Zaniechania, perspektywy

Podstawową trudnością w badaniach dotyczących strat osobowych jest praktyka zacierania śladów i niszczenia dowodów zbrodni dokonanych przez okupantów i formacje kolaboracyjne.

17.04.2012

Czyta się kilka minut

Do dziś istnieją rozbieżności dotyczące liczby ludności Polski w dniach agresji niemiecko-sowieckiej na nasz kraj we wrześniu 1939 r. Na podstawie danych ustalonych podczas ostatniego przed wojną powszechnego spisu ludności z 1931 r. oraz szacunku przyrostu demograficznego podaje się liczby w przedziale między 34 mln 849 tys. a 35 mln 339 tys. osób. Na terenie Związku Sowieckiego ostatni przed wojną spis ludności przeprowadzono w styczniu 1939 r. Kolejny miał miejsce dopiero w 1959 r. i nie przeprowadzono w nim rozróżnienia między osobami osiadłymi na terenie dawnych polskich Kresów od lat przedwojennych a tymi, które napłynęły na nie po 17 września 1939 r. Tymczasem na obszarach tych doszło w okresie 20 lat do przełomowych wręcz zmian w dziedzinie liczby i struktury narodowościowej ludności. Nie mamy całościowych danych na temat skali migracji, deportacji i akcji eksterminacyjnych dokonywanych przez agendy sowieckie, niemieckie, kolaboracyjne formacje białoruskie, litewskie i ukraińskie oraz inne formacje zbrojne realizujące tam czystki etniczne (przede wszystkim Ukraińcy i Litwini) lub podejmujące działania odwetowe w samoobronie (np. Polacy).

Liczby niepewne

Nieznana pozostaje liczba Polaków, którzy uciekli z sowieckiej strefy okupacyjnej na teren kontrolowany przez Niemców w latach 1939-41. Nie wiemy, ilu ich powróciło na Kresy po 22 czerwca 1941 r., aby odzyskać kontrolę nad rodzinnym majątkiem. W przypadku Żydów uciekających spod okupacji niemieckiej podawane liczby mieszczą się w przedziale 150-300 tys. osób. Nieznana ich liczba zbiegła spod okupacji sowieckiej w latach 1939-40. Inna kategoria to osoby, które wróciły na tereny na zachód od linii Bugu i Sanu, gdy Niemcy rozszerzyli swoją strefę wpływów na wschodzie w latach 1941-42.

Wiemy o wymienionych ruchach migracyjnych, podejmowanych samorzutnie lub wymuszanych przez okupantów, lecz ich dokładny wymiar statystyczny pozostaje zagadką. Należy również pamiętać o przekształceniach administracyjnych dokonywanych przez okupantów.

Tym samym cząstkowe dane podawane wybiórczo dla pewnych obszarów okupowanej Polski nijak się mają do statystyk opisujących dawne polskie województwa i powiaty. W ten sposób trudno dokonywać porównań w makroskali.

W latach 1941-44 większość polskiego terytorium państwowego znalazło się w granicach takich państw i jednostek administracyjnych jak Rzesza Niemiecka, Generalne Gubernatorstwo, Komisariat Rzeszy Ukraina i Komisariat Rzeszy Wschód. Z wyjątkiem GG pozostałe obszary powstały poprzez połączenie dawnych polskich ziem z ziemiami przedwojennych sąsiadów Polski.

Okupacyjne władze niemieckie nie przeprowadziły w tym czasie żadnego zbiorczego spisu ludności, który pozwoliłby uchwycić stan w danym momencie na wszystkich wspomnianych obszarach. A na nich nieustannie dokonywały się na ogromną skalę gwałtowne zmiany demograficzne w wyniku eksterminacji i wymuszonych migracji.

