Zachód wyobrażony

Dziś nie ma szans na rozszerzenie Unii Europejskiej na Wschód. Nie oznacza to, że nie należy nad tym pracować – by być gotowym, gdy powieją lepsze wiatry.

25.10.2015

Czyta się kilka minut

Historia lubi płatać figle, więc być może nie mają racji ci, którzy uważają, że Ukraina nigdy nie znajdzie się w UE. Teatr Wielki we Lwowie. / Fot. Tomasz Wierzejski / FOTONOVA
Historia lubi płatać figle, więc być może nie mają racji ci, którzy uważają, że Ukraina nigdy nie znajdzie się w UE. Teatr Wielki we Lwowie. / Fot. Tomasz Wierzejski / FOTONOVA

Historia płata figle. To, co wydaje się pewne i stabilne, za kilka lat może być już tylko wspomnieniem. Któż w roku, dajmy na to 1987, przewidział, że kilka lat później rozpadnie się Związek Radziecki, a Polska otrzyma perspektywę członkostwa we wspólnocie europejskiej?

Dlatego, gdy dziś słyszymy, że kraje Europy Wschodniej nie mają szans na członkostwo w Unii Europejskiej, nie załamujmy rąk. Tak, dziś nie ma perspektyw na rozszerzenie Unii – ale przecież mogą one pojawić się nagle, albo mogą też być wynikiem żmudnej pracy. Dziesięć lat to naprawdę niedużo w dziejach Europy i w tym czasie wiele może się zmienić. Może zmienić się sytuacja we Wschodniej Europie, sama Unia Europejska może także ulec przemianom. Integracja ze Wspólnotą może więc polegać nie tylko na pełnym członkostwie, ale na przykład na realizacji konkretnych polityk.

Żadnych marzeń, panowie 

Polityka i dzisiejsza sytuacja Europy Wschodniej niekoniecznie muszą być trwałą przeszkodą dla jej integracji z resztą Europy. Większą przeszkodą wydaje się świadomość mieszkańców Zachodniej Europy, w której nie ma miejsca dla wschodnich sąsiadów. Na wyobrażonej mapie zachodnich Europejczyków z trudem mieściła się kiedyś Polska – co dopiero Ukraina. Dziś, co jest ubocznym skutkiem trwającej od kilkunastu miesięcy wojny na wschodzie Ukrainy, kraj nad Dnieprem bardziej funkcjonuje w świadomości Europejczyków, ale wciąż nie jako pełnoprawny uczestnik europejskiej historii.

Dlatego najważniejszym zadaniem zwolenników rozszerzenia Unii Europejskiej na Wschód jest praca nad opinią publiczną w Europie – tak by przeciętny mieszkaniec zamożniejszej części kontynentu nie musiał długo zastanawiać się, gdy się go zapyta, gdzie leży Ukraina. Ta powszechna świadomość musi przecież w końcu przełożyć się na postawy polityków, którzy dziś mówią: „żadnych marzeń, panowie”.

Pracę nad wpisaniem dziejów Europy Wschodniej w dzieje Europy powinniśmy inicjować my – Polacy, którzy od wieków żyliśmy między Europą Wschodnią a Europą Zachodnią. Ostatecznie uniknęliśmy losu Europy Wschodniej, wyrwaliśmy się do przodu, ale któż jak nie my może przetłumaczyć mieszkańcom Francji czy Niemiec, że bez Europy Wschodniej nie byłoby Europy w ogóle.

Zanim nas podzielono

Przez wieki Europa stanowiła jedność w większym stopniu, niż to dzisiaj się wydaje. Wschodnia Europa znalazła się w obrębie kultury chrześcijańskiej jeszcze w X wieku, zanim doszło w 1054 r. do podziału chrześcijaństwa na zachodnie i wschodnie – zresztą nawet długo po tej dacie granica wcale nie była nieprzekraczalna. Wówczas to, na przełomie tysiącleci, to przyszłość chrześcijaństwa wschodniego mogła wydawać się jaśniejsza – Konstantynopol emanował kulturą na cały kontynent. Władca Rusi, Włodzimierz, decydując się na przyjęcie chrztu z Bizancjum, wybierał kulturę bardziej wyrafinowaną, niż uczynił to Mieszko I. Dziś patrzymy na tamte wybory z perspektywy upadku Konstantynopola w XV wieku i przekształcenia się prawosławia w siłę konserwatywną. Ale ocenianie wyborów z perspektywy o setki lat późniejszej jest ahistoryczne.

Jeszcze w XI wieku z Londynu do Kijowa nie było tak daleko. Stefan Bratkowski pisał w jednej ze swoich prac o ludziach ówczesnej Europy: „ich Europa nie jest zbyt duża. Bizantyjscy Rusowie walczą we Włoszech, islandzcy Normanowie nad Bohem, Sasi biorą udział w rabowaniu Kijowa. To świat bardzo otwarty, przynajmniej dla rozbójników. Ale dla kupców także”.

