Zastępczy mesjasze

Obserwując odwieczne losy naszej umiłowanej Ojczyzny, mam wrażenie, że raz na jakiś czas (ale bardzo rzadko) wydaje ona prawdziwego proroka.

17.10.2017

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA
FOT. GRAŻYNA MAKARA

Na co dzień – niczym profetyczny czarnoziem, z którego jesienią, jak ta, kopie się piękne ziemniaki – obficie rodzi za to inny gatunek proroków: proroków na miarę naszych możliwości.

Minister Ziobro był uprzejmy zasugerować, że jego działania w sprawie sądów autoryzuje Duch Święty, natomiast prezydent i jego otoczenie jest w mocy szatana. Wnioskuję o tym z wypowiedzi: „Radzę prezydentowi, jako koledze z dawnych lat – któremu bardziej ja pomogłem niż on mnie – żeby bardziej niż doradców słuchał Ducha Świętego. Istotą działania Ducha Świętego jest prawda i mądrość, a pan prezydent przeczy prawdzie”. Musi chodzić o sądy, bo przecież bratobójczego boju, któremu przyglądał się z wypiekami cały prawicowy świat, panowie nie toczyli o precelki. Musi też chodzić o szatana, bo – jak uczy teologia – ów jest ojcem wszelkiego kłamstwa, a przecież wszystko, co przeczy prawdzie, jest fałszem (kłamstwo zaś to fałsz wypowiedziany), trzeciej opcji nie ma.

Znany reżyser Patryk Vega wyznał, że swój kontrowersyjny film „Botoks” otrzymał z nieba, podobnie jak wielu jego starszych kolegów po fachu: Izajasz, Jeremiasz, święty Jan – swoje dzieła. „To film misyjny, rozszerza światło na świecie ogarniętym ciemnością, dostałem ten film z góry, byłem tylko narzędziem”.

Wystarczy włączyć na chwilę telewizję lub Twittera, by zobaczyć, jak wielu żywi dziś przekonanie, że wraz z odebraniem zaświadczenia z PKW, zdobycia odpowiedniej liczby wyznawców w sieci albo po kilku pochwalnych recenzjach lub zarobieniu pierwszej bańki spływają na nich z niebios nieziemskie charyzmaty. Że dołączają do klubu jeszcze może nie aniołów, ale – powiedzmy to sobie szczerze – też już jednak nie ludzi. Stwórca, przejęty widokiem głosów, lajków czy milionów, wszczepia w głowę wójta, posła, ministra, milionera czy artysty specjalny pokój, w którym odtąd jego myśl łączyć się będzie w jednię z myślą Absolutu. Poufale omawiać on będzie z Duchem Świętym karierę sędzi Gersdorf. Pokazując – ku aplauzowi wielotysięcznej publiczności i paru konserwatywnych publicystów – feerię egzystencjalnych ekskrementów, z pokorą przyjmuje nominację na apostoła prawdy o „prawdziwym życiu”.

To pewnie zazdrość i małość, ale nie bardzo umiem wewnętrznie się zgodzić na robienie z Pana Boga członka gabinetu pana ministra Ziobry ani na mianowanie – wybitnego, przyznać trzeba – specjalisty od kinematograficznej asenizacji życia społecznego naczelnym misjonarzem czystości. Nie chodzi o nich osobiście, to sympatyczni panowie, mam jednak wrażenie, że za ich (moim zdaniem – nietrafne) intuicje nie warto płacić ceny, którą zacytowane na wstępie wypowiedzi muszą za sobą pociągać: rozbijania chrześcijaństwa na sekty.

To oczywiste: skoro w sporze o sądy Duch Święty jest z ministrem, a nie z prezydentem (a ja uważam, że cała ta reforma ma mało sensu), powinienem zanegować też Ducha Świętego. Jeśli sądzę, że twórczość wspomnianego reżysera po (w pierwszych seriach – znakomitym) serialowym „Pitbullu” to niewart przesadnej uwagi tabloid – neguję Boże Objawienie. Powinienem znaleźć więc sobie innego Ducha Świętego, inne święte księgi niż oni, nie zmieścimy się już w jednym Kościele, ktoś z nas musi odejść.

