paris Saint Germain postanowili go nawet sparodiować. Nie poczuł się urażony: „Myślę, że pomogli podnieść świadomość medytacji na całym świecie. Dziękuję im za to”.

„Lotos unosi się na wodzie i rośnie w stronę słońca, ku niebu, ale jego korzenie umiejscowione są stabilnie pod wodą – tłumaczą jogini znaczenie tej asany. – Kiedy tafla wody się porusza, kwiat lotosu rusza się razem z nią, ale jego korzenie są trwałe i mocne”.

Strzał tylko wtedy można oddać w sposób płynny, jeśli dla samego łucznika jest on zaskoczeniem – tak, jakby cięciwa nagle przecięła przytrzymujący ją kciuk.

Rzecz w tym, że korzenie Haaland faktycznie ma mocne. Alf Ingve Berntsen, który nadzorował jego rozwój w szkółce norweskiego Bryne, mówi portalowi The Athletic, że szybkość i siła zawodnika nie są efektem treningu, tylko genów. Matka uprawiała siedmiobój. Ojciec – obrońca Alf-Inge Haaland – również grał w MC. Ci, którzy śledzili angielską piłkę przed dwudziestu laty, pamiętają brutalny faul, jakim szukający rewanżu Roy Keane z Manchesteru United (Haaland-ojciec był wcześniej sprawcą kontuzji Irlandczyka, choć nie działał z premedytacją) faktycznie skończył jego karierę piłkarską.

Zanim wrócili do Norwegii, maleńki Erling bawił się na zapleczu ośrodka treningowego City – a kiedy wrócili, sam rozpoczął treningi, nie tylko zresztą piłkarskie, bo grał też w piłkę ręczną i świetnie skakał w dal. Ojciec wspierał go, ale – jak podkreślają ówcześni futbolowi opiekunowie chłopca – wiedząc, w którym momencie jego rola się kończy; mimo wielkiej futbolowej wiedzy pozwalając działać innym.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Debiut w pierwszej drużynie Bryne w wieku 15 lat, rok później transfer do Molde. Erling nie był jeszcze tak wysoki i silny, pracował więc nad koordynacją ruchową. I uczył się myślenia na boisku.

Musisz trzymać naciągniętą cięciwę – odparł Mistrz – tak jak dziecko trzyma palec, który mu podsunięto.

Jako 18-latek był już w Salzburgu, gdzie pod skrzydłami Red Bulla hoduje się młodzieńców stworzonych do intensywnej gry, zgodnie z wizerunkiem kreowanym przez napój tej firmy. Odpowiedzialny tam za jego rozwój szkoleniowiec opowiadał potem, że przed transferem obserwowali go przez trzy lata, i że oprócz skuteczności imponował im zwłaszcza pozytywną energią.

Ten wątek będzie się powtarzał w opowieściach o Norwegu, który niedawno zrezygnował – wbrew woli trenera – ze strzelania karnego na rzecz mającego szansę na hat trick kolegi. Po golach, nie tylko swoich, ale także pozostałych członków drużyny, cieszy się jak dziecko. W dzisiejszych czasach, gdy futbol stał się maszyną do zarabiania pieniędzy i ubijania politycznych interesów (właścicielami Manchesteru City są szejkowie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, to m.in. dzięki ich inwestycji w brytyjski klub taką karierę zrobiło pojęcie sports­washingu), podobnie czysta radość grania jest już rzadkością.

Może zresztą dlatego tylu obserwatorów dzisiejszego futbolu uważa Haalanda za przybysza z innej planety: normalność i spontaniczność niemal odruchowo uważa się tu za starannie wykreowany produkt marketingowy.

Nie potrafisz – powiedział Mistrz – bo źle oddychasz.

Wiecznie uśmiechnięty, bawi się także w rozmowach z dziennikarzami, a jego wypowiedzi przybierają czasem formę jednozdaniowych koanów. Pogodą ducha zaraża także innych członków drużyny. Mówią, że jak na gwiazdę tego formatu jest niewiarygodnie wręcz naturalny. Że wyzbył się ego. I że sprawia, iż także oni grają lepiej. Uwielbiają jego towarzystwo na boisku, nawet jeśli poza nim zamiast dołączyć do wspólnej gry w karty, czyta artykuły o pożytkach z dobrego snu i diety.