Dopiero wydarzenia późnego średniowiecza oderwały Europę Wschodnią od reszty kontynentu: upadek Kijowa w 1241 r., upadek Konstantynopola w 1453 r., a w późniejszych wiekach pochód Moskwy na Zachód (upadek demokratycznej republiki Nowogrodu) i wielkie odkrycia geograficzne, które skierowały wzrok zachodnich Europejczyków na bogactwa innych kontynentów. Z czasem o podporządkowanym Moskwie kawałku Europy na Zachodzie zapomniano, wyparto go z Europy wyobrażonej. Zachód ogarnęła amnezja.

Dziś warto przypominać o dawnej wspólnocie, o tym, że Europa poczęła się nie tylko w zamczyskach frankowskich książąt i klasztorach spadkobierców św. Benedykta, ale że swój początek miała także nad Dnieprem.

Wielka ofiara

Narody Europy Wschodniej: Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, ale też Żydzi – ponieśli wielką ofiarę na rzecz Europy. To te narody na frontach II wojny światowej poświęciły miliony swoich synów, by urwać łeb faszystowskiej hydrze, która narodziła się przecież w jednym z zachodnioeuropejskich państw. Nie jest teraz ważne, co i jak kalkulował Józef Stalin, chodzi o to, że bez milionowych ofiar na froncie wschodnim faszystowskie Niemcy panowałyby nad Europą dłużej – jak długo, o to spierają się historycy. Innymi słowy: Mińsk i Kijów musiały ponieść ofiarę, by przetrwać mogły Londyn i Paryż.

Jednakże ta ofiara została zapomniana przez Zachód, który w wyniku wspomnianej amnezji nie uważał, by pod Stalingradem ginęli bracia Europejczycy. W ich mniemaniu toczyły się walki gdzieś tam, na wschodzie, niemalże w Azji.
Ofiara narodów Europy Wschodniej została także zdyskredytowana przez imperialną politykę Stalina, który nie ograniczył się do wyzwolenia Europy Środkowej, ale postanowił ją sobie podporządkować.

Ta ofiara rzadko bywa przypominana (a jeśli już, to znów bywa dyskredytowana przez Putina, który powołując się na nią, chce uzasadniać własną imperialną politykę). Jest to wielka niesprawiedliwość. Książki takie jak „Skrwawione ziemie” Timothy’ego Snydera są rzadkością i nie przebijają się do szerszej świadomości.

Nasza korzyść

Polska powinna być żywotnie zainteresowana trwałym wpisaniem Europy Wschodniej na mapę wyobrażonej Europy mieszkańców Unii Europejskiej. Naszą bolączką było zaliczanie nas przez lata do Europy Wschodniej – tak pisały o Polsce, ale też Czechach, Słowakach i Węgrach, zachodnie media w epoce zimnej wojny. To określenie jednoznacznie sugerowało naszą przynależność do grona państw podległych Moskwie. Dopiero po 1989 r. udało nam się stworzyć mit Europy Środkowej. Zdecydowały o tym reformy polityczne i gospodarcze – o ile w momencie upadku komunizmu poziom życia Białorusinów i Ukraińców był porównywalny z poziomem życia Polaków, to już po kilku latach widać było, jak bardzo oderwaliśmy się od tych krajów. Ale nie mniejszą zasługę mieli w tym dziele intelektualiści, jak Czesław Miłosz czy Milan Kundera. To oni upominali się o Europę Środkową i wtłaczali jej istnienie w świadomość ludzi Zachodu.

Jeśli więc istnieje Europa Środkowa – to na wschód od niej leży Europa Wschodnia. Nowa Europa Wschodnia. Jej istnienie sprawia, że wreszcie przestajemy być wschodnią flanką Europy – zarówno pod względem kulturalnym, ale też gospodarczym i militarnym – co dziś, w dobie konfliktu na Ukrainie, wydaje się bardzo ważne.

Jeśli udało się stworzyć mit Europy Środkowej, powinniśmy się przyłożyć do stworzenia mitu Europy Wschodniej. To prawda, że dziś te kraje nie oferują nam bogactw w sensie materialnym, ale życie kulturalne nie jest tam wiele uboższe (przy znacznie mniejszych środkach). Z niego zachodnia kultura też może czerpać.

Nie ma alternatywy

Europa Wschodnia nie znajduje się w geopolitycznej próżni. Na ziemie te wciąż chciwie zerka Moskwa. Wojna w Gruzji z 2008 r. czyobecny konflikt na Ukrainie dowodzą, że Rosjanie gotowi są niemal na wszystko, by zachować te kraje we własnej strefie wpływów. Kreml pod rządami Władimira Putina próbuje stworzyć, czy może odbudować, rosyjskie państwo jako ośrodek cywilizacji. Od XVI wieku Moskwa rości sobie pretensje do krajów Europy Wschodniej. Nie potrafi jednak stworzyć cywilizacji, w której narody żyjące na tych ziemiach mogły się swobodnie rozwijać. Używa więc przymusu. I my ten przymus poznaliśmy – pod zaborami i w latach 1945-89.

