Zakopiańskie twarze

Kenar, Rząsa, Hasior – osobowości, które dowodzą, że plotki o artystycznej śmierci Zakopanego po II wojnie światowej są głęboko przesadzone.

16.06.2014

Czyta się kilka minut

Antoni Rząsa, „Pieta Ziemi” / Własność Muzeum Tatrzańskiego
Antoni Rząsa, „Pieta Ziemi” / Własność Muzeum Tatrzańskiego

Zestawienie trzech tak różnych artystów to niebezpieczna pokusa. Znak równości nie wchodzi w rachubę – z wielu powodów. Ale łączyło ich wiele: sięganie po lokalne tradycje, zwrócenie się ku sztuce ludowej, obrabianie drewna, wreszcie fakt, że Kenar uczył zarówno Rząsę, jak i Hasiora. Wszystko inne było już idywidualnym rysem. To dlatego mamy do czynienia z indywidualnościami.

Wiekowo różniło ich mniej więcej 10 lat. Najstarszy, Antoni Kenar, urodził się w 1906 r. Antoni Rząsa był o 13 lat młodszy. Władysław Hasior to rocznik 1928. Te daty dobrze pokazują, skąd wzięły się różnice w ich sztuce. Każda była głosem swojego czasu.

Kenar: tradycja z nowoczesnością

Był spiritus movens życia artystycznego w Zakopanem. Przed II wojną światową ukończył krakowską Akademię Sztuk Pięknych, gdzie jego nauczycielem był m.in. Tadeusz Stryjeński, jeden ze współautorów sukcesu pawilonu polskiego na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w 1925 r. Reprezentacja naszego kraju uwiodła wtedy zarówno krytykę, jak i publiczność, pokazując, w jaki sposób łączyć tradycję z nowoczesnością. Ludowe motywy w nieco zgeometryzowanych formach wpisano w modny wówczas trend art deco. Z tej właśnie tradycji czerpał Kenar. Czuł się chyba ideowym spadkobiercą Stryjeńskiego, o czym mógłby świadczyć fakt, że wykonał krzyż na zakopiańskim nagrobku profesora.

Po wojennej tułaczce (był m.in. w obozach pracy w Berhausen i Essen, później przebywał we Francji) Antoni Kenar został kierownikiem działu rzeźby Szkoły Przemysłu Drzewnego, gdzie uczył już przed wojną. To dzięki niemu placówka zyskała status Państwowego Liceum Technik Plastycznych. Był tam dyrektorem do końca swoich dni. Ale nie dlatego mówi się dziś o „szkole Kenara”. Uczył, nie narzucając własnego spojrzenia na sztukę, a przy tym potrafił pokazać, jak tradycję ludową i biegłą znajomość warsztatu wpisać w modne kierunki sztuki współczesnej. Sam lubił rozpisywać swe rzeźby między ludowością a kubizmem czy art deco.

Rząsa: w stronę sacrum

Antoni Rząsa zetknął się z Kenarem przed wojną, gdy rodzinna wieś wysłała go „po nauki”. W 1948 r. został nauczycielem w szkole, którą kiedyś ukończył.

Szybko zyskał miano jednego z najbardziej rozpoznawalnych i oryginalnych rzeźbiarzy polskich. Oryginalnych ideowo – dodajmy od razu. Na różne sposoby oprawiał wątki chrystologiczne, ale trudno byłoby uznać go za głęboko wierzącego katolika: interesował się licznymi kulturami i wyznaniami, blisko było mu do buddyzmu.

W motywach Chrystusa Ukrzyżowanego czy Piety dostrzegał nie tyle boskość zbawienia, ile ludzkie cierpienie. Mimo religijnego sztafażu jego rzeźby w większym stopniu oddawały głos profanum niż sacrum. Męka Pańska była dla Rząsy nie tyle doświadczeniem wiary, ile obrazem tragicznych, wojennych przeżyć. Wpisanie ludzkiego losu w narrację biblijną sprawiało, że prace rzeźbiarza nabrały uniwersalistycznego charakteru. Były jak modlitwa humanisty.

