Zarażeni nowomową

Język debaty publicznej jest chory. Ale problem jest zawsze za płotem, u sąsiada. U nas w obejściu zdarzają się najwyżej niezręczności stylistyczne.

20.02.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Fabien Bruggmann / AFP / EAST NEWS / FOTOMONTAŻ „TP”
/ Fot. Fabien Bruggmann / AFP / EAST NEWS / FOTOMONTAŻ „TP”

To ważki, niefortunny omen, że słowa „nowomowa” i „nowotwór” są w języku polskim tak podobne. Język jest jednym z najważniejszych, najpiękniejszych dóbr, które posiadamy jako wspólnota. Podobnie jak świeże powietrze, woda, dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze – współtworzy naszą przestrzeń życiową i decyduje o tym, kim jesteśmy. Nowomowa jest ciężką chorobą języka. Podważa najgłębszy sens jego istnienia, jakim jest porozumiewanie się. Język zainfekowany nowomową jest jak powietrze, którym nie da się oddychać, jak zatruta studnia, wycięty las czy spalona biblioteka.

Temat nowomowy nie jest nikomu z nas obcy. Przez lata żyliśmy w cieniu jej komunistycznej odmiany. Nie dziwne więc, że jest to wróg nieźle poznany. Prace Michała Głowińskiego i Jerzego Bralczyka, by wymienić tylko klasyków, wskazują cechy charakterystyczne nowomowy: dwubiegunowość przedstawionego świata podzielonego na dobro i zło, magiczny charakter kształtujący czy zaklinający rzeczywistość, obecność sztywnych formuł, często nacechowanych pogardą wobec przeciwników. Nauczeni historycznym doświadczeniem mamy tendencję, by nowomowę postrzegać zawsze jako dzieło jednej, ściśle określonej grupy. Nowomowa (język kłamstw, propagandy czy – jak modnie dziś mówić – postprawdy) to zawsze i c h mowa. Narzucana z zewnątrz, obca, kontrolowana przez naszych wrogów.

To oni zaczęli!

W ostatniej dekadzie określenie „nowomowa” wraca i pojawia się coraz częściej w odniesieniu do języka współczesnej polityki. Już w trakcie krótkiej kadencji koalicji PiS-LPR-Samoobrona Michał Głowiński wielokrotnie zwracał uwagę na podobieństwo języka Prawa i Sprawiedliwości do komunistycznej nowomowy. Z kolei czytelnicy prawicowych czasopism z określeniem „nowomowa” stykają się w zestawieniu z językiem lewicy czy liberałów, w szczególności z poprawnością polityczną. Uczestnicy sporu chętnie wytykają sobie kalki z komunistycznego betonu, określają nieprzychylne media mianem „tub propagandowych”, a przeciwników tytułują „funkcjonariuszami propagandowej machiny”, przyznając im wirtualną Nagrodę Złotego Goebbelsa. Obie strony zgodnie diagnozują chorobę trawiącą język i debatę publiczną. Ale każda widzi to tylko w odniesieniu do tej drugiej.

Cokolwiek wytknąć prawicy: radykalizację, fałszywe historyczne analogie albo nawet kompletnie absurdalne opowieści o prastarym Imperium Lechitów – w odpowiedzi usłyszymy: „To lewica zaczęła, podważając obiektywność prawdy jakimiś genderami”. Redaktorzy Lis, Żakowski i Władyka mogą w porannych pogawędkach zanegować konieczność płacenia alimentów i odmówić Lechowi Kaczyńskiemu zasług w promowaniu pamięci o powstaniu warszawskim, ale od słuchacza TOK FM usłyszymy, że to i tak nic w porównaniu z Radiem Maryja, które urządza seanse nienawiści i sączy przez głośniki stężony kwas siarkowy. Nowomowa mieszka zawsze za płotem, u sąsiada. U nas w obejściu zdarzają się najwyżej niezręczności stylistyczne.

Warto podkreślić, że w tym poszukiwaniu symetrii chodzi wyłącznie o podobieństwa języka, a nie o zrównywanie „racji” obydwu stron i wrzucanie wszystkiego do jednego worka. Osobiście mam np. głębokie przekonanie, że „poprawność polityczna” i „gender” w wersji opisywanej przez prawicę to w najlepszym wypadku słomiane kukły do straszenia czytelników, w najgorszym – objaw nietolerancji i niechęci wobec inności, na które głęboko się nie godzę. Kiedy badam język debaty politycznej, obserwuję jednak równowagę czy symetrię, która okazuje się całkiem niezależna od tego, kto ma rację. Można mieć rację i głosić ją w sposób pustoszący język. I odwrotnie – zdarzają się rozmówcy, z którymi, ze względu na ich szacunek dla języka i staranność argumentacji, naprawdę przyjemnie się nie zgadzać.

