Zdradzam własną klasę

Jan Śpiewak: W Warszawie mafia spaliła Jolantę Brzeską, ukradła setki nieruchomości i nic z tego nie wyniknęło, żadnych konsekwencji. Ja mam dwadzieścia procesów i dwa wyroki. Na szczęście są prawnicy gotowi mi pomagać pro bono.

11.02.2019

Czyta się kilka minut

Jan Śpiewak podczas briefingu prasowego Wolnego Miasta Warszawa, 14 września 2017 r. / Adam Chełstowski / FORUM
Jan Śpiewak podczas briefingu prasowego Wolnego Miasta Warszawa, 14 września 2017 r. / Adam Chełstowski / FORUM

Jana Śpiewaka najlepiej przedstawił Jarosław Kaczyński, uzasadniając w rozmowie z austriackim deweloperem Geraldem Birgfellnerem, dlaczego powiązana z PiS spółka Srebrna nie może wybudować planowanego wieżowca. Oto zgłosił się kandydat na prezydenta Warszawy, którego dziadkowie „to byli tacy obydwoje dosyć znani poeci”, a ojciec „to jest taki bardzo ostry żydowski profesor”, i kandydat ten „od razu zaatakował nas za to, że my chcemy budować” i „że to są w ogóle obyczaje azjatyckie”.

Kim jest człowiek, którego interwencja – jeśli wierzyć prezesowi PiS – uniemożliwiła przeprowadzenie inwestycji gwarantującej jednej partii wieloletnią hegemonię finansową w polskiej polityce? Urodzony w 1987 r. Jan Śpiewak, syn Heleny Datner i Pawła Śpiewaka, jest działaczem ruchów miejskich (w 2013 r. współzakładał stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, jest członkiem inicjatywy Otwarty Jazdów) oraz socjologiem, piszącym doktorat na temat Miasteczka Wilanów. Był jednym z pierwszych, którzy wprowadzili do debaty publicznej temat dzikiej reprywatyzacji w Warszawie, za swoje wypowiedzi medialne na ten temat uwikłany został w liczne procesy sądowe.

Publikował w „Krytyce Politycznej”, będąc równocześnie częstym gościem mediów prawicowych (i słysząc zarzuty, że jego krytyka rządów PO w stolicy de facto służy PiS), w latach 2014-18 był radnym dzielnicy Warszawa-Śródmieście, w 2018 r. kandydował na prezydenta miasta, przegrywając z Rafałem Trzaskowskim i Patrykiem Jakim, ale uzyskując blisko 3 proc. głosów. W styczniu 2019 r., po przegranym procesie z prawniczką, której zarzucił nieprawidłowości podczas reprywatyzacji jednej z kamienic, ogłosił, że wycofuje się z działalności politycznej.

JACEK GĄDEK: W całej tej aferze wokół Srebrnej i interesów Jarosława Kaczyńskiego okazało się, że jest jeden pozytywny bohater. To właśnie Pan, który kilka tygodni wcześniej ogłosił odejście na polityczną emeryturę. Ma Pan 31 lat – nie jest za wcześnie?

JAN ŚPIEWAK: Jestem raczej na odwyku niż na emeryturze. Zmęczyły mnie sądy. Po drugim skazującym mnie wyroku uznałem, że w polityce nie ma dla mnie miejsca. Posługuję się słowem, nie mam pieniędzy, mediów ani partii za plecami. Mogę tylko krzyczeć i właśnie za to mnie ukarano – za korzystanie z wolności słowa. W Polsce ta wolność jest zagrożona, i to nie tylko przez PiS, ale także przez sądy i elity społeczne.

Idzie Pan ścieżką ojca, prof. Pawła Śpiewaka, który był posłem PO, ale szybko się rozczarował, gdy zobaczył, że w realnej polityce liczy się tylko technologia władzy.

Po pięciu latach doszedłem do podobnego wniosku. Faktycznie partie – nie tylko rządząca, ale też opozycyjne – mają na celu samą władzę. Dla mnie są de facto biurami karier, które załatwiają posady.

Ojciec ma cichą satysfakcję?

