Za kulisami Jałty

W tej smutnej historii ideały zmieszają się z nieporadnością i cynizmem. 70 lat temu Churchill i Roosevelt spotkali się ze Stalinem w Jałcie, by decydować o losie Europy.

01.02.2015

Czyta się kilka minut

Winston Churchill, Franklin D. Roosevelt i Józef Stalin na konferencji jałtańskiej, luty 1945 r. / Fot. Franklin D. Roosevelt Presidential Library
Winston Churchill, Franklin D. Roosevelt i Józef Stalin na konferencji jałtańskiej, luty 1945 r. / Fot. Franklin D. Roosevelt Presidential Library

Nieczęsto w historii zdarza się, by ceną za błędy przywódców politycznych stał się dramat tak wielu narodów, trwający przez prawie pół wieku. Od 4 do 11 lutego 1945 r. na Krymie w okolicy Jałty odbyła się konferencja tzw. Wielkiej Trójki: prezydenta USA Franklina D. Roosevelta, premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla i szefa państwa sowieckiego Józefa Stalina (na użytek konferencji występującego jako premier).

Zbliżał się upadek III Rzeszy i koniec II wojny światowej w Europie. Spotkanie miało być demonstracją siły sojuszników i przygotowaniem do czasu pokoju. W powszechnym odczuciu miała to być również narada na temat przyszłości Niemiec po zwycięstwie nad Hitlerem. Zanim się rozpoczęła, konferencja została zaprojektowana jako „wielki historyczny sukces”. Tak miała przejść do podręczników.

Stalin woli czekać

Józef Stalin przez dłuższy czas uchylał się od osobistego spotkania z zachodnimi aliantami na najwyższym szczeblu. Dopiero gdy udało się powstrzymać marsz wojsk niemieckich w głąb państwa sowieckiego, i gdy otrzymał informację, że zaczyna być odczuwalny wpływ prosowieckich środowisk i osób w USA i Wielkiej Brytanii, które tworzyły atmosferę kompromisu z Kremlem (bo nie wolno zapominać, że wciąż świeża była pamięć, iż w latach 1939-41 Stalin był sojusznikiem III Rzeszy), zdecydował się odpowiedzieć pozytywnie na takie propozycje. Co najmniej pięciu pierwszym wezwaniom do narady Wielkiej Trójki odmówił. Po raz pierwszy spotkał się z Churchillem i Rooseveltem dopiero w listopadzie 1943 r. w Teheranie.

Od późnej wiosny 1944 r. Roosevelt zabiegał o następne spotkanie. Poważnie chory, zapewne bał się zbliżającej się śmierci i chciał za wszelką cenę jak najszybciej rozwiązać problemy, które z jego perspektywy były najważniejsze: powołanie powojennej organizacji współpracy międzynarodowej i uzyskanie gwarancji, że Sowieci przystąpią do wojny z Japonią.

Utworzenie ONZ było jego marzeniem – miało mu zapewnić miejsce w historii świata. Co do wojny z Japonią, prezydent USA miał poczucie, że może potrwać długo, nawet do 1947 r., i że bez pomocy sowieckiej oznaczać to będzie wielkie ofiary narodu amerykańskiego. Skąd u niego taka perspektywa? To ciekawy problem. Historycy amerykańscy twierdzą, że ani w materiałach wojskowych, ani w wywiadowczych nie ma śladu takiej oceny.

Składane Stalinowi kolejne propozycje bezpośrednich rozmów, które miałyby się odbyć w Szkocji, na Malcie, w Atenach lub na Cyprze, były twardo i arogancko odrzucane. Dopiero w końcu 1944 r. zgodził się na spotkanie, ale na swoich warunkach: na Krymie. Historycy dokładnie analizujący ten okres zwracają uwagę, że Stalin, który spodziewał się, że jednym z głównych tematów będzie Polska, zwlekał do czasu, aż wojska sowieckie zajmą znaczącą część jej terytorium – i zainstalują tam tworzoną przez siebie administrację, budowaną pod nadzorem swojej agentury, zwanej Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego.