Okupant niemiecki przeprowadził kilka akcji masowych deportacji ludności Polski. W latach 1939-41 kilkaset tysięcy Polaków i Żydów wypędzono z Pomorza Gdańskiego i Kujaw, Wielkopolski i Górnego Śląska, a także północnego Mazowsza na teren Generalnego Gubernatorstwa. W latach 1941-42 dokonano przemieszczeń około dwóch milionów Żydów między różnymi miejscowościami, zanim ostatecznie wymordowano ich w ośrodkach zagłady natychmiastowej. W 1943 r. ruszyły w drogę transporty śmierci z więźniami ostatnich gett w GG, a w sierpniu 1944 r. ten sam los spotkał kilkadziesiąt tysięcy więźniów getta w Łodzi. Już późną jesienią 1941 r. rozpoczęły się pierwsze niemieckie eksperymenty kolonizacyjne na Zamojszczyźnie, czemu towarzyszyło wypędzenie z domów kilku tysięcy Polaków. Akcja przybrała masową skalę na przełomie lat 1942/1943. Wstrzymano ją dopiero pod wpływem kontrofensywy partyzanckiej i z powodu klęsk ponoszonych w Rosji. Kolejne uderzenie spadło na ludność polską w 1944 r., gdy po stłumieniu powstania warszawskiego z lewobrzeżnej części miasta wypędzono wszystkich ocalałych po walkach mieszkańców. Część rozproszyła się w terenie, część trafiła do niemieckich obozów. W czasie całej okupacji niemieckiej wywieziono na roboty na teren Rzeszy około 2 mln 830 tys. obywateli RP. Wspomnianym deportacjom i wypędzeniom towarzyszyły liczne przypadki śmierci. Ofiary najczęściej grzebane były w pośpiechu w przypadkowych miejscach i bez rejestracji faktu zgonu. To samo wiąże się z sowieckimi praktykami deportacyjnymi i „ewakuacyjnymi”. Można tylko szacować liczbę więźniów NKWD wymordowanych latem 1941 r. w miejscach przetrzymywania lub gdy pędzono ich na wschód, by nie zostali uwolnieni przez nacierające oddziały niemieckie.

W wyniku ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej na Wołyniu, południowym Polesiu i w Małopolsce Wschodniej przez nacjonalistów ukraińskich w latach 1943-44 śmierć poniosło ponad 100 tysięcy osób. Polska samoobrona odpowiedziała akcjami odwetowymi. Pełna skala ofiar po obu stronach nie jest znana. Nie ma w zasadzie sporu co do jednego: że liczba pomordowanych Polaków kilkakrotnie przewyższała liczbę zabitych Ukraińców. Kilkaset tysięcy Polaków porzuciło domy i schroniło się w większych miastach lub w ogóle opuściło dawne rejony zamieszkania. Nie wiemy, jak wielu. Nie znamy liczby polskich obywateli narodowości białoruskiej lub ukraińskiej wymordowanych na Kresach przez Niemców i inne formacje w latach 1941-44. Z polskich publikacji nie wynika, jaka część spośród setek wiosek spalonych przez Niemców na dzisiejszych obszarach Białorusi leżała w granicach II Rzeczypospolitej. Niemcy pacyfikowali również wioski ukraińskie za współpracę z różnymi formacjami partyzanckimi. Nie spotkałem się z danymi na ten temat traktującymi o obszarze okupowanego państwa polskiego.

Trudne szacunki

Podstawową trudność w badaniach dotyczących strat osobowych jest praktyka zacierania śladów i niszczenia dowodów zbrodni dokonanych przez okupantów i formacje kolaboracyjne. Większość miejsc sowieckich zbrodni pozostawała nieznana polskiej, światowej, a nawet lokalnej opinii publicznej do 1991 r. W niektórych miejscach po wojnie KGB przeprowadziło likwidację szczątków ofiar. Tę praktykę Niemcy stosowali szeroko już w 1942 r., a na masową skalę w latach 1943-44, gdy zaczęli brać pod uwagę klęskę Trzeciej Rzeszy. Równolegle palili dokumenty mogące stanowić dowód podczas ewentualnych procesów o popełnienie zbrodni wojennych. Skądinąd nie wiemy, czy zakrojone na szeroką skalę działania specjalnych niemieckich grup operacyjnych nie były pochodną tego, w jaki sposób propagandyści Trzeciej Rzeszy wykorzystali zbrodnię katyńską. Niemcy wiedzieli, że dowody ich zbrodni pozostawione na terenach, z których ich wypierano, mogłyby zostać wykorzystane przeciwko nim.

W następstwie wszystkich tych działań dysponujemy tylko szacunkami liczby osób zamordowanych w obozach koncentracyjnych (np. KL Auschwitz-Birkenau) i ośrodkach zagłady Żydów (np. Bełżec, Chełmno n. Nerem, Sobibór i Treblinka). Tylko porównanie statystyk dotyczących liczby jeńców sowieckich wziętych do niewoli przez Wehrmacht i tych, których oswobodzono w 1945 r., pozwala określić, ilu żołnierzy zagłodzono, zamordowano lub uśmiercono w inny sposób. A wśród nich były również tysiące przedwojennych obywateli polskich wcielonych do Armii Czerwonej bądź w latach 1940-41, bądź po niemieckim napadzie na ZSRR w czerwcu 1941 r. Nie wiemy, ilu było dawnych obywateli polskich wśród ocalałych jeńców, którzy niemal wprost z niemieckich stalagów trafiali na „resocjalizację” do łagrów, aby tam odpokutować za „zbrodnię” poddania się faszystom. Inni obywatele polscy służyli nadal w Armii Czerwonej i ginęli w bitwach lub umierali z powodu ran i chorób do 1945 r. Niektórzy po demobilizacji składali wnioski o repatriację do powojennej Polski, inni wracali w rodzinne strony na Kresach. Nieznana pozostaje liczba obywateli RP, którzy ułożyli sobie życie na terenie Związku Sowieckiego poza terenem dawnych polskich Kresów.