Teraz patrzymy na politykę podobnie. Obaj wiemy, że nie ma z kim prowadzić dyskusji, bo kadry PO i PiS są dramatyczne i nastawione na posiadanie władzy. Nawet myśleliśmy, czy nie napisać tekstu o tych, już naszych wspólnych wnioskach.

Ale trudno, żebym się cieszył, bo to oznacza, że pomiędzy 2007 r., gdy ojciec kończył z polityką, a rokiem 2019, kiedy robię to ja, właściwie nie doszło do zmiany. Wszyscy nowi, którzy chcieli zawojować politykę, zostali zmieceni.

To wygląda tak, jakby Pan czekał na okrzyki „Janek, wróć!”.

Wrócę, ale dopiero gdy będzie sens. Działanie polityczne bez środków, czysto obywatelsko, nie ma w Polsce racji bytu. Poniosłem konsekwencje swojego zaangażowania. Przypłaciłem to zdrowiem, wyrokami i złamanymi przyjaźniami.

Nie chcę się użalać nad sobą...

...ale tak to brzmi.

Pięć lat w polityce to dla mnie dwadzieścia procesów – karnych i cywilnych.

Prawie wszystkie Pan wygrał.

Jeden przegrałem prawomocnie, a drugi w I instancji. Pierwszy z byłym burmistrzem Śródmieścia, Wojciechem Bartelskim. Przeprosiłem, bo musiałem. Zadziwiające, że sąd karny mnie w tej samej sprawie uniewinnił, uznając, że działałem w interesie publicznym, ale cywilny mnie skazał. Drugi przegrałem z prawniczką, Bogumiłą Górnikowską-Ćwiąkalską, córką b. ministra sprawiedliwości w rządzie PO, jeszcze nieprawomocnie. Uważam, że była sprawcą krzywdy ludzi, którzy mieszkali w kamienicy moich dziadków.

Ma Pan zapłacić 5 tys. zł grzywny i 10 tys. nawiązki.

Ja mam zapłacić, choć to ona przyłożyła rękę do tragedii rodzin z tej kamienicy? Nie. To z mojej strony forma nieposłuszeństwa obywatelskiego. Wolałbym roboty społeczne.

Jak patrzę na Pańskie oświadczenie majątkowe, to nie bardzo ma Pan z czego płacić: na koncie 3 tys. zł oszczędności.

Nie wpisałem jeszcze 4 tys. zł zadłużenia karty kredytowej. Ale nie narzekam. Po wyroku w procesie cywilnym z Bartelskim w ciągu godziny internauci zebrali 15 tys. zł na spłacenie go. Na zapłatę grzywny w procesie karnym (a taki wytoczyła mi Ćwiąkalska) nie można organizować publicznej zbiórki.

Piotr Ikonowicz kiedyś poszedł do aresztu, bo nie chciał zapłacić grzywny, i w sumie nagłośnił sprawę eksmisji na bruk. Ma Pan podobny plan?

Jego skazano za napaść na policjanta, gdy bronił ludzi. Nie wydaje mi się, że mógł się tego dopuścić, ale wyrok jednak dostał.

Własnej sprawy nie mogę opisywać, bo sąd utajnił nie tylko proces, ale i uzasadnienie do wyroku. Napisałem do Rzecznika Praw Obywatelskich, aby przyjrzał się sprawie – na razie nie mam odpowiedzi. Faktem jest, że mec. Ćwiąkalska pomogła w reprywatyzacji kamienicy wartej dziesiątki milionów złotych na warszawskiej Ochocie, bo została kuratorem spadkobiercy, który nie żył od 50 lat. Następnie razem z reprezentantem drugiego ze spadkobierców doprowadziła do podniesienia czynszów. Stwierdziłem fakty i pokazałem kwity. Mimo to sąd skazał mnie za zniesławienie. Po ogłoszeniu wyroku wylała się na mnie jeszcze fala hejtu.

Z jakiej strony?