BARCELONA: WIĘCEJ NIŻ FUTBOL, MNIEJ NIŻ KLUB

MICHAŁ OKOŃSKI: We współczesnej piłce wszystkie drogi prowadzą do stolicy Katalonii. Nic dziwnego, że jedną z nich poszedł Robert Lewandowski. Wyszedł na tym dobrze czy wdepnął?


Ta ostatnia nie przypomina skądinąd diety zawodowego sportowca: rosnący w błyskawicznym tempie Haaland zachwalał niegdyś smak wątróbki i pełnotłustego mleka. W filmie „Big Decision” tłumaczy, że kluczem jest jakość pożywienia: jeśli mięso, to nie z McDonald’s, tylko z krowy, która pasie się na łące obok jego domu. Choć w Manchesterze widuje się go również we włoskich restauracjach, a historia lazanii, którą przyrządza mu ojciec (kiedy podał mu ją pierwszy raz – Erling strzelił hat tricka), stała się obowiązkowym punktem każdego portretu piłkarza.

Gdy w trakcie mistrzostw świata do lat dwudziestu zdobył dla Norwegii dziewięć bramek w meczu z Hondurasem, było jasne, że długo w Austrii nie pogra. W 2020 r. przeszedł do Borussii Dortmund, gdzie również śrubował rekordy; jeśli podsumować statystyki z trzech pierwszych dorosłych klubów Norwega, zdobył 135 goli i miał 36 asyst przy golach kolegów w zaledwie 166 występach.

W boju tym łucznik mierzy w siebie samego – a jednak nie w siebie samego; trafia w siebie samego – a jednak nie w siebie samego. W ten sposób staje się on jednocześnie celem i tym, kto celuje, strzelcem i strzałem.

Kiedy pojawiał się w Manchesterze, wielu miało jednak wątpliwości – wzmocnione jeszcze po tym, jak rozczarował w debiutanckim meczu z Liverpoolem. I nie chodziło tylko o to, czy jego organizm wytrzyma trudy gry w Premier League – zwłaszcza że przez rok w Dortmundzie opuścił z powodu kontuzji aż 16 spotkań.

Tu sprawa była prosta: przestał wreszcie rosnąć, a w City wiedzą, jak dbać o jego ciało. Z przydzielonym mu fizjoterapeutą jeździ nawet na mecze reprezentacji Norwegii, a z tego, jak wiele czasu spędza na stole do masażu, koledzy z drużyny długo się naśmiewali. Nawet jeśli pozbywa się meczowej adrenaliny w świecie „Minecrafta”, na kilka godzin przed snem odkłada wszystkie urządzenia elektroniczne – o jakość snu dba równie mocno, jak o jakość pożywienia.

Wątpliwości dotyczyły raczej kwestii, czy będzie pasował do koncepcji Pepa Guardioli. Trenera przekonanego, że nawet jeśli kibice najbardziej kochają napastników, to futbol byłby ciekawszy, gdyby można było się bez nich obejść.

Mistrz szermierki posiada nieświadomą siebie naturalność początkującego.

Szkoleniowiec ten podczas pracy w Bayernie umiał, owszem, wydobyć to, co najlepsze, z Roberta Lewandowskiego, ale Polak oprócz tego, że był superstrzelcem, umiał rozgrywać piłkę z dala od bramki rywala. Generalnie bowiem u Guardioli napastnicy mają schodzić do drugiej linii – drużyny Katalończyka tworzą tam przewagę jednego zawodnika i uzyskują dominację w meczu. O ile jednak trener MC uwielbia kontrolę, o tyle żywiołem Haalanda jest gra błyskawiczna i bezpośrednia. Trudno było się nie obawiać, gdy mający obsesję na temat posiadania piłki i płynnej gry podaniami szkoleniowiec sprowadzał piłkarza, u którego posiadanie piłki i gra podaniami należały do niewielu faktycznie słabych punktów. „Nieżyczliwi Guardioli często zarzucają mu nadmierne przywiązanie do własnych metod – komentował Barney Ronay. – Trzeba przyznać, że tym razem naprawdę wychodzi ze swojej strefy komfortu”.

