Żałoba po Kościele

Dziś dla wielu katolików wiara w „jeden, święty, powszechny, apostolski Kościół” wystawiona została na poważną próbę. Jak wierzyć po filmie Sekielskich?

03.06.2019

Czyta się kilka minut

 / JAKUB WŁODEK / REPORTER
/ JAKUB WŁODEK / REPORTER

Grzech i zgorszenie pierwsze: krzywdzenie bezbronnych przez tych, którzy powinni się o nich troszczyć. Grzech i zgorszenie drugie: niedowierzanie ofiarom (obarczanie ich winą itd.). Grzech i zgorszenie trzecie: chronienie sprawców, tuszowanie spraw, rozwadnianie odpowiedzialności. Grzech i zgorszenie czwarte: trzymanie się stanowisk przez przełożonych winnych zaniedbań czy przez współsprawców. Grzech i zgorszenie piąte: tolerowanie grzechu czwartego”. Tak brzmi najkrótszy, ale obejmujący to, co najważniejsze, kościelny rachunek sumienia po szoku spowodowanym dokumentem „Tylko nie mów nikomu”.

Sformułował go na swoim blogu ks. Grzegorz Strzelczyk, teolog ze Śląska, a mnie od razu przypomniało się jego pytanie sformułowane prawie dekadę wcześniej w tekście „Wierzyć »pomimo« Kościoła” opublikowanym w „Więzi” (nr 10/2010): „Jeśli dziś z przerażeniem dostrzegamy na przykład nieadekwatność kościelnych reakcji na przypadki pedofilii duchownych, to czyż nie mamy do czynienia właśnie z efektami struktur grzechu?”.

Postawy obronne

Dzięki filmowi braci Sekielskich zobaczyliśmy, że owo „dziś” nie stało się jeszcze naszą przeszłością, bo „zło – jak pisał ks. Strzelczyk – zabarykadowało się i okopało na poziomie struktur, mechanizmów podejmowania decyzji, tradycji czy zbiorowych przyzwyczajeń”. Dziś dla wielu z nas wiara w „jeden, święty, powszechny, apostolski Kościół” wystawiona została na poważną próbę.

Spontaniczna odpowiedź na dysonans poznawczy związany z tym kryzysem przybiera dwie biegunowo odmienne postawy. Z jednej strony, bardziej czy mniej szczerze zgorszeni, zniesmaczeni czy rozczarowani postawą hierarchów i duchownych wierni odsuwają się na margines wspólnot z zamiarem przeżywania swojej wiary obok widzialnych struktur Kościoła, w którym się wychowywali.

Z drugiej strony mamy tych, którzy przywołując hasło „ataku na Kościół”, swoją misję widzą w obronie za wszelką cenę wizerunku Kościoła, podkreślając heroizm kapłanów i znaczenie katolicyzmu dla historii Polski. Uznają więc a priori wszelką krytykę instytucjonalnego Kościoła za bezpodstawne ataki ludzi, jeśli nie złej woli, to przez takowych zmanipulowanych za sprawą wrogich Kościołowi mediów i środowisk. Jest to jednak „wielkościowy” sposób przeżywania lęku, tak jakby nic się nie wydarzyło, albo niczego nie trzeba by zmieniać, kiedy zadrżały fundamenty.

Dynamika żałoby

W tym binarnym podejściu pierwsi pozostają jedynie nominalnie w Kościele, ponieważ poza instytucją nie dostrzegli bądź nie odkryli wspólnoty. Ci drudzy z kolei samych siebie uważają za jedyny prawdziwy Kościół – nie dostrzegając, że ich religią jest klerykalizm. Boją się, że prawda zagrozi prawdzie, więc starają się podtrzymywać kościelne tabu. Jedni i drudzy nie radzą sobie z żałobą po Kościele, jaki dotąd znali.


