Żebyście nie musieli myśleć o wojnie

Dla niektórych to było trzecie Boże Narodzenie spędzone w okopach. W Donbasie trwa wojna pozycyjna, choć wielu nie chciałoby już o niej słyszeć. Także wielu na Ukrainie.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

Żołnierze ukraińscy świętują Boże Narodzenie na froncie w Donbasie, styczeń 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska
Żołnierze ukraińscy świętują Boże Narodzenie na froncie w Donbasie, styczeń 2016 r. / Fot. Monika Andruszewska

Ostatnie tygodnie na froncie ukraińsko-rosyjskim były wyjątkowo krwawe. Pięciu żołnierzy zginęło tylko jednej nocy, tuż przed ukraińskimi mikołajkami. Rano, gdy dzieci w całym kraju zaglądały pod poduszkę szukając prezentów, niektóre dostały informacje o śmierci swoich ojców. Tydzień później ukraiński internet obiegły zdjęcia żołnierzy niosących duże czarne worki – tak rosyjscy separatyści zwrócili ciała poległych.

Według noworocznych podsumowań ukraińskiego ministerstwa obrony w 2016 r. na froncie w Donbasie zginęło w walce co najmniej 211 żołnierzy regularnej armii (liczba ta nie obejmowała innych formacji zbrojnych). Ponad drugie tyle wojskowych poniosło śmierć, którą statystyka odnotowuje jako „straty niebojowe”: w wypadkach na poligonach, w wyniku samobójstwa itd. Ofiary „niebojowe”, których by jednak nie było, gdyby nie wojna.

Tymczasem w innych częściach Ukrainy ludzie starają się żyć normalnie.

Choinka w okopie

– To moje trzecie święta na froncie. Trochę szkoda. Jak pomyślisz, trzy lata z życia. Na co stracone, skoro wychodzi na to, że my tu marzniemy jak idioci, a normandzka czwórka ustala sobie bez nas następne niby-rozejmy? – pyta Andrij, 25-letni żołnierz z 93. Brygady. Rok temu, gdy widzieliśmy się pod Donieckiem, był jeszcze członkiem ochotniczego batalionu. Teraz jest już w regularnej armii, stacjonuje w jednej z miejscowości pod Ługańskiem.

Andrij opowiada: – Armia u nas jest, jaka jest. Dowództwo kradnie i to, co dostajemy, jest zawsze najgorszej jakości. Można zrobić rewolucję, ale sowieckiej mentalności nie zmienisz. Pomoc wolontariuszy to wciąż dla nas podstawa. I rok, i dwa lata temu wolontariusze przywozili nam całą masę jedzenia na świąteczną wieczerzę. Naród wspaniale się zmobilizował do pomocy dla armii. Mieliśmy pierogi, nawet kutię...

– A w tym roku jest biednie – dodaje. – Ale wkurza mnie jęczenie niektórych chłopaków, że wszyscy o nas zapomnieli. Faktycznie, są oczywiście tacy, dla których ATO [zwrot, którym w języku potocznym określa się wojnę, od: „operacja antyterrorystyczna” – red.] nie ma znaczenia. Ale są też tacy, którzy pomagają już tak długo, że nie dają rady więcej. Po prostu są zmęczeni, sami się martwią, co do garnka włożyć...

– Zresztą ja nie siedzę tu po to, żeby cała Ukraina musiała żyć wojną, ale po to, żeby ją przed nią chronić – precyzuje. – Mówi się, że ludzie, którzy zobaczyli wojnę, już nigdy nie wrócą do normalnego życia. Mam młodszą siostrę, chodzi na dyskoteki i tak dalej, jak to młoda dziewczyna. To prawda, że żyjemy w innych światach i trochę nie mamy o czym rozmawiać. Ale mnie to nawet cieszy! Po to tu jestem, by ona nie musiała myśleć o wojnie.

– Na nasze pozycje da się dojechać tylko wozem opancerzonym – opowiada weteran. – W świąteczny wieczór strzelali tak, że gdy dzwoniłem do rodziny z życzeniami, to musiałem się cztery razy chować do okopu. Ale nie jest tak źle. Mama już się przyzwyczaiła. Nie wiem, czy płacze. Może płacze? Ale stara się już tego nie okazywać. Każdego ranka muszę jej wysyłać esemesa, że u nas wszystko OK. Specjalnie wykupiłem darmowy pakiet. Jak nie wyślę esemesa, to jest awantura – uśmiecha się.

