Załóżmy, że ludzie są dobrzy

FILIP SPRINGER: Hansenowie marzyli, by ludzie żyli w harmonii, w dostosowanej do nich przestrzeni. Ale nie zrealizowali w stu procentach żadnego z projektów architektonicznych. Chcieli ratować świat, a ten się od nich odsunął.

20.05.2013

Czyta się kilka minut

Przyczółek Grochowski, Warszawa / Fot. Archiwum Oscara Hansena, MASP w Warszawie
Przyczółek Grochowski, Warszawa / Fot. Archiwum Oscara Hansena, MASP w Warszawie

KATARZYNA KAZIMIERZOWSKA: Kiedy w Twojej przygodzie z Zofią i Oskarem Hansenami pojawił się Przyczółek Grochowski?
FILIP SPRINGER: Ponad rok temu szukałem mieszkania w Warszawie i pierwszy odezwał się właściciel z Przyczółka. Szczęśliwy zbieg okoliczności – nie mogłem zrezygnować z takiego mieszkania. To w końcu jedno z niewielu osiedli mieszkaniowych zrealizowanych przez Hansenów, zaczynałem wówczas pracę nad książką o nich.
Nadal tam mieszkam i nie planuję się wyprowadzać, a jeśli jednak miałbym to zrobić, to nie z powodu architektury Przyczółka.
Ale chyba już od dawna nie patrzysz na Przyczółek przez różowe okulary...
Po ponad rocznym mieszkaniu i zgłębieniu historii Hansenów darzę ten budynek zdecydowanie mniejszym uwielbieniem, niż kiedy pisałem „Źle urodzone” – moją poprzednią książkę o architekturze PRL-u. Jest dużo rzeczy, które mi się podobają, ale ciemne korytarze i ciemne kuchnie – muszą działać negatywnie.
Podczas pracy nad „Źle urodzonymi” dziwiłeś się, że w szkole nikt Cię nie uczył o Hansenach. Teraz wiesz dlaczego?
Oskar Hansen nie figuruje w programie szkół, bo nie zostawił po sobie śladu poza kilkoma realizacjami, w dodatku niereprezentatywnymi. Nie ma więc dzieła, nie ma obrazka do pokazania w podręczniku. A że jego pomysły, jak słynny Linearny System Ciągły, który miał podzielić Polskę na pionowe ciągi komunikacyjne i mieszkalne, były utopijne, postanowiono to obejść bokiem. Nie zostawił też po sobie szkoły, bo uczył na ASP, a nie na Politechnice. A potem wszyscy o nim zapomnieli. Meteor błysnął i zniknął. Gdy pytałem architektów, czy pamiętają Hansena, to mówili, że był wysoki, postawny, chodził w czarnej kurtce, ale o czym mówił – tego już nie wiedzieli.
Kim właściwie byli Hansenowie?
Szaleńczo wierzyli, że ludzie są mądrzy, dobrzy, chcą się rozwijać. Mieli poczucie, że po końcu świata, jakim była II wojna światowa, socjalizm pozwoli na rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Ale ten nowy początek nigdy nie nadszedł i w tym tkwi sedno ich porażki. Okazało się, że potrzebny jest drugi koniec świata, by ich idea mogła się urzeczywistnić.
Oskar Hansen, urodzony w Finlandii, z matki Rosjanki, wychowany w Wilnie, powtarzał, że nie ma w nim grama Polaka, ale po nauce na Zachodzie wrócił do Polski z myślą, że tu jest potrzebny.
Czuł silną powinność, żeby podnosić Polskę z gruzów, że tu ma pole do działania. Wierzył w socjalizm i chciał w tym duchu tworzyć. Choć, trzeba przyznać, po pobycie we Francji łatwo było w ten socjalizm uwierzyć, zwłaszcza kiedy inspirowało się Corbusierem i Picassem. Hansen był zniesmaczony konsumpcyjnym stylem życia na Zachodzie. Im większym profesjonalistą się stawał, tym bardziej do niego docierało, że w Polsce może niewiele, ale na Zachodzie, jeszcze mniej.
Jednak przy tego typu biografiach zawsze pojawia się pytanie, czy jego pomysłów nie doceniono by na Zachodzie.
