Wywalcz wolność lub zgiń

75 lat temu, nocą z 15 na 16 lutego 1941 r., nad okupowaną Polską skoczyła na spadochronach pierwsza grupa Cichociemnych – specjalnie szkolonych żołnierzy, którzy mieli wesprzeć Państwo Podziemne.

07.02.2016

Czyta się kilka minut

Skoki szkoleniowe z wieży spadochronowej w Szkocji /
Skoki szkoleniowe z wieży spadochronowej w Szkocji /

Pomnik jest skromny. Ceglany mur z wcięciem w kształcie litery V, skąd wznosi się czarny krzyż. Obok, z prawej strony, symbol Polski Walczącej. Z lewej nazwiska, każde na osobnej tabliczce. Osiem rzędów w piętnastu kolumnach. Po drugiej stronie muru-pomnika tyle samo rzędów, kolumn i jedno nazwisko na samym dole. W sumie 241 nazwisk.

Jest sierpień 2012 r. Zaledwie od kilku dni ekipa dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka – pełnomocnika prezesa IPN ds. poszukiwań ofiar komunizmu – prowadzi prace ekshumacyjne.

Stoję z boku, by nie przeszkadzać. A jednak i tak czuję się niczym intruz. Usuwam się na bok, pod drzewo, to znów przechodzę na drugą stronę po wąskim nasypie ziemi tuż nad jamą, z której patrzą na mnie puste oczodoły czaszek. Szukam znajomych nazwisk, z pamięci przywołuję twarze. Wzrok płynie dalej i dalej, z tabliczki na tabliczkę, by zatrzymać się gdzieś pośrodku. Czwarty rząd, szósta kolumna: major Hieronim Dekutowski – czytam – pseudonim „Zapora”, 1918–1949... Szukam dalej. Znajduję: major Bolesław Kontrym, ps. „Żmudzin”, 1898– –1953... To Cichociemni.

Szukasz śmierci, wstąp na chwilę

W sali wykładowej ośrodka Audley End wisiały dwa portrety. Niektórzy mówili, że były to zdjęcia dwóch pierwszych Cichociemnych, zabitych w okupowanym kraju. Ale to nieprawda. Zdjęcia przedstawiały prezydenta Raczyńskiego i gen. Sikorskiego, premiera i naczelnego wodza w jednej osobie. Między dostojnikami zawieszono mapę Polski z wypisanym grubymi czarnymi literami hasłem: „Wywalcz Jej wolność lub zgiń”.


Czytaj cały dodatek "Cichociemni".


Te słowa wykuły Cichociemnych, lecz uformowały ich szkolenia. Pierwszy kurs ruszył we wrześniu 1940 r., w schowanym między górami zachodniej Szkocji Inverlochy Castle. Surowy klimat i rzadko docierające tu promienie słońca nie sprzyjały roślinności, stąd okolica była uboga i jeśli przykuwała uwagę, to raczej rozległością łąk i różnorodnością gór. Jesienią 1940 r. „było zimno i padał znany już nam szkocki deszcz, o którym złośliwi mówili, że zaczyna padać, kiedy kończą się opady śniegu, a kończy, gdy zaczyna padać śnieg” – pisał uczestnik kursu.

Warunki klimatyczne były trudne, ale o to chodziło oficerom Special Operations Executive – brytyjskiego Kierownictwa Operacji Specjalnych. Przez cztery tygodnie 48 elewów poznawało niuanse dywersji, elementarz roboty saperskiej, doskonaląc umiejętności strzelectwa i walki wręcz.

Potem przyszła kolej na Briggens i kurs walki konspiracyjnej, a wreszcie pobyt w Małpim Gaju. Ten ośrodek wstępnego szkolenia spadochronowego 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej w Largo House rozpoczął działalność w czerwcu 1941 r. Napis umieszczony nad bramą – „Szukasz śmierci, wstąp na chwilę”, między narysowanymi na płótnie dwiema małpkami – wymownie informował o trudności szkolenia. Podstawowym zadaniem Largo była nauka „szybkiego wypadania z dziury w podłodze samolotu i bezpiecznego lądowania na ziemi”. Ale na wypracowanie tych umiejętności składała się oczywiście cała otoczka innych ćwiczeń, w tym fizyczne i psychiczne przygotowanie żołnierza do skoków spadochronowych. Już nie dwa-trzy dni, lecz tydzień, a później nawet cztery tygodnie spędzali elewi na trapezach i huśtawkach w Largo.

