Zawsze będzie inaczej. Bill Frisell wkrótce zagra w Polsce

Jego gitara od 40 lat ogrywa każdy element amerykańskiego pejzażu. Teraz do sklepów muzycznych trafiła nowa płyta Billa Frisella, a do księgarń – jego pierwsza biografia. Wkrótce występ w Polsce.

27.06.2022

Czyta się kilka minut

Bill Frisell podczas koncertu na Celebrate Brooklyn. Nowy Jork, 18 czerwca 2015 r. / AL PEREIRA / GETTY IMAGES
Bill Frisell podczas koncertu na Celebrate Brooklyn. Nowy Jork, 18 czerwca 2015 r. / AL PEREIRA / GETTY IMAGES

Bardzo się stara, by nikt nie zauważył, że jest geniuszem. Wysoki, smukły, o łagodnym, chłopięcym uśmiechu i spojrzeniu skrytym za okularami. Jego aparycja może sugerować, że poszedł w ślady ojca – Billa seniora – wykładowcy akademickiego i profesora biochemii. Jak mówi jego biograf, Philip Watson, jest „terminalnie uprzejmy”. Swoje myśli wyraża powoli, lubi oprzeć się na pauzie.

748

Billa Frisella usłyszeć można na 748 albumach. Przytłaczającą większość stanowią gościnne występy u boku innych artystów, takich jak Paul Simon, Lucinda Williams, Marianne Faithfull, Yo-Yo Ma, Ginger Baker czy niekończąca się lista muzyków jazzowych. Autorskich płyt nagrał dotąd ponad 40.

Można powiedzieć, że Frisell ogrywa Amerykę: ćwierć wieku temu wydał „Nash­ville”, bodaj pierwszy album, w którym świat wielkomiejskiej muzyki improwizowanej spotyka się z country. Pejzaż środkowego wybrzeża Kalifornii wymalował na płycie „Big Sur”. Z Johnem Zornem współtworzył awangardowe „Naked City” i grał nową muzykę żydowską.

W książce „Beautiful Dreamer” Philip Watson z benedyktyńską cierpliwością udokumentował muzyczną drogę artysty. Lekko zażenowany Frisell zdradza, że w jego „muzycznym pokoju” mieszkają aż 63 gitary. „Czy to już obsesja?” – pyta Watson. „Chyba tak… To głupie: wiem, przecież nigdy nie zagram na wszystkich naraz, ale wciąż pamiętam to uczucie, gdy przyniosłem do domu moją pierwszą gitarę; pamiętam nawet jej zapach. I chociaż muzyka bierze się z wyobraźni, a nie z instrumentu, to każda gitara jest inna: nawet dwa telecastery [jedna z najbardziej klasycznych i pierwsza masowo produkowana gitara elektryczna firmy Fender] różnią się brzmieniem. Choć czasem chciałbym znów mieć tylko jedną gitarę” – mówi Frisell.

„Beautiful Dreamer” to opowieść o tym, jak kształtuje się artystyczna osobowość, do jakiego stopnia wyjątkowość artysty jest produktem czasów, w których żyje, okoliczności, spotkań, relacji, znoju i porażek, które w szerszej perspektywie okazują się przepustką do triumfu.

858

– Każdy dźwięk to pytanie: co dalej? A ty nie możesz się zatrzymać: musisz za nim podążać i nigdy nie wiesz, co cię czeka – mówi „Tygodnikowi” Bill Frisell. – Nawet kiedy grasz coś, co grałeś już tysiące razy, zawsze będzie inaczej: pojawi się dźwięk czy brzmienie, którego wcześniej nie słyszałeś.

Frisell wciąż zapisuje muzykę ręcznie na papierze nutowym: – Jako dzieciak bardzo dużo rysowałem. To uczucie wodzenia ołówkiem po papierze: czuję, że wychodzi z tego samego miejsca w głowie, w wyobraźni, które ożywa, kiedy gram muzykę.

Żona Frisella, Carole d’Inverno, jest malarką. Ich córka, Monica Jane Frisell, przemierza Amerykę samochodem-ciemnią, fotografując napotkanych po drodze ludzi i zapisując ich historie w ramach projektu artystycznego Nomadic Photo Ark. Może także dlatego sztuki wizualne zajmują w twórczości Frisella szczególne miejsce.