Lubił przy tym wsłuchiwać się w drewno. Chciał być jak najbliżej natury, toteż starał się wykorzystywać naturalne predyspozycje materiału. Pozostawiał niedociągnięcia, rysy, pęknięcia. Nie cyzelował. Surowość formy nadawała jego pracom dramatyzmu.

Hasior: poeta śmieci

Kiedy w 1964 r. Władysławowi Hasiorowi odmówiono wyjazdu na jedną z najważniejszych imprez świata sztuki, Biennale weneckie, być może zmieniono bieg historii sztuki. Bo właśnie wtedy, w 1964 r., Grand Prix otrzymał Amerykanin Robert Rauschenberg. Artysta zza ocenu ujął jury swoim podejściem do przedmiotu gotowego, powtórnym wykorzystaniem odpadków, obiektów pozornie nieprzydatnych. Zachwycił międzynarodowych krytyków.

Podobno Hasior prosił uczniów, by znosili mu rzeczy niepotrzebne. Tak trafiały do niego stare koła od rowerów, nieużywane ramy od obrazów, porozbijane lustra, kawałki porcelany, części niepotrzebnej garderoby. Od Andrzeja Osęki, znanego krytyka sztuki, dostał „szczypce chirurgiczne do chwytania ścięgien”. Zakopiańskie mieszkanie-pracownia Hasiora stało się muzeum odpadków, wysypiskiem kuriozów, kolekcją rzeczy niepotrzebnych. Wielu śmiało się z artysty, że swoje „dzieła sztuki” zbiera w śmietnikach. Był poetą śmieci.

Dla sztuki Hasiora ważne okazało się stypendium we Francji. W 1959 r. w pracowni Ossipa Zadkine’a dopełniał studia po warszawskiej ASP. W Paryżu musiał się też zetknąć z nowymi realistami i sztuką akcji.

To doświadczenie okazało się jednak ważne z innego powodu. Było okazją do spotkania z kulturą Starego Kontynentu. Hasior gruntownie poznał francuski gotyk i włoski renesans. A wszystko dlatego, że w podróż do Paryża udał się na motorze. Jego czerwona jawa stała się najbliższym przyjacielem podróży. Choć miał jeszcze dziennik, w którym notował kolejne etapy wojaży. Zapisał w nim, że w dalszym ciągu nie wie, jak się rzeźbi, ale może to, co przeżył, sprawi, że będzie lepszy i pokorniejszy wobec wysiłku innych. W zakopiańskiej pracowni Hasiora do dziś wiszą mocno sfatygowane, pomalowane na złoto buty. Podobno te same, w których przeszedł całą Europę. Aż doszedł na szczyt świata sztuki.

Lubił powtarzać, że na świecie jest wystawiany w kilkunastu muzeach, a w Polsce jego sztuka trafia do magazynów. To nie do końca prawda, bo w latach 70. był już towarem eksportowym. Artystą lubianym i podziwanym. Tworzył kolaże i asamblaże. Znany jest z realizacji plenerowych oraz pomników (m.in. poświęconych ratownikom górskim, rozstrzelanym partyzantom; był także twórcą monumentów: Żelazne Organy i Słoneczny Rydwan).

Dzieła sztuki tworzył ze zgrzebnych materiałów. Odwoływał się do doświadczeń plemiennych, słowiańskich. Jego rzeźby zyskiwały status totemów. Miały być odbiciem sacrum. Uwzniaślał odpadki codziennego życia.

Pierwsza wystawa indywidualna Hasiora (Teatr Żydowski w Warszawie, 1961 r.) wywołała szok, zdziwienie, niedowierzanie. Okazała się nową jakością w sztuce polskiej.

Kiedy André Malraux otwierał wystawę polskiego malarstwa nowoczesnego w Paryżu w 1969 r., prace Hasiora pojawiły się obok Witkacego, Strzemińskiego i Kantora. Wybitny francuski pisarz i polityk zwrócił uwagę na salę wyglądającą jak kaplica, wyciszoną, ale mocną, w której prace artysty z Zakopanego wydawały się ołtarzami unoszącymi się w powietrzu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Państwowa Galeria Sztuki – Sopot