Czy my naprawdę nie moglibyśmy się samowychwalać, prać swoich brudów, dowartościowywać i spierać (bo przecież mamy prawo mieć różne poglądy, wizje, wrażliwość) bez dogmatyzowania swoich osobistych przekonań, bez wciągania w nie Tego, który jest Ojcem nas wszystkich? Bez – jakże dojrzałego – wołania w odpowiedzi na krytykę: „A Tato mówi, że to ja mam rację, i zaraz ci dokopie, zobaczysz!”?

Pewien mądry człowiek wyznał mi ostatnio, że martwi się, iż marny z niego naśladowca Jezusa, skoro nikt jak dotąd nie zechciał go jeszcze ukrzyżować. Łatwo jest cierpieć nieludzkie męki za wiarę, będąc otoczonym chórem ochroniarzy, podległych urzędników czy podliczając miliony płynące z kas. Nie wiem, ile jeszcze razy trzeba będzie powtarzać, że zanim zacznie się zapisywać Pana Boga gdziekolwiek, warto najpierw dobrze się przyjrzeć Jezusowi, za którym w decydującym momencie nie stanęła żadna większość, publiczność ani liderzy opinii.

Bóg już wtedy dawał do zrozumienia, że nie chce dać się sprywatyzować. Zostawił nam jeden, niewątpliwy drogowskaz – Ewangelię (w której nb. nie można wiele przeczytać o konieczności reformy Sądu Najwyższego, sporo jest tam jednak o uchodźcach i o tym, by kochać, a nie odgradzać się murem policji od nieprzyjaciół). Jeśli zaczniemy wyrywać sobie Tego, który jedyny może nas jeszcze ze sobą połączyć, popełnimy ostateczny błąd, zabijemy naszą ostatnią szansę na normalność. Na coś więcej niż świat, nieznośny od ciężaru mnożących się zastępczych mesjaszy.

Kto chce wiedzieć, o czym mówię, niech obejrzy (leci teraz w odcinkach w polskim Canal Plus) wywiad, jaki oscarowy reżyser Oliver Stone przeprowadził z Władimirem Putinem. Niezwykła jest ta konfrontacja dwóch dorosłych facetów, tragikomicznych w swoim przekonaniu, że otrzymali misję z rąk Opatrzności. Stone, próbując się wcielać w rolę globalnego myśliciela (którym zdecydowanie nie jest), daje się ogrywać jak dziecko Władimirowi Władimirowiczowi, coraz bardziej przekonanemu, że jest kimś w rodzaju wice-Chrystusa. Oto przed nami prosty człowiek, niestroniący od zajęć fizycznych, sam prowadzący samochód, gorąco modlący się w domowej cerkwi, czule opowiadający o rodzinie, pokazujący, jak udało mu się uczynić z jego ziemi oazę praw człowieka, wszelkich swobód, ale też wartości. W Rosji pod jego rządami każdy przecież rozkwita, każdy może być najpiękniejszą wersją siebie: naukowiec, robotnik, muzułmanin, gej, dziennikarz, żołnierz, biznesmen. Cały świat, Trumpy i Junckery, pogrążony jest w jałowej bieżączce, a on – wizjoner – śmiało spogląda za horyzont roku 2050, ba – 2100. Nie jest mu łatwo, o nie – reakcyjne ośrodki sypią mu piach w tryby, on sam tyra jak galernik, ale skoro Opatrzność – przez ręce świętego Narodu Rosyjskiego – powierzyła mu tę misję, jak miałby się wycofać? To nie byłaby dymisja, lecz bluźnierstwo. Niczym innym nie jest też wszak krytyka kogoś, z tak czytelną legitymacją z Niebios.

Nie tylko więc w Polsce demokrację przetyka się dziś parodią teokracji, w której w rolę bóstw niższej rangi wcielają się osoby obdarzone przez tę czy inną grupę poparciem. Kompletne pomieszanie porządków, cyrk. Ale taki cyrk, w którym śmiech zamiera ci na ustach, gdy pomyślisz sobie: OK, zwykły polityczny cynizm, PR, artystyczny narcyzm... Chwila, a jeśli oni naprawdę w to wierzą? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2017