Zachłanni czytelnicy

Umarła babcia, książkę zjadł pies albo pożyczył niesolidny znajomy. Wymówek jest niemal tyle samo, co książek, które nie wracają na półki polskich bibliotek: miliony.

03.09.2013

Czyta się kilka minut

Czytelnia główna w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej przy ulicy Rajskiej w Krakowie / Fot. Tomasz Wiech
Czytelnia główna w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej przy ulicy Rajskiej w Krakowie / Fot. Tomasz Wiech

Pani Maria nigdy nie zapomni chwili, kiedy po 30 latach znów ją zobaczyła. Nic nie zapowiadało tego spotkania. Ot, zwykła, wakacyjna przechadzka, a tu nagle ona! Pani Maria stanęła jak wryta, słowa ugrzęzły jej w gardle, a ręce zaczęły się trząść. Patrzyła na nią tym samym, co w dzieciństwie, rzewnym spojrzeniem. Nic się nie postarzała, na ramieniu spoczywał ten sam blond warkocz.

Na skroniach pani Marii błyszczały już pierwsze siwe włosy. A ona, Marysieńka, jej imienniczka i najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa, wciąż taka sama. Pani Maria momentalnie podjęła decyzję. Nie pozwoli jej już zniknąć ze swojego życia, nigdy. Zabierze ją stąd, pójdą natychmiast do domu i nadrobią stracony czas. Szybko podeszła do biurka, przy którym siedziała młoda, uśmiechnięta dziewczyna, zamieniła z nią kilka słów, podpisała formularz i już pędziła do domu ze swoją Marysieńką, swoim „Słoneczkiem”, które już nigdy nie wróciło do biblioteki publicznej gminy Krasnobród.

ROZŚWIETLONE MROKI DZIECIŃSTWA W PRL-U

– To jeden, jedyny raz, kiedy nie oddałam książki do biblioteki – zarzeka się 60-letnia pani Maria, konserwator zabytków, miłośniczka książek. Jej domowa biblioteka liczy grubo ponad 2 tysiące tomów. Na ukochaną dziecięcą lekturę trafiła przypadkiem w gminnej bibliotece uzdrowiska, w którym ponad 26 lat temu spędzała wakacje z rodziną.

– Wypożyczałam tam książki dla córki, szukałam na półkach z literaturą dziecięcą, gdy trafiłam na Buyno-Arctową – opowiada.

„Słoneczko” to pierwsza książka, którą czytała po śmierci swojej mamy.

– Bohaterka też była sierotą, uważałam, że obu nam jest tak samo ciężko – wspomina. Własny egzemplarz, jako nastolatka, oddała do biblioteki przy lubelskim szpitalu dziecięcym.

– I zawsze potem żałowałam – mówi, przeglądając strona po stronie znajome ilustracje. Pod koniec wakacji w Krasnobrodzie po prostu wrzuciła książkę do torby i zabrała do domu. To było w 1987 r., kiedy księgarniane półki, jak wszystkie pozostałe, świeciły pustkami. Na książce jest ówczesna cena – 240 złotych.

– Napisałam, że przepraszam, ale gdzieś nam się zgubiła i odesłałam pieniądze.

Dobrze zrobiła. Kara za 26 lat przetrzymywania książki wyniosłaby kilka tysięcy złotych.

KSIĄŻKOWI KSIĘGOWI

W zależności od regulaminu biblioteki, średnia kara za niezwrócenie lektury na czas wynosi 10 groszy za dzień. Książki znikają na całe dziesięciolecia lub przynajmniej kilka ładnych lat. I nie chodzi tu o pojedyncze egzemplarze. Kielecka biblioteka wojewódzka skarży się, że w ciągu 8 lat nie wróciło 4,5 tys. tomów wypożyczonych przez 2 tys. osób. Czytelnicy biblioteki publicznej warszawskiej dzielnicy Ochota zalegają z oddaniem 7163 książek.

Na dziesiątki wypożyczonych tomów próżno czeka też radomska biblioteka pedagogiczna. Bibliofile, winni średnio około 300-400 zł, regularnie ignorują nawet organizowane raz w roku amnestie, podczas których książki można oddać nie płacąc kary.

