Zamknięty obieg staroci

Wymyślone kiedyś jako sklepy charytatywne, szybko stały się kultowym miejscem dla ludzi, którzy kupują w nich oryginalne meble i bibeloty. W Kringloopach coraz częściej można też spotkać handlarzy z Polski.

04.02.2013

Czyta się kilka minut

Dla Gosi zaglądanie tutaj to rodzaj sportu. – Aby znaleźć coś fajnego, trzeba przychodzić często i najlepiej rano. Uwielbiam to. Kto wie, może kiedyś natrafię na prawdziwego van Gogha? – żartuje Polka, którą spotykam w Roosendaal na południu Holandii, w Kringloopie – charytatywnym sklepie z rzeczami używanymi.

Jej elegancko ubrana holenderska przyjaciółka, Klara, przeszukuje wielkie pudło, do którego powrzucano talerze, salaterki, łyżki, filiżanki i świece, niektóre jeszcze oryginalnie zapakowane. – Co dla jednych jest śmieciem, dla innych pozostaje skarbem – mówi sentencjonalnie, jakby na usprawiedliwienie wyciągając z pudła śliczną szklaną podstawkę pod świeczki. – Właśnie czegoś takiego szukałam! – Za chwilę jej koszyk napełnia się kolejnymi bibelotami, które posłużą do dekoracji nowego domu. A właściwie średniowiecznego zamku, który niedawno razem z mężem kupiła we Francji.

Rzeczy wybrane przez Klarę są na wagę, kosztują euro za kilogram. Za wszystko płaci 5 euro.

DLA STUDENTÓW I BOGACZY

Cor, mąż Klary, myszkuje tymczasem w kącie z książkami: – Klaro, popatrz! Za każdy tom liczą po 50 centów, a przecież to wspaniała czternastotomowa encyklopedia. Mój szwagier, aby ją kupić, musiał się kiedyś zapożyczyć, taka była droga. A mnie będzie tu kosztować zaledwie 7 euro!

W czasach internetu Cor nie będzie pewnie zbyt często korzystał z encyklopedii. Ale za to jak cudnie opasłe tomiska będą się prezentować w biblioteczce ich zamku! – Nie mam zamiaru przepłacać za rzeczy, które tutaj kupię za grosze. A poza tym, razem z żoną uwielbiamy myszkować po tych sklepach – przyznaje i znika za regałami, wypełnionymi bibelotami, talerzami, szklankami. Za chwilę wraca z dużymi, starymi nieckami. – Będą stanowić świetną osłonę dla moich rzeźb, które stoją przed wejściem – wyjaśnia Klara.

Ona jest rzeźbiarką, on malarzem. – Są tak kreatywni, że nawet ze starych niecek zrobią dzieło sztuki – śmieje się Gosia. I opowiada, jak kilka lat temu kupiła w Kringloopie pod Hagą komplet pięknych skórzanych kanap do salonu. Zapłaciła za nie 150 euro. Jej wujek nie mógł się nadziwić. – On jeszcze za komuny za podobne, też z drugiej ręki, zapłacił w specjalnym sklepie w Warszawie kilkanaście tysięcy złotych. I to po znajomości – mówi Polka. Nie dziwi się, że jej rodacy ładują na samochody niemal wszystko, co znajdą w holenderskich Kringloopach. To naprawdę ładne rzeczy.

Adrian, mąż Gosi, najpierw ją strofował, tłumaczył, że nie powinna robić tu zakupów, bo to sklepy dla biedaków; no i jeszcze dla studentów, którzy muszą tanio wyposażyć swoje małe mieszkanka. Ale kiedy się dowiedział, że Klara i Cor od lat robią w nich zakupy, przełamał się. – Zawsze naiwnie myślałem, że Cor musi wydawać ogromne pieniądze na te swoje antyki, a tu proszę: za bezcen kupuje je w Kringloopie – nie mógł się nadziwić Adrian, który widział, że jego przyjaciel jest bajecznie bogaty i może pozwolić sobie na nowe, drogie meble.

PRZEDMIOTY Z HISTORIĄ

Kringloopy różnią się między sobą, każdy może mieć innego właściciela. Polacy mylą je z komisami, sklepami z używanymi rzeczami lub antykami. Różnica jest taka, że Kringloopy nie kupują rzeczy na sprzedaż, lecz odbierają je od ludzi za darmo. Na zapleczu sklepu są one potem sortowane, czyszczone, a w razie potrzeby – naprawiane. I dopiero potem wystawiane na sprzedaż. Za symboliczne ceny.