Kreml pisze scenariusz

Pod koniec 1944 r. Roosevelt czuł się coraz gorzej: chudł, drżały mu ręce, często nie był w stanie sam się ogolić, w momentach gorszego samopoczucia zaczynał mówić niewyraźnie i wprowadzał w zakłopotanie swych współpracowników zanikami pamięci czy trudnościami z kojarzeniem faktów. W takiej był kondycji, gdy ruszył w drogę do Jałty.

22 stycznia 1945 r. Roosevelt odjechał pociągiem z Waszyngtonu do Norfolk w Wirginii, skąd na pokładzie krążownika „Quincy” popłynął na Maltę. Członkowie delegacji, eksperci, doradcy, personel pomocniczy itp. lecieli samolotami. Delegacje brytyjska i amerykańska spotkały się na Malcie. W sumie była to potężna grupa: 700 osób, dla których przygotowano 90 samolotów (łącznie z zapasowymi, towarowymi i łącznościowymi). Niestety, nie doszło wcześniej do żadnego amerykańsko-brytyjskiego uzgodnienia taktyki rozmów ze Stalinem i stanowisk. Świadomie uchylił się od tego Roosevelt, dramatycznie obawiając się, że mogłoby to wzbudzić u Stalina podejrzenie, iż spiskuje z Churchillem przeciw niemu.

Od godziny trzeciej, rankiem 3 lutego 1945 r., w 10-minutowych odstępach z lotniska w La Valetta startowały samoloty w kierunku Krymu. Po kilku godzinach lądowały na lotnisku Saki, 130 km od Jałty. Na lotnisku na amerykańskiego prezydenta i brytyjskiego premiera oczekiwał sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow.

Strona sowiecka wykonywała przy tym manewry dyplomatyczne, które rozpraszały i irytowały partnerów: na lotnisku Mołotow oświadczył, że ze względu na inne obowiązki Stalin przyjedzie dzień później (następnego dnia zaś przesunął spotkanie o godzinę). Sowieci starannie wyreżyserowali program – tak, aby do końca obaj goście musieli czekać na Stalina.

O świat bez wojen

Podczas konferencji przygotowawczej Roosevelt podjął decyzję, że rokowania mają mieć charakter swobodnej rozmowy, i że nie zamierza proponować żadnego porządku obrad. Wierzył w swoje zdolności negocjacyjne i umiejętność pozyskiwania sympatii rozmówców.

O siedemnastej 4 lutego – po wcześniejszych spotkaniach „w cztery oczy” Stalin– –Churchill i Stalin–Roosevelt – zaczęły się rozmowy plenarne. Brało w nich udział 17 osób. Otwierając obrady, Stalin powitał gości jako „przyjaciół Związku Sowieckiego” i zaproponował, by konferencja nosiła formalną nazwę „Konferencja Krymska”. Zgłosił wniosek, by obrady prowadził prezydent USA. Ustalono, że w kolejne przedpołudnia rozmowy będą prowadzić w dwu grupach wojskowi i dyplomaci, a trzech przywódców będzie spotykać się codziennie o godzinie siedemnastej.

We wprowadzającym wystąpieniu Roosevelt stwierdził, że najlepszą metodą negocjacji jest otwarta, nieskrępowana żadnym planem dyskusja, i wezwał do „szczerej wymiany opinii”. W rezultacie, przeglądając dziś dokumentację rozmów, widać w nich chaos i brak dyscypliny. W gruncie rzeczy ustalenia zapadały na przedpołudniowych spotkaniach ekspertów.

Wobec zbliżającego się końca wojny w Europie tematyka niemiecka była prosta i została szybko uzgodniona: Niemcy miały zostać rozbrojone i otrzymać zakaz posiadania wojska, a dla bezpieczeństwa przez jakiś czas podzielone na strefy okupacyjne. Zrezygnowano z pierwotnego planu podzielenia ich na kilka mniejszych państw. Churchill wywalczył strefę okupacyjną również dla Francji, która uzyskała w ten sposób także miejsce w Komisji Kontrolnej nad Niemcami i formalny status „wielkiego mocarstwa”.

