Zamknięty w losie

Leo Lipski nie obiecuje przyjemności. Jego jasny język odsłania wszystko: kalectwo, zezwierzęcenie, rozkład, samotność, przed którą nie ma ucieczki.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

Leo Lipski / INSTYTUT LITERACKI PARYŻ
Leo Lipski / INSTYTUT LITERACKI PARYŻ

Lipski? A jak imię? – dopytuje antykwariusz na warszawskim Muranowie. Imię w zestawieniu z nazwiskiem też nic mu nie mówi, choć zwykle jest doskonale poinformowany. Antykwariat, w którym osobny regał poświęcono historii Żydów i literaturze żydowskiej, mieści się dwa kroki od Muzeum POLIN.

Przed wyjściem rzuca mi się w oczy inna książka. Rozchwytywana, skandalizująca, otoczona swoistym kultem. „I oślica ujrzała anioła”, autor: Nick Cave, opublikowana w 1989 r. Występuje w niej niejaki Euchrid Eucrow, zdeformowany niemowa żyjący wśród odpadków na bagnach, skąd obsesyjnie podgląda młodą prostytutkę zwaną Cosey Mo i jej córkę Beth. Odrażający, przerysowany, budzi u czytelnika litość przemieszaną z obrzydzeniem. I kojarzy się z inną literacką postacią, powołaną do życia znacznie wcześniej.

Trudno jednak podejrzewać, by Cave, skądinąd człek oczytany, pisząc swoją powieść w narkotycznym szale, inspirował się w jakiejś mierze pisarstwem Leo Lipskiego, skoro nawet w rodzinnym kraju jest ono wciąż znane nielicznym. Polskie wydanie „I oślica ujrzała anioła” porównywano do „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego, nie do „Piotrusia” (o tyle słusznie, bo obie to fikcja, zaś „Piotruś” – zakamuflowana autobiografia). I choć lata 90. obrodziły w teksty krytyczno-literackie i rozprawy doktorskie analizujące dorobek Lipskiego, niewiele się pod tym względem do dziś zmieniło. Ostatni jak na razie tom jego prozy „Powrót” ukazał się w Polsce przed trzema laty. Tym bardziej warto więc o nim przypominać, nawet bez rocznicowego pretekstu.

Dwie godziny na dobę

„Mam dwadzieścia dziewięć lat, przyjechałem z Rosji. Jestem od dwóch lat sparaliżowany (prawostronnie) i muszę się spieszyć, bo mogę niedługo umrzeć albo nie móc pisać. Dlatego muszę moje rzeczy traktować jako wykończone, chociaż nie uważam ich za takie” – pisze Lipski w 1947 r. w liście do kolegi po piórze, najpewniej Józefa Wittlina lub Jarosława Iwaszkiewicza. Mieszka w Izraelu, mówi z trudem, prawie nie wychodzi z mieszkania, coraz bardziej uwięziony we własnym ciele.

Za paradoks można uznać, że wszystko to stało się pod koniec wojny, z której wyszedł cało, choć zabrała mu całą rodzinę. Przeżył ją z dala od kraju, dzięki czemu ominęło go piekło Zagłady. Zaznał innego, obozowego. Po napaści Niemiec na Polskę razem z bratem Stanisławem, narzeczoną Idą Elbinger i grupą krakowskich przyjaciół Leo, wówczas jeszcze Lipschütz, uciekł przed hitlerowcami do Lwowa („czym się dało. Pieszo, furmankami, kolejką wąskotorową” – wspomni później w szkicu „Paryż ze złota”). Ida, zatroskana o los rodziny, wraca do Krakowa („uciekła do Niemców, w grudniu, przepłynęła zimny San”), zaś obu Lipschützów aresztuje NKWD. Wpierw cela w więzieniu Brygidek, potem wywózka na Syberię z innymi „bieżeńcami”, jak w terminologii enkawudzistów określano polskich uchodźców, głównie Żydów, którzy po pakcie Ribbentrop-Mołotow znaleźli się w sowieckiej strefie okupacyjnej: łagier w okolicach Uglicza, praca w ambulatorium przy budowie tamy w Wołgostroju. Zwolniony z obozu na mocy umowy polsko-sowieckiej po napaści Niemiec na ZSRR w 1941 r. dołącza do armii generała Andersa i rusza z nią do Iranu. Tam rozchoruje się po raz pierwszy.