Historycy pracują bardzo często pod presją różnych środowisk, którym zależy albo na uzyskaniu wielkich, albo przeciwnie – możliwie małych liczb. Ofiary represji i ich bliscy oczekują od historyków potwierdzenia możliwie największych liczb padających w kontekście opisu tragedii i cierpień, których doświadczyli. Podawanie ich w wątpliwość z powodu braku potwierdzenia w źródłach wywołuje w najlepszym razie rezerwę. W tym przypadku przekonanie jest istotniejsze niż ustalenia naukowe. Niestety, czasami również historycy postępują podobnie, gdy niezweryfikowane liczby wykorzystują jako ilustrację skandalizujących tez, przyciągających uwagę środków masowego przekazu i opinii publicznej. Sława ma przyjść wcześniej niż wyniki miarodajnych badań prowadzonych latami.

Nierzadko punktem wyjścia tzw. faktów medialnych, w tym przypadku statystyk historycznych, są wielkości, których pochodzenie jest okryte mgłą tajemnicy lub – jak się z czasem okazuje – jest oparte na bardzo wątłych podstawach. Oto dwa przykłady z kręgu moich zainteresowań badawczych. Jesienią 1939 r. Niemcy dokonywali systematycznych egzekucji w lasach piaśnickich w pobliżu Wejherowa. Znamy nazwiska nieco ponad 900 ofiar, głównie przedstawicieli lokalnej polskiej elity społecznej. Ponadto z terenu przedwojennej Rzeszy Niemieckiej przywieziono na północne Kaszuby pewną liczbę nerwowo i psychicznie chorych, jak również innych kategorii ludność cywilną obojga płci i z różnych grup wiekowych. Niewiele więcej możemy powiedzieć o większości ofiar, szczególnie o pełnej ich liczbie. Ciała zostały spalone, kości zmielone w 1944 r., a więźniowie, którzy wykonali tę makabryczną pracę, wymordowani. Tymczasem już przed 25 kwietnia 1945 r., a więc zaledwie miesiąc po zajęciu tego obszaru przez Sowietów, pojawiła się liczba 12 tys. ofiar zbrodni dokonanych w latach 1939-40 w lasach piaśnickich. Nie przeprowadzono wówczas ekshumacji i miarodajnych badań terenowych. Nie przeprowadzono śledztwa. Nie wiemy, jak ustalono tę liczbę. Wiedza na temat skali okrucieństw, jakich dopuścili się niemieccy okupanci, stanowiła przesłankę, by przyjąć także tę liczbę jako możliwą. Funkcjonuje więc ona do dziś w opracowaniach naukowych i innych publikacjach, a nawet pojawia się tendencja, by powiększać ją o kolejne osoby, których nazwiska udaje się ustalić. Nie dziwię się miejscowej ludności i osobom, które dbają o pamięć pomordowanych, gdy powtarzają liczbę 12 tys. ofiar. Minęło już 67 lat od wprowadzenia jej do społecznej świadomości. Trudno będzie ten stan zmienić. Podobnie – i z tego samego powodu – rzecz się ma ze zbrodniami nazistowskimi dokonanymi w lasach szpęgawskich koło Starogardu Gdańskiego, aczkolwiek w tym przypadku ustalono większą liczbę ofiar, gdyż zachowała się dokumentacja szpitala w Kocborowie, skąd zabrano na kaźń niemal wszystkich chorych.

Jak dotąd znamy dolną granicę liczby obywateli polskich zesłanych w głąb Związku Sowieckiego w latach 1939-41. Odszukane dokumenty sowieckie pozwalają ustalić ją na poziomie około 320-400 tys. osób. Tymczasem ci, którzy przeżyli zsyłkę w głąb „nieludzkiej ziemi”, wierzą, że ofiarą deportacji padło ponad 1,5 mln obywateli II RP. Brak jednak potwierdzenia tych wielkości w urzędowych statystykach. Strona sowiecka, dziś rosyjska, nie podała sumarycznych danych, a władze polskie na uchodźstwie nie były w stanie ich ustalić ani w latach 1941-42, ani tym bardziej później. Trwa więc spór historyków ze świadkami i nie zanosi się, by strony odstąpiły od swoich stanowisk.