Prawników występujących nie anonimowo, ale pod nazwiskami. Nazywali mnie idiotą i kłamcą. Musiałem im zagrozić, że będę wysyłał wnioski do okręgowych rad adwokackich z informacją o łamaniu kodeksu etyki adwokackiej – dopiero wówczas kasowali na Facebooku wyzwiska i przepraszali.

Dobrze, że po swojej stronie mam trzech prawników, którzy pracują pro bono. To tysiące godzin pracy, a każda to w Warszawie często ponad 300 zł. Bez ich wsparcia – wartego setki tysięcy złotych – nie mógłbym sobie pozwolić na prowadzenie działalności publicznej. Ale zdaję też sobie sprawę, że nie każdy pokrzywdzony obywatel mógłby na taką pomoc liczyć.

Pięć lat w polityce zakończyło się porażką?

Nagrania Jarosława Kaczyńskiego pokazują, że raczej zwyciężyliśmy. A poza tym w ruchach miejskich pierwsi mówiliśmy o mafii reprywatyzacyjnej i smogu – teraz to tematy ogólnopolskie.

Realnie pomogłem konkretnym ludziom – jednych ochroniłem przed eksmisją, innym ratowałem mieszkania – ale duża ich część i tak nie zagłosowała na mnie. Zaraz po wyborach zadzwoniła do mnie pani, której narzucono absurdalną podwyżkę opłat za użytkowanie wieczyste. Prosiła o pomoc. „A na kogo pani głosowała?”. „Na Trzaskowskiego”. „I teraz ode mnie pani oczekuje pomocy w obronie przed decyzjami jego Ratusza?”. „No tak, ale baliśmy się, że wygra Jaki”.

Co ja mogę jeszcze zrobić?

Jarosław Kaczyński mówił o Pańskim ojcu jako „ostrym żydowskim profesorze”...

Rozbawiły mnie te słowa, ale w nich nie ma antysemityzmu. Tata też nie ma pretensji do Kaczyńskiego. Starsze roczniki po prostu posługują się takim językiem. Ojciec jest szefem Żydowskiego Instytutu Historycznego, więc siłą rzeczy można o nim mówić „żydowski profesor”.

A Pan się spotykał z antysemityzmem?

W kampanii wyborczej antysemickiego szamba było dużo. Jeden z kandydatów na prezydenta Warszawy – były wiceprezydent z PO Jacek Wojciechowicz, który też się zresztą ze mną procesuje – użył wprost antysemickiego argumentu w debacie. Stwierdził, że teraz protestuję przeciwko wieżowcowi, który planuje kuria warszawska, a nie protestowałem przeciwko biurowcowi na działce, która należała do Gołdy Tencer i Fundacji Shalom. Ten drugi wieżowiec powstawał bodajże w 2006 r. – miałem wtedy 18 lat.

Żydowska tożsamość jest dla Pana ważna?

Bardzo. Jest częścią mnie. Jest historią rodzinną. Starsze siostry mojej mamy zginęły w Zagładzie. Zagłada to wciąż bardzo bliska historia. Moje obywatelskie zaangażowanie to też efekt niezgody na krzywdę, którą wyniosłem z żydowskiego domu. Wychowywałem się w pokoju mojego dziadka, Szymona Datnera, syjonisty. To było ważne. Wiedziałem, że był nacjonalistą żydowskim i nie mógł robić doktoratu w Krakowie, bo w II RP obowiązywały ustawy aryjskie eliminujące Żydów. Że żona dziadka była komunistką i wierzyła w rewolucję proletariatu. Ta świadomość otwiera oczy.

Dziadkowie umarli, gdy byłem dzieckiem, więc musiałem ich sobie rekonstruować. Ten pokój to element dziedzictwa, które przejąłem. Dziadek był jednym z pierwszych, którzy pisali o mordzie w Jedwabnem, ale z drugiej strony przeżył na wsi dzięki polskiej rodzinie, która go przechowała po ucieczce z getta w Białymstoku. Historia rodzinna jest niesamowita.

Jest Pan ochrzczony?

