Z dala od serca Europy

Dziś tylko co czwarty Brytyjczyk chce, aby jego ojczyzna pozostała w Unii Europejskiej. Czy Wyspy Brytyjskie opuszczą Unię i wrócą do „splendid isolation”?

19.11.2012

Czyta się kilka minut

Na to, że pod koniec następnej kadencji parlamentu Wielka Brytania będzie jeszcze członkiem Unii Europejskiej, szansa jest pół na pół. I to niezależnie od tego, kto będzie wówczas u władzy” – tak uważa Charles Grant, szef Centre for European Reform (CER), think tanku niezależnego, ale generalnie przychylnego Unii.

Pod koniec następnej kadencji – czyli około 2020 r. To wcale nieodległa perspektywa.

Trudno powiedzieć, czy tę opinię należy potraktować jako wyraz optymizmu, czy raczej przejaw pesymistycznego nastawienia autora. Proeuropejska orientacja CER przemawiałaby za drugim wariantem. Z drugiej strony, wobec nasilania się w Wielkiej Brytanii nastrojów bardzo wobec Unii krytycznych czy wręcz otwarcie antyeuropejskich, można równie dobrze stwierdzić, iż 50 proc. szansy na zachowanie członkostwa to dużo.

Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę wyniki najnowszych badań instytutu YouGov: prawie połowa, bo 49 proc. Brytyjczyków uważa, że Wielka Brytania powinna Unię opuścić; 45 proc. sądzi, że ich kraj mało się liczy w „Brukseli”; 65 proc. – że Unia nie ma przyszłości. Euroentuzjaści są zdecydowanie w mniejszości: tylko 28 proc. chce nadal być w Unii.

Unia: problem wewnętrzny

W opinii Charlesa Granta uderza jeszcze jedno: jego zdaniem dla rozwoju wydarzeń nie ma większego znaczenia, które ugrupowanie będzie u władzy, gdy przyjdzie podejmować fundamentalne decyzje – Partia Konserwatywna (dziś rozdzierana sporami wokół kwestii europejskich: członkostwo, referendum, renegocjowanie zasad udziału w Unii) czy też Partia Pracy, która sama nie bardzo wie, w jakim pójść kierunku.

To pomieszanie jest zresztą stałą cechą stosunków brytyjsko-unijnych. Europa bowiem, jak trafnie zauważa Simon Jenkins, czołowy komentator dziennika „The Guardian”, „w Wielkiej Brytanii niezmiennie stanowi problem wewnętrzny”.

Czy możliwe, by splendid isolation – zapomniane ostatnio, a bardzo niegdyś popularne wyrażenie, używane na określenie specyfiki Wielkiej Brytanii – mogło jeszcze wrócić do życia? Nawet jeśli tak, to akcenty z pewnością rozłożą się inaczej. „Wspaniała izolacja”, pojęcie bardzo pojemne, mieściła w sobie zarówno wyspiarskie położenie kraju, jak też odmienność jego historii i mentalności Brytyjczyków.

Dziś o izolacji geograficznej trudno mówić. W nowym rozumieniu izolacja to w większej mierze niezależność, pójście drogą własną i odrzucenie „dyktatu Brukseli”. Bardziej trafne byłoby więc słowo „dystans” – w połączeniu z pytaniem, jaką rolę Brytania chciałaby odgrywać we Wspólnocie.

Własną drogą – tylko jak?

Jednak z obecnych brytyjskich dyskusji wcale nie wyłania się obraz jasny ani czytelny – i jedyne, co można stwierdzić na pewno, to że pamiętna deklaracja konserwatywnego premiera Johna Majora, iż „Wielka Brytania chce być w sercu Europy” (powtórzona później przez laburzystę Tony’ego Blaira), nie wytrzymała próby czasu.

Aktualne jest za to hasło, jakim posłużył się William Hague – dziś szef dyplomacji, a wówczas przywódca konserwatystów – przed wyborami europejskimi z 1999 r.: „Brytania chce być w Europie, ale nie chce być rządzona przez Europę”. Kwestię numer jeden stanowi bowiem pytanie, do jakiego stopnia Brytania powinna podporządkowywać się decyzjom unijnym, które – rzecz oczywista – nie muszą być zgodne z interesem brytyjskim.

W tak zakreślonym obszarze dyskusji trudno nie dostrzec cienia Margaret Thatcher – choć jej rządy skończyły się ponad dwie dekady temu. Pani premier (w latach 1979–1990) zawsze sprzeciwiała się nadmiernym wpływom biurokratów z Brukseli, podkreślając, że decyzje dotyczące całej Wspólnoty skupione są w rękach ludzi, którzy nie mają żadnej legitymacji demokratycznej, bo stanowisk i władzy nie uzyskali w drodze wyboru, a mimo to są w stanie narzucać rozwiązania suwerennym państwom.

A przecież, przypomnijmy, w okresie rządów Thatcher biurokracja europejska była mniej rozbudowana i miała znacznie skromniejsze aspiracje niż obecnie.

Straszne słowo „referendum”

Dziś w Unii tematem numer jeden – także dla Polski – jest wysokość unijnego budżetu na lata 2014–2020; temu poświęcony ma być unijny szczyt pod koniec tego tygodnia.

Premier David Cameron sprzeciwia się podniesieniu budżetu, proponowanemu przez Komisję Europejską, i postuluje zamrożenie wydatków na obecnym poziomie – choć w terminach realnych, z uwzględnieniem inflacji. Ale nawet to, co dla większości krajów członkowskich stanowi zbyt mało, dla wielu polityków brytyjskich oznacza zbyt dużo. Propozycja premiera ma więc na Wyspach wielu przeciwników, którzy domagają się zredukowania wysokości unijnego budżetu, jako argument koronny podając wcale nie kryzys gospodarczy, lecz niegospodarność Unii i brak kontroli nad tym, jak wydawane są pieniądze brytyjskie.