Lekarzu, ulecz się sam

Skoro nowomowa jest chorobą języka, z czasem utrudnia nawet opowiadanie o najbardziej realnych i oczywistych szansach i zagrożeniach. Dlatego im bardziej wierzymy w swoje racje, im bardziej chcemy ich bronić, tym krytyczniej powinniśmy spojrzeć na własny język i sposób argumentacji.

Może wirus zaraził całą populację Polski, a efektem jego działań jest między innymi to, że objawy epidemii widzimy tylko u tych, którzy myślą inaczej? Czy współczesna choroba języka działa podstępnie nie poprzez narzucenie jednej czarno-białej wizji świata, lecz poprzez zderzenie dwóch „pasujących do siebie”, przeciwnych opowieści? Próbując zrozumieć mechanizmy funkcjonowania tego rodzaju „rozproszonej nowomowy”, przeanalizowałem relacje kilku mediów („Gazeta Wyborcza”, „wSieci”, „Do Rzeczy”, „Natemat.pl”, „Niezależna.pl”, „Koduj24.pl”) oraz wpisy na Twitterze kilkunastu popularnych publicystów i polityków. Skupiłem się na narracjach opisujących trzy niedawne epizody z życia publicznego: wydarzenia w Sejmie z 16/17 grudnia ubiegłego roku, kontrowersje wokół blokowania miesięcznicy smoleńskiej 10 grudnia 2016 r. oraz relacje z tegorocznego finału WOŚP.

Choć nie spodziewałem się niczego dobrego, rezultaty przerosły moje najgorsze obawy. W miarę wypełniania kolejnych tabel i sporządzania diagramów wyłaniał się obraz mrocznego, widmowego bytu, ociekającego jadem. A najgorsze było to, że pierwszym objawem zainfekowania wydawał się całkowity brak zdolności do zdiagnozowania u siebie choroby nienawiści, którą zawsze przypisywało się tylko przeciwnikom.
A co, jeżeli jest już za późno? Jeżeli też jestem zainfekowany?

Rzut Owsiakiem

Najważniejszym elementem nowomowy jest polaryzacja języka. Kto nie jest z nami, jest przeciw nam. Neutralność jest niemożliwa – wyparta z mediów, zepchnięta na margines. W świecie kształtowanym przez nowomowę zostaje zwykle zinterpretowana jako dywersja – ukryte, zamaskowane siły wroga.

Wszystkie elementy rzeczywistości zostają przypisane do jednego z dwóch królestw: naszego i obcego, dobrego i złego, światła i ciemności, rebelii i galaktycznego imperium zła. Dobór poszczególnych określeń nie ma zresztą większego znaczenia, bo ostateczną definicją „nas” jest zawsze „ci, którzy są przeciw NIM”, a „ich” opisać można z łatwością jako „tych, co nie są Z NAMI”.

W tym kontekście warto wspomnieć o zjawisku „myślenia wiązkowego”, o którym kilka lat temu na łamach „Kultury Liberalnej” pisał ciekawie Tadeusz Ciecierski. „O funkcjonujących w sferze publicznej ideach, konkretnych poglądach, osobach, instytucjach itd. myśli się w sposób zbiorczy, zakładając błędnie, że istnieje jakakolwiek obiektywna i merytoryczna podstawa wiążąca ze sobą rzeczy niemające w rzeczywistości ze sobą wiele wspólnego”. Nie pytamy więc o jakość konkretnych rozwiązań i propozycji, lecz tylko sprawdzamy, kto je wysuwa. Czy to nasz człowiek, czy przeciwnik? Na wszystkie, najtrudniejsze nawet pytania nowomowa proponuje jedną prostą odpowiedź: „Sprawdź, kto za tym stoi i z kim trzyma”.

Trochę śmiesznym, a trochę smutnym dowodem takiego mechanizmu są historie konwertytów. Roman Giertych nie musiał w pokutnym worze pielgrzymować do Brukseli ani nawet deklarować zmiany poglądów w jakiejkolwiek kwestii. Wystarczyło, że atakował Kaczyńskiego, otwarcie zmieniając obóz, by stać się ulubieńcem TVN-u, wesoło podskakującym na marszach KOD-u do antykaczystowskich przyśpiewek.