Nie wiem, czy Hansen mógłby odnieść sukces w Anglii, Francji czy Stanach Zjednoczonych, ale podejrzewam, że w Skandynawii – z której przecież pochodził i do której jeździł – rozwinąłby skrzydła. Tam jest inne myślenie o krajobrazie. Mówi się: „Musimy się dogadać, jak budować, by innym nie było przykro” – takiego myślenia wciąż nie ma w Polsce. Nie wiem, czy w Skandynawii zrealizowałby on Linearny System Ciągły albo Osiedla w Formie Otwartej, ale niewątpliwie tam zrobiłby najwięcej.
Choć Hansen zaczynał jako uznany architekt, teoretyk i pedagog, z czasem na każdym polu ponosił coraz większe klęski. W końcu pamiętamy jego trzy realizacje, wszystkie nie do końca udane: osiedle na Rakowcu, osiedle Słowackiego w Lublinie i właśnie Przyczółek. Jak reagował na porażki?
Nie frustrował się, co więcej: nigdy nie uważał, że popełnił błąd. Zofia, owszem, przeżywała błędy, ale on – nigdy. Mógł się pogodzić tylko z myślą, że źle oszacował czas, w jakim ludzie dojrzeją do jego idei. Uważał, że idea jest w porządku, ale świat musi jeszcze trochę poczekać. Był przekonany, że jego dzieci czy wnuki doczekają realizacji idei. Wydaje mi się, że w 2005 r., kiedy umierał, mógł nadal uważać, że świat idzie w wytyczonym przez niego kierunku, ale po prostu wolniej niż zakładał.
Hansen projektował, ale także przez 30 lat uczył na Akademii Sztuk Pięknych. Na koniec zabrakło studentów, którzy chcieliby rozwijać jego idee. Czy i tu poniósł klęskę?
Cieszył się, że uczniowie poszli w swoim kierunku. Wywodzą się z pracowni Hansena, i nawet jeśli sami tego nie przyznają, to myślą hansenowską Formą Otwartą. Ale prawdą jest, że studenci wybierali kierunki, które dawały pracę, a koledzy z uczelni znaleźli sposób, jak go z niej wyrzucić. W tym sensie poniósł porażkę. Zostawił po sobie szkołę w sztuce, ale nie w architekturze, a przecież był architektem.
A co mówiła jego żona, Zofia?
Była zdziwiona, gdy pytałem o nią, o jej dom rodzinny. W jej postawie odzwierciedlało się ich myślenie, że architekt jest nieważny w architekturze, istotna jest sama idea. Irytowało ją wiele rzeczy, jak to, że na wybudowanym przez Hansenów osiedlu im. Słowackiego w Lublinie postawiono kościół, ale nie wchodziła w spory. Za to świetnie orientowała się, w jakim kierunku zmierza świat, czytała całą prasę, odpytywała mnie z niej, gdy odwiedzałem ją w ich domu w Szuminie. Myślę, że wiedziała, iż swoje zrobiła, nie chciała już walczyć ze światem. Całe życie musiała znosić krytykę urzędników, mieszkańców, decydentów, teraz chciała po prostu odpocząć. Z ich dwojga to Oskar był całym sobą zaangażowany w pracę.
W tytule sugerujesz, że książka jest o Zofii i Oskarze, ale jednak pani Zofia jest w cieniu tej historii.
Bo chciała pozostać w cieniu, często mówiła: „Wymyślaliśmy razem, ale ja nie miałam odwagi o tym mówić głośno”. Nie chciałem tego układu zaburzać. Pani Zofia dbała o szczegóły. Hansen rzucał idee, pomysł i szedł dalej. Bez Zofii nie poradziłby sobie, bez tych detali, wyliczeń, kompromisów skończyłby na manowcach szaleństwa.
W książce szukasz Formy Otwartej na Przyczółku. Czy ją w końcu znalazłeś?
Nie. Forma Otwarta to stwarzanie tła – architektura ma być tłem dla człowieka, to człowiek jest w centrum. Ale jeśli sprowadzić Formę Otwartą do ozdobników, to owszem, znalazłem. Na Przyczółku, kiedy się idzie galerią, to galeria cię opisuje, jej ramy podświetlone przez słońce tworzą kolejne ramki obrazu. To ciekawe wrażenie estetyczne, ale nie rewolucjonizuje człowiekowi życia, a o tę rewolucję Hansenom chodziło. Za to w skali mikro mamy jej idealny przykład, czyli dom Hansenów w Szuminie. Tam czujesz się centralnym elementem przestrzeni – tak to jest skonstruowane. Dom cały czas kręci się wokół ciebie, kadruje cię w taki sposób, że w każdym miejscu czujesz się najważniejszym elementem.
Ale Hansen chciał budować dla milionów, chciał tworzyć projekty społeczne, które pozwolą masom poczuć się indywidualnie, i to mu się nie udało.