Małpi Gaj to był wstęp do Ringway pod Manchesterem, szkoły skoczków. Dwa skoki wykonane z balonu umieszczonego ponad 200 metrów nad ziemią miały przyzwyczaić spadochroniarzy do nienaturalnego dla człowieka szybowania. Potem przychodził czas na skoki z samolotu, w tym jeden nocny. Jeden z lepiej znanych Cichociemnych, Alfred Paczkowski ps. „Wania”, o pierwszym skoku napisał krótko: „zakończył się pomyślnie”. Ale incydenty się zdarzały. Inny, nie mniej znany Cichociemny, Adolf Pilch ps. „Góra”, widział skoczka, któremu nie otworzył się spadochron. Człowiek ten „usiłował manipulować w powietrzu linkami, ale nie dało to żadnego rezultatu. Runął z wysokości kilkuset metrów. Odbił się jak piłka na kilka metrów w górę od murawy i znów spadł”.

Wypadek przydarzył się też Pilchowi. Silny wiatr rzucał czaszą spadochronu. „Zacząłem manipulować linkami, aby złagodzić te wahania, byłem już jednak zbyt blisko ziemi. W pewnej chwili wszystko się urwało...”. Patrzący z boku widzieli, jak Pilch miota się w powietrzu. W pewnej chwili mocniejszy podmuch rzucił czaszą spadochronu, biały materiał prasnął o ziemię. Oficer, siłą bezwładności obrócony do pozycji horyzontalnej, wyrżnął plecami o trawę. W jednej chwili zerwało się kilkunastu kolegów, ktoś wołał sanitariuszy. Pilch leżał nieprzytomny. Przez lądowisko gnał pełnym gazem ambulans. Wypadek spowodował chwilową utratę pamięci. „Nie pamiętałem niczego z całej swojej wędrówki od chwili opuszczenia kraju” – wspominał Pilch.

Został odsunięty od dalszych skoków przez komisję lekarską. „Okazało się, że miałem nadpękniętą czaszkę i uszkodzone dwa kręgi kręgosłupa. Dr Adamowicz przypuszczał, że dopiero za jakieś dwa miesiące będę w porządku”. Ale nie zamknięto mu drogi do Polski.

Zaczęło się od „chomików”

Pierwsza ekipa, oznaczona numerem zero i kryptonimem „Adolphus”, skoczyła do kraju nocą z 15 na 16 lutego 1941 r. Major Stanisław Krzymowski „Kostka”, rotmistrz Józef Zabielski „Żbik” i kurier Czesław Raczkowski „Orkan” wylądowali pod wsią Dębowiec koło Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim. Ta część Śląska znajdowała się wtedy w granicach Rzeszy. To po tym skoku meldujący się w hotelu „Żbik” podał swe prawdziwe nazwisko. Zorientował się, wydarł kartkę, czym oszczędził sobie wizyty na gestapo i pewnie śmierci.

Celem tej trójki – jak i wszystkich następnych ekip skoczków – była Warszawa. Tam pod okiem opiekunek, tzw. ciotek, Cichociemni uczyli się żyć pod okupacją. Również „Żbik”, „Kostka” i „Orkan” dotarli do stolicy, choć „Orkan”, złapany przez Niemców i posądzony o przemyt, siedział w więzieniu wadowickim trzy miesiące.

Między 15 lutego 1941 r. a 26 grudnia 1944 r. do kraju skoczyło 316 Cichociemnych. Z nich 112 miało zginąć (w tym 94 w walce, 9 podczas lotu lub w wyniku wypadku przy skoku, 10 zażyło truciznę po aresztowaniu przez gestapo, 9 padło ofiarami mordów sądowych w PRL). O ich przydziale w konspiracji decydowała wyuczona specjalizacja. Natomiast Komenda Główna Armii Krajowej rozdzielała ich między okręgi. Dwa sztandarowe przydziały to była dywersja i wywiad. Lecz Cichociemni stanowili też grupy fachowców łączności czy roboty sztabowej.

Właśnie w sztabach pracowali dwaj najważniejsi Cichociemni – ci, od których wszystko się zaczęło: Maciej Kalenkiewicz i Jan Górski. Obaj znali się z czasów szkolnych, razem zdawali maturę w Korpusie Kadetów wiosną 1924 r. Rozumieli się w pół zdania. W ciężkiej atmosferze hotelu Rubens, gdzie w Paryżu zainstalował się sztab Naczelnego Wodza jesienią 1939 r., próbowali przekonać do pomysłu wojsk spadochronowych, jako najskuteczniejszego sposobu przerzutu oficerów-żołnierzy do okupowanej Polski. Problem znalezienia odpowiednich samolotów czy brak zrozumienia dla idei wojsk spadochronowych niweczył wysiłki obu majorów, których zresztą z racji uporczywego nadgryzania tematu zwano „chomikami”.