W takim świecie zjawiska niemieszczące się w ramach prostego schematu, pozbawione „ładunku politycznego”, mają coraz mniejsze szanse, by zaistnieć w mediach... Wszystko, co ważne, nabiera znaczenia poprzez umieszczenie na polu bitwy. Doskonale ilustruje to tegoroczny spór o Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Wobec przemilczenia akcji w Telewizj Polskiej i nieprzychylnych komentarzy obozu rządzącego właściwie cała dyskusja w mediach zogniskowała się wokół politycznych zawłaszczeń Orkiestry. Jedni podkreślali, że fundacja Jerzego Owsiaka wprawdzie zbiera sprzęt na leczenie dzieci, ale to tylko efekt uboczny jej podstawowej działalności, jaką jest szerzenie chaosu i deprawacja młodzieży. Drudzy ochoczo zachęcali do wrzucania do puszki „na pohybel Kaczorowi” (sprzęt medyczny wydaje się tylko miłym dodatkiem do akcji dowalania politycznym przeciwnikom).
Wojciech Wybranowski stwierdził na łamach „Do Rzeczy”, że „akcja Owsiaka kolejny raz pokazała, jak sprawnie funkcjonuje uruchomiona przez jego polityczno-medialne zaplecze gigantyczna machina dzielenia i hejtu. A wszystko to pod parasolem akcji dobroczynnej”. Wtórował mu Rafał Ziemkiewicz, ogłaszając, że „od 25 lat Jurek jednoczy Polaków przeciw Kościołowi, Tradycji i prawicy. Wciąż się nie udało, ale przy okazji kupił sporo sprzętu dla szpitali”. Na szczęście, jak na łamach „Gazety Polskiej” ogłosił Piotr Lisiewicz, czas Owsiaka przeminął. „Jerzy Owsiak przez lata używany był przez postkomunę jako kij bejsbolowy do okładania zwolenników odbudowy Polski niepodległej, wolnej od wpływów uwłaszczonej bezpieki. Wiadomo, nie kochasz Owsiaka, to nie chcesz ratować dzieci – w imię swojego »politycznego«, czyli złego zacietrzewienia”.

Druga strona nie pozostawała dłużna. „Chcę podziękować pisowi i kościołowi katolickiemu za ogromny sukces WOŚP i Jurka Owsiaka i TVN24. ♥♥ ♥ bez was tumany nie padłby rekord” – tymi słowy zagrzewał do kwesty jeden z twitterowiczów. Jego apel podały dalej rzesze użytkowników, w tym popularny „satyryczny” profil Sok z Buraka, obserwowany przez pół miliona użytkowników i cytowany m.in. w stałej rubryce na portalu Koduj24.pl „Ci co mówią, że nie idzie o rekord mają rację. Ale jak nie będzie rekordu to PiS-propaganda będzie bez końca szydzić z Orkiestry. No way!!!” – apelował na Twitterze Tomasz Lis.

Wyjątkowo smutna (a zarazem fascynująca z punktu widzenia badacza języka) była prowadzona przez obydwie strony sporu próba zbudowania antagonizmu między WOŚP i Caritas. Obydwie organizacje odżegnywały się od takiego przeciwstawienia.

Spirala wykluczenia

Dwubiegunowość języka jest nie tylko coraz bardziej wszechogarniająca, lecz także coraz radykalniejsza. Z roku na rok debata przesuwa się w kierunku skrajności. „Dobre” i „złe” zostaje wyparte przez „najgorsze” i „najlepsze”.

Przeciwnika chętnie pseudonimujemy („Maliniak”, „Kaczor”, „Broszka”) lub zaliczamy w poczet pogardliwie traktowanego plemienia („mohery” kontra „lemingi”). Taki język dawno przestał nas już razić, otwierając pole dla coraz cięższej artylerii. Dziś politycy konkurencyjnego obozu to już nie „Budynie” i „Rudzielce”, nie ideowi przeciwnicy ani nawet nieudacznicy, lecz zdrajcy, zaprzańcy, mordercy, dyktatorzy, faszyści...