Paraliż dotyka go w marcu 1945 r. w Bejrucie, gdzie – już niezdolny do służby wojskowej – dzięki stypendium rządu polskiego miał kontynuować przerwane przed wojną studia. Do końca nie wiadomo, co spowodowało chorobę. Tłumaczka Agnieszka Maciejowska, autorka przedmowy do „Powrotu” i wielokrotna rozmówczyni Lipskiego, przywołuje informacje o wysokiej gorączce, z powodu której przyjęto go do prowizorycznego sowieckiego szpitala jeszcze w Uzbekistanie; temperatura miała utrzymywać się przez kilka tygodni (sam opisuje tę sytuację w opowiadaniu „Waadi”). W szpitalu panowała akurat epidemia tyfusu. W późniejszej korespondencji pisarza pojawiają się wzmianki o padaczce, niektórzy znajomi (jak opiekująca się Lipskim przez wiele lat Łucja Gliksman) na podstawie objawów spekulują o zapaleniu opon mózgowych. Cokolwiek to było, rozpoczęło feralną serię: w Teheranie przechodzi zapalenie opłucnej, po przyjeździe do Palestyny zaczynają się ataki epilepsji; łagodzi je lekami uspokajającymi.

No a potem ostateczne uderzenie, wskutek którego nie może się poruszać inaczej jak o lasce i z prawą ręką na temblaku. Drugą, zdrową, wystukuje z wysiłkiem teksty na maszynie, usiłując nadać formę powieściową wspomnieniom z przedwojennej, krakowskiej młodości. W tym stanie – „dwie godziny na dobę” – zajmie mu to pięć lat. „Niespokojni”, pierwsza powojenna proza Lipskiego, ukazują się stopniowo, publikowani w odcinkach na łamach londyńskich „Wiadomości” i pozostaną utworem niedokończonym, zszytym ze skrawków, trzydziestu epizodów, które badaczki Hanna Gosk i Marta Cuber nazwą „powieścią w pewnej granicznej odmianie”.

Zmagający się z postępującym kalectwem, udręczony więzień mieszkania przy ulicy Bugraszow 20 nie przypomina niczym własnego alter ego z młodości, Emila-Leo z przesyconych erotyką „Niespokojnych”, zapisu doświadczeń grupy przyjaciół, zaliczających się do artystycznej cyganerii, która przeprowadza seksualne eksperymenty i szuka intelektualnych wyzwań. Czuje się bardziej jak bohater książki, która ma dopiero powstać. Mieszkaniec tego samego miasta, też częściowo sparaliżowany, po traumatycznych wojennych przejściach. Ten, który był zmuszony „okolicznością i długami moralnymi wywiesić nad swoją głową wielki szyld w językach niemieckim, hebrajskim i angielskim: PIOTRUŚ WRAZ Z ODZIEŻĄ – DO SPRZEDANIA”. Piotruś, zakupiony przez właścicielkę pewnego mieszkania przy ulicy Chapu-Chapu 8 i zatrudniony przez nią do siedzenia całymi dniami w klozecie, wśród odpadków, by blokować korzystanie z tego przybytku innym lokatorom. Niemy obserwator, podglądający innych, zwłaszcza nastoletnią prostytutkę Batię, która godzi się zaspokajać jego fizyczne pragnienia.

Między Piotrusiem a Emilem-Leo jest przepaść. Ten pierwszy to strzęp człowieka, ten drugi – przedstawiciel krakowskiej złotej młodzieży, pobudzonej intelektualnie i używającej życia, atrakcyjny dla kobiet i otoczony kręgiem admiratorów. A przecież to jedna i ta sama osoba. Jak zapisze po latach w „Paryżu ze złota”: „Gdy miałem 14 lat i byłem straszliwie uroczy (…) nie bardzo zdawałem sobie sprawę z tego. Ale później, po maturze, czułem, jak ślizga się po mnie światło. Nie potrafię inaczej tego określić. Z małym upadkiem we Lwowie, znów z rozwiniętymi żaglami w łagrze. Po części temu zawdzięczam swoje przeżycie”.

