Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaraz będziemy na terenie lecznicy – tubalny głos księdza Antoniego oznajmia cel podróży. – A tutaj doktor Tarnawski gonił rankami swoich kuracjuszy – śmieje się duchowny, wskazując na brzegi rzeki Huk.
Jesteśmy w Kosowie, dziś 8-tysięcznym miasteczku na ukraińskim Pokuciu, wśród urokliwych Karpat Wschodnich. Trudno uwierzyć, że w międzywojeniu Kosów słynął na całą II Rzeczpospolitą – jako druga, po Zakopanem, wakacyjna stolica inteligencji. Także, jeśli nie głównie, za sprawą zakładu przyrodoleczniczego doktora Apolinarego Tarnawskiego.
Swoją imponującą posturą ksiądz Antoni góruje nad otoczeniem; pogody ducha wielu mogłoby mu pozazdrościć. Jest Polakiem ze Strzelczysk – wsi w obwodzie lwowskim, tuż przy granicy z Polską, niemal w całości zamieszkanej przez Polaków. Wraz z kilkoma innymi miejscowościami wokół Mościsk jest to wyspa polskiej mniejszości na zachodniej Ukrainie. W Kosowie, gdzie ksiądz służy od ponad 16 lat, polskich śladów jest dziś zdecydowanie mniej. Choć można tu znaleźć trochę osób z Kartą Polaka – jak też tych, których przodkowie pracowali dla doktora Tarnawskiego.
Głodówka i ćwiczenia
Właśnie w tym oddalonym o godzinę drogi marszrutką z Kołomyi, a dwie z Iwano-Frankiwska (dawnego Stanisławowa), huculskim miasteczku leży dawne królestwo ekscentrycznego medyka, prekursora przyrodolecznictwa. Albo raczej to, co z niego zostało.
– Aż się serce kraje, kiedy widać, jak te wspaniałe budowle rozpadają się na naszych oczach – mówi ksiądz Antoni. Gdy oglądamy dawną lecznicę, nie kryje rozżalenia z powodu stanu zabytkowego kompleksu nietuzinkowych willi, które kiedyś służyły kuracjuszom przyjeżdżającym w Karpaty podratować zdrowie. Dziś tylko popiersie twórcy lecznicy – sprawiające wrażenie pozłacanego i niezbyt fortunnie ulokowane tuż przed rurą odprowadzającą wodę z obszaru zakładu – przypomina złote czasy placówki i Kosowa.
Głodówka, chodzenie boso, wstawanie o świcie, rąbanie drewna: to metody kojarzące się z nietypowym reżimem lecznicy Tarnawskiego. U schyłku lat 80. XIX stulecia medyk zachwycił się mikroklimatem panującym w Kosowie, co ostatecznie przekonało go do stworzenia tam własnej lecznicy. Placówka, otwarta w 1891 r., jeszcze za czasów monarchii austro-węgierskiej stała się sławna w całej Galicji. Przyciągała kuracjuszy właśnie oryginalnym sposobem leczenia, który Tarnawski wymyślił – i niepospolitą osobą założyciela.
Natalia Tarkowska z Akademii Ignatianum w Krakowie – autorka monografii „Lecznica narodu. Kulturotwórcza rola zakładu przyrodoleczniczego doktora Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie na Pokuciu (1893–1939)” – przekonuje, że zakład stał się być może osobliwym, ale wyrazem głębokiej miłości medyka do ojczyzny, zwłaszcza po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r.
– Tarnawski uważał, że trzeba uleczyć naród. Wyrwać zgnuśniałych intelektualistów z miast i zmusić do wysiłku, w tym do pracy fizycznej. Nie szczędził przy tym cierpkich słów swoim pacjentom. Urzędnik, pleban czy artysta: wszyscy mogli usłyszeć, że „podgardle mają zwisłe, wzrok tępy, a brzuch jak bania” – opowiada Natalia Tarkowska.