Być może jednak coś takiego jak strefa komfortu Guardioli nie istnieje. W poprzednich latach wydawało się, że jego drużyny grają w sposób najdoskonalszy z możliwych, ale on nieustannie coś poprawiał. W meczach rozstrzygających o triumfie w Lidze Mistrzów obracało się to przeciw niemu: jedna roszada w składzie za dużo, jedna innowacja taktyczna za daleko i w półfinale czy finale tych rozgrywek bardziej pragmatyczni rywale byli górą. Mówiono wtedy, że „przekombinował”.

Trzymasz samego siebie na uwięzi, i dlatego prawidłowy strzał nie następuje we właściwym momencie. Nie oczekujesz spełnienia, lecz natężasz się, żeby stawić czoła niepowodzeniu.

Otóż mając w składzie Haalanda trudno „przekombinować”. Owszem, zdarzały się mecze, w których Norweg odpoczywał, a MC – z Juliánem Álvarezem grającym w ataku, „jak Guardiola przykazał”, zwyciężał oszałamiająco pięknie. Na ogół jednak wystarczyło ograniczyć się do prostych metod. Podanie do wybiegającego za plecy obrońców i wygrywającego z nimi pojedynek sprinterski Norwega. Dośrodkowanie w pole karne i patrzenie, jak wybija się w powietrze, otrząsa się z próbujących mu przeszkodzić rywali, a potem główkuje. Zagranie, o zgrozo, długiej piłki i przyglądanie się, jak po jego strzale piłka niemal rozrywa siatkę. Uderzenie z dystansu i liczenie na dobitkę Norwega. Nigdy jeszcze u Guardioli nie wyglądało to tak trywialnie.

Może więc Haaland nie jest bryłą złota, a Guardiola alchemikiem? Może lepszym porównaniem byłoby przedstawienie go jako maczugi trafiającej w ręce wyrafinowanego fechmistrza posługującego się dotąd szpadą? Jeśli uda im się wygrać Ligę Mistrzów – dla klubu będzie to pierwszy raz w historii, dla Guardioli pierwszy od 12 lat, poprzednio zrobił to jako młody szkoleniowiec Barcelony – z pewnością żaden nie będzie narzekał. Większość ekspertów uważa zresztą, że sprowadzenie Haalanda miało być ostatnim krokiem umożliwiającym Manchesterowi City zwycięstwo w najważniejszych europejskich rozgrywkach.

Łucznik, chcąc nie chcąc, stać się musi niewzruszonym centrum. I wtedy zdarza się cud ostateczny, cud najwyższego rzędu: sztuka staje się „sztuką, w której niczego sztuką nie dokażesz”, strzelanie przeradza się w nie-strzelanie, w strzelanie bez łuku i strzały.

Nawet jeśli i tym razem piłkarzom MC się nie uda (choć w finałowym starciu z Interem są faworytami), trudno nie być pod wrażeniem sposobu, w jaki ich trener utrzymuje postawę twórczego napięcia. Niby powtarza co jakiś czas, że doskonałość w futbolu nie istnieje, ale od chwili, gdy zaczął pracę w Barcelonie, nie przestaje jej szukać. A przesuwając granice możliwości rozwoju piłki (a także wracając do jej korzeni: czasami ustawienie drużyny Pepa przypomina znany sprzed stu lat system W-M), inspiruje kolejne pokolenia trenerów i piłkarzy. Największym rywalem Guardioli do tytułu mistrza Anglii był w tym roku jego niedawny asystent, prowadzący Arsenal Mikel Arteta, do angielskiej ekstraklasy awansowało właśnie Burnley trenowane przez niedawnego kapitana MC Vincenta Kompany’ego, mistrzostwo Hiszpanii wygrała Barcelona Xaviego, który jako piłkarz wygrywał Ligę Mistrzów właśnie pod Guardiolą.

Pragnienie nieustannego udoskonalania czegoś, co już wydaje się doskonałe, Pep zaczął zresztą ostatnio realizować odpuszczając Erlingowi. Pogodzony chyba z faktem, że z Norwegiem w składzie będzie po prostu wygrywał mecze strzelając mnóstwo goli, postanowił z grającego przez całe życie na środku obrony Johna Stonesa ulepić środkowego pomocnika.

I tak upłynął wieczór i poranek – w międzyczasie zaś ­Haaland w swojej jedwabnej piżamie spał jak niemowlę. ©℗

 

Cytaty użyte w tekście jako śródtytuły pochodzą z książki „Zen w sztuce łucznictwa” Eugena Herrigela (przeł. Michał Kłobukowski).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023