Z Krakowa w język

Lipschützowie to zasymilowana żydowska rodzina. W domu panuje atmosfera typowa dla przedwojennej inteligencji. Starszy syn Leo przychodzi na świat, gdy mieszkają w Zurychu, ma pięć lat, gdy rodzina przenosi się pod Wawel. Dwanaście, kiedy wie, że chce być pisarzem. Pochłania książkę za książką. Trzy lata później „Kuźnia Młodych” drukuje „Opowieść o małym Kurcie” jego autorstwa. Jako szesnastolatek zobaczy na łamach tego samego pisma jeszcze dwie próby prozatorskie podpisane własnym nazwiskiem. Do wybuchu wojny uzbiera się ich dwanaście. Publikuje też w „Naszym Wyrazie” i „Pionie”, pisze jeszcze poezję i recenzje muzyczne. Zanim skończy się mu dzieciństwo, straci matkę. Przechodzi z Gimnazjum im. Adama Mickiewicza do Gimnazjum im. św. Jacka, zaczyna studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie uczęszcza na zajęcia z psychologii, filozofii i pedagogiki. Poznaje Idę Elbinger – którą przywoła po latach pod postacią Ewy z „Niespokojnych”. Bierze urlop na studiach, jedzie kurować się w górskich sanatoriach – echa tych doświadczeń pojawią się w pierwszych próbach literackich.

„Potem pojawił się młody prozaik z Krakowa, Leo Lipschütz – ale i ten też nie był wiele wart” – skwituje tamte pierwsze usiłowania jeden z krytyków.

Nie zdąży opublikować więcej. Stabilny, krakowski świat rozpada się. Ginie ojciec – w Krakowie, brat Stanisław, który razem z nim przetrwał koszmar łagrów – podczas szturmu na Monte Cassino. Znikają przyjaciele z czasów studenckich – Jakub Weismann, Jakub Eisenberg.

Ida, jedna z dwóch córek Moryca Elbingera z krakowskiego Kazimierza, który mieszka i handluje tekstyliami na ulicy Miodowej (jako Ewa z „Niespokojnych” mieszka „nad rzeką, w brudnej i starej dzielnicy, gdzie ulice nazywały się Wąska i Ciemna. Jej ojciec miał tam sklep”), nie trafi do getta ani do obozu w Płaszowie. Autor książki o życiu Karola Wojtyły wspomina „odznaczającą się wybitną urodą” żydowską dziewczynę o talencie aktorskim, grywającą z przyszłym papieżem jeszcze w szkolnym teatrzyku. Podczas wojny miała zaangażować się w prace działającego w konspiracji Teatru Rapsodycznego; zastrzelono ją na ulicy najprawdopodobniej zimą 1940 r., gdy ruszyła z pomocą matce, zmuszonej przez hitlerowców do odśnieżania. Inną relację o jej śmierci podaje kuzyn, Emanuel Elbinger: Ida miała „aryjski” wygląd i takież papiery. Po powrocie do Krakowa miała też nowego narzeczonego – chrześcijanina. Rodzice chłopaka byli przeciwni jego związkowi z Żydówką. Została zastrzelona, bo ją zadenuncjowali. Jej siostra Giza przeżyje obóz, wyjedzie do Stanów Zjednoczonych; Leo, namawiany na leczenie w Waszyngtonie, będzie chciał się z nią spotkać, ale z projektu wyprawy za ocean nic nie wyjdzie.

„Muszę (…) jedną rzecz wyjaśnić: dziesięć miesięcy na rok jest dla mnie stracone. Powody: zdrowie, klimat, warunki mieszkaniowe itd.” – pisze w liście do przyszłego wydawcy. Męczy się; latem duszno, wiosną i jesienią wieje, klimat nowego żydowskiego państwa wyraźnie mu nie służy. Półtora roku leczenia w jerozolimskim szpitalu oraz pobyt w domu rehabilitacyjnym niewiele pomogły. W dodatku początkowo ma kłopoty ze znalezieniem lokum – tuła się po mieszkaniach przyjaciół, podnajmuje tanie pokoje w zatłoczonych sublokatorami stancjach, których obraz będzie odbiciem kwatery Piotrusia przy ulicy Chapu-Chapu 8.

Gruntownie wykształcony, znał od małego niemiecki, uczył się francuskiego, na emigracji przestaje czytać w obu tych językach. Mimo prób nie zdoła zaś opanować hebrajskiego ani angielskiego. Za to język własny, czyli polszczyzna, którą posługuje się pisząc, zaczyna brzmieć w sposób dotąd niespotykany w literaturze. Lapidarnie i mocno.

