Zastrzelony

Bohater tego tekstu, mający pewne własności autora, lecz w istocie nieliczne, zastrzelonym się czując, próbuje dowiedzieć się, kto jest za to odpowiedzialny - skąd i w którym momencie padły strzały, jakież to żelazne i złote kule utkwiły mu w głowie. Prowadzi śledztwo w sprawie swoich rozmów, lektur i podsłuchów, bez większej nadziei na korzystny wynik.

03.11.2010

Czyta się kilka minut

Koniec września - w Elblągu. Sesja o codzienności w kulturze. Dowiaduje się, czym jest kultura. Kultura jest niestety tym, czego się spodziewał. A codzienność? Codzienność byłaby obszarem, obszarem i czasem, którym nie interesują się władcze siły języka. Czasoprzestrzenią mikroskopijnych narracji, które - zanim zostaną zagarnięte przez jakieś narracje większe - dają odetchnąć od cudzych idei, cudzych interesów, cudzej próżności. Miejscem, które trzeba napełnić własną treścią. Ruchem za samym sobą, myśli; ucieczką do środka. Residuum idiomu - dodaje rezolutnie.

Jednak nieprawda - na co dzień, jak słyszy, spełniamy różne obrządki społeczne, najczęściej o erotycznym wydźwięku. Skanujemy się wzrokiem, szacując seksualną atrakcyjność, na tym polega codzienność w wielkim mieście, dowiaduje się podniecony. Zastrzelony podniecony, co za zbieg okoliczności. Wielkie miasto - kiedyś się w nim zerkało, gapiło się, podglądało, teraz się skanuje. W Kaliszu zupełnie jak w Paryżu, ta sama technologia zmysłów, jakiż postęp, doprawdy.

Początek października, w Krakowie. Wielka sesja Polska-Rosja. Wiersz Adama Zagajewskiego sprzed dwudziestu lat, linijki na koniec: "Rosja wchodzi do Polski, [...] do moich myśli [...] do moich wierszy". Pełnia sensu czy echolalia pustki? Rozważania jakże częste w odniesieniu do tego poety o kluczowym znaczeniu dla naszej literatury, kluczowym zaś dlatego, że za jego przyczyną wywiązują się dyskusje tautologiczne - o pięknie i misjach liryki. A jeśli Adam Zagajewski dostanie Nagrodę Nobla?, pyta ktoś podstępnie. Dwie godziny później wyjaśnia się, że nie dostał. Przykro, szkoda. Jakże bylibyśmy z siebie dumni, że znamy jego wiersze, a nawet zupełnie niedawno rozmawialiśmy o nich inteligentnie. Może nawet przy okazji udałoby się kogoś przekonać, że proste opozycje emocjonalne, być "za" lub "przeciw", niekoniecznie są najlepszym sposobem rozpoznawania rzeczywistości. Mimo to bohater tego tekstu zastanawia się przez chwilę, czy gdyby Adam Zagajewski dostał Nobla, to on sam nie powinien powiedzieć "przepraszam". Pisał przecież z szacunkiem, owszem, lecz krytycznie, i to niejeden raz - o późniejszych wierszach poety. Uspokaja go czyjaś przytomna uwaga, że słówko "przepraszam" doznało w mowie ojczystej zupełnego wydrążenia.

Pusta fraza? Zbitka dźwięków? Kurtyna głosu? Czy to źle? Nieładnie? Źle i nieładnie (o pięknie zapomnij, piękno mami), ale wtedy tylko, kiedy poeta mówi, że to jest coś więcej, że to coś waży, znaczy, coś oznajmia lub do czegoś wzywa. Nigdy nie wpadłby na to nasz bohater, proszę mu wierzyć, gdyby nie uczestniczył, i to dość intensywnie, w sesji o poezji Andrzeja Sosnowskiego. W duchu dodaje: nie zasada - zwłaszcza deklarowana - jego relacji z językiem, ale praktyka w tym zakresie, poetyckość w poezji, rytm, wdzięk, piękno jako najbardziej pożądany i paradoksalnie jedyny rzeczywisty pozór, rozciągłość polszczyzny, w tym zawierają się przesłanki, by uważać, że Sosnowski odróżnia się od wielu wybitnych myślicieli, buntujących się przeciw regulaminom tradycji, którzy nie okazali się wybitnymi poetami. Słowem, aż wstyd się przyznać, chodzi o dar, talent staroświecki.