Z danych Biblioteki Narodowej wynika, że w Polsce mamy dziś ponad 8 tysięcy publicznych bibliotek. Trudno o statystyki, które pokazałyby, ilu książek w nich brakuje, bo to „żywe” instytucje. Podczas gdy jedni zwracają, inni wypożyczają, a jeszcze inni przepadają z książkami bez wieści. Jeśli jednak założymy, że czytelnicy każdej z polskich bibliotek są jej winni tyle, ile ci na Ochocie, uzyskamy kwotę rzędu kilku milionów złotych.

Nic dziwnego, że bibliotekarze na poważnie zabrali się do egzekwowania należności, przekazując w ręce windykatorów imiona, nazwiska i adresy zamieszkania zapominalskich czytelników.

CZAS EGZEKUCJI

Współpraca bibliotek z firmami windykacyjnymi i umieszczanie zapominalskich w Krajowym Rejestrze Dłużników (co uniemożliwia im np. wzięcie pożyczki w banku) to rozwiązanie praktykowane w Polsce od niedawna. Doczekało się już jednak wśród bibliotekarzy wiernych zwolenników. Sięgają po nie, gdy tradycyjne metody: ponaglenia, zawiadomienia, zawiadomienia powtórne, wezwania do zapłaty czy nawet sms-y i maile z biblioteki – zawodzą.

Z usług firm ściągających długi korzystają już setki polskich bibliotek. Niektóre informują o tym (podobnie jak o wysokości kar za przetrzymanie książki) w internecie, inne – w regulaminach podpisywanych przez każdego, kto zapisuje się do biblioteki. Zapominalskich to nie zraża, książki przetrzymują i tak. Zwracają dopiero, gdy windykator zapuka do ich drzwi.

Kielecka biblioteka odzyskała już w ten sposób 2 tysiące przetrzymanych książek i pieniądze od połowy dłużników. Redaktorzy portalu lustrobiblioteki.pl przywołują przykład firmy, której cztery lata wystarczyły na odzyskanie 300 tysięcy książek i 8 milionów złotych. Wszystko to nie tylko na podstawie bibliotecznych regulaminów, ale i Kodeksu Cywilnego. Z wypożyczoną i nieoddaną książką jest tak samo, jak z wypożyczonym samochodem. Nie oddałeś lub zniszczyłeś? Płacisz.

PRZEŚLADOWANIE ZA CZYTANIE?

– Bibliotekarze powinni zachęcać do korzystania z księgozbioru, a nie straszyć czytelników windykatorami! Prawdziwy bibliotekarz nie posunie się do windykacji, lecz znajdzie takie rozwiązanie ściągania książek, żeby nie stracić czytelników – oburza się użytkowniczka portalu forumprawne.org, która otrzymała od komornika wezwanie do zapłaty kilkuset złotych za przetrzymanie trzech książek i w internecie szuka porady, jak uniknąć płacenia.

Wtórują jej inni czytelnicy, którzy w skrzynkach znaleźli listy od komorników. Część ogranicza się do zapytania, jak nie zapłacić, ale wielu uderza w patetyczne tony. Że książki to wspólne dobro, że współcześni bibliotekarze zapomnieli o swojej misji, że czytelnictwo spada na łeb na szyję, a tu jeszcze kłody pod nogi i wiatr w oczy tym, dzięki którym w ogóle utrzymuje się ono na jako takim poziomie.

Tegoroczny raport Biblioteki Narodowej faktycznie trudno uznać za optymistyczny. Podczas Warszawskich Targów Książki dr Roman Chymkowski, kierownik Instytutu Książki i Czytelnictwa, poinformował, że ponad 60 proc. Polaków nie przeczytało w 2012 r. ani jednej książki. Tych, którzy przeczytali ich więcej niż 6 (bibliotekarze nazywają ich czytelnikami aktywnymi), było zaledwie 11 proc.

Ale bądźmy szczerzy: od tego, że przetrzymujący kolejne tomy unikną ich oddania i zapłacenia kary, a potem zadowoleni znów wyjdą z biblioteki z książkami, które przez następnych kilka lat nie wrócą do obiegu – czytelników w Polsce nam nie przybędzie.

ANTYPODY, POMÓR W RODZINIE

– Nasi czytelnicy są mistrzami trzymania się własnej wersji zdarzeń. Jeśli powiedzą, że nie otrzymali wezwań do zwrotu, to mimo że fakty są inne, będą tak twierdzić do końca – mówi Andrzej Dąbrowski, dyrektor kieleckiej biblioteki im. Witolda Gombrowicza. Pamięta czytelnika, który pod dobrowolnie złożoną przysięgą utrzymywał, że żadnych ponagleń do zwrotu nie otrzymał.