Andrij z kolegą zrobili sobie w okopie choinkę. – To taka nasza tradycja. Trochę śmiesznie wygląda, bo ponawieszaliśmy na niej, co było pod ręką: torebki po herbacie, blaszki z konserw, jakieś papierki. Ot, namiastka domu. A z tego wszystkiego najlepsze, że kumpel wrócił z przepustki i przywiózł mandarynki. Trzy lata temu dostałem na święta laptopa od rodziców i pamiętam, że byłem niezadowolony, bo nie był taki, jak chciałem. Takie rzeczy się miało w głowie. A dziś cieszę się z mandarynek. Moja pierwsza w tym roku mandarynka! Wesołych świąt!

Co ma wojna do sylwestra

– Męczy mnie już to wszystko – mówi elegancka brunetka, spacerując po kijowskim Chreszczatyku. – Co nie przyjedziesz do centrum miasta, to albo jakaś manifestacja, albo jakiś marsz, wszystkie ulice zablokowane. To taka ukraińska mentalność: zawsze coś nie tak, zawsze w wiecznej żałobie. Słyszałam kiedyś polski hymn – jest radosny, pełen życia. A nasz brzmi jak pieśń żałobna.

– W wiadomościach codziennie nowości z frontu. Wszyscy o tym mówią, ale nikt nic nie robi. Tak jak wcześniej nikt nie robił nic, żeby mieszkańcy Donbasu poczuli się obywatelami Ukrainy, tak teraz wykorzystują wojnę, żeby ukryć, że w kraju nic się nie zmieniło po Majdanie. Nie ma żadnych reform, nic. Ukraińska polityka to tylko walka szakali o kawał mięsa. Gdyby Ukraina przestała handlować z tymi tzw. republikami ludowymi, gdybyśmy nie wypuszczali ich na zakupy do ukraińskich sklepów, odcięli prąd – o, to wtedy wojna skończyłaby się w tydzień! Na jednym przejściu między „DNR” i Ukrainą otworzyli sklep wolnocłowy. Wyobrażasz sobie? Podczas wojny! Czy to możliwe w innym kraju? Czy ktokolwiek w Europie może to sobie wyobrazić? Mam koleżankę na Donbasie, w miejscowości, która jest po ukraińskiej stronie. W nocy nie da się spać, bo cały czas jeżdżą pociągi z węglem i Bóg jeden wie z czym jeszcze. Jeżdżą do Doniecka. Większy ruch niż przed wojną!

– Wchodzisz na Facebooka albo VKontakte, a tam apele: „Stop fajerwerkom w sylwestra, bo trwa wojna”, „Wspomnij o naszych obrońcach”. Co ma wojna do mojego sylwestra w stolicy? Szanuję ludzi, którzy poszli walczyć. Tak, wiem, że są wśród nich bohaterowie. Ale cieszę się, że żyjemy, cieszę się, że mam piękne dziecko i męża w Kijowie, a nie na wojnie. Nie zamierzam przepraszać, że on nie walczy. Jest patriotą, ale też ojcem. A ja jestem z niego dumna, że wybrał naszą rodzinę.

Paczki z Polski

Tymczasem w Polsce znaleźli się tacy, co postanowili wesprzeć ukraińskie rodziny, których bliscy – ojcowie, mężowie – polegli na wojnie. Poprzez wolontariuszy Stowarzyszenia Pokolenie na Ukrainę przychodzą zabawki i słodycze dla ukraińskich dzieci.

– To taka sąsiedzka pomoc, do której jesteśmy zobowiązani. Chcemy, żeby te rodziny wiedziały, iż w Polsce o nich pamiętamy. I że rozumiemy, że ci walczący na Donbasie ochraniają przed Rosją także nas – tłumaczy jeden z darczyńców.

Wdowy po żołnierzach zawsze na początku mówią, że nic nie potrzeba. Spotkało je już tak wiele upokorzeń, że zwykle boją się prosić o pomoc. Potem przyznają, że dzieci nie mają kurtek czy butów na zimę. Dopiero po kolejnych telefonach udaje się ustalić treści listów do polskich świętych Mikołajów.

Ojciec siedmioletniego Tarasa jest dziś legendą: oficer, który wolał zginąć detonując granat, niż oddać się w ręce wroga. – A można kurtkę na zimę? – pyta teraz nieśmiało wdowa, bo choć kapitana okrzyknięto bohaterem Ukrainy, to rodzina żyje w biedzie. Prezentem dla Tarasa będzie więc kurtka na zimę i zestaw wymarzonych klocków lego.