Czytaj także: Ks. Jacek Prusak: Sąd idzie


Żałoba ma jednak swoje prawa i jest procesem nie tylko indywidualnym, ale i zbiorowym. Nie dotyczy tylko ofiar księży i ich najbliższych, ale każdego z nas, i nas jako jednej wspólnoty wierzących. Po pierwsze więc, musimy sobie i innym dać prawo do jej przeżywania. Po drugie, musimy sobie dać prawo do bólu z powodu Kościoła. Po trzecie, wykorzystać złość do zmiany struktur zła w nim obecnych. Po czwarte, nie szukać rozwiązania systemowego problemu w nakłanianiu niektórych jednostek do osobistego nawrócenia. Po piąte, nie głosić „taniej łaski” w stosunku do sprawców i tych, którzy ich chronili, myląc ją z ideałem chrześcijańskiego przebaczenia.

Ta „praca żałoby” obejmuje najczęściej cztery etapy: szoku i niedowierzania, poczucia utraty czegoś ważnego, dezorientacji, odnowy („dojścia do siebie”). Ludzie przeżywają je jednak na swój własny sposób, pomimo tego, że „w tym stanie” widzimy między nimi podobieństwa.

Pierwszym zadaniem żałoby jest uznanie straty, drugim – doświadczenie bólu. Procesowi temu towarzyszą: lęk, poczucie winy, paranoja, rozpacz wynikająca nierzadko z traumatycznego doświadczenia siebie „poza” dotychczasowym obiektem idealizacji i przywiązania. Żałoba nie jest algorytmem. W jej przeżywaniu należy dać sobie czas, mówić o stracie, pozwolić na wyrażanie bolesnych emocji, zaakceptować złość, tolerować niepewność, nie czuć się „nienormalnym” czy „gorzej wierzącym” z powodu swoich wątpliwości czy kryzysu wiary, szukać wsparcia u innych. Pamiętając – jak mawiał Václav Havel – iż „nadzieja nie jest przekonaniem, że coś pójdzie dobrze, lecz pewnością, że coś ma sens niezależnie od tego, jak pójdzie”. Jest to więc przekonanie, że wszystko, czym żyjemy, szczęście i smutek, łzy radości i bólu, zwycięstwo i porażka, okaże się mieć jakiś sens.

Żałoba po Kościele wydaje się nieunikniona w obliczu filmu „Tylko nie mów nikomu”, jeśli rzeczywiście ból ofiar dotknął naszej wiary. Jak powiedział jednak ostatnio prowincjał jezuitów o. Jakub Kołacz do przełożonych wspólnot zakonnych: „Musimy pracować nad tym, aby uniknąć paniki w Kościele i histerii w społeczeństwie”. Złość, poczucie bycia okłamywanym i zdradzonym, lęk oraz smutek tworzą bowiem mieszankę wybuchową. Ważne, aby pamiętać, gdzie i jak ją zdetonować, bo w obecnym kryzysie nie chodzi wyłącznie o odpowiedź na pytanie: „Czy wierzę jeszcze w Kościół?”, ale „Czy Go jeszcze kocham?”. Poprzeczka jest zawieszona wysoko.

Klerykalizm a struktury grzechu

Klerykalizm stał się słowem kluczem dla wyjaśnienia problemów pedofilii w Kościele, ponieważ zjawisko to ma dwie powiązane ze sobą strony: wykorzystanie seksualne (sprawca – ofiara) i odpowiedź (reakcja) hierarchii (papieża, biskupów, przełożonych zakonnych) na skargi ofiar. Musi więc być postrzegany systemowo. Należy jednak pamiętać – na co słusznie zwrócił uwagę ks. prof. Henryk Seweryniak w rozmowie z teolożką i dziennikarką Moniką Białkowską („Teologia przy rosole”, Święty Wojciech 2019) – że lekarstwem na klerykalizm jako „perwersję kościelną” nie jest antyklerykalizm, tylko aklerykalizm.