Tak. Zostałem ochrzczony chyba dlatego, że moja mama się bała. Jest dzieckiem Holokaustu – straciła dwie siostry, więc dla niej historia jest namacalna, a nie stanowi tylko opowieści. W latach 80. pewnie wciąż myślała, że znowu przyjdą i będą sprawdzać, czy jesteśmy Żydami. Poza tym pamiętała rok ’68 i czuła lęk, że się powtórzy. Ten strach pozostał, ale przed nacjonalizmem, nienawiścią, homofobią, wykluczeniem: dlatego mama zaangażowała się w stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita i walczyła z prokuratorami, którzy od lat przyzwalają na mowę nienawiści.

FOT. RAFAŁ SIDERSKI / FORUM

Pisał Pan kiedyś o tym, jak to aktywiści miejscy spłacają swój dług wobec społeczności, bo z racji urodzenia mają duży kapitał kulturowy i społeczny. To wciąż aktualne?

Dalej uważam, że jeśli masz zasoby, to powinieneś działać społecznie. Ja mam czas i możliwości. Będę aktywistą, choć nie będę się już pakował w wojnę z mafiami, bo po prostu nie mam na to już siły i pieniędzy.

Jest coś nieprawdopodobnego w tym, że w Warszawie mafia spaliła Jolantę Brzeską, ukradła setki nieruchomości i nic z tego nie wyniknęło. Ja mam dwadzieścia procesów i dwa wyroki, a PO w stolicy miażdżąco wygrała wybory, eliminując ruchy miejskie z gry.

Pański kolega z Krakowa Tomasz Leśniak, doktorant socjologii, po przegranych wyborach samorządowych wyjechał na Islandię, by tam pracować w hotelu. Tłumaczył, że dzięki temu po powrocie będzie mógł wrócić do aktywności miejskiej.

Doktor Judym. Sam przez pięć lat żyłem na skromnym poziomie, by móc robić rzeczy dla ludzi. Ale ruchy miejskie zostały w wyborach samorządowych wymiecione. Trzeba zmienić metody.

Słowa Jarosława Kaczyńskiego o „operacji Śpiewaka”, która zablokowała budowę wieżowca na działce należącej do środowiska PiS, połechtały Pańskie ego?

Nie bałem się nazwać rzeczy po imieniu i w zrozumiały dla ludzi sposób: mówiłem, że PiS chce budować w Warszawie wieżowiec. Znalazłoby się w mieście wielu sędziów, którzy by mnie za te słowa skazali, bo formalnie to nie partia chce budować, ale Instytut im. Lecha Kaczyńskiego, który jest głównym udziałowcem spółki Srebrna, mającej prawo użytkowania wieczystego do działki.

Sądzi Pan, że przegrałby proces, gdyby PiS go wytoczył?

Było takie ryzyko. Jednak w kampanii Patryk Jaki mówił, że rozliczy lobby deweloperów, więc pewnie bali się mnie pozywać, bo PiS sam stał się deweloperem. Wizerunkowo by się nie obronili, co prezes przyznał na nagraniach.

Nie pozwali mnie także dlatego, że krytyka z moich ust jest więcej warta niż choćby z ust Tomasza Lisa, który jest czirliderką Schetyny i opowiada się po jednej stronie sporu politycznego. Ja równo biję w „Nycz Tower”, a więc inwestycję bliską Hannie Gronkiewicz-Waltz i Kościołowi [chodzi o 180-metrowy wieżowiec na kościelnej działce na rogu ul. Plater i Nowogrodzkiej; ma go budować spółka, w której większość ma archidiecezja warszawska], i w interes z wieżowcem PiS-u. Mam więc w tym przypadku dużo większą wiarygodność.


CZYTAJ TAKŻE:

Polityczny wieżowiec Kaczyńskiego: Prezes PiS okazuje się biznesmenem pełną gębą – a do interesów wykorzystuje państwowy majątek i swą pozycję polityczną. Komentarz Andrzeja Stankiewicza >>>


Stawia Pan tezę, że PO i PiS chciały pohandlować: zgoda na „Nycz Tower” w zamian za zgodę na wieżowiec Srebrnej. Nie brzmi to jak political fiction?

Zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego PiS w 2016 r. głosował przeciwko „Nycz Tower”, na którym zależy Hannie Gronkiewicz-Waltz, a rok później był już za. Wyciągnęliśmy wniosek, że nic się nie zmieniło poza jednym: PO zaczęła przyzwalać na budowę wieżowca przy Srebrnej.

Gdyby Ratusz, a więc Platforma pozwoliła na budowę wieżowca środowisku PiS, dałaby przeciwnikowi bat na siebie. Z punktu widzenia interesu partyjnego to byłby zły pomysł.

No tak, ale PO-PiS tworzą wspólny organizm i nie mogą bez siebie żyć. Są jak yin i yang.

Ale tylko, gdy jest jakaś równowaga, a nie dominacja jednej strony. Biurowiec w Warszawie zmieniłby układ sił.

Fakty jednak są faktami. Budynek przy Srebrnej skreślono z gminnej ewidencji zabytków – zrobił to stołeczny konserwator zabytków, a więc podwładny Hanny Gronkiewicz-Waltz. I to również pani prezydent uwzględniła w uwagach do projektu planu zagospodarowania przestrzennego prośbę o podwyższenie zabudowy z 30 do 190 metrów – podpisała się pod tym. Czy tylko prowadziła grę obliczoną na wydobycie od PiS – formalnie wojewody mazowieckiego – zgody na „Nycz Tower”? A może po prostu wierzyła, że na Srebrnej wieżowiec powinien powstać?

Zaraz się okaże, że prezes PiS zmotywował Pana do powrotu do polityki.

Okazało się, że jesteśmy skuteczni. Zmienialiśmy rzeczywistość nie będąc u władzy.

Kiepska to rola dla polityka: być psem łańcuchowym, któremu wyborcy nie chcą nawet dać miski z jedzeniem.

W normalnym kraju powinny to robić organizacje watchdogowe. U nas nie ma ich wiele, a środki, które do nich płynęły, m.in. poprzez programy Fundacji Batorego, nie przełożyły się na realną walkę z korupcją i patologiami życia publicznego.

Rolą polityka, a za takiego się uważałem, jest zdobyć władzę i z tej pozycji zmieniać rzeczywistość. Krzyczenie na ulicy już nie jest dla mnie.

Jakie inwestycje udało się Panu zatrzymać?

Apartamenty, które grupa Radius chciała zbudować w parku na Powiślu. Z tym deweloperem związany jest Robert Szustkowski, multimilioner ubijający interesy z rosyjskimi oligarchami – on też wytoczył mi proces, który wygrałem. Z kolei Maciej Marcinkowski (też wygrałem), po skupieniu przedwojennych roszczeń do działki w miejscu dawnego ogródka jordanowskiego przy Szarej, chciał tam postawić trzy apartamentowce. Udało się to zablokować, choć budowę wspierał burmistrz Śródmieścia.

Zbigniew Jakubas, jeden z najbogatszych Polaków, chciał wielkiego osiedla-sypialni z galerią handlową na Żeraniu, ale mu przeszkodziliśmy. Też przegrał ze mną proces, ale pozwał mnie po raz drugi. No i uratowaliśmy Osiedle Jazdów, od którego zaczęła się moja działalność społeczna, przed zabudową. Mówię „my”, bo robiłem to razem z dużą grupą ludzi.

A może torpeduje Pan rozwój miasta, w tym budowę polskiego City na pograniczu Śródmieścia i Woli?

Blokuję budowę polskiej Astany, która dzięki petrodolarom zamieniła się w koszmar pijanego urbanisty. Wystarczy raz w miesiącu wybrać się na Wolę i widać, że kolejnego budynku już nie ma. Pożary starych domów na atrakcyjnych działkach też się często zdarzają. Nowoczesne miasta na Zachodzie nie budują wieżowców w centrach. Kopenhaga? Nie ma wysokościowców. Podobnie robi Berlin, Amsterdam, Paryż, Praga, Rzym...

W Londynie cały czas rosną kolejne.

