Czy istnieje coś takiego jak jeden zdrowy pączek w dzień, kiedy cukiernicy muszą ich wypiec kilka czy kilkanaście razy więcej niż zwykle?

Milion pączków w tę czy we w tę, na pewno zjemy ich w ten czwartek bardzo dużo. Czy za dużo? Na obszarze zakreślonym granicami tej strony panuje bezwzględna zasada niewtrącania się w to, ile kto czego zjada.

06.02.2018

Czyta się kilka minut

Pelagija / Shutterstock
Pelagija / Shutterstock

Cóż, ścisłość w rachowaniu konieczna jest tylko, gdy chodzi o pieniądze – a i tu można śmiało założyć, że gdy Kazik żądał od Lecha Wałęsy zwrotu stu milionów, miał na myśli bezcenne nadzieje na lepsze życie, a nie konkretną sumę w słabej walucie. Zmęczeni corocznym odbębnianiem rytualnego tematu żurnaliści zaokrąglają beztrosko jakąś liczbę wyciągniętą z pobieżnej lektury raportów z badań nad rynkiem, które same przecież operują naciąganą ekstrapolacją. Całą tę ich statystykę ma w małym palcu ekspedientka w cukierni na rogu. Taka nie potrzebuje Excela, żeby wiedzieć, że jutro sprzeda na oko sześć razy więcej pączków niż w poprzedni czwartek.

O ile oczywiście pracuje za tą ladą dłużej niż pół roku. Potrzeba korzystania z wyrafinowanych metod obserwacji oraz prognoz to uboczny skutek powolnego prucia się świata, gdzie wymiana dóbr i usług pociągała za sobą ustalone role oraz przynależną im znajomość rzeczy i niepisany kodeks zachowań. Kiedy wchodzę do jednej z piekarń i natykam się na panią, która ewidentnie pracuje tam od niedawna za karę i jest obrażona na sam fakt, że wszedłem do jej księstwa bez pukania, dopada mnie coś w rodzaju zdziwienia, jakbym trafił nie na ten spektakl, co trzeba. Przecież zapewnianie ludziom chleba winno napełniać dawcę rodzajem wewnętrznego ciepła. Tak jak od pani magister z apteki oczekuję zaciśniętych ust, ściszonego głosu i powagi przynależnej komuś, kto zarządza naszymi bólami.

Milion pączków w tę czy we w tę, na pewno zjemy ich w ten czwartek bardzo dużo. Czy za dużo? Na obszarze zakreślonym granicami tej strony panuje bezwzględna zasada niewtrącania się w to, ile kto czego zjada. Interesuje mnie raczej to, czy w ogóle istnieje coś takiego jak jeden zdrowy pączek w dzień, kiedy cukiernicy muszą ich wypiec kilka czy kilkanaście razy więcej niż zwykle?

Mieszkając przez 20 lat w sąsiedztwie cukierni, o nadejściu tłustego czwartku wiedziałem już od co najmniej wtorku, okolica pachniała intensywnie smażonym tłuszczem i rozgrzanym cukrem. Miałem powody, by wątpić w rzetelność tego przybytku – od kiedy się tam sprowadziłem, cała ulica, w ramach dobrosąsiedzkich powitań, ostrzegała mnie przed jego wątpliwej świeżości produktami. Ale nawet gdyby właściciel był aniołem uczciwości, to żadna ludzka siła nie pozwoliłaby mu zachować tej samej klasy przy wzmożonej produkcji w ten szczególny czas. Po prostu nie da się bez dodatków, sztuczek i sprytnych wybiegów.

„Śmierć jest w kotle, mężu Boży” – wołają uczniowie do Elizeusza, gdy ktoś do polewki dosypał „pnączy dzikich kolokwint” (2 Krl 4, 39), które już w starożytności służyły jako środek przeczyszczający. Cud Elizeusza polegał na tym, że dodawszy mąki, uczynił strawę jadalną, ale scena ta zostaje w pamięci jako symbol i prefiguracja wszelkich lęków żywnościowych, jakie towarzyszą człowiekowi, od kiedy oddał karmienie w ręce obcych ludzi. Wpadł mi w ręce skan przepięknej książki opatrzonej tym mottem, dziełka wydanego w Londynie w 1820 r., będącego całkiem nowoczesnym w formie poradnikiem, jak sobie radzić z fałszowaną i podkręcaną chemicznie żywnością. Ałun potasowy dodawany, by chleb był bielszy, witriol, czyli siarczan żelaza dla wzmocnienia piwnej piany, a także wyciąg z rybitrutki (!) indyjskiej dla pogłębienia smaku piwa, tetratlenek ołowiu – znany kiedyś jako mika, zanim nie zakazano używania jej do konserwacji metalu – dodawany jako barwnik do sera... czy wobec takich nazw zrobi na nas wrażenie wiadomość, że nawet połowa ówczesnej herbaty, jak twierdzi autor, składała się z suszonych liści tarniny? Tarnina zresztą była ulubienicą fałszerzy, wyciąg z jej owoców służył bowiem do pogłębiania barwy wina. Tak jest do dzisiaj, przyciemnianie wina (najczęściej koncentratem soku z winogron) to nadal najczęściej stosowana sztuczka w butelkach z masowego rynku, a lista innych dodatków dopuszczonych przez unijne przepisy przyprawiłaby owego londyńskiego autora o palpitacje.

Wkrótce po wydaniu książeczki – będącej natychmiastowym bestsellerem – musiał zaprzestać swoich badań i zwiać z Anglii, ścigany przez pozwy ze strony zdemaskowanych fałszerzy i poprawiaczy. A może jednak była po ich stronie pewna racja? Jeden z nich w wywołanej publikacją dyskusji bronił się twierdząc, że skoro chleba ma być dużo i tanio, musi brać poślednią mąkę, z której nic nie wyrośnie, jak się nie doda tego i owego. Może więc warto, jeśli nie trzeba, zaczekać z tym pączkiem do piątku? Chyba że w piątek sprzedają resztki z tego miliona... ©℗

STEVE CUKROV / DEPOSITPHOTOS

Przełom karnawału i postu to dobry czas, by porozmawiać o nadziei i tęsknocie za zielenią. Jedyny naturalny jej przejaw, jaki przetrwał na targu czy w spiżarni, to kapusty, a zwłaszcza przepyszna brukselka. Pozostaje w tle jako nie całkiem szlachetne warzywo, tymczasem kilka lekkich zabiegów może z niej wydobyć księżniczkę lutowych kolacji. Przede wszystkim nie wolno jej mordować w wodzie, krótkie 2-3 minutowe blanszowanie to tylko wstęp do tego, by przerzucić ją prosto z wrzątku na patelnię z podgrzanym na paru łyżkach oliwy ząbkiem czosnku, tam dalej dusimy pod przykryciem, podlewając niewielką ilością wody, w której się gotowała, kilkanaście minut, po czym na koniec posypujemy wędzoną papryką – albo, co ostatnio wymyśliłem, bottargą, czyli suszoną ikrą tuńczyka, i zostawiamy, aż się przegryzie. Równie dobrze wychodzi pieczona po przekrojeniu na pół – z tym że wtedy trzeba pamiętać, by naprawdę obficie ją polać oliwą. Kwadrans w 180 stopniach powinien wystarczyć – cały urok tej smakowitej kapustki tkwi w tym, że nie jest daniem dla bezzębnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2018

W druku ukazał się pod tytułem: Zdrowy pączek