Upór się opłacił, lecz efekty przyszły dopiero w Wielkiej Brytanii. Był to czas, gdy Francja skapitulowała, alianci zostali wyparci z kontynentu i marzenia o wojnie konwencjonalnej należało odłożyć ad acta. I wówczas premier Churchill wyskoczył z propozycją „podpalenia Europy”. Zorganizowanie Special Operations Executive obudziło w strategach brytyjskich potrzebę planowania działań dywersyjnych i sabotażowych w okupowanej Europie. W ten sposób także dla pomysłu Kalenkiewicza i Górskiego powstały sprzyjające okoliczności.

Górski i Kalenkiewicz nie polecieli razem do kraju, choć taki scenariusz im się marzył. Górski został w Londynie, w sztabie Naczelnego Wodza. Poleciał Kalenkiewicz, 27 grudnia 1941 r., w operacji „Jacket”. Otrzymał przydział do sztabu AK jako oficer operacyjny i razem z gen. Stanisławem Tatarem opracował plan powstania powszechnego.

Paczkowski, który uczestniczył w tymże locie, decyzją KG AK został dowódcą III odcinka „Wachlarza” – organizacji dywersyjnej działającej na zapleczu frontu wschodniego. Aktywność „Wani” i jego ludzi między Brześciem i Pińskiem przyniosła wiele problemów okupantom. Np. w kwietniu 1942 r. zniszczyli okręt Kriegsmarine cumujący na Kanale Królewskim; w maju zaangażowali się w robotę dywersyjną, operację „Targi Mińskie”, czyli wysadzanie torów wokół stolicy sowieckiej Białorusi, co chwilowo sparaliżowało dostawy na front.

„Robota udała się wspaniale”

W grudniu 1942 r. „Wania” wpadł w ręce Niemców. Kierownictwo „Wachlarza” musiało wyznaczyć nowego dowódcę odcinka – został nim Bolesław Kontrym „Żmudzin”. Ale że „Wania” był cennym atutem w talii „Wachlarza”, postanowiono go odbić. Kierowanie akcją zlecono przyjacielowi Paczkowskiego – Janowi Piwnikowi ps. „Ponury”.

18 stycznia 1943 r. pustą ulicą wzdłuż drewnianego płotu miejscowego więzienia pędził opel. W pewnej chwili auto, hamując z piskiem opon, skręciło pod bramę. Zanim się zatrzymało, otworzyły się przednie drzwi, oficer w mundurze SS wystawił nogę na chodnik i opierając się na niej całym ciężarem ciała, krzyknął do wyglądającego przez niewielki wizjer strażnika:

– Polizei SD, aufmachen!

– Jawohl!

Kierowca dodał gazu, lecz nie zwalniał jeszcze sprzęgła, czekając, aż brama zostanie otwarta. Wreszcie ruszył, wpadając gwałtownie na dziedziniec. Z auta wysiedli dwaj ludzie, w rękach trzymali pistolety maszynowe sten.

Tak zaczęła się akcja odbicia Paczkowskiego z więzienia w Pińsku na Polesiu. Wśród odbijających było czterech Cichociemnych: Piwnik, Jan Rogowski, Michał Fijalka i Wacław Kopisto.

„18 stycznia po południu leżałem jak zwykle na betonie. Od kilku dni nie miałem przesłuchań i teraz stwierdziłem, jak mnie wszechstronnie pobito. Byłem bardzo słaby i miałem stale dreszcze” – wspominał Paczkowski. Zdziwił go niezwyczajny ruch na korytarzu. Nagle „z rozmachem otworzyły się drzwi i zobaczyłem Czarkę (Rogowski) z Motorem (Jerzy Wojnowski). Obaj trzymali w ręku pistolety maszynowe. Rogowski w rosyjskiej czapce na głowie krzyczał nienaturalnie głośno: – Wo w imieni Stalina wy swobodny, wychoditie!” (chodziło o zmylenie Niemców, że akcję zorganizowali Sowieci).

25 minut później nad dziedzińcem więzienia unosiło się już tylko echo wystrzałów. Akcja była skończona. Na zachód pędziły dwa auta, osobowy opel i ciężarowy ford. W pierwszym siedział wyrwany z rąk gestapo Paczkowski, w drugim dywersanci.