Trzyletnia Masza prawie nie znała ojca. Gdy zginął, miała rok. Jej matka, smutna młoda dziewczyna o podkrążonych oczach, odsyła mnie po informacje do babci. – Ja jestem ciągle w pracy, wracam, kiedy córeczka już śpi. Sama nie wiem, czego może chcieć. Moja mama spędza z nią więcej czasu. Proszę zrozumieć, muszę sobie radzić sama. Nie mamy żadnego wsparcia, bo on poszedł walczyć jako ochotnik. W dokumentach ma napisane, że zginął w wypadku. Nie wiedzieli, co napisać, bo przecież oficjalnie nie ma u nas wojny, tylko „antyterrorystyczna operacja”. Mój mąż zginął więc jako kto? Antyterrorysta? Mina urwała mu nogę...

– Nie, nie chcę o tym mówić – dodaje po chwili. – Straciłam miłość mojego życia. A Masza szansę, żeby poznać ojca. Ale jestem dumna. Od ponad roku walczę w sądach o uznanie go za żołnierza, który zginął za kraj – głos kobiety się łamie. – A tu sąsiedzi gadają, że on pojechał walczyć za pieniądze. Jakie pieniądze? On z naszych oszczędności sam kupował sobie hełm i kamizelkę kuloodporną. Jedyne pieniądze, jakie zobaczyliśmy, to dwa tysiące hrywien, które mi dał jego kolega na pogrzeb.

– Moje dawne przyjaciółki nie chcą ze mną rozmawiać. Boją się mnie, jakbym była jakaś przeklęta. Ich faceci w końcu żyją. Na święta przyjedzie do nas rodzina tego kolegi, o którym mówiłam. Tylko oni nas rozumieją. Posiedzimy, on poopowiada historie z wojny, jakby mój kochany wciąż był z nami. A Maszka? Ona lalkami się chyba nie bawi, nie wydaje mi się...

Telefon do babci. – Jak to nie bawi się lalkami?! Masza marzy o lalce, tylko nie ma żadnej porządnej!

Do Maszki przyjedzie wkrótce w polskiej paczce najnowsza Elsa z Krainy Lodu.

Przecież jasnowidze obiecali

Sofia od trzech lat czeka powrotu męża.

Siergiej, przystojny medyk batalionu „Donbas”, zaginął podczas sławnej bitwy o Iłowajsk latem 2014 r. Jasnowidze, do których Sofia chodzi, rozkładali karty i wróżyli, że Siergiej żyje, że jest w rosyjskiej niewoli. Nie ma na to żadnych dowodów poza ich wizjami. Ale ona i 13-letnia córka uwierzyły, że to prawda. O Siergieju nie pozwalają mówić jak o zmarłym. – Mój tata niedługo wróci – zapewnia dziewczynka. Przecież jasnowidze obiecali.

Towarzysze broni rozkładali ręce: był z nami cały czas, a potem zniknął. Pewnie zginął. Wokół było piekło. Może trafiła go kula, a my nawet nie zauważyliśmy? Wielu ciał naszych chłopaków nigdy nie znajdziemy. Trzeba byłoby biegać po „republikach ludowych”, zbierać kości spod krzaków.

Kilka miesięcy temu w jednej z wojskowych kostnic znaleziono ciało żołnierza podobnego do Siergieja. Było tylko kilka różnic: za długie włosy, brak blizny na czole. – Wreszcie go znaleźliśmy, to on! – mówiła Sofia, ze smutkiem, ale też ulgą, że koszmar czekania się skończył.

Zaczęła organizować pogrzeb, choć wszyscy radzili, żeby poczekała. Kostnica nie chciała wydać ciała bez testów DNA. Sofia uważała, że są niepotrzebne. – Przecież rozpoznałabym go wszędzie. Nowy rok zaczniemy już z mogiłą, na którą można będzie składać kwiaty. Ze świadomością, że on jest już w domu, spoczywa w spokoju – cieszyła się przez łzy.

Wyniki DNA przyszły tuż przed świętami. Nie wykazały zgodności.

Dzwonię do Sofii z życzeniami świątecznymi. I informacją, że do jej córki jadą już wymarzone buty ze świecącą podeszwą. „Niewiele osób w mojej rodzinie przeżyło II wojnę światową. Większość zginęła w walkach lub w Holokauście. Wiem doskonale, jak to jest stracić kogoś i nie wiedzieć nawet, co się z nim stało” – pisze do niej osoba z Polski, która kupiła buty.

Sofia milczy przez chwilę. – Wiesz, dla mnie to nie jest smutny czas. Nie myślę o sobie jak o biednej żonie poległego żołnierza. Jestem szczęśliwa, bo wierzę, że następne święta spędzimy już z mężem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017