Zapolska, Dmowski, Wańkowicz
Do tego miała służyć również specjalna dieta, oparta na kuchni jarskiej, propagowanej w lecznicy. Po codziennym wstawaniu razem z kurami, doprawieni moralizatorskimi pogadankami doktora, kuracjusze byli zaganiani do zabudowań gospodarczych, by wykonywać prace fizyczne. Grządki u Apolinarego przekopywała więc Gabriela Zapolska, czego zresztą szczerze nienawidziła.
W złotych dla lecznicy czasach II RP w Kosowie bywała śmietanka tamtej Polski: do Tarnawskiego przyjeżdżali m.in. Maria Dąbrowska i Melchior Wańkowicz. A także politycy, jak Ignacy Daszyński czy Roman Dmowski.
Obecność tego ostatniego była związana z dużą sympatią, jaką Tarnawski żywił dla Narodowej Demokracji. Przykrą kartą w historii lecznicy był fakt, że Żydom na ogół odmawiano wstępu, a okoliczni Ukraińcy czy Hucułowie najczęściej byli tu co najwyżej pracownikami.
Jak jednak dowodzi Tarkowska, choć doktor sympatyzował z endecją, to jego ambiwalentny stosunek do Żydów był zakorzeniony raczej w osobistych doświadczeniach niż w doktrynie endecji. Próbując jeszcze w czasach Habsburgów rozwijać polski handel i bankowość w Kosowie, Tarnawski został zadenuncjowany przez jednego z miejscowych Żydów, że w lecznicy ukrywa rosyjskich szpiegów. W klimacie poprzedzającym wybuch I wojny światowej było to oskarżenie poważne – i o mało nie skończyło się wydaniem wyroku śmierci przez władze Austro-Węgier na Tarnawskiego. Miało to przypieczętować niechęć medyka do Żydów.
Koniec tamtego świata
Gdy w lecznicy Tarnawskiego międzywojenna socjeta w bólach odkrywała uroki prostego wiejskiego życia, po drugiej stronie okalającego Kosów pasma górskiego powstawała książka o ludziach od wieków zanurzonych w tutejszym świecie.
W malutkiej wiosce Bystrzec u podnóża masywu Czarnohory Stanisław Vincenz w epopei „Na wysokiej połoninie” opiewał huculską kulturę. Huculi, traktowani przez większość przyjezdnych jak nieokrzesani prostacy lub w najlepszym razie folklorystyczna egzotyka, zachwycili pisarza. Vincenz był zauroczony ich obyczajami i legendami (po latach literackim recenzentem jego dzieł miał zostać Wit Tarnawski – syn doktora Apolinarego).
Vincenz ukończył pierwszy tom swej trylogii w 1936 r. Już wkrótce Huculszczyzna, jaką znał, miała przejść do historii. Podobnie jak kosowska lecznica. – To był ostatni skrawek Rzeczypospolitej, jaki widzieli ludzie z polskiego rządu, zanim na zawsze opuścili ojczyznę – ksiądz Antoni zatrzymuje auto na łagodnym wzniesieniu nad Kosowem. W dole, pośród pagórków i dolinek, miękko rozłożyły się ulice miasteczka.
To kilka kilometrów na południe stąd, w Kutach, w 1939 r. polski rząd przekroczył granicę z Rumunią, uchodząc przed niemiecko-sowiecką agresją. Wcześniej prezydent Ignacy Mościcki, naczelny wódz Edward Rydz-Śmigły i premier Felicjan Sławoj Składkowski spędzili kilka godzin w gościnie u Tarnawskiego. Nie wiadomo, o czym rozmawiali.
Uchodząc przed Armią Czerwoną, także Tarnawski opuścił Kosów. Już 88-letni, był w rozpaczy. Kosowa więcej nie zobaczył: po tułaczce dotarł do Jerozolimy, gdzie zmarł w 1943 r.
– Doktor dożył pięknego wieku 92 lat. Dopóki żył w swoim małym królestwie, tryskał energią i w niczym nie przypominał wiekowego staruszka. Dopiero wygnanie złamało jego siły życiowe, szybko podupadł na zdrowiu. Wiedział, że bezpowrotnie stracił dorobek życia, że jego Kosów zniknął na zawsze – ksiądz Antoni smutnieje. Powoli ruszamy w stronę miasteczka i jego współczesnych zabudowań, z których wiele pokrywają paskudne, plastikowe elewacje.
