Zamiast wyroku

Nowa ekonomia społeczna udowadnia: zamiast skazywać najuboższych, niepełnosprawnych, starych, uzależnionych, byłych więźniów czy bezrobotnych na bycie ciężarem dla społeczeństwa, trzeba dać im szansę robienia czegoś dla innych. Ale prowadzona w Polsce polityka społeczna spycha te rozwiązania na daleki plan.

17.03.2010

Czyta się kilka minut

Czy "nowa ekonomia społeczna" jest najlepszą odpowiedzią na polskie problemy? A może lansowanie tego pojęcia to tylko zręczny manewr językowy, szukanie nowej nazwy dla znanych już inicjatyw, które jednak nie mają u nas siły przebicia?

Gdyby chodziło tylko o sam język, kariera nowego pojęcia nie zaskakuje. Obecnie tylko w Kościele mówi się jeszcze o biedzie lub o "ubogich". W urzędach, ministerstwach i świecie organizacji pozarządowych mówi się o osobach "defaworyzowanych" lub "beneficjentach".

Rozmnożenie się nowych pojęć, ich ekspercki sznyt i skojarzenie z napływem środków unijnych wytwarza w opinii publicznej wrażenie, że w Polsce bardzo dużo dzieje się wokół osób wykluczonych społecznie, że zmiany na lepsze następują lawinowo, w miarę wdrażania odpowiednich "polityk" i rozliczania projektów, w których dziesiątki tysięcy beneficjentów zostaje z sukcesem zaktywizowanych.

Od zasiłku do cynizmu

Jednak "ociężałość i materialność" polskiej biedy wciąż pozostaje faktem, który może budzić grozę. To wynik wieloletnich zaniedbań w obszarze polityki społecznej. Jej obowiązujący przez ostatnie 20 lat model został zaprojektowany pod kątem łagodzenia skutków procesu transformacji. Okazało się jednak, że przyznawane zagrożonym grupom zasiłki ochronne nie obroniły ich przed popadnięciem w biedę. Dodały im za to piętno: bolesne poczucie bycia "odpadem" społeczeństwa i całkowitego uzależnienia od pomocy państwa.

Taka polityka społeczna przyczyniła się też do powstania swoistego "cynizmu biedaków": braku skrupułów w wyłudzaniu świadczeń i kombinowaniu w szarej strefie.

Głęboki paradoks systemu polega też na tym, że im większa patologia, na tym większą łaskawość systemu może liczyć. System pomocy społecznej w Polsce zapewnia wieloletnie utrzymanie odmawiającym leczenia alkoholikom, ale każdy, kto chce iść do przodu, np. samotne matki, mające ambicje dalej się uczyć, studiować, podjąć pracę - są za te kroki "karane". Matce kilkorga dzieci ze średnim wykształceniem po prostu nie opłaca się iść do pracy, aby zarabiać najniższą krajową; o stypendium na dodatkowe studia jest jeszcze trudniej. Natomiast jeśli rozwiedzie się z mężem, nie będzie nigdzie pracować ani się uczyć i popadnie w nałogi, może liczyć na zasiłki od systemu, a jej dzieci - na bezpłatne wakacje i prezenty...

Efekt takiej polityki społecznej: podziały między zamożnymi i ubogimi oraz między obszarami metropolitarnymi i peryferyjnymi w Polsce - są głębokie i nadal rosną. Ponadto, pojawiają się nowe rodzaje biedy: oszczędzanie na internecie ("wykluczenie cyfrowe"), na energii i na leczeniu powoduje, że biedni są co prawda odziani i syci, ale nie mają możliwości wykorzystywania swoich talentów. Nie mają dobrych okularów ani wyleczonych zębów, bo na te drobiazgi nie przewidziano środków w niemal żadnym z setek projektów ich "aktywizacji".

Nie ma w tym nic do śmiechu: niewyleczone zęby to poważna przeszkoda w rozwoju spółdzielni socjalnych (przedsiębiorstwo umożliwiające członkom, którymi są głównie osoby wykluczone społecznie, powrót do życia społecznego przez osobiste świadczenie pracy przez członków). Ich personel mimowolnie może zniechęcać klientów wyglądem.

Czy tak wieloaspektową biedą da się jakoś "zarządzać" przy użyciu konceptu "nowej ekonomii społecznej"? Można mieć nadzieję, że chodzi tu o coś więcej niż tylko o nowy dyskurs dla władzy i elit oraz o generowanie nowych grantów.

Od wykluczenia do solidarności

Nowa ekonomia społeczna (inaczej: ekonomia solidarna) buduje swój program na przekonaniu, że wszyscy ludzie - nawet najubożsi, niepełnosprawni, starzy, chorzy, uzależnieni, byli więźniowie, bezrobotni i dotknięci wszelkimi dopustami losu - mają prawo do godnego życia i rozwoju osobistego. Mogą też podzielić się swoimi zasobami i talentami z resztą społeczeństwa, ze "szczęściarzami".

