Z Kościoła wystąp!

Msza na zakończenie prezydentury Bronisława Komorowskiego była czymś oczywistym. To był z naszej strony gest przyzwoitości.

23.08.2015

Czyta się kilka minut

Bronisław Komorowski w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria, 30 października 2014 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP
Bronisław Komorowski w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria, 30 października 2014 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP

My zrobimy wszystko, żeby was z Kościoła wyrzucić” – telefon takiej mniej więcej treści otrzymał ks. Aleksander Seniuk po odprawieniu mszy świętej w kościele sióstr Wizytek w intencji „prezydenta Bronisława Komorowskiego, jego żony Anny i całej rodziny Komorowskich”. Kto nam groził wyrzuceniem ze wspólnoty kościelnej? Był to ksiądz katolicki, zapewne wyznawca czystości absolutnej.

Czy prezydent był u spowiedzi

Słowa księdza, który chce oczyszczać Kościół z takich ludzi jak koncelebranci mszy w kościele sióstr Wizytek, egzemplifikują tezę Konrada Sawickiego, który w „Tygodniku Powszechnym” (nr 32/15) zauważył, że w polskim Kościele zaczyna dominować „strategia wykluczania”. Nie jest to strategia zadekretowana, nikt jej nie poddał dyskusji ani nie przegłosował. Wątpię też, że jest ona przemyślana. Jest to strategia strażników wiary dla samej wiary. Oto wiara w wiarę, a nie w Boga, przed którą przestrzegał ks. prof. Józef Tischner. Metody działania są dość proste i brutalne. Trzeba najpierw stworzyć nastrój inkwizytorski, metoda zastraszania sprawdziła się przecież już nie raz w historii.

Problem w tym, że wizja Kościoła inkwizytorskiego nie jest już tylko marzeniem fundamentalistycznego publicysty katolickiego, ona zaczyna być – jak pisze Sawicki – coraz bardziej widoczna na różnych szczeblach hierarchii kościelnej. Należy adwersarzy podważających zastane schematy myślowe „oskarżać, obwiniać, obrażać – aż przynajmniej część z nich zniechęci się do Kościoła”. Może w rezultacie odejdą. Należy wzywać do surowych kar i zakazów, w końcu nie może pozostać bez konsekwencji ktoś, kto „dodaje grzech do grzechu”, jak np. księża odprawiający ową mszę u Wizytek. A zatem psychiczne zamęczanie i zastraszanie to dobra metoda, żeby oczyścić pole z miazmatów „wolnomyślicielskich”; pozostaną prawdziwi katolicy, czyli ci prawicowo-narodowi. Wypłukać wspólnotę wiernych z wszystkich, którzy „nie pasują do określonej wizji”. Byłaby to jednak strategia zabójcza dla Kościoła, krótkowzroczna, niemądra, antyewangeliczna i nieludzka.

Zakwestionowanie tożsamości patriotycznej, moralnej, a przede wszystkim religijnej prezydenta Komorowskiego doskonale pokazuje, na czym strategia wykluczenia polega w praktyce. Oto publicznie duchowni i świeccy katolicy przenicowują sumienie prezydenta. Próbują wchodzić w rolę Pana Boga, prowadzą pozorną debatę, jednocześnie tworząc faryzejską atmosferę „zatroskania” o dobro wspólnoty, zgorszonej postępowaniem prezydenta. Rozważają zatem publicznie, czy prezydent może przystępować do komunii, czy nie. Zastanawiają się nad spowiedzią. Czy nie powinna być ona publiczna, może prezydent powinien się pokajać? Kilka dni po mszy zadzwonił do mnie dziennikarz jednego z tygodników katolickich; przez dłuższy czas nie potrafił skonkretyzować, o co mu chodzi, kluczył i kręcił, w końcu wyszło szydło z worka: tak naprawdę chciał wiedzieć, czy prezydent Komorowski był u spowiedzi.
Trudno w takiej sytuacji zachować spokój, odliczałem w myślach do dziesięciu. Dziennikarz katolicki wyobraża sobie, że ksiądz będzie mu opowiadał o spowiedziach innych ludzi! Świat stanął na głowie.


CZYTAJ TAKŻE:

Temat Tygodnika: Polska mszami podzielona. Kościół Dudy kontra Kościół Komorowskiego. 

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Sprawa mszy św. odprawionej 6 sierpnia w warszawskim kościele sióstr Wizytek rozrosła się do miary wielkiego wydarzenia, wręcz skandalu.

Ks. Kazimierz Sowa w rozmowie z Błażejem Strzelczykiem: Jeśli uważasz, że Andrzej Duda został prezydentem, bo wybory były w dzień Zesłania Ducha Świętego, albo że z faktu obecności w Piśmie Świętym fragmentu „Pan miłuje prawo i sprawiedliwość” wynika, że Andrzej Duda jest Mesjaszem, to jest jakaś parodia.

