Zbuntowany Tajwan

Mówią o niej: Słonecznikowa Rewolucja. Tajwańskich studentów, którzy ją zaczęli, niepokoi zbliżenie z Chinami: boją się uzależnienia swojej wyspy od wielkiego sąsiada.

14.04.2014

Czyta się kilka minut

Studencki protest przeciw umowie z Chinami. Tajpej, 6 kwietnia 2014 r. / Fot. Chiang Ying-ying / AP / EAST NEWS
Studencki protest przeciw umowie z Chinami. Tajpej, 6 kwietnia 2014 r. / Fot. Chiang Ying-ying / AP / EAST NEWS

Od czterech tygodni kilkuset studentów okupuje Juan Ustawodawczy, parlament Tajwanu. Protestują przeciw paktowi handlowemu z Chinami – uważają, że jest niezgodny z tajwańskim interesem narodowym, żądają jego renegocjacji. Zirytowany rząd ripostuje, że umowa przyniesie Tajwanowi olbrzymie korzyści, a studenci łamią prawo. Eskalacja protestów nastąpiła w ostatnią niedzielę marca, gdy tłumy Tajwańczyków wyszły na ulice, by wyrazić poparcie dla studenckich postulatów. Według policji było ich 116 tys., według organizatorów pół miliona.

Dlaczego umowa handlowa budzi tyle emocji? Bo chodzi o coś więcej: o kierunek tajwańskiej polityki, która za kilkanaście lat może doprowadzić do ekonomicznego uzależnienia wyspy od Chińskiej Republiki Ludowej.

Kto komu służy

Podpisana w czerwcu 2013 r., umowa Cross-Strait Service Trade Agreement dotyczy sektora usług i pozwala obu krajom na wzajemne inwestycje. Większość Tajwańczyków uważa, że wpłynie ona niekorzystnie na gospodarkę wyspy: firmy z Chin będą mogły inwestować w kluczowych sektorach, m.in. bankowym, hi-tech, turystycznym, spożywczym, transportowym, medycznym, stając się potężną konkurencją dla lokalnych małych i średnich firm.

Po wielu miesiącach przepychanek w parlamencie, czasem ubarwianych bójkami, 17 marca rządząca partia Kuomintang (ma większość: 64 ze 113 głosów) zdecydowała, że umowa wchodzi w życie – łamiąc obietnice o społecznych konsultacjach. Następnego dnia studenci zajęli parlament.

Politycy Kuomintangu oskarżają teraz opozycyjną Demokratyczną Partię Postępową o organizację protestów i próby pozademokratycznego wpływania na rząd. Niewątpliwie, Słonecznikowa Rewolucja – tak ją nazwano – to dar losu dla opozycji, która Pekinu nie darzy sympatią i zarzuca Kuomintangowi, że nie służy interesom Tajwanu. Ale opozycja nie wywołała protestu ani go nie kontroluje. Niezadowolenie z rządów Kuomintangu narastało od dawna. Próby pokojowego wpływania na bulwersujące decyzje władz zawiodły w kilku głośnych sprawach, a przepaść między oczekiwaniami zwykłych ludzi a rządem osiągnęła niebywałe rozmiary. Prezydent Ma Ying-jeou ma dziś w sondażach tylko 10-procentowe poparcie.

Zbliżenie po latach

Tymczasem właśnie za rządów Ma Ying-jeou, urzędującego od 2008 r., zbudowano solidne fundamenty zaufania między Tajpej i Pekinem – choć formalnie oba kraje są wciąż w stanie wojny.

Podpisano kilkanaście umów, ułatwiających wymianę handlową. Najważniejsza, zawarta w 2010 r. Economic Cooperation Framework Agreement, obniżyła lub zniosła cła na setki tajwańskich towarów eksportowanych do Chin i pozwoliła firmom tajwańskim na inwestycje w określonych sektorach usług w Chinach. Początkowo przyniosła duże korzyści, podobnie jak otwarcie granic dla chińskich turystów (2,87 mln odwiedzin w 2013 r.). Po sześciu dekadach wymuszonych przesiadek, otwarto bezpośrednie połączenia lotnicze i morskie Tajwan– –Chiny. „Zbuntowana wyspa” była coraz bliższa pokojowego zjednoczenia.

Początkowo Tajwańczycy patrzyli przychylnym okiem na politykę zbliżenia, realizowaną przez Kuomintang. Ale z biegiem czasu prócz profitów pojawiły się minusy. Owszem, turyści przywożą pieniądze, ale zaczyna być ich za dużo (Tajwan ma 23 mln mieszkańców) i zachowują się nie zawsze kulturalnie. Tajwańskie firmy, owszem, inwestują w Chinach i mają zyski, ale za to zamykają fabryki na wyspie.

Oprotestowana umowa sprawiłaby, że gospodarka Tajwanu zostałaby wystawiona na jeszcze większą próbę, zaś zyski z otwarcia Chin na inwestycje tajwańskie czerpałaby głównie wąska grupa milionerów i banki. A czy jeszcze ktoś na świecie życzy bankierom większych zysków?

Ku uzależnieniu?

Młodzi Tajwańczycy boją się coraz większego uzależnienia gospodarki kraju od potężnego sąsiada. Już dziś wymiana z Chinami i Hongkongiem stanowi 40 proc. handlu wyspy, co czyni Chiny kontynentalne ich pierwszym partnerem (w 1992 r. były dopiero na 26. miejscu). Tymczasem dla Chin wymiana z Tajwanem to tylko 4,7 proc. ich handlu. Jak będą wyglądały te statystyki za 20 lat? Niepewna przyszłość czeka też media. Prochiński biznesmen Tsai En-ming, właściciel Want Want Holdings, w 2008 r. kupił medialny konglomerat China Times Group, co wyraźnie wpłynęło na rzetelność wchodzących w jego skład gazet i stacji TV.

Studenci protestują przeciw coraz mocniejszej integracji z Chinami, która – ich zdaniem – przy tej dysproporcji ludności i potencjału musi skończyć się uzależnieniem. Jeszcze nie wiadomo, czy uda im się zmienić kierunek, w jakim dryfuje wyspa. Ale na pewno sprawią, że proces zbliżania zwolni tempo. Może nawet utknie na rafie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2014