W roku 2011 często mówiono i pisano w Polsce o Żydach, uciekinierach z gett i obozów, którzy szukali schronienia przed władzami okupacyjnymi na wsi i w lasach. Poruszający ten temat odwoływali się do szacunku 200-250 tys. zbiegów, jaki sformułował podczas wywiadu danego w latach 80. badacz Zagłady Szymon Datner. W tym przypadku cytowany szacunek służył potwierdzeniu tezy o masowym zaangażowaniu lokalnych społeczności w tropieniu, rabowaniu, mordowaniu lub wydawaniu Żydów. Fakty zbrodniczych lub co najmniej niegodziwych działań nieznanej liczby Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, Polaków i folksdojczów, wymierzonych w żydowskich zbiegów, są bezdyskusyjne. Można przywołać setki przykładów takich zdarzeń. Problem jednak w tym, że nie można ich wiązać z zakresami liczbowymi podanymi przez Datnera, ponieważ nikt – nie wyłączając ¬jego samego – nie zrealizował do tej pory badań nad określeniem pełnej skali zbiegostwa Żydów z gett i obozów. Nie sposób więc mówić o skali zaangażowania przedwojennych obywateli RP w niemiecką politykę antyżydowską, skoro nie wykonano badań opisujących miarodajnie obszar całej okupowanej Polski. Na poziomie studiów cząstkowych historycy tworzą katalog motywów i okoliczności, w których dochodziło do zbrodni, natomiast za wcześnie na stawianie tezy o odpowiedzialności milionów czy wręcz „polskiego społeczeństwa” za dokonywane przestępstwa. A jednak robią to osoby pretendujące do miana historyków.

Z drugiej strony trwa spór o liczbę Polaków zaangażowanych w akcję pomocy Żydom. Dla osób znających wojenne realia jest poza dyskusją, że zbiorowość tych odważnych ludzi przewyższa liczbę Polaków, którym przyznano tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” (dziś ponad 6200 osób). Niemniej i tu nigdy nie zdołamy ustalić pełnej skali zjawiska, gdyż ratowani i ratujący ginęli w czasie wojny, a okoliczności ich śmierci nie zostały utrwalone dla potomnych. Większość świadków już nie żyje. Mimo braku danych można spotkać badaczy szacujących zbiorowość ratujących na 300 tys. osób, a nawet więcej. Niestety, podstawy tych twierdzeń są równie wątłe, jak tych o odpowiedzialności „polskiego społeczeństwa” za tropienie i unicestwianie Żydów.

Sowieckie kryteria

Autorzy rządowego raportu z 1947 r., w którym oszacowano straty osobowe i materialne, ¬jakie poniosła Polska w wyniku wojny, podali liczbę 6 mln 28 tys. osób zakwalifikowanych do kategorii tzw. strat bezpowrotnych. Nie wyjaśnili jednak szczegółowo, w jaki sposób ją ustalili. Było to wówczas co najmniej bardzo trudne dla terenów oddanych pod administrację rządu warszawskiego, a wręcz niemożliwe dla ziem przyłączonych do Związku Sowieckiego. Ponadto sami zauważyli, że punktem odniesienia dla tego szacunku jest liczba przedwojennej ludności narodowości polskiej i żydowskiej (ok. 27 mln osób). Pozostawili więc poza swoimi szacunkami straty, jakie poniosło ponad 8 mln Ukraińców, Białorusinów, Niemców, Litwinów oraz osób innej narodowości. Oni również byli obywatelami RP. Podjęta trzy lata temu z inicjatywy pracowników IPN i Instytutu Historii PAN próba ponownego oszacowania skali strat na podstawie najnowszego stanu badań nie dała przełomowych rezultatów. Powstał szacunek wynoszący między 5 mln 470 tys. a 5 mln 670 tys. osób. Zadziwiająco bliski wielkości 6 mln ofiar przyjętej ponad 65 lat temu. Skądinąd z nieznanych mi powodów nadal obejmuje on tylko „Polaków i Żydów-obywateli polskich”, a pomija ofiary – obywateli RP innych narodowości.