Wszystkie wielkie projekty osiedli to efekt splotu ich pomysłów, czasem nierealnych, złych decyzji urzędników, nieudolnych budowlańców, ograniczeń technologicznych. W rezultacie mamy tak nieudany projekt, jak Przyczółek Grochowski w Warszawie i zdecydowanie lepszy, jak osiedle im. Słowackiego w Lublinie. Te ciemne kuchnie czy niebezpieczne galerie, to efekt przymusowego zagęszczenia bloków. Gdy nagle okazuje się, że na tej samej powierzchni trzeba pomieścić dużo więcej osób niż w założeniu, to potem rezultatem są małe, nieforemne metraże. Hansenowie na wiele rzeczy nie mieli wpływu. Myślę, że nikt nie był gotowy na ich propozycje, bo wyprzedzili swój czas. Poza tym, jak powiedziała Zofia Kulik, Oskar Hansen chciał stworzyć system zdecentralizowany w centralnie kierowanym państwie, a to się nie mogło udać.
Hansenowie zakładali, że ludzie będą się umieli w tym odnaleźć, będą chcieli sami sobie zaprojektować okna, mieszkania, ściany, że można wychować obywateli do życia w otwartej architekturze.
A ludzie po prostu chcą przyjść na gotowe, nie chcą sami o niczym decydować. Niezrozumienie potrzeb ludzi wynikało z wiary Hansenów w dobroć, mądrość i naturalną chęć rozwoju. Robotnik miał po pracy malować obrazy, a nie stać w kolejkach albo spać przed telewizorem. Ich wizja, dotycząca potencjalnych mieszkańców osiedli, była szalona, choć jako jedyni pytali ludzi o zdanie, organizowali konsultacje. Jeśli architekt założy, że człowiek jest zły, to w oknach wstawi kraty, na podwórku zainstaluje kamery a osiedle otoczy kolczastym płotem. Z jednej strony ich myślenie było utopijne, z drugiej – dziś wiemy, do czego prowadzi to drugie założenie.
W książce cytujesz Hansena, który mówi, że filozofię lepiej upowszechnia przestrzeń niż książka filozoficzna. Jakie przestrzenie znajdujemy w życiu Hansenów, w jakich się poruszasz jako autor książki?
Punktem wyjścia dla każdego rozdziału książki jest konkretne miejsce. Z jednej strony są to miejsca, z którymi Hansenowie byli biograficznie związani, z drugiej – przestrzenie, które wykreowali. W książce opisuję też miejsca, z którymi związek Hansena był symboliczny. Na przykład odwiedzam Finlandię, w której spędził pierwsze miesiące życia i do której wrócił tylko dwukrotnie i na krótko.
Przestrzenie mentalne?
Mnie wręcz przerażało, że miejsce narodzin człowieka może go zupełnie zdeterminować. Jechałem przez zapadłe wiochy w Norwegii i widziałem projekty, pod którymi Hansen by się podpisał, a przecież nigdy tam nie był. Pytanie, jakie sobie stawiam, brzmi: ile w Skandynawii jest Hansena i ile skandynawskości jest w Hansenie, choć zawitał tam zaledwie kilka razy?
Które z Hansenowskich przestrzeni Cię zachwyciły?
Bez wątpienia Szumin, zwłaszcza takie miejsce nad schodami, gdzie Hansen miał zwyczaj leżeć. To takie miejsce, które wygląda jak legowisko dla psa, który lubi leżeć w miejscu, gdzie ma wszystko pod kontrolą. Podobnie Oskar, wciąż leży tam jego czerwony kocyk. No i Bergen. Studenci architektury mówią tam teksami z książek Hansena, rzucają hasła, jakby istniała tylko Forma Otwarta, a ci, którzy przyjeżdżają na konferencje, przecierają oczy. Tysiąc razy więcej dała mi wizyta w Norwegii niż siedzenie w bibliotekach.
W kilku miejscach zwracasz uwagę na idealną ciszę, jaką odnajdujesz w projektach Hansena. W Szuminie, na Przyczółku Grochowskim, także w nigdy niezrealizowanym projekcie pomnika w Oświęcimiu.
Ja tej ciszy nie szukałem, sama się pojawiała, nie miałem świadomości, że jest tak namacalnie obecna. Mówimy o architekturze, która zaprasza do ciszy, a cisza sprzyja skupieniu. Zgodnie z Linearnym Systemem Ciągłym, człowiek wychodząc z domu z jednej strony miałby szybki dostęp do komunikacji publicznej, z drugiej – czekałby na niego las i sarny. Dla Hansena ważna była ta granica hałasu i ciszy, kultury i natury.