Stworzył kompozycje do „858” – cyklu abstrakcyjnych obrazów jednego z najbardziej pożądanych malarzy naszych czasów, Gerharda Richtera. Nagrał album inspirowany archiwum prowincjonalnego fotografa z Arkansas, Mike’a Disfarmera. Skomponował muzykę do filmów Billa Morrisona: dokumentalisty, mistrza techniki found footage, opartej na tworzeniu nowych dzieł z odnalezionych fragmentów istniejących już obrazów.

608

W „Beautiful Dreamer” Watson podaje też jedną najlepszych definicji muzyki improwizowanej, a może w ogóle twórczej współpracy, opartej na wzajemnym zrozumieniu, wysiłku, ale też pewnej strukturze. Przywołuje wspólny pobyt gitarzysty i jego córki w ośrodku pracy twórczej Vermont Studio Center.

Pod wieczór Frisellowie postanowili zagrać w ping-ponga. Wokół stołu stały rzeźby – w tym nadnaturalnie wielki żelazny posąg jelenia. Zaczęli grać. Szybko uznali, że gra na punkty nie ma większego sensu i po prostu odbijali piłeczkę. Wtedy ojciec zaproponował: „Zobaczmy, czy uda nam się dojść do stu”. 25, 26, 27, 28 – skucha. 17, 18, 19 – skucha. 50, 51, 52… „Myślę sobie: teraz się uda. 64… Skucha. Ręka zaczyna mi drętwieć, dookoła jest już zdecydowanie ciemno. 89, 90, 91… Skucha. Od nowa” – wspomina Bill. Z upływem kolejnej godziny Frisellowie byli już w transie. 100, 101, 102… 199, 200, 201… „Nie myśleliśmy o niczym poza tym rytmem odbijanej piłeczki”. 250, 300, 400, 500, 600… „Pomyślałem wtedy: do licha, dojdziemy tak zaraz do tysiąca! Gdy tylko ta myśl zaświtała mi w głowie, bum: skucha”. 608 uderzeń.

Potem próbowali jeszcze kilka razy, ale za nic nie potrafili przebić pierwszej pięćdziesiątki: „To była ta chwila kompletnego połączenia, bycia obecnym, gdy poza tu i teraz nie ma już nic więcej”.Może złożył się na to cały mijający dzień, podczas którego Frisellowie pracowali razem nad produkcją wideo, po raz pierwszy tworząc rzeczywiście wspólne dzieło. „Tylko piłka, mój tata i ja” – wspomina Monica Frisell. „To był jeden z najlepszych dni w całym moim życiu” – dodaje Bill.

1967

Tamtego roku, pod koniec czerwca, do sklepów trafił album „Chapel” tria Charlesa Lloyda, w składzie Lloyd – saksofon tenorowy i flet poprzeczny; Thomas Morgan – kontrabas; Bill Frisell – gitara. 55 lat wcześniej, w 1967 r., 16-letni Frisell kupił swój pierwszy numer magazynu „DownBeat”. Z okładki spoglądał na niego właśnie Lloyd. Niedługo później Bill zasiadł na widowni podczas koncertu jego kwartetu – z Keithem Jarrettem przy fortepianie, Ronem McClurem na kontrabasie i Jackiem DeJohnettem za perkusją. To było jedno z pierwszych spotkań Frisella z jazzem na żywo.

Morgan i Frisell znają się doskonale. Jako duet nagrali dla wytwórni ECM dwa koncertowe albumy „Small Town” i „Epistrophy” – oba zarejestrowane w jednym z najważniejszych klubów jazzowych na świecie – Village Vanguard w Nowym Jorku. Ich domy dzieli krótki spacer przez Brooklyn. Gdy obostrzenia pandemiczne pozwoliły na spotkania w plenerze, Morgan, Frisell i perkusista Kenny Wollesen wystawili instrumenty przed dom, by zagrać – dla siebie i sąsiadów. Nagrania z tych podwórkowych koncertów znaleźć można na YouTubie. Obaj współpracowali też wcześniej z Charlesem Lloydem, jednak nigdy dotąd nie spotkali się tylko we trzech.