Uzgodniono, że już w kwietniu 1945 r. powstanie organizacja międzynarodowa (ustalono nazwę: Organizacja Narodów Zjednoczonych), która będzie dbać o rozwijający się dla dobra powszechnego świat bez wojen, a jej konferencja założycielska odbędzie się w San Francisco. Zgodzono się, że mocarstwa będą mieć w niej prawo wetowania każdej decyzji (zasada obowiązuje do dziś i jest coraz bardziej dyskusyjna).

Wielka Trójka uchwaliła też tzw. Deklarację o Wolnej Europie – dziś problematyczny i często pomijany dorobek konferencji w Jałcie, ze względu na podpis Związku Sowieckiego, który cynicznie ani przez moment nie zamierzał przestrzegać sygnowanego dokumentu. Głosiła ona, że w każdym państwie okupowanym podczas wojny zostaną przeprowadzone wolne wybory, a mocarstwa Wielkiej Trójki pomogą „wolnym od nazistów narodom” w demokratyczny sposób rozwiązywać ich polityczne i gospodarcze problemy.

Przywódca jak petent

Odbyło się osiem sesji plenarnych. Podczas siedmiu z nich – jak odnotował we wspomnieniach Churchill – poruszano temat Polski. Pewien historyk wyliczył, że 24 proc. zdań wypowiedzianych podczas konferencji dotyczyło sprawy polskiej. Choć Stalin w gruncie rzeczy odmówił dyskusji: za stołem obrad usiadł z jasną wizją całkowitego podporządkowania sobie Polski i nie zmienił stanowiska.

Ze wspomnień Churchilla wynika, że sprawa polska była dla niego problemem także honorowym: że pamiętał o przystąpieniu Wielkiej Brytanii do wojny w 1939 r. w obronie Polski, i sądził, iż oddanie jej pod niedemokratyczne panowanie sowieckie będzie ujmą dla brytyjskiego honoru. Wprawdzie można mu zarzucić, że pragnął jedynie zachować pozory. Ale próbował walczyć. Jego koncepcja była taka: ustępstwa terytorialne za rzeczywistą niepodległość. Chciał zmusić Polaków do rezygnacji z Kresów i uzyskać od Stalina gwarancje niezależności dla tak pomniejszonej Polski.

W trakcie rozmów o Polsce Stalin i sekundujący mu Mołotow zachowywali się w poczuciu swej siły brutalnie i nie zostawiali miejsca na kompromis. Nazwali rząd polski i Armię Krajową „bandytami”; nie spowodowało to żadnej reakcji Amerykanów i Brytyjczyków. Roosevelt szybko stracił wolę i energię do obrony sprawy polskiej, demonstrowane na początku. Churchill oceniał, że stan zdrowia Roosevelta odgrywał ważną i negatywną rolę. Uważał, że chwilami Amerykanin nie rozumie, co się mówi, i zachowuje się nie jak przywódca zwycięskiego mocarstwa, lecz niepewny siebie petent, którego interesuje głównie to, aby Stalin nie pomyślał, iż porozumiewa się z Churchillem za jego plecami.

Uzyskał, co chciał

Stalin z kamienną twarzą powtarzał, że nie chodzi mu o nic innego, jak stworzenie Polski „silnej i przyjaznej, która będzie funkcjonowała jak Belgia i Holandia”. Zdaniem Mołotowa zapis, że wybory w Polsce mają być „wolne i nieskrępowane”, był obraźliwy dla... Polaków, no bo czy inne mogliby zorganizować?! Propozycję gwarancji tajnych wyborów odrzucał jako „w gruncie rzeczy antysowiecką” (w tym przypadku można się z Mołotowem zgodzić...). Pierwotne ustalenie, że wybory w Polsce odbędą się w ciągu miesiąca od wyparcia z kraju Niemców, Mołotow w ostatecznym protokole zamienił na „niezwłocznie”. Jak wiadomo, Sowieci i ich polscy funkcjonariusze potrzebowali dwóch lat, by nabrać poczucia, że panują nad społeczeństwem, i że stać ich na wyreżyserowanie wyborczego theatrum. Tzw. pierwsze wybory odbyły się dopiero 19 stycznia 1947 r., w atmosferze terroru. I zostały sfałszowane.