Wreszcie cisza na Pomniku-Drodze, tu cisza jest najważniejsza. Pomnik musiałby robić ogromne wrażenie – stać w miejscu, doświadczać tylko ciszy i patrzeć, jak odchodzi w przeszłość to, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Żałuję, że nie powstał.
Co Ci się najbardziej podoba w idei Hansena?
Wizja świata, w której wszyscy się szanujemy, gdzie nie ma zawiści i dominacji ego. Szalenie brakuje tego we współczesnej architekturze, gdzie mamy coraz więcej wybujałych pomników ego.
Jak bardzo to, czego się dowiedziałeś o Hansenach i ich idei, wpłynęło na Twoją kolejną książkę, poświęconą zaśmiecaniu przestrzeni publicznej?
Bardzo. Hansenowie posługiwali się myśleniem, które dziś już nie funkcjonuje, zgodnie z którym każdy człowiek, bez względu na zdolność kredytową, ma prawo do fragmentu przestrzeni, który ma określone parametry minimalne. To wynika z modernizmu, ale Hansen poszedł dalej, twierdząc, że potrzebna jest zindywidualizowana przestrzeń, żeby się czuć wyjątkowo w tej skali mieszkania czy domu. Hansen uważał, że tak trzeba budować – stwarzać każdemu obywatelowi dobrą przestrzeń. Pracując nad drugą książką, myślałem, że to będzie o tym, że jesteśmy głupi i niedouczeni, że malujemy te bloki na kolorowo, nasze przedmieścia są straszne. Ale po napisaniu historii o Hansenach mam wrażenie, że zostaliśmy sprzedani. Każdy rozdział w tej drugiej książce kończył się w momencie, że ktoś sprzedał fragment przestrzeni. Została spieniężona, a nam pozostaje życie w paskudnej przestrzeni, drogiej i pozbawionej funkcjonalnej infrastruktury.
A przecież ludzie zadłużają się, by zamieszkać na przedmieściu, zamiast za to samo otrzymać dobrą przestrzeń do życia, z dobrym dojazdem do pracy, jak dzieje się w Niemczech czy Skandynawii. Oddaliśmy inicjatywę rynkowi, zostaliśmy sprzedani.
Zatytułowałeś książkę „Zaczyn”, nawiązując tym do słowa-wymówki, jakiej kilka razy użył Hansen, gdy próbowano mu udowodnić niefunkcjonalność jego idei.
Ono idealnie odzwierciedla niejednoznaczną postawę Hansena, który kilka razy wymijająco odpowiadał, że to, o czym mówi, to tylko propozycja, zaczyn. Nie mam poczucia misji, ale wierzę, że nie można opierać się tylko na prawie rynku. Hansen pokazywał, że można myśleć inaczej, widzieć inne rozwiązania.
W książce piszesz o tym, że marzysz, by spotkać Hansena, który Ci wszystko wytłumaczy. Gdyby faktycznie Cię odwiedził, o co byś go zapytał?
Nie wiem, zbyt wiele wywiadów z nim przeczytałem, a przecież pula pytań jest skończona. Pewnie zapytałbym go, na ile Linearny System Ciągły był pomysłem, modelem intelektualnym, a na ile naprawdę chciał go zrealizować. Jedyne, co mnie niepokoi w Hansenowskim „zaczynie”, to fakt, że gdy w 1959 r. napisał o Formie Otwartej w architekturze i sztuce, to nic już nie zmienił, a przecież świat w tym czasie poszedł w zupełnie innym kierunku... I z tym jest kłopot. W jego ocenie tę bezkompromisowość albo doktrynalność, jak kto woli, trzeba wziąć pod uwagę.
Jedno ze zdjęć pokazuje Hansena w kuble na głowie i z mopem w ręku, gdy siedzi na dziwnej konstrukcji udającej konia, niczym nieudolny Don Kichot.
Ci, którzy go znali, mówili mi, że miał ogromne poczucie humoru i duży dystans do siebie. Nie wybrał przebrania Don Kichota przez przypadek. Miał świadomość, że walczy z wiatrakami. 

FILIP SPRINGER (ur. 1982) jest reporterem i fotografikiem. Opublikował książki „Miedzianka. Historia znikania”, „Źle urodzone” oraz „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”, ta ostatnia trafiła niedawno do księgarń.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2013