Zadyszka premiera

Próbuje złapać oddech i załatwić to, do czego został wynajęty: złagodzić politykę i dogadać się z Brukselą. Na przeszkodzie stoi Zbigniew Ziobro – przynajmniej tak sądzi Mateusz Morawiecki.

30.03.2018

Czyta się kilka minut

Premier Mateusz Morawiecki z Angelą Merkel podczas jej wizyty wWarszawie, 19 marca 2018 r. / ANDRZEJ IWANCZUK / REPORTER
Premier Mateusz Morawiecki z Angelą Merkel podczas jej wizyty wWarszawie, 19 marca 2018 r. / ANDRZEJ IWANCZUK / REPORTER

Kluczowa była ekspresowa wizyta Angeli Merkel. Kanclerz tuż po zakończeniu wielomiesięcznych negocjacji w sprawie utworzenia swego czwartego rządu najpierw pojechała z wizytą do prezydenta Francji Emmanuela Macrona, a potem szybko zjawiła się w Warszawie. Przywiozła wspólne niemiecko-francuskie przesłanie dla premiera Morawieckiego i całego PiS-u: beztrosko pędzicie na ścianę.

Przedstawiła mu następujący scenariusz. Jeśli PiS nie ustąpi w sporze z Komisją Europejską dotyczącym praworządności, to już w kwietniu szefowie państw członkowskich sięgną po art 7.1 unijnych traktatów i przegłosują uznanie Polski za kraj, w którym jest wyraźne ryzyko zagrożenia demokracji. To słabsza wersja unijnego napiętnowania. Najmocniejsza broń to sankcje z art 7.2, które mogą doprowadzić do zawieszenia głosu w unijnych instytucjach.

O sankcjach jednak od dawna nie ma mowy, bo do ich wprowadzenia trzeba jednomyślności w UE, a Polsce udało się zdobyć poparcie Węgier i Litwy. Merkel wie jednak, że na wielu więcej sojuszników w UE polski rząd nie może liczyć i dlatego zagroziła artykułem 7.1 – wtedy w głosowaniu wystarczą 22 kraje UE. By tę procedurę zablokować, Polska musiałaby mieć po swej stronie sześć krajów – a okazuje się, że nie ma. Wszelkie mityczne Międzymorza, Wyszehrady i Pribałtiki okazały się dla PiS projektami w tej sytuacji niewiele wartymi.

Merkel dołożyła jeszcze jeden argument. Jeśli PiS nie ustąpi, to w maju Komisja Europejska zaproponuje, by w ­nowym ­budżecie UE (którego negocjacje ruszają) wypłaty pomocy były uzależnione od przestrzegania unijnych wartości. – Prezes Kaczyński zrozumiał, że przed wyborami samorządowymi w Polskę pójdzie komunikat, że przez PiS stracimy pieniądze. A przecież większość pomocy unijnej ląduje w regionach – zwraca uwagę nasz rozmówca z PiS, wtajemniczony w negocjacje z Unią.

Plotki i ustępstwa PiS

Bardzo szybko po wyjeździe Merkel pojawiły się plotki, że PiS pospiesznie przygotowuje kompromis, by nie rzec: ustępstwa. Akurat w dniu, gdy Morawiecki odwiedzał Brukselę, plotki stały się ciałem. Obóz władzy zapowiedział wydrukowanie trzech zaległych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego z 2016 r. oraz zmiany w sądownictwie osłabiające wszechwładną w tej chwili pozycję ministra sprawiedliwości wobec prezesów i wiceprezesów sądów.

Ba, pojawiła się plotka, że jeśli Bruksela będzie nadal kręcić nosem, to PiS zdecyduje się wprowadzić do TK trzech sędziów wybranych pod koniec rządów Platformy. Trybunał za prezesury Andrzeja Rzeplińskiego uznał, że zostali wybrani legalnie. A prezydent nie chce odebrać od nich przysięgi, bo podobnie jak PiS twierdzi, że ich wybór był niezgodny z prawem.

Ale możliwa jest każda wolta. Wszak jeszcze niedawno lider PiS-u Jarosław Kaczyński twierdził, że ówczesnej premier Beacie Szydło może grozić sąd za wydrukowanie tych orzeczeń TK, które teraz on sam godzi się wydrukować.

Oczywiście w pierwszym etapie PiS chce dać Brukseli tak niewiele, jak tylko można.