Londyn to zły przykład, bo to centrum prania pieniędzy przez wschodnich oligarchów. Odwrócił się od swoich mieszkańców, jest w nim koszmarnie drogo.

Plany zagospodarowania przestrzennego obejmują ok. 40 proc. powierzchni Warszawy, ale czy to zapóźnienie jest zamierzone?

Tak się dzieje z rozmysłem. Oczywiście, że trudno taki plan zrobić, ale władze Warszawy wydają na ich przygotowywanie drobniaki. Tylko jedna „wuzetka” [warunki zabudowy, które wydaje miasto inwestorom] dla działki na Srebrnej jest warta kilkadziesiąt milionów – więcej niż roczne prace nad planami zagospodarowania w mieście. „Wuzetka” na 30- albo 190-metrowy wieżowiec zależy od widzimisię urzędnika w Ratuszu. To korupcyjne eldorado i forma sprawowania władzy polityków nad procesami gospodarczymi, biznesmenami i innymi politykami.

Planów zagospodarowania nie ma, a jak już są, to łatwo je zmienić. Dziwne, że istniejący plan dla placu Defilad, u stóp Pałacu Kultury, można było zmienić w dwa lata i jakimś przypadkiem beneficjentem była mafia, która chciała tam przejąć dwie działki. Zmiany oczywiście już pozwalały na budowę wieżowców. Planowanie miast jest więc nie tylko skrajnie upolitycznione, ale też korupcjogenne.

Jeśli plan dla Żoliborza południowego powstaje po czternastu latach, to nie jest to przypadek?

Deweloperzy zarobili dzięki temu ogromne pieniądze. Projekt był gotowy już w 2008 r. i zakładał w miarę kameralną zabudowę. Ale ile można zarobić na niskich budynkach? Każde piętro to dodatkowe miliony. Co robili urbaniści i architekci przez te lata? Brali pieniądze od deweloperów.

W skali Polski ok. 30 proc. miast ma takie plany. Dzikie państwo?

Wystarczy przekroczyć granicę ze Słowacją i już porządek jest nieporównywalny. Polska przeskoczyła z XIX w., ze struktur feudalnych, wprost do turbokapitalizmu. Widać to na przykładzie „osiedli łanowych”. Łan to koncepcja rodem ze średniowiecza, przejawia się tym, że ziemia jest dzielona na bardzo długie działki. I teraz na tych kiszkach wyrastają osiedla, co wygląda koszmarnie, brakuje też dróg.

Ma Pan przykłady na przenikanie się polityki i deweloperki?

W radzie nadzorczej JW Construction zasiadała Barbara Blida i Józef Oleksy. We władzach Dom Development – senator PO Łukasz Abgarowicz, przewodniczący gminy Centrum, a więc w praktyce wiceprezydent stolicy. Senator PiS Stanisław Kogut miał – wedle CBA – wziąć łapówkę od jednego z największych deweloperów, ze spółki Griffin Real Estate, w zamian za pomoc przy zburzeniu hotelu Cracovia. Szef SLD Włodzimierz Czarzasty był zatrudniony w spółce Griffin. Andrzej Halicki, jedna z najważniejszych postaci PO, był sekretarzem Związku Firm Deweloperskich – po prostu lobbystą branży. Spółka Echo Investment przekazała pieniądze na kampanię prezydenta Katowic Marcina Krupy, a po wyborach ten prezydent pozwolił jej zbudować galerię handlową. W Krakowie Bogusław Kośmider, szef rady miasta, zasiadał w radzie nadzorczej spółki deweloperskiej KCI. Długo by wymieniać.

Może trzeba gdzieś zarabiać, a budownictwo to duża branża?

Nie ma większych pieniędzy niż teraz w deweloperce. Taki jest ten nasz neoliberalizm: zysk z kapitału, a tutaj z ziemi, jest większy niż z pracy. Jednocześnie to najprostszy biznes, bo jak się ma ziemię, to trzeba tylko zapłacić i wybuduje się wszystko, a marże są w deweloperce gigantyczne. Jak widać, nawet politycy dają sobie z tym radę.

