Zapuszczajmy się

NATURA WŁÓCZYKIJA | Nie trzeba korzystać z przewodnika. W każdej chwili można ruszyć w drogę, wystarczy wejść do lasu. My zaczynamy od dąbrowy koło puszczańskiej wsi Budy. Dęby wyglądają tutaj tak, jakby chciały dotknąć nieba.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

Lech Wilczek, Białowieża, 2013 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM
Lech Wilczek, Białowieża, 2013 r. / ANDRZEJ SIDOR / FORUM

Zapuszczamy się w las, skręcając z głównej drogi w leśną, w kierunku miejsca, gdzie rośnie kilkanaście starych dębów. To jedna z największych dąbrów w Puszczy Białowieskiej. Już na początku spaceru rzuca się w oczy olbrzymie, dominujące nad całą grupą innych drzewo. Tomasz Niechoda nazwał je Strażnikiem Wsi Budy. Niechoda to pasjonat drzew. Od ponad 30 lat wędruje po puszczy, wyszukuje i mierzy najbardziej okazałe drzewa, ogląda stan ich kory, sprawdza laserowym miernikiem odległość od podstawy drzewa do najwyższego konaru. Fotografuje, notuje, zebrane dane porównuje i wprowadza do elektronicznego rejestru. A także nadaje imiona. Kontynuuje to, co rozpoczął prof. Jan Jerzy Karpiński, wieloletni dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego, który pracował tu jeszcze przed II wojną światową.

– W żadnym lesie nie spotkamy dębów, które stoją z taką gracją, wytwornością i lekkością – mówi Niechoda, z którym umawiam się na spacer. – Walczyły w gęstwinie z innymi drzewami o dostęp do słońca, dlatego urosły dwa razy wyższe od dębów, które spotykamy na polach czy łąkach.

Rzeczywiście, dęby w Puszczy Białowieskiej wyglądają tak, jakby chciały dotknąć nieba. Nie są ani krępe, ani sękate, tylko strzeliste i zgrabne jak sosny, nawet przy swoich sześciu czy siedmiu metrach w obwodzie. Żyją najdłużej spośród puszczańskich drzew, mają po kilkaset lat i mimo bitych rekordów grubości pnia wciąż trzymają linię.

Ratowanie Jagiełły

Przed wojną prof. Karpiński nadaje jednemu z dębów imię Władysława Jagiełły. Stworzona specjalnie na tę potrzebę legenda mówi, że Jagiełło siedział pod drzewem, polując w puszczy przed bitwą pod Grunwaldem. „Dąb ma 37 m wysokości, 1,80 m średnicy i kilkaset lat”, pisze o drzewie w 1937 r. Karpiński. „W rozwidleniach jego konarów rosną młode świerczki, graby, jarzębiny oraz maliny”. Dąb, ochrzczony nazwiskiem króla, szybko staje się drugą największą atrakcją turystyczną po królu puszczy – żubrze. Wycieczka za wycieczką ogląda jego korę, lustruje liście, chce zbierać żołędzie. „Olbrzym!” – podziwiają. I tak przez 20 lat.


CZYTAJ WIĘCEJ

NATURA WŁÓCZYKIJA – specjalny dodatek dla ruchliwych! >>>


W latach 50. w parku poruszenie. Dąb Jagiełły wyraźnie się pochyla. Powołana na tę okoliczność komisja dendrologów ocenia, że w środku drzewo jest spróchniałe, i jednogłośnie określa jego stan jako bardzo zły. Pojawiają się pomysły, jak Jagiełłę ratować. Ktoś proponuje wypełnić wnętrze dębu gruzobetonem, inny wzmocnić podłoże sztucznym korzeniem z cementu. Wreszcie ktoś rzuca: dajmy drzewu święty spokój.

Sprawę rozstrzyga wichura, która zrywa się nad puszczą pewnej październikowej nocy 1974 r. Wiatr, który wieje tej nocy, silny i porywisty, przepędza chmury i rozwiewa mokry śnieg przy temperaturze poniżej zera stopni. Dąb Jagiełły zawieruchy nie wytrzymuje, pada na ziemię. Dziesięć dni później odbywa się urządzony przez przewodników parku jego pogrzeb. W bramie rezerwatu zostaje odtworzona z magnetofonu poświęcona drzewu radiowa audycja, przegrana wcześniej z białostockiej rozgłośni Polskiego Radia. Przewodnicy robią wokół dębu specjalne ogrodzenie ze złamanych konarów drzew, ale nie żegnają się z Jagiełłą tak do końca. Wiedzą, że zanim pochłonie go puszcza, będzie jeszcze cieszył oko przez kilkadziesiąt, nawet do stu lat.