Stalin uzyskał wszystko, co chciał: odejście w przypadku Polski od zasady Karty Atlantyckiej i uzyskanie zatwierdzenia jej podziału według linii Ribbentrop–Mołotow z 1939 r. (posiłkował się wyciągniętym z lamusa określeniem „linia Curzona”, zresztą nieprecyzyjnie). Granica zachodnia nie została zdefiniowana. Churchill uważał, że Polska powinna się powiększyć na zachód jedynie o tereny zamieszkałe przez Polaków (powiedział słynne zdanie: „Byłoby wielkim błędem napychać polską gęś niemiecką strawą do tego stopnia, że umarłaby z niestrawności”). Zapowiedź utworzenia w Polsce „Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej” była jedynie sformułowaniem, które pozwalało uspokoić Amerykanów i Brytyjczyków i zachować im twarz; nie zostało nigdy zrealizowane.

Wstyd i entuzjazm

Podpisy pod protokołem z konferencji złożono 11 lutego podczas lunchu. W atmosferze odprężenia i zadowolenia przywódcy wymienili się orderami i prezentami. Stalin obiecał Rooseveltowi przesłać mu do Ameryki biurko z pałacu w Liwadii, przy którym „wykonał kawał ciężkiej pracy”. „Będę szczęśliwy” – z płomiennym uśmiechem odpowiedział prezydent USA.

Kilkanaście dni później, 27 lutego 1945 r., premier Churchill stanął w Londynie przed Izbą Gmin z informacją o przebiegu konferencji w Jałcie.

Starał się, jak mógł. Zapewniał, że „sojusznicy są teraz zjednoczeni jak nigdy”, a Stalin „uroczyście zapewnił”, iż suwerenność Polski będzie utrzymana. Ale ton dyskusji był bardzo krytyczny. Często pojawiał się wątek nielojalności Londynu wobec polskiego sojusznika. 25 posłów zaproponowało nawet uchwałę protestującą przeciw zaakceptowaniu przez brytyjski rząd sowieckiej dominacji nad Polską. 11 członków rządu w poczuciu zawstydzenia wstrzymało się podczas głosowania nad przyjęciem informacji premiera. Jeden poseł, Henry Strauss z Partii Konserwatywnej, zarazem członek rządu, na znak protestu przeciw potraktowaniu Polski w Jałcie przez Churchilla zrezygnował z pracy w rządzie.

Roosevelt potrzebował czasu na zregenerowanie sił po konferencji i podróżach. Termin jego wystąpienia w Kongresie był pięciokrotnie przekładany. W końcu doszło do niego 1 marca 1945 r.

Prezydent obwieścił wielki sukces konferencji, którą nazwał „punktem zwrotnym w historii świata” i „wielkim sukcesem trzech wiodących narodów świata, które znalazły wspólną podstawę dla pokoju”. Wedle prezydenta Jałta oznaczała koniec jednostronnych sojuszy i stref wpływów oraz zasady równowagi sił, „co przez wieki męczyło ludzkość”. Roosevelt poinformował świat, że zdecydowano o rozbrojeniu i podziale Niemiec oraz utworzeniu „demokratycznego, opartego na szerokiej podstawie” rządu polskiego. I że zadbano też o przyszłość świata, podejmując decyzję o utworzeniu powszechnej organizacji międzynarodowej, która zapewni pokój i bezpieczeństwo. Te informacje wzbudziły entuzjazm i poparcie kongresmenów i społeczeństwa amerykańskiego.

Wygrana, ale przegrana

Rząd polski, przebywający na emigracji w Londynie, omawiał wyniki Jałty już 13 lutego. Miał tylko częściową wiedzę o przebiegu konferencji, ale i to wystarczyło. Ze smutkiem i świadomością skutków odrzucił postanowienia jałtańskie jako ignorujące wolę narodu polskiego.