Album „Chapel” to rejestracja ich pierwszego koncertu. W grudniu 2018 r. muzycy wylądowali w San Antonio, na południu Teksasu. Koncert odbył się w niewielkiej kaplicy na terenie tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. – To niewielka, piękna i stara kaplica: doskonała przestrzeń dla intymności tej muzyki – wspomina Frisell. Nie ma tu lidera i akompaniatorów. Wszyscy słuchają się wzajemnie, wspólnie tkając delikatną sieć, improwizowaną koronkę dźwięków. Kompozycje w większości pochodzą ze zbioru Charlesa Lloyda, album otwiera jednak „Blood Count” Billy’ego Strayhorna z… 1967 r.

W zamierzeniu autora miało to być kolejne wspólne dzieło z Dukiem Ellingtonem. Strayhorn trafił jednak do szpitala. Partyturę kończył, leżąc na oddziale onkologicznym. Był to, jak się miało okazać, jego ostatni dokończony utwór. Pierwotny tytuł „Blue Cloud” („błękitna chmura”) przemianowany został na „Blood count” („morfologia krwi”). Ellington wykonał go tylko dwa razy: jeszcze za życia Strayhorna podczas koncertu w Carnegie Hall, a następnie w studio, trzy miesiące po śmierci przyjaciela, na poświęconej jego pamięci płycie „…And His Mother Called Him Bill”. Czy ten pozamuzyczny kontekst wpływa na interpretację pół wieku później?

– To wszystko zawsze jakoś tkwi w muzyce – mówi Frisell. – To nie są tylko nuty na kartce papieru, tylko opowiadanie, historia, która nieustannie się zmienia. Co dzień coś zaprząta ci głowę, zwłaszcza teraz, gdy oglądasz wiadomości, wydaje się, że codziennie coś się wali. Muzyka pomaga mi sobie z tym wszystkim poradzić. W tym też tkwi siła tych piosenek: potrafią cały czas odbijać rzeczywistość.

3

Książka Philipa Watsona nosi podtytuł „Gitarzysta, który odmienił brzmienie muzyki amerykańskiej”. Kiedy zwracam na to uwagę, Frisell uśmiecha się i tłumaczy, że nigdy nie było to jego intencją. Przeciwnie: jego muzyka i brzmienie czerpią swoją siłę właśnie z szacunku, podziwu i przywiązania do wielkich poprzedników: gigantów jazzu, jak Jim Hall, Thelonious Monk czy Miles Davis, ale też klasyków amerykańskiej muzyki poważnej (Aarona Coplanda, Edgara Varèse’a), folku (Pete’a Seegera czy Boba Dylana), rock’n’rolla, bluegrassu…

Pewnej nocy Frisellowi przyśnił się niezwykły sen. Przemierzał w nim nieznany mu neogotycki pałac. W bibliotece, wśród mahoniowych regałów, przy niewielkim stoliku dostrzegł trzech zakonników. „Pokażemy ci rzeczy takimi, jakie są naprawdę” – obiecywali. Pierwszy otworzył przed nim drewnianą szkatułkę. Były w niej kostki: prawdziwie czerwona, prawdziwie niebieska i prawdziwie zielona. Kolory były tak intensywne, że ich blask oślepiał. „Słyszeliśmy, że jesteś muzykiem – powiedział drugi mnich. – Czy chciałbyś usłyszeć muzykę taką, jaka jest naprawdę?”. Wtedy bibliotekę wypełnił czysty i bardzo materialny dźwięk.

– To był każdy utwór muzyczny, każdy dźwięk, który usłyszałem, a może wymyśliłem: wszystkie połączyły się w najbardziej harmonijną, piękną, doskonałą muzykę. I wtedy się obudziłem – wspomina gitarzysta.

Aha, ten trzeci zakonnik już nic nie dopowiedział.©

Charlesa Lloyda i Billa Frisella będziemy mogli usłyszeć na żywo 5 lipca w łódzkim Klubie Wytwórnia podczas otwarcia 15. Edycji Letniej Akademii Jazzu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Zawsze będzie inaczej