A zatem wydrukuje orzeczenia TK, które już nie mają znaczenia, bo PiS zdążył pozmieniać ustawy, których one dotyczyły. Co zaś do sądów, to pamiętać należy, że przed przywróceniem zasad ochrony prezesów Zbigniew Ziobro zdążył wymienić część z nich – akurat tych, którzy stanowili dla niego sól w oku. Inna rzecz, że wcale nie wymienił większości, a takie wrażenie chcieli wywołać politycy opozycji. Miotła Ziobry dotknęła mniej więcej co czwartego prezesa i wiceprezesa.

Potrzeba sukcesu

Abstrahując od scenariusza Merkel, który daje rządowi miesiąc na wyhamowanie przed ścianą, zmiany w sądach i TK mają jeszcze jedną, wewnętrzną przyczynę. Morawiecki dramatycznie potrzebuje sukcesu.

Pierwsze sto dni, swoisty miodowy miesiąc każdego premiera, spędził na dramatycznej walce z kolejnymi politycznymi przeciwnościami. Najpierw – tuż po jego nominacji – Komisja Europejska wszczęła wspomnianą procedurę z art 7. traktatu. Potem przyszedł potężny sztorm w postaci międzynarodowych reakcji na ustawę o IPN. Stawienie mu czoła kosztowało Morawieckiego dużo siły, zabrało wiele czasu i zmusiło do przyjęcia twardej, narodowej retoryki – odpychając liberalny elektorat, który nowy premier miał wszak do PiS przyciągać.

W finale Morawiecki musiał zdecydowanie zareagować w sprawie sutych premii wypłacanych ministrom. Obciął wszystkie bonusy i pokazowo pozbawił stanowisk część wiceministrów, by zademonstrować, że władza zaczyna oszczędności od siebie.

To była próba ucieczki z pułapki, którą sam na siebie zastawił PiS. Partia obiecywała wyborcom w kampanii finansową skromność, by po objęciu władzy uczynić sobie z nagród stałe, dodatkowe źródło apanaży.

Wszystko to kłopoty, które Morawiecki dostał w spadku po rządzie Szydło. Ale rozgrzeszać go nie ma co, wszak był owego rządu prominentnym wicepremierem. Twardo stał przy Szydło i całym PiS, gdy nabrzmiewał konflikt z Brukselą. Nawet jeśli nie ponosi wprost odpowiedzialności za przyjęcie ustawy o IPN, to w kluczowym momencie awantury dolał oliwy do ognia niefortunnym występem na konferencji w Monachium, gdzie mówił m.in. o „żydowskich sprawcach” Holokaustu.

Co do premii, to sprawa jest jeszcze prostsza: on sam też dostawał pieniądze z puli nagród od pani premier. Ba, był w ścisłej czołówce – z 75 tys. zł ustępował jedynie ówczesnemu szefowi MSWiA Mariuszowi Błaszczakowi (82 tys.), wyprzedając nawet samą Szydło (65 tys.). Wówczas mu to nie wadziło. Co więcej, zanim sprawa wyszła na jaw, już jako szef rządu zaordynował premie swoim nowym ludziom w Kancelarii Premiera. Dziś, nieco wstydliwie, są zwracane.

PR-owcy na ratunek

Sytuacja Morawieckiego stała się tak dramatyczna, że zdecydował się na ruch bez precedensu. Przyjął na nowo do Kancelarii Premiera dwoje speców od wizerunku: Annę Plakwicz i Piotra Matczuka.

Wcześniej przez lata pracowali oni dla PiS, gdy partia była w opozycji. Po wyborach wraz Szydło trafili do Kancelarii Premiera. Odeszli niemal rok temu w atmosferze skandalu – założyli spółkę Solvere, która odpowiadała za kampanię billboardową „Sprawiedliwe sądy”, finansowaną przez Polską Fundację Narodową z pieniędzy spółek Skarbu Państwa. Zajęło się nimi nawet CBA, bo okazało się, że firmę stworzyli jeszcze przed odejściem z Kancelarii Premiera, co jest naruszeniem ustawy antykorupcyjnej.

Choć nawet w PiS ten powrót wzbudził kontrowersje, to Morawiecki jest w sytuacji bez wyjścia: musi wreszcie zostawić za sobą kłopoty i uciec do przodu. Plakwicz i Matczuk mają być tej ucieczki współtwórcami. Okazało się, że uważany niemal za maga autopromocji Morawiecki potrzebuje podstawowej pomocy. I że nie ma wokół nikogo innego poza ludźmi PiS – i to po przejściach.