Niestety, większa część zachodniej opinii publicznej i klasy politycznej krytycznie odniosła się do takiej postawy rządu polskiego. Padały oskarżenia, że jest zaślepiony antyrosyjskością i prowadzi „prywatną wojnę z Sowietami”. Churchill twardo i bezceremonialnie naciskał na premiera Stanisława Mikołajczyka, by uznał realia i wszedł w skład rządu komunistycznego – mówiąc równocześnie, że „widzi pesymistycznie przyszłość całej Europy i Polski”. Po drugiej takiej rozmowie Mikołajczyk podjął niełatwą decyzję o nawiązaniu kontaktu z komunistami.

Polacy poczuli się zdradzeni. Dla sporej grupy emigrantów Jałta oznaczała utratę ojczyzny. Wieloletni wysiłek, walka i śmierć tylu kolegów wydawały się teraz bezcelowe i zmarnowane. Zbliżająca się ku końcowi wojna, mimo sukcesów aliantów, była wygrana, a przecież przegrana. Dla polskich żołnierzy na Zachodzie pod znakiem zapytania stanął sens dalszej walki. Czy sojusznicy są nadal sojusznikami? W armii generała Andersa, w znacznej części tworzonej przez ludzi z Kresów, w reakcji na wieści o Jałcie około 30 żołnierzy popełniło samobójstwo. Dowódcy polskich dywizjonów lotniczych z największym trudem przekonywali pilotów, by z poczucia honoru i obowiązku nadal wykonywali loty nad Niemcami, ryzykując życiem u boku aliantów, którzy właśnie ich zdradzili.

A warto pamiętać, że część postanowień jałtańskich – np. zgoda Stalina na przystąpienie do wojny z Japonią (za cenę oddania mu południowego Sachalinu i Wysp Kurylskich) albo też zobowiązanie zachodnich aliantów, że deportują do Związku Sowieckiego obywateli sowieckich, którzy znajdą się w strefach zachodnich – nie była w tym momencie publicznie znana. Nawet wiceprezydent Harry Truman, który objął urząd prezydenta USA w kwietniu 1945 r., po śmierci Roosevelta, nie był ich świadom!

Refleksje po latach

W USA dokumenty jałtańskie zaczęto publikować dopiero za czasów prezydentury Dwighta Eisenhowera, od 1955 r. – i od tego momentu trwa emocjonalna dyskusja. Wyrażoną w Jałcie akceptację USA dla sowieckiego panowania w Europie Środkowej i Wschodniej część historyków miała odtąd uznawać za kompromitację moralną USA. Za błąd Roosevelta uznano starania o pozyskanie sowieckiego udziału w wojnie z Japonią. Dla kapitulacji Tokio decydujące znaczenie miało bowiem nie to, lecz bomba atomowa, a prezydent wiedział o postępie prac nad nową bronią. Przystąpienie Kremla do wojny na kilka dni przed kapitulacją Japonii nie miało znaczenia dla USA, za to Sowietom przyniosło sukces propagandowo-polityczny.

W Wielkiej Brytanii Winston Churchill przyznał w 1953 r., że popełnił w Jałcie błąd. Tłumaczył się jednak: „Łatwo jest teraz, gdy Niemcy są rozbite, potępiać tych, którzy robili wszystko, co mogli, by wzmocnić rosyjski wysiłek militarny i utrzymać harmonijną współpracę z naszym wielkim sojusznikiem. Co by się stało, gdybyśmy w Jałcie pokłócili się z Rosjanami, podczas gdy Niemcy stale jeszcze mieli na froncie dwieście dywizji. Nasze nadzieje szybko okazały się fałszywe. Mimo wszystko, w tym czasie była to jedyna możliwość”.

Stosunek do konferencji w Jałcie w dzisiejszej historiografii i publicystyce jest na Zachodzie nieco schizofreniczny. Równocześnie obowiązują dwie narracje: Jałta jest zarówno fundamentem światowego pokoju, jak i kamieniem milowym na drodze do zniewolenia narodów.

A tak naprawdę to nie jest optymistyczna historia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2015