Posługując się językiem wykluczenia, zwolenników wroga ukazuje się jako nieracjonalnych, a zatem pozbawionych prawa do uczestnictwa w normalnym życiu politycznym. Terminy „szaleniec”, „oszołom”, „maniak”, „wariat” należą do stałego repertuaru współczesnej nowomowy. Obok medykalizacji dyskursu publicznego warto zwrócić uwagę także na rolę terminów wskazujących na zaślepienie wrogów, ich fanatyzm i bezmyślne oddanie idei. Przedstawiciele opozycji bardzo chętnie piszą o „wyznawcach Kaczyńskiego” (Janusz Palikot), „sekcie smoleńskiej” (Adam Michnik) czy „religii smoleńskiej” („Gazeta Wyborcza”, „Natemat.pl”). Z drugiej strony pojawiają się z kolei określenia takie jak „sekta Owsiaka” (Samuel Pereira). Rafał Ziemkiewicz porównuje WOŚP do „czarnej sotni skrzyżowanej z SA i karmionej jakimiś narkotykami” (zaznaczając, że jest to opinia formułowana na podstawie fali niechęci, z jaką spotkał się w mediach społecznościowych).

Zdarzają się też przykłady języka po prostu niekulturalnego, wulgarnego, pełnego przemocy, bez żadnych pomysłowych klasyfikacji. Jak chociażby wypowiedź Łukasza Warzechy, znanego miłośnika czterech kółek, który skarżył się, że „aroganckie sukinsyny z WOŚP spowodowały paraliż centrum miasta”, czy udostępniony przez Tomasza Lisa mem, w którym Pawła Kukiza określa się mianem „ludzkiej szmaty, której pluje się w ryj”.

Warto dostrzec też wewnętrzne zróżnicowanie obydwu obozów. Poszczególne wypowiedzi nie funkcjonują w nich oddzielnie, lecz w postaci chmury tekstów odnoszących się do siebie wzajem. Wypowiedzi polityków inspirują artykuły prasowe publicystów, które z kolei komentowane są przez czytelników. Język ulega radykalizacji od centrum ku peryferiom. Politycy (zwłaszcza ci najważniejsi) pewne rzeczy zwykle mogą tylko zasugerować (choć wyjątki od tej zasady są coraz liczniejsze). Publicystom wolno więcej (choć wciąż nie wszystko – wszak piszą pod własnym nazwiskiem). Dla masy anonimowych czy półanonimowych komentatorów harcujących pod tekstami, blogami i wypowiedziami w mediach społecznościowych nie ma już żadnych ograniczeń. Polityk stwierdza, że blokujący mównicę nie szanują demokracji, publicysta komentując jego słowa, określa to mianem próby zamachu stanu, czytelnicy jego twitterowego profilu piszą o sprzedajnych k...ach, co podpalają Polskę za niemieckie pieniądze.

Języki obce

Amerykańscy badacze zajmujący się polaryzacją dyskursu politycznego podkreślają zjawisko rozdzielania się języków dwóch konkurujących tam partii politycznych. Uczeni twierdzą, że w większości przypadków możliwe jest przypisanie wypowiedzi przedstawicielowi jednej z partii po zaledwie kilku zdaniach. Na przykład tam, gdzie Demokrata mówi „uchodźca” czy „imigrant”, Republikanin użyje terminu „nielegalny przybysz” (illegal alien). Pewne słowa, frazeologizmy czy nawet konstrukcje retoryczne stają się polityczne jako wyłączna własność jednego z rywalizujących obozów.

Z bardzo podobnym zjawiskiem mamy obecnie do czynienia w Polsce. Poszczególne słowa, postaci czy symbole są zawłaszczane przez rywalizujące ugrupowania, tworząc dwa dopełniające się, lecz wyraźnie rozłączne słowniki. Dwa obce sobie języki polskie. Prowadzi to do mechanizmu tyleż fascynującego, co zgubnego: samo cytowanie przeciwnika stało się jego wyśmiewaniem. Na łamach „Krytyki Politycznej” Jakub Majmurek pisał np. o filmie „Pucz”: żeby „film wyśmiać, nie trzeba się specjalnie wysilić – wystarczy go zacytować”.

W języku zainfekowanym nowomową każdy cytat z przeciwnika ma funkcję ironiczną. Lewicowy dyskurs można na prawicowym portalu przywołać bez żadnego komentarza. Dla każdego czytelnika będzie jasne, że to tylko szyderstwo. Choć na pozór brzmi to jak ciekawostka interesująca wyłącznie badaczy języka, jest to kolejny objaw poważnej choroby. Nie ma bowiem mowy o jakimkolwiek dialogu bez tego, co badacze nazywają „mową cudzą”, czyli bez wcielenia we własną wypowiedź zreinterpretowanej kwestii rozmówcy. W nowomowie cytaty z przeciwnika funkcjonują zawsze jak ciało obce. Otoczone są szczelnie ochronnym kokonem, który wyklucza rozumienie, uniemożliwia przepływ idei czy empatyczne przyjęcie (choćby na chwilę) perspektywy drugiej strony.