Marek Zając: Mimo szlachetnych intencji organizatorów mszy za byłego prezydenta w kościele sióstr Wizytek wydarzyło się coś niepokojącego.

Ks. Andrzej Luter w kazaniu wygłoszonym podszas mszy świętej u Sióstr Wizytek: Dzisiaj dziękujemy panu Bronisławowi Komorowskiemu za pięć lat jego prezydentury i za jego służbę w wolnej Polsce.

o. Wacław Oszajca SJ - Kto zepsuł mszę u wizytek? - Czy odprawiający mszę za byłego prezydenta sprzeniewierzyli się swojemu powołaniu, bo wypowiedzieli posłuszeństwo biskupom? Nie sądzę. Gdybym mógł, stanąłbym z nimi przy ołtarzu.



Salon i ortodoksi

Msza na zakończenie prezydentury Bronisława Komorowskiego była czymś oczywistym, należało ją odprawić. Trudno pisać o sobie, ale ten jeden raz napiszę: to był z naszej strony gest przyzwoitości. Tak uważam. Przyzwoitość – nic więcej, bez żadnego patosu, bez uniesień. Mszę zamówiła zresztą grupa zwykłych parafian. To dzięki nim do niej w ogóle doszło.

I zaczęło się! Czytam portale prawicowo-katolickie i tygodniki konfesyjne. Czego możemy się tam dowiedzieć o sobie? Najpierw, że jesteśmy „księżmi patriotami”, czyli inaczej mówiąc: stalinowcami. Młodym czytelnikom trzeba przypomnieć, że tak nazywano księży kolaborujących z ludobójczym reżimem stalinowskim. Publicysta jednego z tygodników skończył artykuł: „Przedstawiciele swoistego nowego pokolenia księży patriotów stanowią jednak tylko wierzchołek góry lodowej”. Już miałem podskoczyć z radości, w końcu być wierzchołkiem góry, i to lodowej, to jest coś, ale następne zdanie artykułu sprowadziło mnie na ziemię, po prostu spadłem z krzesła... ze śmiechu. Dziennikarz pyta: „Czy biskupom wystarczy sił, by stanąć na mostku lodołamacza?”.

Czytam to wszystko i przeżywam swoiste déjà vu. Współcześni obrońcy czystości wiary znakomicie posługują się językiem moczarowców, czyli narodowych komunistów, którzy swoje apogeum wpływów mieli w Marcu’68. Odmieniali np. we wszystkich przypadkach słowo „salon”. Ich współcześni następcy piszą o nas niemal w każdym tekście „księża salonowcy” albo „ulubieńcy salonu”. Słowo „salon” było w 1968 r. i – jak się okazuje – jest także dzisiaj obelgą mającą zdyskredytować moralnie adwersarza, uznanego za wroga, wzbudzić wobec niego wstręt i pogardę, a tak naprawdę ataki te były obrazem kompleksów ich autorów, intelektualnych miernot. Historia powtarza się, tyle że w innych dekoracjach.

Nie brakuje też apeli o kary. To jasne, przecież jeden z dziennikarzy katolickich zatytułował swój artykuł, nawiązując do mojego nazwiska: „Tezy na kościele Wizytek”. Jeśli słowa wypowiedziane w czasie mszy świętej nie są zgodne z nauczaniem Kościoła (nikt nie konkretyzuje, o które słowa może chodzić), wtedy należy wobec „kapłanów-schizmatyków-komorowszczyków” wyciągnąć konsekwencje. I dalej: „Niszczenie ortodoksji w imię wąskich politycznych interesów nie powinno być tolerowane. Szczególnie, gdy polski episkopat tak odważnie zaczął bronić ortodoksji”. To ciekawa uwaga publicysty „Frondy”: biskupi dopiero teraz zaczęli bronić ortodoksji, a co wobec tego robili do tej pory?

Karierę zrobiły greckie słowa użyte przez ks. Seniuka: „episkopoi” i „presbyteroi”. Niektórzy dziennikarze bez złej woli opacznie interpretowali zdanie przepraszające prezydenta, bo po prostu nie znają greki. Nie może być jednak przypadku w tym, że niemal we wszystkich komentarzach pism katolickich pomijano słowa, które miały kluczowe znaczenie dla zrozumienia wypowiedzi ks. Seniuka: „tylko” i „a jednak”. Sens był prosty i jasny: nie jesteśmy biskupami, jesteśmy tylko kapłanami, a jednak też czujemy odpowiedzialność, każdy na swoją miarę, i jako księża przepraszamy w imieniu swoim, i tylko swoim, nie przepraszamy za nikogo innego, bo nie mamy takiego prawa. Nie dokonujemy też tego aktu przeciwko komukolwiek.