– Kiedy oddał książkę, koleżanki znalazły je między kartkami. Inny bywalec – opowiada Dąbrowski – wybrał bardziej wyrafinowaną metodę. Poinformował prokuraturę o swoim podejrzeniu, że to pracownicy biblioteki podrobili jego podpis i przywłaszczyli sobie książki. Powołany przez prokuratora ekspert grafolog był innego zdania. Potwierdził własnoręczność podpisu czytelnika na dokumentach bibliotecznych. Skończyło się procesem za próbę manipulowania organami wymiaru sprawiedliwości.

Dziś są u niego 1222 książki przetrzymane przez ponad rok i 430 takich, które nie wróciły na półki od przeszło trzech lat. Czytelnicy kombinują już trochę mniej, choć wciąż zdarzają się oporni na prośby i groźby.

– Nie ma reguły co do rodzaju przetrzymywanych książek. Ze zwrotem często zalegają studenci, zwykle nie jest to literatura piękna, ale dość drogie i potrzebne do studiowania książki z zakresu prawa czy medycyny – przypomina sobie Dąbrowski.

– Przetrzymywane są wszystkie rodzaje zbiorów, nie ma ulubionych, raczej zapomniane – potwierdza Dorota Górniak z biblioteki na Ochocie. Są też – głupie jej zdaniem – wymówki. Bo czytelnicy do zapominalstwa przyznają się rzadko.

– Najczęściej tłumaczą się przeprowadzką, wyjazdem za granicę lub ciężką chorobą, jakby wszyscy raptem potracili rodziny i znajomych, którzy mogliby zanieść książki do biblioteki, oraz dostęp do telefonu i internetu, za pośrednictwem których mogliby poinformować, że oddadzą książkę w innym terminie albo poprosić o przedłużenie terminu – irytuje się Górniak.

– Szpital, dyspozycja oddania pozostawiona babci lub dziadkowi, który nie wywiązał się z tego zadania – uzupełnia listę najczęstszych wymówek Dąbrowski. – No i jeszcze przekazanie do przeczytania znajomym, aż w końcu ten, kto wypożyczał, nie może sobie przypomnieć, u kogo jest książka.

W takiej sytuacji pieniądze może jeszcze da się odzyskać, książki – raczej nie.

POŻYCZKI PO WSZE CZASY

Do Agnieszki z Warszawy windykator raczej nie zastuka, choć za książkę z biblioteki publicznej Piotrkowa Trybunalskiego zapłacić musiałaby grube pieniądze. Pożyczyła ją od kolegi chyba w 2004 r., a już wtedy leżała ona u niego dobrych 10, jeśli nie 15 lat. Znajomy, Andrzej Krawiec, piotrkowski poeta i autor piosenek, słynął z umiłowania absurdu i wysublimowanego poczucia humoru. Gdy Agnieszka poprosiła, by pożyczył jej coś ładnego do poczytania w pociągu, chichocząc zdjął z półki obłożony w grubą, brzydką folię biblioteczny egzemplarz „Potwornych poglądów cynicznych krasnoludków” Anatola Ulmana o numerze bibliotecznym 176.891.

– Nigdy nie skończyłam jej czytać, bo mi się nie spodobała. Nawet myślałam, czy jej nie odesłać. Ale dwa lata temu Andrzej zmarł na raka. Jakoś nie mogę się rozstać z tą książką, bo prócz paru zdjęć to moja jedyna pamiątka – mówi Agnieszka i pokazuje małą jak połowa zeszytu, zadrukowaną absurdalnie drobnym drukiem książeczkę z męskimi slipami, na które wspinają się trzy rozgolaszone, odpowiednio pomniejszone kobiety (brunetka, blondynka i ruda) na okładce. Lektura kilku stron pozwala przypuszczać, że na braku tej książki w bibliotece ludzkość wiele nie straci.

– Nieraz słyszałem od wezwanych do zwrotu „To w końcu jakaś jedna, dwie książki, z czego pan robi problem?” – opowiada Dąbrowski. – A przecież dla biblioteki nie jest to jedna książka, ale tysiąc, dwa tysiące o wartości kilkudziesięciu tysięcy, bo średnio w zamówieniu publicznym jeden egzemplarz to jakieś 30-35 zł.