Dwie Targowice

Od reguły rozłączności języków jest jednak niezwykle interesujący wyjątek. Kluczowym elementem współczesnej polskiej nowomowy politycznej jest system analogii historycznych. Przeciwników politycznych porównuje się do nazistów, komunistów lub targowiczan. Co interesujące, ten repertuar historycznych odwołań jest niemal identyczny dla obydwu stron sporu, wyznaczając jeden z niewielu obszarów, w których nie nastąpił wyraźny podział symboli. Równie chętnie o „targowicy” i „komunie” mówić będą zwolennicy i przeciwnicy rządu PiS-u.

O demonstrantach zakłócających miesięcznicę smoleńską Tomasz Sakiewicz pisze: „Chodzi o to, że ta banda UB-eków teraz pozbawiona emerytur chce walczyć o przywileje”. Przeciwnicy nie zostają dłużni, wytykając PZPR-owski rodowód Stanisławowi Piotrowiczowi czy porównując Kaczyńskiego do Jaruzelskiego (fotomontaż na okładce „Polityki”).

Równie popularne są analogie sięgające głębiej w historię, a nawet przekrojowe mikrointerpretacje. Stanisław Skarżyński na łamach „Gazety Wyborczej” stwierdził niedawno, że „Polska lista hańby jest długa i ponura, ale przynajmniej przez ostatnie 30 lat nie trzeba było do niej dopisywać nowych nazwisk. Siedzieli tam sobie – między innymi – konfederaci z targowicy, szmalcownicy, podpalacze stodoły w Jedwabnem, Moczar, a także, choć na tle tamtych pomniejsi, Jaruzelski z Kiszczakiem. Od 1989 roku wydawało się, że ten dramat mamy już za sobą. Dziś jednak – czyli w chwili, w której do smutnego finału zbliża się wojna z Trybunałem Konstytucyjnym – kończy się kryzys konstytucyjny, a rozpoczyna się nowy etap. Etap nieodwracalnych zmian ustroju państwa”. Andrzej Rzepliński porównał z kolei działania PiS-u do najgorszych historycznych zdrad, wywołując entuzjastyczny poklask m.in. Tomasza Lisa: „Profesor Rzepliński o działaniach PiS – zdrada, bolszewizacja, żerowisko, Targowica. Prosto, bez ogródek, prawdziwie. Tak jak trzeba”.

Tymczasem Wojciech Wybranowski na łamach „Do Rzeczy” mianem „targowiczan” określił posłów opozycji protestujących przeciw tym samym zmianom, które targowicą nazywali Skarżyński, Rzepliński i Lis. Kto by jakimś cudem uwierzył naraz obydwu stronom, dostanie obraz świata, w którym targowica zwalcza targowicę, a komuniści („walczą o ubeckie przywileje”) ścierają się z komunistami („Piotrowiczami”, „nowym Jaruzelskim” i „stanem wojenki”).

Co będzie dalej?

Jak żyć w świecie, w którym na co dzień w obiegu funkcjonują słowa zarezerwowane zwykle na najpoważniejsze okazje: „zdrada”, „hańba”, „mord”, „dyktatura”? Czy nastąpi (dobrze znane badaczom nowomowy PRL-u) zjawisko „dewaluacji semantycznej”, czyli wytarcia się nadużywanych pojęć, które po prostu stracą moc poruszania publiczności? Czy utracimy tak ważną dla języka wrażliwość na różne rejestry i językową przyzwoitość, która pewnych, szczególnie ciężkich słów wzbrania nam używać nadaremnie?

A może, kiedy wreszcie się opamiętamy (lub ostatecznie pokonamy wrogów), rany zadane społeczeństwu przez nowomowę będą goiły się całymi latami? Przecież polityczne podziały nie wyczerpują się w Sejmie i mediach – rozciągają się na nasze miejsca pracy, grona przyjaciół, nawet rodziny, wszystkie te sfery infekując chorobą nowomowy. Dawniej, gdy wuj ze stryjem pokłócili się przy stole o politykę, przeciwnik jawił się w najgorszym wypadku jako głupek. Dziś stawka została podbita tak wysoko, że po skończonej awanturze naprawdę trudno powrócić do normalności i spytać, jak tam zupka smakuje. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2017