Zacznijmy od siebie

Siostra Małgorzata Chmielewska: Nie może być tak, że z przestrzeni publicznej muszą zniknąć ci, którzy nam odbierają „komfort”. To bardzo płynne i subiektywne określenie.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Paweł Sadaj
/ Fot. Paweł Sadaj

PIOTR ŻYŁKA: Jak teraz, podczas mrozów, wygląda pomoc u Was w schroniskach?

S. MAŁGORZATA CHMIELEWSKA: Przyjmujemy każdego, kto się pojawi pod drzwiami. A jeśli my nie jesteśmy mu w stanie pomóc, to szukamy innego rozwiązania. Jeśli to jest człowiek chory, kontaktujemy się z lekarzami i zapewniamy mu pomoc medyczną. Jednak przede wszystkim chodzi o dach nad głową, o to, żeby ci ludzie nie pozamarzali.

Kim oni są?

To są ludzie, którzy gdzieś wegetowali, i kiedy zrobiło się naprawdę zimno, sami przyszli z prośbą o pomoc. Albo tacy, których przywozi straż miejska czy zgłaszają przypadkowi przechodnie, mieszkańcy bloków, gdzie na klatkach schodowych koczują bezdomni. W Warszawie wymieniamy się też informacjami z Misją Kamiliańską, która jeździ po dworcach. Jeśli Ada Porowska z Misji ma chorego, to go przesyła do nas. Właśnie wczoraj przesłała kogoś do naszego schroniska dla chorych. Przyjmujemy tylu, ilu jest to tylko fizycznie możliwe.

A jeśli już zupełnie nie macie miejsca, nie ma gdzie wcisnąć kolejnego materaca, to co robicie?

No to pod łóżkiem się ich upycha. Jasne, były takie sytuacje, że na materac nie było już miejsca, ale wtedy to na kanapie albo na krześle chociaż niech się przekima.

A jak może pomóc zwykły Kowalski? Idzie sobie np. po Plantach wieczorem i widzi osobę leżącą na ławce. Jest tak naprawdę zimno. Co w takiej sytuacji robić?

Przede wszystkim wezwać straż miejską. Oni mają obowiązek, i przynajmniej w Warszawie wywiązują się z niego na medal, pomóc takiemu człowiekowi i wezwać odpowiednie służby. Jeśli jest podejrzenie, że to może być człowiek chory, a prawie sto procent ludzi, którzy do nas trafiają, jest chorych, to powinna ich straż zawieźć na izbę przyjęć i sprawdzić, czy nie wymagają hospitalizacji. Mieliśmy taki przypadek teraz, że doczołgał się do nas pan, który sam był na SORze, bo potwornie bolały go nogi, ale powiedziano mu, że nic mu nie jest. Więc trafił do nas. Następnego dnia oczywiście biegiem do szpitala i już ma niestety odcięte nogi.
Z człowiekiem spotkanym na ulicy trzeba po prostu porozmawiać i dowiedzieć się, czego potrzebuje. Bywa też, że bezdomny jest chory psychicznie i mówi, że on nie chce pomocy...

No właśnie, są ludzie, którzy mówią: „ja od ciebie niczego nie chcę, daj mi spokój”.

I tu jest też problem. Taki człowiek zagraża sam sobie. Jeśli faktycznie jest chory psychicznie, to należy go przymusowo umieścić w szpitalu psychiatrycznym. Niestety czasem jest to bardzo trudne. Szpitale nie chcą przyjmować bezdomnych, bo to jest kłopot. Czasami trzeba sobie powiedzieć „nie zrobimy nic więcej” – bywa i tak. Nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich. Ale trzeba zachęcać, próbować do końca.

Czy w czasie największych mrozów organizacje pomagające bezdomnym mogą liczyć na wsparcie państwa, urzędów?

No, chyba żartujesz. Właśnie się zaczęły kontrole przeciwpożarowe. W tym najgorszym momencie.

Teraz, gdy Wy przyjmujecie ludzi, żeby nie pozamarzali, zaczęły się kontrole?

Tak, tak. Nie ma pomocy, nikogo to nie interesuje. Nie ma żadnego pomysłu, bo np. w Warszawie schroniska pękają w szwach, a te, które deklarują wolne miejsca, przyjmują do 16.00, jak schronisko Caritasu.

Zainteresowanie ze strony urzędów jest takie: dostaję maile, gdzie mi piszą, że mam podawać liczbę wolnych miejsc co tydzień. Nawet na wsi, gdzie nie dostajemy złotówki od państwa. Żądamy, za to nic nie dajemy.