Sesja była w Poznaniu. W Poznaniu również odbywał się jubileusz, skromny, gustowny, niedrogi, "Czasu Kultury". W 25-lecie powstania. Coś, co ma 25 lat, warte jest podziwu, a tym bardziej coś, co jest efektem głodu wolności i wolności samej. W efekcie wolności - krzyczy zawzięcie gadająca głowa, marną resztką głosu - posypały się piekielne polskie dychotomie: wysokie - niskie, stare - nowe, modernistyczne - romantyczne, estetyczne - zaangażowane, osadzone w języku lub w faktach, w brulionie lub w czasie... Jesteśmy hybrydami - podpowiada partner debaty, którego inteligencji nigdy nie brakuje słów - postmodernistami, elastycznymi realistami, którzy potrafią sobie wyobrazić, że życie bez dyskursu, języka, wielkiej ramy jest możliwe, a nawet że właśnie to, to tylko, jest życiem naprawdę.

Stop, charczy na schodach bohater tego tekstu. Zakałapućkał się, zasłuchał się, nie wyartykułował, że jest przecież wstecznikiem, czyli niewyleczonym modernistą, święcie wierzącym, że w literaturze tkwi, ciągle tkwi, mimo wszystko, coś niezbywalnego, że jest ona, literatura, niewidzialną królową kultury, bez czego bylibyśmy ubożsi, że ciągoty istotnościowe młodszych pisarzy, pchające ich ku polityczności, zasługują na uznanie i uwagę, choć jak na razie ich osiągnięcia są w większości mizerne, że to naprawdę nie wszystko jedno, co się myśli i mówi, a za zmianę poglądów i stylu należy się sobie i ludziom jakaś zapłata. Chciałby wołać na potęgę, lecz boi się, że coś z jego duszy upłynniło się w potokach wyrazów.

Szczęśliwie Cezary przypomina mu o fundamentalnym odkryciu, że polski mężczyzna już dawno popełnił samobójstwo. Co za ulga dowiedzieć się, że mamy to za sobą. I całkiem żywy podziw dla Jerzego Pilcha.

Zaczęła się druga połowa października. Słoty. Na spotkaniu z poetami jeden z nich, twórca oczywiście niedoceniony, usiłuje wyrównać rachunki domniemanych krzywd. Rutyna, nuda. Jak można, czterdzieści cztery lata mając na karku, trwać w upartym przekonaniu, że gdyby nie krytycy, to ho ho ho, byłoby się - czterdzieści i cztery?

Lekarzem dusz. Tymczasem lekarze ciał chcieliby wiedzieć, dlaczego stosuje się inwersję, szyk przestawny, wykręcający ramiona gramatyce. I dalej - jak literatura mówi o bólu, jak sobie z nim radzi. Serio, można sprawdzić, seminarium transplantologów w Warszawie (21-22 października). To kapitalne, entuzjazmuje się zdarzeniem wiadomo kto, bo czyż nie głosił, że bez literatury nawet ortopeda ani rusz?

Ale kiedy padły strzały w wielkim mieście, to nasz bohater, zastrzelony jedynie słowami i nadmiarem wrażeń, słyszy w osłupieniu, jak jeden z polityków tłumaczy w radiu, że jakiś nieszczęśnik, prostaczek wart litości, pomylił polityczny spektakl, teatr, literaturę, poglądy na niby, spory na pokaz, agresję starannie wyreżyserowaną - ze światem i - oszalawszy - wypalił. Zdania promieniują wstrętem, aż boli - i nie wiadomo, co z nimi zrobić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010