Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Praktyka była powszechna, choć Mozart akurat w różnych momentach zanotował szereg kadencji, jakie sam grał: robił to np. na użytek swej siostry, ale w efekcie zwolnił z wysiłku pianistów, wydawałoby się, po wsze czasy. Jednak, jak się okazuje, nie wszystkich: Robert Levin, gdy słuchałem go na jednym z nowojorskich występów, grając na fortepianie historycznym, pozwolił sobie pójść za pierwotnym planem kompozytora, w odpowiednim momencie proponując własną improwizację. Nie bardzo chciałem dać wiarę temu, co słyszałem, ale kilku muzyków z orkiestry upewniło mnie, że w tym samym utworze dzień wcześniej grał całkiem inną kadencję.
Kadencja do Koncertu Mozarta była dopiero początkiem prezentacji niezwykle rzadkiego talentu, jakim jest sztuka improwizacji. W dalszym ciągu występu Levin zaprosił publiczność do podania mu krótkich fragmentów pochodzących z którejkolwiek kompozycji Mozarta, na podstawie których skomponuje na poczekaniu fantazję w stylu mozartowskim. Spośród licznych tematów wybrał kilka, bezceremonialnie, choć z humorem, odrzucając inne, ułożył sobie skrawki papieru na pulpicie, przegrał je raz jeszcze, aby publiczność zaznajomiła się z materiałem, i w chwilę później usłyszeliśmy 10-minutową wirtuozowską kompozycję w stylu i charakterze nie aż tak wiele odbiegającą od muzyki, którą bez wysiłku moglibyśmy utożsamiać z improwizacjami, z jakich słynny był Wolfgang Amadeusz. ©