I zwraca uwagę na unoszące się nad tym zjawiskiem społeczne przyzwolenie na „małe przywłaszczenie” jako nieszkodliwy (przynajmniej nie tak, jak kradzież samochodów czy napadanie na przechodniów) proceder.

MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO CZYTANIA

Nie wszyscy mają, tak jak Agnieszka, wyciskające łzy bibliotekarzy wytłumaczenie. Niektórzy zwyczajnie kradną. Tak jak pewien czytelnik z Krakowa, który wypożyczał dziesiątki książek ze wszystkich filii jednej z bibliotek. Mniej lub bardziej cenne woluminy wystawiał następnie na Allegro.

Asia z Warszawy, graficzka w jednym z dużych ogólnopolskich wydawnictw prasowych, książki na ogół kupuje (nawet za ostatnie zarobione pieniądze) albo przynosi z pracy (do dziennikarzy co dzień przychodzą jakieś nowości albo przynajmniej próbne egzemplarze w białych lub zielonych miękkich okładkach). Ale ma też kilka tomów, które wypożyczyła w bibliotece, gdy jeszcze mieszkała w Krakowie. I nigdy nie oddała.

– To książki, które bardzo chciałam mieć właśnie w tych konkretnych wydaniach, z ilustracjami np. Szancera albo Lutczyna. Pokochałam je „od pierwszego czytania” i nie chciałam żadnych innych – tłumaczy.

Gdyby dziś musiała je oddać, chyba popłakałaby się z rozpaczy. Nie tylko z tej wielkiej miłości.

– Po prostu są już u mnie tak długo, przyzwyczaiłam się, że są moje – tłumaczy. Biblioteczne numery i pieczątki ma u niej między innymi „Ronja, córka zbójnika” Astrid Lindgren i „Brzechwa dzieciom” w twardej oprawie z 1979 r. Jest też „Historya rozwoju ruchu kobiecego” Lily Braun z 1904 r. z pieczątką z biblioteki im. Gumińskiego.

– Jest w domu od lat, nikt nie wie, kto ją wypożyczył. Pewnie nie wróciła do biblioteki przez wojenne zawieruchy – przypuszcza Asia. Twierdzi, że nawet gdyby chciała, nie wie, komu oddać „Historyję”, bo na pieczątce nie figuruje żadne miasto. W internecie też nie znalazła takiej biblioteki.

Dziś z wypożyczeniem cennego woluminu miałaby pewnie problem. By zapobiec kradzieżom, tego typu zbiory biblioteki na całym świecie udostępniają na miejscu.

– Tylko w niektórych przypadkach przekazujemy zbiory do lokalnych wypożyczeń, a i tak proces ten musi być wszczęty przez miejscową bibliotekę – mówią „Tygodnikowi” pracownicy amerykańskiej Biblioteki Kongresu, których pytamy, jak radzą sobie ze znikającymi woluminami.

HONOROWI DAWCY KSIĄG

Na koniec coś na osłodę, po dawce niechlubnych bibliotecznych przyzwyczajeń polskich czytelników. Są też wśród nas dobroczyńcy, którzy niechciane tomy zalegające na ich półkach oddają bibliotekom.

Działająca na warszawskiej Pradze Biblioteka Sąsiedzka, taka bez kart bibliotecznych i kar za przetrzymanie, ma już w swoich zbiorach ponad 4 tys. książek. Wszystkie ofiarowane przez czytelników. Przed Bożym Narodzeniem jeden warszawiak przywiózł samochodem kilkanaście foliowych toreb wypchanych książkami.

– Była ich dobrze ponad setka, pan nawet miał specjalną platformę na kółkach, by łatwiej je było przetransportować – mówi wolontariuszka z biblioteki. Zapamiętała, że czytelnik był po 50-tce i zależało mu, by książki miały „dobre warunki”.

– Poprosił na przykład, by trzymać je z dala od piecyka, którym zimą dogrzewamy pomieszczenie – opowiada.

Mężczyzna nie chciał zapewne, by jego książki spotkał ten sam los, co ponad 7 tys. tomów, które w wyniku pożaru straciła biblioteka w Kobułtach pod Biskupcem. Choć i tu, w wyniku spontanicznego zrywu bibliofilów z całej Polski, dramat zakończył się szczęśliwie. Do biblioteki trafiło ponad 10 tys. nowych książek przekazanych nieodpłatnie i przez wydawnictwa, i przez zwykłych ludzi.

Ciekawe, ile z nich zostanie na półkach zachłannych czytelników.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013