Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tekst ks. Stanisława Musiała ukazał się w "TP" nr 32/98. Na oświęcimskim żwirowisku - położonym poza terenem obozu Auschwitz, miejscu, gdzie podczas wojny Niemcy rozstrzelali ponad stu polskich więźniów politycznych - trwała wówczas zainicjowana przez Kazimierza Świtonia akcja stawiania kolejnych krzyży (od 1988 r. stał tam tzw. krzyż papieski, będący elementem ołtarza, przy którym modlił się Jan Paweł II podczas odwiedzin obozu Auschwitz w 1979 r.). "Zespół pana Świtonia powstał nie z fantazji, ale z powodu ciągłego i wzrastającego molestowania przez stronę żydowską o jak najszybsze usunięcie krzyża" - mówił wówczas Prymas Polski, kard. Józef Glemp, nazywając ks. Musiała "zwolennikiem opcji żydowskiej". Po kilku dniach złagodził wprawdzie stanowisko i zaapelował do biskupów, aby starali się powstrzymać wzrost tej "niekościelnej akcji", ale prowincjał zakonu jezuitów zdążył już nałożyć na publicystę "TP" zakaz publicznego formułowania opinii w tej i podobnych sprawach. Pod koniec maja 1999 r. wszystkie krzyże, z wyjątkiem papieskiego, zostały przeniesione do klasztoru franciszkanów w podoświęcimskich Harmężach.
Przed kilkoma dniami na żwirowisku, nieopodal byłego obozu w Auschwitz, stanął drugi krzyż, tym razem trzymetrowej wysokości. Stanął on obok pierwszego krzyża - siedmiometrowego - postawionego 10 lat temu przez "nieznanych" sprawców, pod osłoną nocy. Ów drugi krzyż postawili przy świetle dziennym "sprawcy" znani, którzy sami nagłośnili swój wyczyn w środkach przekazu. Wedle zapowiedzi niektórych osób już wkrótce żwirowisko ma się zapełnić lasem krzyży. W ten sposób zamieni się ono ponoć w "dolinę krzyży".
Niegodna zabawa w krzyże w Auschwitz trwa. Nie chodzi tutaj, oczywiście, ani o Pana Boga, ani o uczczenie pamięci ofiar pomordowanych w Auschwitz. Przez blisko 45 lat po wojnie miejscem tym nie interesowali się bowiem żadni katolicy i żadni patrioci. Porastała je wysoka trawa.
Kto powinien tę zabawę przerwać? Jest w tym kraju Instancja, która z racji swego powołania powinna położyć kres owej szermierce na krzyże w Auschwitz. Wszystko jednak wskazuje na to, że owa Instancja włożyła głowę w piasek i - co gorsza - chce, żeby opinia publiczna w kraju i na świecie uznała ten gest milczenia za przejaw cnoty roztropności i obywatelskiej rozwagi.
Był czas, kiedy Kościół w Polsce umiał bronić religii. Potrafił reagować szybko, precyzyjnie i stanowczo na zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne, na jakie narażona była wówczas wiara. Zwłaszcza w przypadku profanacji symboli religijnych i prób wykorzystywania religii do celów politycznych. Teraz, w zmienionej rzeczywistości politycznej i społecznej, Kościół jakby nie potrafił bronić religii. Wydaje się być głuchy i ślepy na zagrożenia dla wiary płynące ze strony sił ultraprawicowych. A tymczasem mniej szkód przynosi religii bezpośrednia walka z wiarą aniżeli instrumentalizacja religii dla celów pozareligijnych czy wręcz sprzecznych z religią (mam na myśli np. nienawiść pośród grup narodowościowych bądź religijnych). Tamta forma walki z religią mobilizowała wiernych, ta druga rozmywa religijność i ją laicyzuje.