I rzeczywiście. Dąb odpoczywa w pozycji leżącej już 45. rok, służąc różnym mikroorganizmom, które korzystają teraz z jego snu. „Otwierał się i otwierał” – mówią o dębie oprowadzający turystów po rezerwacie przewodnicy. Coraz bardziej tonął w mchu. Ale wyrasta na nim nowe życie. Drzewo odchodzi godnie, posiadając swojego następcę. Imię tego samego króla nosi dziś jeden z dębów stojących w uroczysku Stara Białowieża. Znajduje się on na turystycznym Szlaku Dębów Królewskich, stworzonych – zaraz po tym, gdy runął Dąb Jagiełły – przez leśnika Jacka Wysmułka.

Wędrowanie przez zapuszczanie

My jednak nie idziemy tam, gdzie zachęcają przewodniki, ale zmierzamy szlakiem potężnych dębów ponazywanych przez Niechodę. Mijamy Strażnika Wsi Budy i wchodzimy w głąb lasu w poszukiwaniu drzewa noszącego imię fotografa Lecha Wilczka.

Fotograf przeżył w puszczy około 40 lat, połowę swojego życia. Pisał o żyjących tu zwierzętach, krukach, dzikach i borsukach, znał się na puszczańskich roślinach. Przemierzał puszczę pieszo, na motocyklu, rowerze, ciągnikiem, a już jako starszy pan – zielonym maluchem. Nie był „spadochroniarzem”, jak mówi się w puszczy o tych, którzy przyjeżdżają zrobić badania, napisać pracę naukową, a potem się tu już nigdy nie pojawić. Był zapalonym puszczaninem. Jego dąb mierzy dziś 34 metry.

Dwieście metrów od drzewa Wilczka stoi Dąb Simony Kossak, biolożki i profesorki nauk leśnych, która opracowała m.in. sposób liczenia żubrów, saren, łosi i innych zwierząt puszczy.

Nie jest łatwo znaleźć ten dąb, idąc drogą prowadzącą z Bud, ale rozpoznacie go po charakterystycznym skręcie kory u podstawy pnia. Jest też potężniejszy niż ten Wilczka. – Obwód: 650 cm, czyli od ostatniego pomiaru drzewo przyrosło – zauważa Niechoda. Wiek dębu szacuje na 500 lat. Niechoda nadał drzewu imię Simony w 2007 r. Popularyzatorka i miłośniczka przyrody, pochodząca z artystycznej rodziny Kossaków, znana w okolicy postać, słynąca z obrony zwierząt i ciętego języka, od ponad dziesięciu lat ma tu więc swój żywy pomnik. – Kora drzewa jest skręcona, ale taka już jej uroda, to żaden zły objaw – mówi Niechoda. – Odróżnia je to z otoczenia innych dębów. Wyróżnia tak samo, jak wyróżniała się w puszczy Simona Kossak. „Rusałka admirał” – mówił mi kilka lat temu o charakterze Simony Lech Wilczek, jej partner, wspominając, jaka była na co dzień. Kobieta generał, która lubiła dominować, ale także ktoś o wyjątkowej wrażliwości. Kiedy stąd odchodzimy, rozmawiamy o tym, że nie ma nic przyjemniejszego niż swobodne wędrowanie przez zapuszczanie. Spacer, który nie jest ograniczony czasem, skrępowany konkretnym planem. Dlatego zanim podejdziemy do kolejnego dębu, idziemy kawałek tam, gdzie nas nogi poniosą. Wychodzimy na polanę posłuchać, jak na podmokłym terenie bulgoczą jak zupa moczarówki. Patrzymy pod nogi na wygrzewające się w słońcu zaskrońce, słuchamy pierwiosnka. Bo krajobraz, jak to w puszczy, nagle się zmienia. Z lasu wyłania się prześwit, wzrok nie ucieka już w górę i nie błądzi po koronach drzew, tylko szuka bobrów, które najwyraźniej zrobiły tu niedaleko tamę. – W puszczy nie ma niczego co krępujące i co ogranicza. Wybierasz to, co cię interesuje: drzewa, motyle czy ptaki, i idziesz, czując się przy tym wciąż jak odkrywca, bo las nieustannie się zmienia, a ty chcesz te zmiany oglądać, co z kolei pozwala pielęgnować w sobie włóczykija, wędrowca – mówi Niechoda. O! I nagle dzięcioł wybija nas z rytmu i zakłóca rozmowę. Mijamy go z głowami w chmurach i trochę rozkojarzeni przez jego stukanie maszerujemy dalej.