Dwa słowa z tej mszy wywołały wściekłość: „dziękujemy” i „przepraszamy”. To może przerażać, bo pokazuje ogromne pokłady nienawiści w polskim życiu społecznym, politycznym i kościelnym. Msza w kościele Wizytek miała charakter religijny, chrystocentryczny, bo tylko On był w jej centrum, a nie uczestnicy liturgii, w intencji których tę mszę sprawowaliśmy. Nie było na niej żadnych kamer, żadnych stacji telewizyjnych. Było skupienie, ale było też wyczuwalne napięcie, będące konsekwencją dusznej atmosfery, jaką od wielu miesięcy stwarzano wokół osoby prezydenta Komorowskiego.

Po drodze z Chrystusem

Niektórzy zadają jednak pytanie, czy nie zdajemy sobie sprawy, że oprócz tych, którzy po „katolicku” będą nas chcieli wypchnąć z Kościoła, istnieją także ci, którzy po niekatolicku chcą, żebyśmy według ich fantazmatów przyznali, tak bez hipokryzji, żeśmy na tyle inteligentni, żeby wystąpić. Wiadomo: fundamentalistów nie brakuje także po stronie antykatolickiej, obie strony zresztą żywią się sobą, nie mogą bez siebie istnieć i wzajemnie się nakręcają. Fundamentaliści jednak nie są w stanie mnie „wypchnąć”. Omijam ich szerokim łukiem.

Pisarz Tomasz Piątek, ewangelik, którego nie uważam za fundamentalistę, napisał: „Jak ksiądz jest Luter, to powinien być przynajmniej kalwin. Księże Andrzeju, ksiądz przejdzie do jakiegoś prawdziwego Kościoła”. No cóż, już św. Augustyn pisał, że z powodu ignorancji i słabości swoich członków cały Kościół może mówić codziennie: „Przebacz nam nasze winy”. A wielcy nauczyciele wiary mówili, że ludzie mogą zawodzić Ducha Świętego; ale Duch Święty nie może nigdy zawieść Kościoła. Jest eucharystia, i drugi człowiek, który mi zaufał, zawierzył siebie.
Ktoś może powiedzieć, że to pobożne frazesy, a przecież rzeczywistość skrzeczy. Być może tak jest, polska rzeczywistość skrzeczy nawet okrutnie, ale wierzę, że katolicyzm nie jest ani integrystyczny, ani konserwatywny. Wprost przeciwnie, jego cechą konstytutywną jest afirmacja świata, ruchu, młodości i przyszłości. „Gdyby tak nie było – pisał Henri Fesquet w swoich rozważaniach posoborowych – katolicyzm dawno by umarł”. Chrystus nie powiedział przecież „jestem kamieniem granicznym”, ale – „jestem drogą”.

Kościół jako żywy organizm jest skazany na ewolucję, powolną co prawda, ale niepowstrzymaną. Wiem, że ta argumentacja nie jest przekonująca dla obserwatorów wydarzeń bieżących. Rozumiem ich, sam czasami jestem załamany, ale wtedy myślę sobie, że trzeba coś zrobić. W Kościele, a nie poza nim; jako ksiądz, a nie jako były ksiądz. I z takiego myślenia wynikał mój udział we mszy za prezydenta Komorowskiego i jego rodzinę.
Nie ma jednak symetrii. Żadnej symetrii. Wypychanie z Kościoła to dzisiaj domena przede wszystkim katolicka. Poza lekko ironicznym wpisem Piątka nie odczuwam żadnych sugestii „niekatolickich” namawiających mnie do odejścia, sądzę nawet, że owi „niekatolicy”, wśród których jest wiele osób głęboko wierzących, ale także radykalnie niewierzących, przeżyliby rozczarowanie. Oni raczej utwierdzają człowieka w powołaniu. Trzeba sobie tylko przypomnieć, że prawdziwe chrześcijaństwo zidentyfikowało miłość bożą w miłości bliźniego. Rozumiem jednak tych, którzy opuścili Kościół zrażeni jego obliczem, szczególnie wtedy rozumiem, gdy pomimo złych doświadczeń, nie przestali uprawiać autentycznej miłości chrześcijańskiej.

Ojciec Henri de Lubac, który cierpiał „dla Kościoła”, aż w końcu pod koniec żywota Jan Paweł II wyniósł go do godności kardynała, pisał z powściąganym oburzeniem: „jak dziwne i głębokie mogą stać się rany, dla których nie można znaleźć odpowiednika w doświadczeniu ludzkim, skoro w tej jedynej w swoim rodzaju społeczności [Kościele] jedni posiadają straszliwą władzę dotknięcia drugich, w tym głęboko ukrytym spojeniu, gdzie przebiega rozdział między duszą i umysłem; skoro istnieje pewien rodzaj władzy tak silnej i tak wnikliwej, że nie wystarczy zgoła jej znosić, nawet cierpliwie, ale trzeba przystać – i to dobrowolnie – na to, co ze strony innej władzy byłoby gwałtem. Bo aż do tego dochodzi w swojej najbardziej powszechnej praktyce posłuszeństwo katolickie”. Te słowa mędrca i mistrza duchowego dedykuję strategom wykluczania. ©
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015