Niewiarygodne jest to, że w aferze z nagraniami Kaczyńskiego znika najważniejsze: patologia na rynku nieruchomości. Prezes PiS jest wręcz poszkodowany: wszyscy dookoła kręcą lody, każdy dostaje jakimś sposobem tę „wuzetkę” na wieżowce, a Kaczyńskiemu nie dali. PiS dysponuje ziemią, na której się uwłaszczył w latach 90., ma szansę na prawie bezpłatny kredyt od znacjonalizowanego banku, ale rynek jest tak patologiczny, że urzędnik wedle własnego widzimisię nie pozwoli partii postawić biurowca.

Nagle okazuje się, że afera z nowymi nagraniami uderza najmocniej w warszawską Platformę. Bo to ona zamieniła stolicę w spekulacyjne eldorado dla wybranych. Działkę można było dostać za darmo w dzikiej reprywatyzacji, a potem fortuna rodziła się w sekundę, bo jak się dostanie „wuzetkę” na wieżowiec, to jest się milionerem. Potem i tak budynki są sprzedawane międzynarodowym funduszom inwestycyjnym, które żadnych podatków nie płacą.

Z czego wynika Pańska antypatia do Tomasza Lisa?

„Newsweek” zaatakował mnie oskarżając o wiele rzeczy: że załatwiłem matce (jako 15-latek!) wykup mieszkania komunalnego, że kupiłem mieszkanie od czyściciela kamienic. Same kłamstwa. Napisaliśmy sprostowanie, ale redakcja je odrzuciła. Nie procesowaliśmy się, bo nie miałem już na to czasu. Później Lis zaczął mnie nazywać „cynglem PiS-u”, zarzucał, że siedzę w „kieszeni PiS-u” i jestem donosicielem, bo śmiem składać zawiadomienia do prokuratury.

Tak się dzieje, bo jestem inteligentem, który mówi, że elita jest sprzedajna i egoistyczna. Zdradzam własną klasę, bo mówię, że polskie elity są do zaorania.

Mówił Pan, że jest na Pana zlecenie od znanego dewelopera. Kogo?

Nie mogę tego zdradzić. Spotkałem się z dziennikarzem dużego dziennika. Powiedział, że dostał propozycję, aby za 5 tys. zł napisać o mnie tekst. Nie wziął tego. Potem zniesławiający mnie artykuł napisał znany polski tygodnik.

Ogląda Pan TVP?

Nie mam telewizora. Dla mnie te największe media są tak spolaryzowane, że trudno się z nich czegoś dowiedzieć.

Więc nie ma Pan oglądu, z czego masowy wyborca czerpie informacje.

Wiem, co leci w TVP, a co w TVN. Kuzyn Kaczyńskiego mówi na nagraniach o mnie: „ten Śpiewak, co występuje w telewizji tak często”. Dziwnym trafem od tego czasu [nagranie pochodzi z lipca 2018 r.], a trwała kampania wyborcza, przestano mnie zapraszać do telewizji publicznej. To było niesamowite: jak za pstryknięciem palców.

Inna sprawa, że sam odczułem skutki tego, co robi ta telewizja. Gdy TVP nadała materiał o karcie LGBT, którą zaproponowaliśmy w stolicy, to na ulicy momentalnie skoczyła agresja wobec nas. Chcieliśmy stworzenia hosteli dla nastolatków, którzy są wyrzucani z domów dlatego, że są gejami albo lesbijkami, a wydźwięk materiału był taki, że chcę otworzyć burdel dla gejów, i to za publiczne pieniądze.

Mimo to nie będę bojkotować TVP.

Doktorat Pan obronił?

Powoli...

...wyrzucają Pana z uczelni?

Powoli piszę. Zostało mi niewiele czasu na obronę.

Pisze Pan o Miasteczku Wilanów, że to kolejny przejaw dzikości miasta?

To akurat próba ucywilizowania miasta. Próba uczynienia bardziej ludzkim, choć w pełni się to nie udało, bo zapomniano o szkołach i parkach. Deweloperzy nie wszystko spieprzyli... ©

JACEK GĄDEK jest dziennikarzem Gazeta.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2019