Gosia usłyszała pierwszy raz o Kringloopie tuż po przyjeździe do Holandii. – Zmarła ciotka mojego męża. Poproszono mnie, abym znalazła w książce telefonicznej numer telefonu do najbliższego Kringloopu. Serce się mi krajało, kiedy zobaczyłam, jak za darmo „Kringloopowa” ekipa „sprząta” mieszkanie po bezdzietnej ciotce – mówi Polka. W ostatniej chwili udało się jej zatrzymać kilka mebli, które, jak się okazało, należały jeszcze do dziadków męża.

Inaczej do sprawy podchodziła holenderska rodzina zmarłej. – Wszyscy mieli umeblowane domy, nic nie potrzebowali, a mieszkanie w domu opieki, w którym mieszkała starsza pani, trzeba było jak najszybciej posprzątać. Nikt nie miał na to czasu, więc Kringloop w takiej sytuacji był świetnym rozwiązaniem – opowiada Gosia.

Po śmierci właściciela – zwłaszcza takiego, który był samotny, albo którego dzieci mieszkają poza Holandią – Kringloop najczęściej zabiera z domu wszystko. – Meble, dywany, lampy, zastawy stołowe. Także drobne przedmioty, albumy, zdjęcia i portfele. Jeśli nikt z rodziny tego wcześniej nie przeglądnie, w sklepie lądują prawdziwe perełki – mówi Gosia, która kiedyś znalazła w Kringloopie całe pudło polskich odznaczeń i książek patriotycznych, prawdopodobnie należących do byłego żołnierza z brygady gen. Maczka, która wyzwalała Bredę.

Z kolei Adrian o mało nie kupił stołu, przy którym kiedyś miał siedzieć mały książę Bernard, ojciec obecnej królowej. – Nie wiem, czy to była prawda, ale rzeczy tu kupione mają duszę. Przecież ktoś jadł przy tych stołach, układał rzeczy w szafach. To frapujące zastanawiać się, kto to był – mówi.

Meble oddają do Kringloopu także Holendrzy, którzy wyjeżdżają z kraju albo zwyczajnie chcą sobie kupić nowe. – To bogate społeczeństwo, mają co wyrzucać. A Kringloop to rodzaj karuzeli, rzeczy przechodzą tu z rąk do rąk. To fenomen – zachwyca się Gosia. I dodaje, że ceny ustalają sami pracownicy. Wedle uznania, czasem śmiesznie tanio. Kiedyś kupiła piękną lampę za 5 euro. – Było to tuż przed zamknięciem sklepu, lampa nie była wcześniej wyceniona. Pani popatrzyła na nią, pewnie się jej nie spodobała i powiedziała: 5 euro. Nie mogłam uwierzyć – śmieje się Polka.

Sama raz do roku przynosi do Kringloopu swoje rzeczy, najczęściej odzież: – Kiedy robię wiosenne porządki, szafa się nie domyka, a wyrzucić szkoda. Może się komuś jeszcze przyda?

RECYKLING I PRACA

Pierwsze Kringloopy powstały w Holandii w latach 80. XX w. jako sklepy charytatywne, właśnie po to, aby ludzie nie wyrzucali rzeczy, które mogą się jeszcze komuś przydać. Były przeznaczone dla niezamożnych, których nie stać było na kupienie nowych mebli, odzieży czy książek.

Sklep może należeć do jednej z wielu fundacji albo do prywatnego przedsiębiorstwa. Różnica polega na tym, że fundacja przeznacza zwykle zysk na cele społeczne, a firma przynosi dochód właścicielowi lub akcjonariuszom. To tłumaczy, dlaczego w jednych Kringloopach jest taniej, a w innych drożej. Słowo kringloop dokładnie znaczy „chodzenie w kółko”. Sklepy tego rodzaju promują ponowne wykorzystanie towarów. Dzięki temu przyczyniają się do ochrony środowiska.

Do sortowania, czyszczenia, reperowania i sprzedawania towarów Kringloopy zatrudniają bezrobotnych, niepełnosprawnych i imigrantów, ale także byłych więźniów, którzy podejmują pracę w ramach resocjalizacji. Zatrudniając ich, realizują kolejny cel: promocję zatrudnienia.