Bez rozejmu

Sto naznaczonych bolączkami dni Morawieckiego pokazało jeszcze jedno. Nie każdy w PiS cierpi i zamartwia się, gdy premierowi powija się noga. Jedno zwłaszcza nazwisko zwraca uwagę Morawieckiego w sposób szczególny – Zbigniew Ziobro. Panowie nie cierpią się od samego początku współpracy w poprzednim ,rządzie. Obaj niemal 50-latkowie kalkulują, że w niedalekiej przyszłości stoczą bój o rząd dusz na prawicy. Wygra tylko jeden, stąd ogromne emocje i wzajemne pretensje.

Stronnicy obu panów tuż po zaprzysiężeniu nowego rządu kolportowali plotki, że Morawiecki spotkał się z Ziobro, uzgadniając zawieszenie broni i wyznaczając wzajemne strefy wpływów. Okazało się to nieledwie żartem – nawet jeśli topory zostały na początku roku zakopane, to dziś znów obaj panowie z chęcią wzięli je w dłonie. Wszelkie linie demarkacyjne są już nieaktualne.

Co złego, to Ziobro – taki zarzut nagminnie słychać dziś w kręgach PiS życzliwych Morawieckiemu. Wśród tych, którzy w premierze widzą przyszłość Polski i prawicy, narasta przekonanie, że minister sprawiedliwości jest hamulcowym rządu, lub wręcz że sypie piach w tryby pisowskiej machiny pracującej dziś dla Morawieckiego.

Przykładów jest bez liku. A więc, po pierwsze, kto wpakował Morawieckiego na rafę związaną z ustawą o IPN? Ano, Ziobro. Wszak to w jego resorcie opracowano tę kontrowersyjną ustawę. Faktem jest także to, że Ziobro zaproponował prezesowi Kaczyńskiemu jej szybkie przyjęcie na początku roku, choć wcześniej przez półtora roku leżała zapomniana w Sejmie.

Wiwisekcja portfela

I tu z ust ludzi Morawieckiego można usłyszeć pierwszą z licznych teorii spiskowych. Oto Ziobro przewidział, że będzie z tego międzynarodowy skandal, na którym straci premier. Czy to możliwe? Tak naprawdę skandalu nie przewidział nikt, łącznie z MSZ, które zna się na polityce zagranicznej – w tym na czułych punktach Izraela i USA – znacznie lepiej od Ziobry.

Spisków jest jednak więcej. Spora część polityków PiS wierzy w plotkę opisaną w jednym z prawicowych tygodników. Według niej, jeśli nie udałoby się poruszyć Żydów i Amerykanów ustawą o IPN, Ziobro miał mieć mocniejszą amunicję – ustawę reprywatyzacyjną. Otóż resort sprawiedliwości miał rozważać ujawnienie kulisów negocjacji z Izraelem oraz USA dotyczących zwrotu przedwojennych majątków żydowskich obywatelom tych krajów. To oczywiście oznaczałoby ogromne napięcie w kraju i możliwą falę antysemityzmu, podbudowanego obawami części Polaków o utratę majątku.

Ziobrze przypisywane jest nawet inspirowanie publikacji dotyczących majątku premiera, a konkretnie przeniesienia wartych miliony nieruchomości na żonę, by nie kłuły w oczy miłującego ascezę elektoratu PiS-u. Szkopuł w tym, że pretekst dał sam premier. Jeśli po opłacanych milionami latach w dużym zagranicznym banku stanął na czele antysystemowej krucjaty przeciw beneficjentom III RP i zagranicznym inwestorom, to sprawdzenie jego wiarygodności było elementarnym zadaniem dziennikarzy. Do tego długo lawirował w kwestiach finansowych, nie chcąc jako wicepremier ujawnić swego oświadczenia majątkowego. Sam się zatem prosił o wiwisekcję portfela.

Czy te plotki i posądzenia są prawdą czy nie – to w istocie nie jest najważniejsze. Bo najważniejsze jest to, że w taką grę Ziobry wierzy wielu ludzi w PiS-ie, w tym stronnicy Morawieckiego. Dlatego nieprzypadkowo premier przygotowuje się do ostrej rozgrywki ze swym ministrem.