W praktyce bezwiednie nadal przyjmujemy ustalony między czynnikami polskimi a rządem sowieckim stan, w którym w strefie zainteresowania strony polskiej mieli pozostać tylko Polacy (w rozumieniu etnicznym) i polscy Żydzi, a strona sowiecka przejmowała gestię nad pozostałymi przedwojennymi obywatelami Rzeczypospolitej, a więc Ukraińcami, Białorusinami, Litwinami i reprezentantami innych narodowości, którym w latach wojny nadano pod przymusem sowieckie obywatelstwo. W latach 1941-44 strona sowiecka narzuciła polskim negocjatorom porządek, który odzwierciedlał jej punkt widzenia i interesy. Nie musimy czuć się tym związani. Obie polskie konstytucje z okresu międzywojennego jako fundament stosunków społecznych w państwie stanowiły zasadę równości obywateli wobec prawa niezależnie od narodowości, wyznania, języka i rasy. To właśnie te demokratyczne ustalenia powinny stanowić dla nas punkt odniesienia – nie zaś kryteria ustalone z woli Józefa Stalina.

Jeżeli mamy określić straty osobowe polskiego społeczeństwa rozumianego jako wspólnota obywateli II RP, to trzeba porównać te same kategorie w dwóch momentach: w roku 1939 i 1945. Uwarunkowania polityczne determinujące metodologię działań warszawskiej komisji rządowej w latach 1945-47 są jasne: Mascua locuta, causa finita. Natomiast obecnie – co oczywiste – nie jesteśmy nimi ograniczeni. Postulat, aby odstąpić od wyjściowych założeń tej metodologii w kontekście badań nad omawianymi kwestiami, nie ma bynajmniej na celu powrotu do stanu sprzed 1939 r. i kwestionowania zmian na politycznej mapie Europy Środkowo-Wschodniej, które zaszły po II wojnie światowej.

Należy postawić pytanie, ilu obywateli RP oraz ich dzieci pozostawało przy życiu po zakończeniu działań wojennych w 1945 r., niezależnie od miejsca pobytu. Odpowiedź na to pytanie jest kluczem do rozwiązania problemu określenia strat osobowych poniesionych przez polskie społeczeństwo, tworzone przez tych, którzy byli obywatelami Polski i żyli na jej terenie w chwili agresji niemiecko-sowieckiej. Na razie tej odpowiedzi nie udzielono. Do tego niezbędna jest współpraca z demografami znającymi źródła pozwalające ustalić stosowne liczby dla roku 1945, odnoszące się przecież do połowy obszaru przedwojennej Polski, a dziś terenów stanowiących część Litwy, Białorusi i Ukrainy. Ma to zaś znaczenie fundamentalne, skoro 17 września 1939 r. żyło tam około 13 mln osób. Liczby dotyczące innych terenów w większości już znamy, trzeba je tylko zebrać. Mam na myśli mieszkańców powojennej Polski i żyjących w 1946 r. poza sowiecką strefą wpływów.

W badaniach historycznych statystykę zjawisk dotyczących wielomilionowych rzesz ludzkich, rozgrywających się w okresie kilku lat, można podać tylko w przypadku dysponowania wiarygodnymi danymi urzędowymi wytworzonymi przez agendy państwowe. Jeśli ich brak, wszystkie wymieniane wielkości są wysoce wątpliwe. Jeżeli nie zostanie zrealizowany projekt współpracy polskich historyków z kolegami zza wschodniej granicy, bezsprzeczne ustalenie liczb opisujących skalę strat polskiego społeczeństwa w okresie II wojny światowej na dzisiejszym etapie uważam za niemożliwe. Podejmowane inicjatywy mogą pokazać w najlepszym razie ich poziom minimalny.


Korzystałem m.in. z opracowań: „Historia Polski w liczbach. Państwo i społeczeństwo”, t. I, Warszawa 2003; Cz. Łuczak, „Polska i Polacy w drugiej wojnie światowej”, Poznań 1993; „Polska 1939–1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami”, Warszawa 2009; H. Słabek, „O społecznej historii Polski 1945–1989”, Warszawa 2009; „Sprawozdanie w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski w latach 1939–1945”, red. M. Muszyński, P. Sypniewski, K. Rak, Warszawa 2007.



GRZEGORZ BERENDT jest profesorem historii, naczelnikiem Biura Edukacji Publicznej oddziału IPN w Gdańsku, wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim i członkiem Rady Naukowej Żydowskiego Instytutu Historycznego. Specjalizuje się w historii Polski XX w., historii Pomorza, dziejach Żydów w Polsce i relacjach polsko-żydowskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2012