Nie jest to wyłącznie gra językowa wynikająca z tego, że w języku polskim nie mamy odpowiedniego słowa na przetłumaczenie nauczania papieża Franciszka o zawłaszczaniu Kościoła przez duchownych, i wszystkich towarzyszących temu objawach patologii eklezjalnej. Wydaje mi się, że aby właściwie zrozumieć aklerykalizm w obliczu rozczarowania Kościołem „głuchym” na głos ofiar, trzeba zrozumieć struktury grzechu w Kościele, a nie wyłącznie domagać się takich czy innych dymisji. Motywem do tego są słowa Credo, w którym przyjmujemy, wyznając to publicznie, nie Chrystusa z miłości do Kościoła, ale Kościół z miłości do Chrystusa.

Jeśli bowiem poważnie weźmiemy sobie do serca słowa św. Pawła z Listu do Efezjan: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby samemu sobie przedstawić Kościół jako chwalebny, niemający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany” (5, 25-27) – to zrozumiemy, że jesteśmy wzywani do tego, żeby wierzyć „pomimo” czy „na przekór” Kościołowi takich czy innych duchownych lub świeckich, kiedy w naszych oczach ma On więcej zmarszczek niż oznak swojej świętości. Nasze spojrzenie nie sięga bowiem jeszcze „poza zasłonę” (por. Ap 21, 2). Żeby jednak taka postawa nie była postawą obronną, „pobożną” racjonalizacją klerykalizmu i ucieczką przed odpowiedzialnością za obecne w Kościele i czynione przez Kościół zło w stosunku do nieletnich i innych ofiar, musimy pamiętać, że w obliczu zgorszenia wywoływanego przez jego członków, ich indywidualne nawrócenie nie może być wskazywane jako recepta nie tylko pierwsza, ale też jedyna i sama w sobie wystarczająca.

Perwersyjne mechanizmy

Ksiądz Strzelczyk trafnie diagnozuje chorobę podkreślając, iż „ze strukturami grzechu jest taki problem, że nie tylko mogą wywołać zgorszenie, ale też i bardziej bezpośrednio formują do nieprawości. Człowiek funkcjonujący wewnątrz takiej struktury czy w zależności od niej może nawet działać w dobrej wierze, nieświadom tego, że jego sumienie zostało przez nią błędnie ukształtowane. W Kościele może się to zdarzyć tym łatwiej i sięgnąć tym głębiej, że w ramach wspólnoty wiary kredyt zaufania, z jakim wchodzi się w relacje, także do instytucji i jej »funkcjonariuszy«, jest chyba jednak większy niż na przykład w ramach stosunków ekonomicznych czy zależności służbowych”. Widzieliśmy to wielokrotnie w filmie Sekielskich, jak również i to, „że struktura grzechu, będąc rezultatem rozciągniętych w czasie skutków wielu indywidualnych grzechów, jest dość odporna na nawrócenie jednostki. Nawet mimo wielu nawróceń struktura może trwać, bo jest zakorzeniona już nie w pojedynczych zachowaniach, lecz w obyczaju czy wręcz prawie”.


Czytaj także: Ks. Jacek Prusak: Drapieżcy w sutannach


Zmowa milczenia jest właśnie taką strukturą grzechu możliwą wyłącznie w klerykalnym Kościele. Aby się przeciwstawić owemu perwersyjnemu mechanizmowi, należy właściwie rozumieć reformę Kościoła, jak i jej konieczność, bo będzie się ona dokonywać wbrew takiemu obyczajowi, wbrew presji środowiska, wbrew większościowej opinii wzywającej do tego, żeby „dać sobie z Kościołem wreszcie spokój”, „rozstać się z nim z honorem, bo teraz jest odpowiedni czas”, albo „wybrać Boga, a nie Kościół”. Można zgodzić się ze słowami katowickiego teologa, „że to bodaj najbardziej skrajna, chyba egzystencjalnie najtrudniejsza, ale i nierzadka sytuacja, w której trzeba wierzyć »pomimo« Kościoła – wręcz na przekór obowiązującemu trendowi”.