Ocalić od zapomnienia
Dziś Kosów to cień swojej dawnej świetności. Mimo położenia wśród przepięknych Karpat i leczniczych źródeł trudno tu o turystę. W poszukiwaniu lepszego życia wielu mieszkańców zdążyło wyjechać, zwykle do Polski. – Ale naszym celem jest przywrócić Kosów do poziomu, jaki był tu w 1939 r., za czasów II Rzeczypospolitej – mówi mer Jurij Ploskonos.
Gdy zagościła tu sowiecka władza, miasto – choć wciąż uważane za turystyczne – zaczęło być zaniedbywane. Zakład Tarnawskiego przekształcono w sanatorium, w którym leczono dzieci chore na gruźlicę (także dziś mogą tu podreperować zdrowie). Ale imponujące budynki używane przez kuracjuszy Tarnawskiego zaczęły niszczeć w zastraszającym tempie.
Dziś jednak coraz więcej mieszkańców jest świadomych historii swego miasta. – Często przychodzą do nas osoby, które z dumą mówią, że ich dziadek lub ojciec pracował przed wojną u Tarnawskiego – wspomina Roman Peczyżak z kosowskiego magistratu.
Przyczyniła się do tego Natalia Tarkowska. Pracując nad książką, często bywała w Kosowie, robiła wywiady z ludźmi pamiętającymi dawną lecznicę, szukała archiwaliów o życiu ekscentrycznego medyka i jego zakładzie. – Pani Natalia wrosła w nasze środowisko – zgodnie przytakują mer i ksiądz Antoni. Książka Tarkowskiej zajmuje teraz honorowe miejsce w gabinecie władz miasta, które przymierzają się do przetłumaczenia jej na ukraiński.
Zupa Tarnawskiego
Pamięć o tamtej historii wpływa więc na obecną strategię rozwoju Kosowa. Nie wydaje się ona obciążeniem ani dla władz, ani dla zwykłych ludzi. Przeciwnie. – Łatwiej budować swoją markę, opierając się na tradycji i historii, to zawsze przyciągnie turystów – mówi mer Ploskonos.
Tymczasem władze lokalne rywalizują z innymi kurortami Karpat – jak Jaremcze czy Bukowel. Paradoksalnie dziś, gdy na wschodniej Ukrainie trwa regularna wojna, a Krym od ponad trzech lat okupuje Federacja Rosyjska, o turystę powinno być tu łatwiej. Ale i tak trzeba go czymś specjalnym zachęcić.
– Lecznica bez wątpienia może być takim magnesem, jak i wszystko powiązane z historią tego miejsca, choćby kuchnia jarska – uważa Roman Peczyżak. W końcu we Lwowie jest kilka restauracji i kawiarni, które korzystają z tradycji kuchni jarskiej Tarnawskich. I tak w legendarnej knajpie Baczewski wśród potraw popularnych w czasach II Rzeczypospolitej znaleźć można „zupę doktora Tarnawskiego”. – Pora więc i na Kosów – uśmiecha się mer.
Pamiętając o degradacji terenu lecznicy, merostwo najwyraźniej liczy na wsparcie inwestorów, w tym z Polski. – Część budynków jest w opłakanym stanie. W grudniu doszło do przykrego incydentu, musiano rozebrać drewniane elementy zabytkowego budynku łazienek ze względu na bezpieczeństwo przebywających tam dzieci – mówi Natalia Tarkowska. Wszystkie historyczne elementy zabezpieczono i merostwo zapewnia, że po znalezieniu środków na renowację zostaną znów wkomponowane w zabytkowy budynek.
Tyle tylko, że trzeba się spieszyć. Inaczej o doktorze Tarnawskim i jego unikalnej lecznicy można będzie już tylko przeczytać w książkach. ©
TOMASZ GRZYWACZEWSKI jest dziennikarzem i pisarzem, redaktorem naczelnym „Konceptu – magazynu akademickiego”.
Dr TOMASZ LACHOWSKI jest prawnikiem i dziennikarzem, redaktorem naczelnym portalu „Obserwator Międzynarodowy”.