Zapuszczeni, czyli ludzie związani na co dzień z puszczą, obserwują, że odwiedzający las turyści zatracają umiejętność budowania więzi z naturą. Przewodniczka BPN Barbara Bańka mówi, że ludzi trzeba dziś uczyć, jak w lesie być. – Ludzie są oddzieleni od przyrody, musimy im pokazywać, jak się w puszczę zanurzyć. W lesie czy na warsztatach kąpieli leśnych staramy się przywrócić w nich to, co zgubili.

– Idź przez las bez celu, ale rozglądaj się, bo to jest żywioł – Bańka tłumaczy w rezerwacie i na warsztatach terapii lasem. – Tu nie ma wyjścia ewakuacyjnego, trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Oddychaj, nie patrz na zegarek, zżywaj się.

Syczało jak diabli

Kiedy znowu jesteśmy we wsi Budy, wychodzi słońce. Ze wsi ruszamy dalej w kierunku Drogi Zwierzynieckiej, przy której stoi kolejny opisany przez Niechodę dąb. Z Bud można do niego dotrzeć pieszo, rowerem, ale także samochodem, który potem zostawimy w połowie Drogi Zwierzynieckiej, by kilkadziesiąt metrów dalej skręcić w lewo. Las jest tu rzadki, więc dąb nazwany przez Niechodę Strażnikiem Zwierzynieckiej Drogi od razu rzuca się w oczy. Ma charakterystyczny znak rozpoznawczy: jest trochę beczkowaty u podstawy. Mierzy 644 cm w obwodzie, czyli – jak podkreśla Niechoda – jest grubszy od najgrubszego w swoim czasie Dębu Jagiełły w rezerwacie. Jak na warunki puszczańskie jest natomiast niewysoki, bo ma tylko 33 metry od podstawy pnia do najwyższego konaru.

Z Drogi Zwierzynieckiej udajemy się teraz tuż obok Zwierzyńca, odwiedzić Dąb Igora Newerlego. To tutaj urodził się autor „Zostało z uczty bogów”. Niechoda imieniem pisarza nazwał więc jeden z największych dębów stojących naprzeciw leśnej osady. Nie będziecie mieli problemu, by go dostrzec, znajduje się sto metrów od Zwierzyńca, w Rezerwacie Krajobrazowym Władysława Szafera, zaraz przy szosie nr 689 z Hajnówki do Białowieży. Kiedy Niechoda w 2009 r. nadawał mu imię, dąb jeszcze stał, ale w czasie wichury, która rozszalała się tu latem 2010 r., złamał się kilka metrów u podstawy i padł. Był jednym z najgrubszych dębów w Puszczy Białowieskiej, miał blisko siedem metrów obwodu. Dziś tli się na nim życie, na mchu wyrosły małe świerki, paprocie, szczaw zajęczy. – W innych miejscach w Polsce, kiedy drzewo się wywraca, wokół truchła pojawiają się od razu śmieci, ludzie dobrze zachowaną część rozkradają na klepki albo drzewo zadeptują. Tu zachowuje swój majestat – mówi Niechoda. Kiedy przyszedł odwiedzić dąb Newerlego, zaraz po tym gdy runął i od kilku dni leżakował, lały się z niego jeszcze soki u podstawy i drzewo, pompując je od korzeni, syczało jak diabli. Aż w końcu przestało. Kończy się także nasz spacer. Przy dębie Newerlego się żegnamy.

Dęby białowieskie mają tylu patronów, że starcza na dziesiątki wycieczek, zaplanowanych i nie, czyli takich, które nie roszczą sobie pretensji wyprawy wedle programu i pozwalają na swobodne zapuszczanie. Moi puszczańscy rozmówcy mówią, że jesteśmy przez naturę stworzeni do tego, by chodzić szlakami drzew, dotykać ich kory, błądzić wzrokiem po wysokich konarach i kłaść się w ich cieniu na mchu. A więc – zapuszczajmy się! ©

Korzystałam z „Sagi Puszczy Białowieskiej” Simony Kossak, internetowej Encyklopedii Puszczy Białowieskiej i z książki „Z dawnej Białowieży” Piotra Bajki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Natura Włóczykija