„U Lipskiego język jest oślepiająco jasny. Zdania czyste jak odczynniki w laboratorium” – pisze Barbara Zielińska w poświęconym mu eseju w „Tekstach Drugich” i nie można tego ująć celniej. Padające w „Piotrusiu” zdanie: „język, którym myślę, rozpada się i kruszy”, odnosi się do postępującej fizycznej niemocy bohatera i zarazem narratora, utrudniającej wyrzucenie na papier tego, co tkwi w głowie i wezbrało w powieściową strukturę.

Separacje i uwięzienia

Wydawcą, o którym mowa, jest Jerzy Giedroyc. To paryska „Kultura” przyznaje Lipskiemu pierwszą nagrodę (ex aequo z Andrzejem Chciukiem) za nadesłane w 1955 r. opowiadanie „Dzień i noc”, odwołujące się do łagrowych doświadczeń. Wyda je dwa lata później w tomie razem z dwoma innymi – „Powrotem” i odrzuconym wcześniej „Waadi”.

Początkowo redaktor z Maisons-Laffitte nie był zachwycony prozą Lipskiego – odmówił druku kilku nadesłanych przezeń utworów. Pomogli przyjaciele, wiedząc o pogarszającej się kondycji zamkniętego w czterech ścianach emigranta. Zwłaszcza Michał Chmielowiec, krytyk, przyjaciel jeszcze z czasów krakowskich, który został redaktorem londyńskich „Wiadomości” i opublikował pierwsze utwory Lipskiego po wojnie. Właśnie on wydeptał ścieżki do Giedroycia.

Kiedy w 1960 r. „Kultura” wydaje „Piotrusia”, o Lipskim staje się głośno. Wreszcie chcą go drukować, on chce pisać, ale jest już za późno. Wózek inwalidzki, potem przykucie do łóżka. „Konanie, w milczeniu, przez lata. (…) I wtedy wejdą zwierzęta do twego pokoju i siądą na tobie spokojnie, jak na kamieniu i ziemi” – to znów „Piotruś”.

Piękno tej prozy jest okrutne, nie obiecuje przyjemności. Wywala na wierzch w torsjach i pcha pod oczy wszystko, czego nie chce się widzieć – kalectwo, zezwierzęcenie, rozkład, samotność, przed którą nie ma ucieczki. Tym okropniejsze, że doświadczone – w przeciwieństwie do mniej lub udanych fantazji o społecznych wyrzutkach w rodzaju Euchrida Eucrowa, zrodzonych w wyobraźni pod wpływem poszerzających percepcję środków.

Ale nieznajomości nazwiska Lipskiego – zarówno w Polsce, jak i w Izraelu – oraz brak szerszej recepcji jego utworów, mimo uznania krytyków, piszących o „najwyższej półce” i stawiających go w jednym szeregu z Bruno Schulzem, nie da się zbyć stwierdzeniem, że są trudne w odbiorze, zbyt naturalistyczne czy przepełnione trudnym do zniesienia pesymizmem. Te same uwagi można by odnieść do większości pisarskiego dorobku związanego z Zagładą, wojną i doświadczeniami pobytu w łagrach. Trudno też tłumaczyć hermetyczność jego prozy ograniczeniami językowymi, skoro doczekała się przekładów. Już bardziej przekonująco brzmi stwierdzenie, że na własnym podwórku nie stał się popularny, bo nie wiadomo za bardzo, gdzie go przyporządkować – czy mamy do czynienia z pisarzem polskim, czy też bardziej żydowskim? Emigracyjny to autor, a może Zagładowy? Czy „Dzień i noc” reklamować na okładce jako drugi „Inny świat”? Przekleństwo autorów zbyt osobnych.

Jakimś kluczem do tej zagadki może być też izolacja od świata zewnętrznego, bynajmniej nie na własne życzenie i niewarunkowana wyłącznie postępującą chorobą. Czy mimo niej mógłby napisać więcej oraz czy rzeczywiście nie napisał – pytanie pozostaje otwarte.

Agnieszka Maciejowska sugeruje, że za blisko czterdziestoletnim milczeniem, przerwanym tylko jednym opowiadaniem „Sarni braciszek”, mogło kryć się jeszcze coś prócz czysto fizycznych barier. Jaką rolę w tym ostatnim, praktycznie niemym okresie odegrała Łucja Gliksman, ówczesna opiekunka, a najprawdopodobniej również partnerka Lipskiego? Życie, które po uwięzieniu w ciele stało się wyzwaniem dla badaczy literatury, czeka na równie dociekliwego biografa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018