Na razie zbiera siły, by odbić z rąk ludzi Ziobry najpotężniejszy państwowy kombinat finansowy PZU-PEKAO SA. O kontrolę nad tymi instytucjami obaj panowie bili się ostro już za czasów Szydło. Morawiecki usunął wówczas z PZU ziobrowego stronnika Michała Krupińskiego, który jako prezes dał pracę m.in. żonie ministra i jego bratu. Ziobro się nie poddał. Dzięki wsparciu Szydło zachował kontrolę nad PZU, zaś Krupińskiemu zapewnił posadę prezesa PEKAO SA. Morawiecki pamięta to upokorzenie. Dziś jako premier – i były bankier – nie może na dłuższą metę pozwolić, by kluczowy holding finansowy w kraju kontrolował jego najpoważniejszy konkurent. Dlatego plotki o planowanym zamachu na ziobrystów w PZU są coraz intensywniejsze.

Ziobro za, a nawet przeciw

Morawiecki próbuje osłabić pozycję Ziobry także na jego własnym podwórku. Zaproponowany Brukseli kompromis w sprawie sądów oznacza w istocie znaczące osłabienie resortu.

Chodzi nie tylko o to, że bez opinii kolegium sądu oraz Krajowej Rady Sądownictwa minister sprawiedliwości nie będzie mógł odwołać prezesa lub wiceprezesa sądu. Dodatkowo Ziobrze zabrano prawo do decydowania, którzy sędziowie po osiągnięciu wieku emerytalnego będą nadal sądzić – ma to robić prezydent.

Ministerstwo Sprawiedliwości drące z Brukselą koty od dobrych dwóch lat zostało pominięte podczas przygotowywania gruntu pod to porozumienie. Dość powiedzieć, że jeden z najbliższych współpracowników Ziobry o nowelizacji ustaw sądowych dowiedział się ode mnie. A inny parę godzin przed ogłoszeniem projektu dotyczącego TK przekonywał mnie, że nie ma prawnej możliwości wydrukowania zaległych orzeczeń, by później ze zdumieniem przyznać, że nie wiedział, iż PiS wniesie w tej sprawie nową ustawę.

Ziobro został także zmuszony do połknięcia własnego języka w sprawie ustawy o IPN, która wprowadza kary za obarczanie Polaków współodpowiedzialnością za niemieckie zbrodnie w czasach II wojny światowej. Jako prokurator generalny zobligowany był do przygotowania swej opinii na temat tej ustawy przed rozprawą w Trybunale Konstytucyjnym, gdzie skierował ją prezydent. W swej opinii Ziobro uznał, że część kluczowych zapisów ustawy jest „dysfunkcjonalna” i może „podważać autorytet Państwa Polskiego”. Chodzi o karanie za złamanie tej ustawy za granicą, niezależnie od tego, jakie przepisy karne obowiązują w kraju popełnienia czynu.

Ziobro próbuje wybrnąć z tej politycznej schizofrenii. Wszak gdy ustawa była przyjmowana przez parlament, sam za nią zagłosował. Tłumaczy więc, że tak naprawdę jego idealną ustawę popsuł Kukiz, wprowadzając do niej zapisy dotyczące karania za negowanie zbrodni ukraińskich nacjonalistów – właśnie to ma być trudne do ścigania za granicą.

Bez względu na to, jak Ziobro uzasadnia swą woltę, to politycy PiS nie pozostawiają złudzeń: został do tego zmuszony, bo Morawiecki szuka możliwości wyjścia z klinczu w relacjach z USA i Izraelem.

Prezes lubi, jak się biją

Mimo natarcia ze strony Morawieckiego na razie Ziobro śpi spokojnie. Jego współpracownicy mówią, że dostał gwarancje bezpieczeństwa z samej góry, czyli od Jarosława Kaczyńskiego. Potwierdzają to nawet sojusznicy Morawieckiego w rządzie. Choć premier pielgrzymuje ze skargami na Ziobrę do prezesa, to na razie nic nie wskórał. Kaczyński w swym starym, bardzo przewidywalnym stylu chce mieć w partii i rządzie dwie wrogie frakcje i dwóch ambitnych konkurentów. Powód jest jak zwykle ten sam: w takiej sytuacji może dzielić i rządzić, wykorzystując antagonizmy i animozje. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2018