Najwyższy czas, żeby Kościół w Polsce przebudził się i zabrał głos w sprawie nadużywania symboli religijnych do pozareligijnych celów. To nieprawda, że jest on tutaj skazany na bezsilność. Kościół ma w swym ręku instrument, którego może mu pozazdrościć każda władza świecka. Instrumentem tym nie są siły porządkowe, którymi Kościół nie dysponuje, ani trybunały sądowe, ani parlament czy sejmiki. Instrumentem tym jest słowo, jasne stwierdzenie, kiedy symbol powszechnie uchodzący za religijny jest rzeczywiście symbolem religijnym, tzn. pełniącym funkcję religijną, a kiedy ów symbol nie pełni takiej funkcji, bo jest "sprofanowany", czyli wciągnięty w służbę celów pozareligijnych. Takie orzeczenie pozbawia symbol - uznawany za religijny - jego sakralności lub ową sakralność potwierdza.
Kościół wcale nie musi być - jak twierdzą niektórzy - właścicielem terenu, na którym znajdują się "sporne" symbole religijne. W tym przypadku usunięcie symboli, które nie spełniają warunków "religijności", nie jest sprawą Kościoła, lecz sprawą władzy świeckiej.
Oświadczenie Kościoła w Polsce w tej kwestii byłoby ogromnie ważne. Z dwóch powodów. Po pierwsze, trzeba, żeby Kościół klarownie reafirmował niezbywalne prawa, jakie tylko on posiada w tej materii. Wydaje się bowiem, że ostatnimi laty Kościół nie afirmuje tego prawa, wręcz jakby je scedował na grupy mieniące się patriotycznymi czy katolickimi. Nie może być tak, że każdy na własną rękę stawia w miejscach publicznych chrześcijańskie symbole religijne i żąda, żeby społeczność wiernych czy wręcz Kościół broniły tych znaków jako świętości chrześcijańskich. Nie może być tak, ponieważ nasila się walka polityczna przy użyciu symboli religijnych, a - z drugiej strony - coraz częściej jesteśmy świadkami wykorzystywania owych symboli przez reklamę.
Po drugie, oświadczenie Kościoła, że tylko on może wyrokować, czy dany symbol religijny pełni rzeczywiście funkcję religijną, byłoby ważne szczególnie wtedy, gdy zajdzie potrzeba, by owe symbole - uznane za "niepełniące funkcji religijnej czy wręcz z nią sprzeczne" - usuwać lub też przemieszczać (może się bowiem zdarzyć, że ów symbol postawiony w innym miejscu będzie posiadał znaczenie religijne).
To oświadczenie byłoby ważne m.in. po to, żeby osoby, wykonujące takie czynności, nie przeżywały niepotrzebnych konfliktów sumienia, iż czynią coś przeciw religii czy Bogu.
Na marginesie warto zaznaczyć, że dziwi osamotnienie miejscowego biskupa w sprawie decyzji dotyczącej krzyży w Oświęcimiu. Ojciec Święty ciągle podkreśla, że biskupi odpowiedzialni są nie tylko za swoje diecezje, lecz także za cały Kościół. Nie widać tej kolegialności biskupiej w Polsce w tej konkretnej sprawie. Wręcz przeciwnie. Nie tylko, że nie pomaga się biskupowi bielsko-żywieckiemu, ale wręcz wkłada się przysłowiowy "kij w szprychy" w jego wysiłek rozwiązania tego problemu. Bo jak inaczej nazwać hojne i ogólnikowe apele ostatnio wygłaszane przez niektórych pasterzy Kościoła w Polsce: "Brońcie krzyża!"? Czy ci pasterze nie zdają sobie sprawy, że te apele są obosieczne? Przecież można dzisiaj tak "bronić" krzyża, że się go w rzeczy samej profanuje. Tak naprawdę nie ci są przeciw Krzyżowi Chrystusowemu, którzy domagają się przeniesienia czy usunięcia krzyży ze żwirowiska nieopodal obozu w Auschwitz, lecz ci, którzy te krzyże tam postawili, i ci, którzy opowiadają się za ich tam pozostawieniem. Krzyż Chrystusa - to nie zaciśnięta pięść. A tym są krzyże na żwirowisku w Auschwitz. Z woli ich budowniczych i sprzymierzeńców. Zaciśniętymi pięściami przeciw.