To jest nasze „dzisiaj”, ale to nie koniec. Owo „na przekór” musi bowiem wiązać się z dążeniem do usunięcia struktur grzechu, a więc wdrażania konkretnych zmian w odpowiednich obszarach życia Kościoła. A tu musimy się liczyć z tym, że takie dążenie spotka się z niemałym oporem „klerykalnej materii”. I tu czeka na nas wezwanie do „pozostania w szeregach” uczniów Jezusa, a nie takiego czy innego „guru” w koloratce.

Inny i ten sam Kościół

Za pontyfikatu papieża Franciszka, co z siłą podkreśla jezuicki teolog Victor Codina, „Kościół przestaje być rodzajem pobożnej organizacji pozarządowej: klerykalnej, zdominowanej przez mężczyzn, narcystycznej... i staje się Domem Ludu Bożego, gdzie protagonistami są ludzie świeccy, kobiety i rodziny. (...) Odchodzi od duszpasterstwa zamkniętego z księżmi urzędnikami, pragnącymi robić karierę, i biskupami, których najłatwiej spotkać na lotniskach i którzy kończą jako kolekcjonerzy antyków... do Kościoła z pasterzami o zapachu owiec, którzy kroczą przed, za i pośrodku swego ludu” („Kościół wykluczonych”, WAM 2018). To jest ten Kościół, którego domaga się Chrystus w obliczu skandalu pedofilskiego w swojej owczarni.

Przed utratą Kościoła jako swojego domu nie uchroni nas wymiana Episkopatu. „Inny Kościół” to bowiem nie Kościół naszych wyobrażeń, tylko Jego – Boga. Wobec struktur grzechu w Kościele nie można pozostać obojętnym, ani kosmetycznie „pokropić ich święconą wodą”. Polskie społeczeństwo jest wystarczająco głęboko rozczarowane kościelną instytucją, aby taki kościelny makijaż mógł przetrwać próbę czasu. Musimy jednak pamiętać, że w polskim DNA mamy klerykalizm „wyssany z matczynej piersi”, i błędnie nam się wydaje, że jesteśmy Kościołem soborowym tylko dlatego, że msza jest sprawowana w języku ojczystym, z kapłanem zwróconym do wiernych, i mamy Oazę oraz inne ruchy kościelne.

Czym jest więc wiara „pomimo” Kościoła, który zawiódł i zawodzi? „Sprawa nie jest prosta – pisał w „Prawdziwej i fałszywej reformie w Kościele” ekspert teologiczny II Soboru Watykańskiego dominikanin Yves Congar – gdyż tym, co trzeba zreformować pod tym czy innym względem, jest właśnie konkretny Kościół. Ten Kościół trzeba zaakceptować i zarazem nie akceptować go takim, jakim jest. Jeśli ktoś go nie zaakceptuje, wówczas – o ile w ogóle nie uchyli się tchórzliwie przed podjęciem się czegokolwiek – zacznie tworzyć jakiś inny Kościół, a nie dokona reformy. Jeśli natomiast zaakceptuje go takim, jaki jest, niczego w nim nie zmieni i również go nie zreformuje. Nie trzeba zmieniać Kościoła, natomiast trzeba zmienić coś w Kościele. Nie trzeba tworzyć jakiegoś innego Kościoła, natomiast trzeba w pewnym stopniu tworzyć Kościół inny”.

W ten Kościół trzeba uwierzyć i go pokochać po filmie braci Sekielskich. Musimy jednak dać sobie wszyscy szansę na bycie w stanie żałoby, odszukując w Kościele swoje miejsce na nowo i nie robiąc z niego folwarku duchownych, a winnym nie pozwalać na to, aby bili się w cudze piersi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2019