Pracuje w nich także wielu wolontariuszy. W 1985 r. to właśnie od nich wszystko się zaczęło, kiedy w Etten-Leur na południu Holandii zaczęli zbiórkę ziemniaczanych obierków, które dostarczali hodowcom bydła. Po 10 latach ich fundacja „De Kringlooper” działała już w innych regionach kraju. W 2004 r. przejęła ją firma Saver zajmująca się utylizacją odpadów.

Inicjatorzy i właściciele sieci sklepów charytatywnych „Het GOED” również rozpoczęli swoją misję w latach 80. Ale oni chcieli przede wszystkim zapewnić praktyki zawodowe osobom mającym kłopoty z zatrudnieniem. „Widzieliśmy góry śmieci, z którymi trzeba było »coś zrobić«. Ponowne wykorzystanie używanych rzeczy było jednym z rozwiązań, ale wiedzieliśmy, że to wymaga sporo pracy. Wtedy postanowiliśmy te dwie potrzeby połączyć. I tak powstały nasze sklepy” – informuje na swojej stronie internetowej fundacja, która w Holandii ma ponad 20 sklepów. Tylko w 2010 r. „Het GOED” zgromadziła prawie 18 tys. ton dobrych mebli i tkanin. Ponad 80 proc. z nich sprzedała we własnych sklepach.

Działalność Kringloopów wspomagają często gminy, dopłacając za segregowanie śmieci i nowe miejsca pracy. I choć niektóre zmniejszają obecnie te dotacje, wiele z nich stawia na bardziej profesjonalną współpracę. Na przykład brabancka gmina Best wybrała fundację „Het GOED” w przetargu na partnera do realizacji projektu „społeczeństwo bezodpadowe”. Jego celem jest takie wykorzystanie odpadów, by do minimum zmniejszyć ich ilość i tym samym negatywny wpływ na środowisko. Jeśli się to uda, w 2030 r. w gminie Best ani jedno gospodarstwo domowe nie będzie produkować bezużytecznych odpadów, bo wszystkie przetworzy się na nowe produkty.

POLACY LUBIĄ DĄB

Mimo kryzysu, Kringloopy przeżywają złote czasy. Pracownicy sklepów przyznają, że ludzie oddają mniej rzeczy, a jeśli już, to są one często w złym stanie. Z drugiej strony, zwiększył się popyt. – Dlatego same sklepy muszą wykazać się pomysłowością, muszą być bardziej atrakcyjne – mówi Leonie Reinders ze Zrzeszenia Firm Kringloopowych BKN (De Branchevereniging Kringloopbedrijven Nederland), które wspiera rozwój branży. Dodaje, że nie boi się o ich przyszłość: – Kringloopy odwiedzają również ludzie zamożni, tzw. poszukiwacze skarbów. Te miejsca są po prostu modne. Coraz częściej sklepy charytatywne stają się nowoczesnymi domami towarowymi.

Od kilku lat Kringloopy mają też nowego stałego odbiorcę: to polscy handlarze, którzy w ciągu jednego dnia „objeżdżają” kilka sklepów i z bagażnikiem pełnym staroci wracają do kraju. – Polakom podobają się szczególnie meble dębowe, masowo wykupują też krzesła – zauważa dziennikarz Sacharko Broere w reportażu RTVNoord zatytułowanym „Polacy opróżniają Kringloopy”. – Są dobre jakościowo. To krzesło ma może 15 lat. W Polsce posłuży komuś drugie tyle – tłumaczy Darek Koch, którego zakupy śledziła z kamerą holenderska telewizja. – Darek płaci tu za krzesło po 5 euro. W Polsce weźmie za to trzy razy więcej. I tak holenderskie meble jadą ponad tysiąc kilometrów, do Polski, aby zacząć tam nowe życie – tymi słowami kończy się reportaż.


W Holandii istnieją 54 fundacje lub firmy recyklingowe, które należą do Zrzeszenia Firm Kringloopowych BKN. Prowadzą ok. 175 sklepów charytatywnych, znanych pod nazwą „Kringloop”, rozsianych po całym kraju. Zatrudniają ponad 10 tysięcy osób na stałe i kilkaset w ramach specjalnych projektów. Część Kringloopów nie jest zrzeszonych w BKN, są to najczęściej fundacje działające przy kościołach. Również w belgijskiej Flandrii istnieje 35 centrów Kringloop, które w sumie prowadzą około 100 sklepów charytatywnych. Mapę ze wszystkimi Kringloopami można znaleźć na stronie: www.kringloopnet.nl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2013