Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Inspiruje kolejne pokolenia twórców z kraju i zagranicy, w czym dobitnie pomagają kuratorzy pokroju Filipa Berkowicza, Michała Mendyka i Michała Merczyńskiego. Co znamienne, chodzi właściwie wyłącznie o pierwszą dekadę aktywności Pendereckiego na polu muzyki filmowej i sonorystycznej. To czas eksperymentów z brzmieniem: nietypową artykulacją i instrumentami, masywnymi klasterami, przetworzeniami elektronicznymi. Krakowski kompozytor często ujmował je w rygory klasycznych form oraz podporządkowywał dramaturgii i emocjom. Znakomitym przykładem jest „Polimorfia” (1961), gdzie partie 48 instrumentów smyczkowych splatają się w kanonie. Po intensywnym wstępie następuje spokojny epizod środkowy, a całość kończy się „katartycznym” akordem C-dur.
Pierwszy koniunkturę na wczesne przygody Pendereckiego wyczuł Wojcek z legendarnej wytwórni Obuh, który wyprosił z archiwów Polskiego Radia taśmy z muzyką do „Rękopisu znalezionego w Saragossie” (1964). Na pniu rozszedł się cały nakład winyli z soundtrackiem (2005) pełnym rezonansów, ech i innych dźwięków konkretnych. Kilka lat później Narodowy Instytut Audiowizualny (2011) do projektu „Penderecki Reloaded” zaprosił gwiazdorów alternatywy. Gitarzysta Jonny Greenwood napisał smyczkowe „48 Responses to Polimorfia”, wychodząc od wspomnianego akordu. Z kolei Aphex Twin wziął na swój elektroniczny warsztat „Polimorfię” oraz „Tren – ofiarom Hiroszimy” (1960). Paradoks polegał na tym, że Penderecki i inni przenosili doświadczenia ze studiów elektronicznych na grunt orkiestry, by odświeżyć jej brzmienie. Teraz wszystko wróciło do źródeł – pytanie, co zagubiło się po drodze. U Greenwooda z pewnością zabrakło myślenia formą, ale Aphex Twin nadrobił płaszczyznami brzmieniowymi.
Zaraz potem nadeszła era Pianohooligana, który pozwolił sobie na „Experiment: Penderecki” (2012). Wziął tu na warsztat – jakżeby inaczej – także „Polimorfię”, co wydaje się karkołomnym przedsięwzięciem na instrumencie klawiszowym. Jednak Piotr Orzechowski gra również we wnętrzu pudła rezonansowego i bezpośrednio na strunach, intrygująco rozwijając oryginalne pizzicata. Na płycie znajduje się też parę interpretacji mniej oczywistych utworów. Pianohooligan inteligentnie zestawia sonorystyczne wariacje z grą pełną swingu, a motorykę z melancholią. Zarazem utwory pisane na specyficzne instrumenty oraz związane z nimi (rozszerzone) techniki wykonawcze odrywają się tu od źródeł i odsłaniają swoją formę.
Oprócz wspomnianych remiksów i interpretacji – wydanych przez prestiżowe wytwórnie Nonesuch i Warner – zaczęto sięgać także po mniej znane utwory Pendereckiego. Jednym z nich jest „Brygada śmierci” (1964), słuchowisko na podstawie dziennika członka Sonderkommando. Bazująca na wstrząsającym tekście i prosta w pomyśle „Brygada śmierci” porusza się na wąskim pograniczu między dosłownością horroru a jego oswojeniem i estetyzacją. Przetworzenia orkiestry oraz dźwięki konkretne stanowią zasługę inżynierów ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, w tym Eugeniusza Rudnika. Po premierze na Warszawskiej Jesieni utwór spotkał się z ostrą krytyką m.in. Jarosława Iwaszkiewicza, zarzucającego autorowi grę na najniższych instynktach. Dopiero po kilkudziesięciu latach „Brygada śmierci” Pendereckiego wróciła na estrady i antenę, stając się wydarzeniem tegoż festiwalu w roku 2011.
Podobny los spotkał, choć z zupełnie innych powodów, „Najdzielniejszego z rycerzy” (1959), który narodził się jako ilustracja dla teatru lalkowego. Barwna opowieść o buńczucznym strachu na wróble powróciła w 2018 r. do Opery Wrocławskiej. Także ostatnio festiwal Sacrum Profanum przypomniał sławne „Actions” (1971) na orkiestrę freejazzową, którym Penderecki debiutował kiedyś jako dyrygent w Donaueschingen. W Krakowie zagrała ją Fire! Orchestra, doborowy skład improwizatorów ze Skandynawii, którzy pokazali, jak dramatyczny nerw kompozytora sprawdza się i w takiej obsadzie. Z kolei trzy lata wcześniej Bôłt Records wydało dwupłytowy album „Homo ludens” z elektronicznymi utworami ilustracyjnymi Pendereckiego i Rudnika. Można tu znaleźć etiudy powstałe dla teatru oraz filmu animowanego i dokumentalnego, takie jak „Szklany wróg” (1961) i „Malarze gdańscy” (1965). Penderecki także w kinie dla dzieci pozwalał sobie na odważne rozwiązania, jak w „Spotkaniu z bazyliszkiem” (1962).
Dzięki dobrodziejstwom internetu można dziś przypomnieć sobie inne filmy z tych czasów, np. „Don Juana” Jerzego Zitzmana (1963), istną galopadę muzycznych cytatów i stylizacji. A dębiczanin ma jeszcze na koncie m.in. ilustracje do awangardowych kolaży Andrzeja Urbańskiego oraz fantastycznych nowelek Krzysztofa Dębowskiego.
Wczesna, ludyczna twórczość Pendereckiego – także rzadziej grywane „Emanacje” (1959) czy „Fluorescencje” (1962) – znakomicie nadaje się do remiksów. O wiele lepiej niż późne, często religijne i monumentalne dzieła, gdzie kompozytor hołduje bardziej sacrum niż profanum. Młodość przyciąga młodość, głosi stara zasada; w tym wypadku dochodzi wciąż aktualny powab poszukiwań barwowych oraz ówczesna dezynwoltura autora „Polimorfii”. Z utworami sprzed półwiecza historia zatoczyła koło: od elektroniki do orkiestry i z powrotem (albo do fortepianu). Oczywiście, dochodzi moda, rocznice i instytucje, jednak w odróżnieniu od innych tuzów (Lutosławski, Górecki) w przypadku Pendereckiego przepływ inspiracji oraz swoisty recykling działa naturalnie i samoistnie. ©