W tle zaś kryje się postulat renegocjowania zasad uczestnictwa Londynu w Unii – a także przeprowadzenia na Wyspach referendum europejskiego.

Co miałoby być jego tematem? Oto jest pytanie...

Pytanie wprawdzie nowe, ale problem stary, w dodatku ciążący nad wszystkimi rządami ostatnich lat. Przywódcy obu głównych partii politycznych, zanim doszli do władzy, krytykowali politykę europejską partii rządzącej – deklarując, że sami, gdy tylko obejmą rządy, kwestię miejsca Brytanii w Unii poddadzą pod głosowanie powszechne.

Ale żaden z nich nawet nie udawał, że zamierza dotrzymać słowa. Jak dotąd.

Pominięty głos ludu

David Cameron, pomny krytyki, jaką ściągało to na poprzedników, próbuje się ze swoich obietnic wywiązać – choć bardzo, bardzo połowicznie. Chce więc, aby – jeśli dojdzie do renegocjacji zasad członkostwa – Brytyjczycy ocenili w referendum jedynie ich rezultaty.

To oczywista próba obejścia problemu, który politycy i obserwatorzy formułują wprost: czy Wielka Brytania powinna nadal być członkiem Unii, czy też należałoby się z niej wycofać? Decyzję o takiej wadze powinien podjąć ogół obywateli, choć po prawdzie nie ma w tej sprawie precedensu. Decyzję o wejściu do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej podjął brytyjski parlament, a pierwsze referendum – na temat kontynuowania członkostwa – przeprowadzono w 1975 r., w dwa lata po akcesji.

Teraz minister spraw zagranicznych William Hague uważa, że nieskorzystanie z formy referendum w późniejszych latach było brzemienne w skutkach, rzutuje bowiem na nastroje społeczne i obecny stosunek Brytyjczyków do Unii. Dlaczego na przykład nie zrobiono tego w sprawie traktatu lizbońskiego? „Przez to właśnie, że nie zwrócono się wówczas do wyborców, ludzie uważają dziś Unię za wielką machinę, która wysysa proces podejmowania decyzji z parlamentu narodowego na poziom europejski” – mówił Hague w niedawnym wystąpieniu na forum Fundacji Körbera w Berlinie.

Czas na rozstanie?

To właśnie traktat lizboński – zdaniem części komentatorów – narobił bardzo dużo złego. Skoro zasada jednomyślności w wielu przypadkach została zastąpiona podejmowaniem decyzji kwalifikowaną większością głosów, kraje strefy euro, dążące do stworzenia unii politycznej i fiskalnej, będą w stanie narzucić regulacje innym, w tym Wielkiej Brytanii – tak pisał w komentarzu redakcyjnym bliski konserwatystom dziennik „Daily Telegraph”. I przed tym trzeba się bronić.

Wszystkie te obawy, zastrzeżenia i propozycje składają się na jedno zasadnicze pytanie: o przyszłość Wielkiej Brytanii w Unii. To, że wśród konserwatystów panuje w tej sprawie tak wielki ferment, tyle sporów, dyskusji i propozycji formułowanych przez rozmaite grupy i frakcje, jest – zdaniem „Daily Telegraph” – po prostu przejawem poczucia odpowiedzialności: nie tylko za własny kraj, ale też za Unię, służy bowiem jej naprawie i ratowaniu członkostwa Brytanii.

A pomysły bywają różne. Grupa dyskusyjna „Fresh Start” („Nowy początek”) – niemała, bo skupiająca około stu deputowanych Partii Konserwatywnej – zastanawia się na przykład, czy każdy nowy rząd każdego kraju Unii nie powinien mieć prawa wycofania się z dowolnego obszaru współpracy. Powiedzmy: z układu Schengen. Brzmi to abstrakcyjnie, ale może dlatego, że członkom Unii skutecznie wyperswadowano myśl o wycofywaniu się z czegokolwiek?

Proste słowo: „out”

Dokładnie ten sposób myślenia można dostrzec w innej uwadze ministra Hague’a podczas wspomnianego forum w Berlinie. „Unia – mówił – potrzebuje nie centralizacji i uniformizacji, lecz elastyczności i geometrii zmiennej, zezwalającej na różny stopień integracji w różnych dziedzinach. Tak, aby ci, którzy nie chcą we wszystkim uczestniczyć, na tym nie tracili”. Wielka Brytania, przypomnijmy, nie uczestniczy ani w strefie euro, ani w Schengen. Wspomniane grupy wychodzą z założenia, że obie strony są sobie potrzebne – Brytania Unii i Unia Brytanii. To stwarza pole do rozmów i negocjacji.

Czy to możliwe, aby ponad połowa Brytyjczyków rzeczywiście poparła opuszczenie Unii? Trudno powiedzieć. Ale w powodzi pomysłów znalazło się też miejsce na taki, który pokazuje, jak to sprawdzić. Grupa „Better Off Out” („Lepiej być poza” – oczywiście poza Unią) proponuje, aby podczas ewentualnego referendum na temat nowych zasad członkostwa zwolennicy rozstania z Unią na kartkach wyborczych po prostu napisali słowo: „out”.

Liczba takich nieważnych głosów będzie wskaźnikiem, jak się sprawy mają.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2012