Dziś Rosja w osobie Putina pręży muskuły. Wysłała nawet swe wojska na Bliski Wschód, do Syrii. Ale jest raczej pewne, że na dłuższą metę nie stać Moskwy na taką politykę. Posiada gospodarkę opartą na sprzedaży surowców, która się nie modernizuje. Putin każe swoim obywatelom żyć w iluzji wielkości – niewygodne fakty, jak liczba zabitych w walce z Ukraińcami Rosjan, chowa się przed publicznym dostępem.

„Potęga” Rosji wcześniej czy później musi się załamać. Otworzy się wtedy okienko możliwości, i na ten moment mieszkańcy Unii Europejskiej oraz Europy Wschodniej muszą być gotowi. I zdeterminowani tak, by dla rozszerzenia Unii na Wschód nie było alternatywy.

Zadanie jeszcze ważniejsze 

Wraz z przekonywaniem Europy, że Kijów, Tbilisi czy Kiszyniów (ograniczam się do stolic państw, które deklarują chęć integracji z Europą) są stolicami Europy, czeka nas zadanie nie mniej ważne – pomoc krajom Europy Wschodniej w spełnieniu warunków członkostwa w Unii Europejskiej. Te warunki są ważne nie tylko ze względu na ewentualne członkostwo, również same dla siebie. Nawet gdyby perspektywa członkostwa nigdy nie miała się spełnić, to reformy są i tak konieczne, jeśli te państwa chcą przetrwać i budować swoją przyszłość. Warunki łatwo wymienić – brzmią one banalnie: demokracja, wolność słowa, wolny rynek, przejrzyste prawo.

Zrealizować je jest jednak bardzo trudno. Ukraina, targana wojną, z trudem wprowadza nowe prawa. Mołdawia, przez kilka lat chwalona za reformy, znalazła się w kryzysie – elity polityczne nie stanęły na wysokości zadania, walka z korupcją nieosiągnęła zamierzonych efektów. Niedawno na ulice Kiszyniowa znów wyszli ludzie, by protestować przeciw nadużyciom władzy.

W tych warunkach nie da się przecenić starań, by pomóc Europie Wschodniej wyrwać się z kryzysu. Chodzi o przygotowanie kadr, bo one, jak mawiał Józef Stalin, reszajut wsjo. A więc szkolenia dla dziennikarzy, polityków i urzędników.A więc wspólne projekty instytucji europejskich (a więc i polskich) z instytucjami wschodnioeuropejskimi. A więc przekonanie rządzących Europą Wschodnią, by stworzyli warunki dla zachodnich inwestycji, i przekonywanie zachodniego biznesu do inwestowania na Wschodzie. I jeszcze stypendia dla studentów.

Wykorzystać koniunkturę

Rzesze uchodźców z Bliskiego Wschodu, które zjawiły w ostatnich miesiącach w Europie, dowodzą, że europejski styl życia jest nadal jednym z najbardziej atrakcyjnych na świecie. Także rewolucja godności na Ukrainie miała wyraźnie proeuropejski charakter. Chęć przyłączenia się do Unii zgłaszają teraz i społeczeństwo, i elity tego kraju. Ukraińcy pokazali, że są gotowi ginąć za swój wybór drogi na Zachód. Unia Europejska nie może być wobec tej ofiary obojętna.

Zamiast zamykać się w kryształowym pałacu, lepiej być otwartym na innych i sprzyjać rozszerzaniu się sfer dobrobytu na inne ziemie. Ukraińcy podjęli walkę o europeizację ich kraju i nie zalali nas setkami tysięcy uchodźców – chcą Europy u siebie.

W polityce liczy się umiejętność wykorzystywania koniunktur. Taką koniunkturą jest przestrach, jaki w krajach Europy Wschodniej i ich społeczeństwach wzbudza dziś Rosja. Ten przestrach może być bodźcem dla większych wysiłków na rzecz zbliżania się do europejskich standardów. Politycy europejscy, w tym politycy polscy, powinni umieć wykorzystać ten moment i tłumaczyć, przekonywać, a nawet naciskać elity krajów Europy Wschodniej do potrzebnych reform.

Francja skorzystała na otwarciu się wspólnoty na Hiszpanię – reformy przeprowadzone w tym kraju zaowocowały większą wymianą handlową i współpracą gospodarczą. Podobnie Niemcy zyskały gospodarczo na otwarciu się na Polskę. Brak przesłanek, by twierdzić, że i Polska nie skorzysta na otwarciu się Unii Europejskiej na Wschód.

Budowa Europy jako wspólnoty ludzi wolnych to nie ładnie brzmiący i ogólnikowy frazes, lecz konkretny projekt. W detalach przekłada się on na różne projekty, które realizować mogą rządy państwa, ale także – a czasem może nawet lepiej – organizacje pozarządowe. Nie wolno na ten cel szczędzić środków – nie wolno dopuścić, by Europa Wschodnia przeobraziła się w upadły rejon, w którym rządzą skorumpowane rządy, mafia i chaos. Przykład uchodźców z Bliskiego Wschodu pokazuje, co może nam grozić, gdy w bezpośrednim sąsiedztwie Europy wybucha pożar. ©

Autor jest redaktorem naczelnym „Nowej Europy Wschodniej” i publicystą „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Właśnie Polska: Europa 28+