Czyli albo kontrola, albo pozorowane ruchy.

Otóż to, pozorowane ruchy. Natomiast nie ma żadnego pomysłu w większych miastach, oprócz Łodzi, gdzie słyszałam, że darmowy autobus nocami jeździ, rozdaje się tam zupę i podwozi ludzi do różnych ośrodków. I mogą się ogrzać w tym autobusie. To jest doskonały pomysł. Natomiast Warszawa nie ma żadnych awaryjnych rozwiązań w takich sytuacjach. I powiedziałabym nawet, że mało ich to obchodzi.

O co powinniśmy prosić władze miejskie? Na co naciskać?

Byłam świadkiem walki dziennikarki Polskiego Radia, która usiłowała się dowiedzieć, dlaczego wyrzuca się bezdomnych z dworców na mróz. Nie wiem, co ta pani ostatecznie osiągnęła. Przez dwie godziny rozmowy nie osiągnęła nic oprócz pustych frazesów. Chyba zapomnieliśmy o tym, że poza przepisami jest jeszcze coś takiego, jak zwyczajne człowieczeństwo, które nie pozwala wyrzucać na mróz człowieka ze świadomością, że może po prostu umrzeć.

Czyli dobrze by było, żeby takie przestrzenie publiczne jak dworzec, galerie handlowe były dla nich otwarte, żeby nie wyrzucano z nich bezdomnych, chociażby w te największe mrozy?

Dokładnie tak. No, oczywiście pod warunkiem, że ta osoba nie zakłóca porządku. Tych ludzi się wyrzuca i tłumaczy się, że trzeba dbać o „komfort klientów”. Co znaczy komfort? To znaczy, że mają wszyscy pachnieć perfumami francuskimi? To nie jest wytłumaczenie. Nie może być tak, że z przestrzeni publicznej muszą zniknąć wszyscy ci, którzy nam odbierają komfort. To bardzo płynne i subiektywne określenie.

Te przestrzenie, w których ci ludzie mogą się ogrzać, powinny być, powiedzmy, życzliwe. To są przestrzenie publiczne. Wielkie galerie też są przestrzeniami publicznymi. Tam się idzie nie tylko po to, żeby coś kupić, ale też, żeby się spotkać, pogadać, pochodzić, pooglądać. Człowiek bezdomny, gorzej ubrany też ma do tego prawo.

Jeżeli mówimy o przestrzeni publicznej, może księża też powinni otworzyć przedsionki kościołów, żeby bezdomni mogli się ogrzać? Mówię o przedsionkach, bo kościoła całego to by się pewnie bali otworzyć.

Jeżeli się boi, że coś tam zginie, to może wikary jeden czy drugi mógłby popełnić nocne dyżury? Albo nawet nie sam wikary, tylko razem z wiernymi? Pallotyni w Częstochowie dali dobry przykład.

Tak. Jeżdżą i szukają bezdomnych. I udostępnili swoją przestrzeń. Można przyjść, ogrzać się, coś zjeść, spać. 24 godziny na dobę.

Można? Można. No więc zanim zaczniemy wymagać od galerii handlowych i dworców, zacznijmy wymagać od siebie.

Ale to jest niewygodne.

Dokładnie tak, bo trzeba by się zorganizować. Ale ja nie wierzę, że na terenie parafii nie znalazłoby się powiedzmy czternaście osób, z których każda wzięłaby dyżur od godziny 7.00 do 2.00 w nocy i od 2.00 do 7.00 rano. A jeszcze jakieś dwie osoby nagotowałyby herbaty, zrobiły kanapki i wypuściły tych ludzi rano. Nie jest to naprawdę takie trudne, a jakie budujące.

Jakiej pomocy potrzebują z kolei schroniska? Czego potrzebujecie najbardziej?

To zależy od organizacji. Zawsze są potrzebne pieniądze, ale u nas w tej chwili, po okresie świątecznym, mamy co jeść, mamy ciepło. Na pewno potrzebne są koce. Idą jak świeże bułeczki. Ludzie, których kładziemy na dostawkach, potrzebują koców. Wiem, że Misja Kamiliańska w Warszawie prosiła ostatnio o ciepłe kurtki, rękawiczki, skarpetki. Najlepiej skontaktować się ze schroniskiem, które jest najbliżej naszego miejsca zamieszkania, i się po prostu zapytać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017