Oznacza to, że zamiast skazywać osoby dotknięte przez los na bycie ciężarem dla społeczeństwa (co rodzi najpierw ich bunt i rozpacz, a potem apatię lub cynizm), daje się im szansę pracy, wolontariatu, aktywności, zaangażowania, słowem: robienia czegoś dla innych.

W przeciwieństwie do potocznie rozumianej filantropii, ekonomia solidarna nie jest oparta na sentymentalnym odruchu litości i rzewnym altruizmie. Przeciwnie, opiera się na jasnych i wymagających zasadach: godności, wzajemności dawania i brania oraz szacunku.

Ekonomia solidarna wymaga wiele trudu, potu, wręcz dosłownie krwi i łez od osób w nią zaangażowanych i od samych osób wykluczonych.

I nic w niej nie jest "tanie", choć gdyby się rozprzestrzeniła, dla państwa byłaby znacznie lepszą inwestycją niż dotychczasowy system świadczeń.

Ponadto, ekonomia solidarna uwzględnia cykl życia jednostki. "Punktowa" inwestycja na pewnym etapie życia człowieka zwraca się potem przez całe jego życie. Kilkuletnia skuteczna terapia osoby uzależnionej jest kosztowna, ale zwraca tę osobę społeczeństwu, ocala zdrowie i emocje co najmniej sześciu innych osób (taka jest zwykle przeciętna liczba dotkniętych przez chorobę jednego uzależnionego).

Skoro ekonomia solidarna jest błogosławieństwem, to dlaczego w Polsce działa tak mało podmiotów zaliczających się do tej kategorii inicjatyw: zaledwie ok. 140 spółdzielni socjalnych zatrudniających niecałe 1000 osób, ok. 50 centrów integracji społecznej i taka sama liczba zakładów aktywności zawodowej?

Czemu tak powoli - mimo wysiłku organizacji takich jak Fundacja im. Komeńskiego - powstają małe społeczne przedszkola poza wielkimi miastami?

Od marzeń do rzeczywistości

Wydaje się, że rozwój ekonomii solidarnej w Polsce blokują cztery potężne przeszkody. Po pierwsze, instytucje samorządowe i rządowe są nieprzygotowane do traktowania obywateli jak partnerów w dalekowzrocznym planowaniu polityki społecznej (a nie jak biernych odbiorców dotacji, których na dodatek można upokorzyć skomplikowanymi procedurami zarządzania finansowego i sprawozdawania) - ich włączanie w procesy decyzyjne jest zbyt rzadką praktyką.

Po drugie, alokacja środków na ekonomię społeczną pozostawia wiele do życzenia - zbyt wiele idzie na działania promocyjne, PR-owe i na biurokrację, a zbyt mały procent trafia bezpośrednio do osób zaangażowanych. Na marginesie: może zmieni to najnowsza nowela ustawy o spółdzielniach socjalnych, która wejdzie w życie w kwietniu. Wedle niej, organizacje pozarządowe, które szkolą długotrwale bezrobotnych i osoby wykluczone w zakładaniu spółdzielni socjalnych, będą mogły również wypłacać im - co do tej pory nie jest możliwe - unijne dotacje oraz wsparcie pomostowe.

Po trzecie, polski biznes nie jest zainteresowany kooperacją z przedsiębiorstwami społecznymi ani ich wspieraniem, a banki - ich kredytowaniem.

Po czwarte wreszcie - i najważniejsze - ekonomia solidarna jest ekonomią daru. Wymaga gotowości do przyznania, że nie możemy żyć bez innych ludzi, że nawet z pozoru brzydsi, słabsi i mniej sprawni od nas mają nam coś do ofiarowania, jeśli zechcemy dzielić z nimi choć część ich losu. Ta przemiana umysłu jest niezmiernie trudna w społeczeństwie niezależnych i skupionych na sobie "self-made menów", jakim stało się polskie społeczeństwo.

Wygodniej "dać 1 proc. na biedne dzieci", niż kiedykolwiek mieć z nimi bezpośrednio do czynienia - choćby jako kolegami własnego dziecka z jednej klasy. A być może to właśnie oni mogliby nauczyć nas roli więzi społecznych w tzw. sukcesie życiowym oraz tego, że codzienne radzenie sobie z losem wymaga o wiele większej dzielności niż dylematy związane z posiadaniem odpowiedniej marki ubrań, po to by nakarmić wygłodniałą duszę bogatego człowieka ulotnym uczuciem "samorealizacji"...

Maria Rogaczewska jest socjologiem, członkinią Zespołu Laboratorium "Więzi", pracuje w Pracowni Badań nad Kapitałem Społecznym Instytutu Socjologii UW.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Praktyka solidarności (12/2010)