„Ponury” wspaniale zainaugurował rok 1943 – i miał to być najefektywniejszy rok działalności tego chyba najbardziej znanego Cichociemnego. Porucznik Jan Piwnik skupił grupę Cichociemnych. Eugeniusz Kaszyński „Nurt”, Waldemar Szwiec „Robot”, Jan Rogowski „Czarka”, Rafał Niedzielski „Mocny” tworzyli trzon Zgrupowania Partyzanckiego „Ponury”. Wokół nich zebrał Piwnik żołnierzy AK – partyzantów zdolnych podkopać pozycję okupanta u podnóża Gór Świętokrzyskich.

Najefektowniejszego wyczynu dokonał wtedy „Robot”. Dysponując jednym cekaemem i sześcioma erkaemami, zablokował punkty strategiczne miasta Końskie. Nie tylko nie pozwolił Niemcom wyjść na ulice, lecz pilnował też, by do miasta nie dojechały posiłki z Ostlegionu i własowcy. „Robota ta udała nam się wspaniale – ocenił uczestnik tych wydarzeń – (...) W czwartą rocznicę wojny zajmujemy sobie powiatowe miasto Końskie, obsadzone przez żandarmerię i inne władze niemieckie w łącznej sile 1724 ludzi zdolnych do walki i plądrujemy w nim jak u siebie w domu. Nie tracimy przy tym ani jednego człowieka, podczas gdy po stronie niemieckiej jest ciężko ranny dowódca żandarmerii, sześciu zabitych żandarmów i jeden z sonderdienstu”.

Gwiazda Szwieca zgasła 14 października 1943 r. Zginął w pułapce zorganizowanej przez gestapo, wydany przez zdrajcę. Miesiąc wcześniej podczas ataku na pociąg padł Rafał Niedzielski. Miał 20 lat, był najmłodszym Cichociemnym. Zdrajcę ujęto dzięki pracy dowodzonego przez „Kontryma” oddziału „Sztafeta-Podkowa”, zajmującego się likwidacją konfidentów.

W ciągu półrocznego istnienia Zgrupowania Partyzanckiego „Ponury” zginęło trzech Cichociemnych: prócz wymienionych, także Rogowski „Czarka”. Piwnik, po konflikcie z komendantem Okręgu Kieleckiego AK, został zdjęty z dowództwa zgrupowania i zobowiązany do stawienia się w Warszawie; potem dostał kolejny przydział – znów na Kresach.

Odwaga i odpowiedzialność

W tym czasie, jesienią 1943 r., opodal – po drugiej stronie Wisły – pojawił się kolejny Cichociemny, równie skuteczny jak Piwnik, a kto wie, czy nie skuteczniejszy. Nazywał się Hieronim Dekutowski i był 25-letnim absolwentem szkoły podchorążych piechoty. Wojnę poznał w 1939 r., gdy na ochotnika zgłosił się do obrony Lwowa. 17 września 1939 r. przeszedł na Węgry, by w październiku zameldować się we Francji. Wiosną 1942 r. podjął decyzję o wstąpieniu do Cichociemnych, która doprowadziła go z powrotem do Polski.

Jesienią 1943 r. meldował się u znanego wówczas i szanowanego przez ludność Zamojszczyzny porucznika Tadeusza Kuncewicza „Podkowy”. Przed „Podkową” stanął więc młody mężczyzna skromnej postury. Z pozoru nic nie zdradzało w Dekutowskim perfekcyjnie wyszkolonego „w posługiwaniu się bronią ręczną i maszynową” dywersanta. Przyszłość pokazała, że rozumiał istotę operacji specjalnych.

Z końcem 1943 r. „Zapora” był już na ustach mieszkańców całej Zamojszczyzny. Dla konfidentów i kolonistów niemieckich był surowy: nie przebierał w środkach, skrupulatnie wypełniając wyroki sądów podziemnych. Nie zawahał się spacyfikować wsi Źrebce, zamieszkałej przez Niemców. Niemniej głównym zadaniem jego oddziału była obrona ludności polskiej przed represjami niemieckich i ukraińskich plutonów żandarmerii i SS.

W lutym 1944 r. przyszedł rozkaz przeniesienia do Inspektoratu Rejonowego Lu- blin-Puławy. Nowa funkcja szefa tamtejszego Kedywu (Kierownictwa Dywersji) otworzyła przed Dekutowskim szersze perspektywy, za którymi stały też nowe obowiązki.

„Zapora” zyskał opinię wybitnego dowódcy. „Cechowała go odwaga, szybkość decyzji, a jednocześnie ostrożność i ogromne poczucie odpowiedzialności za ludzi”. Udowodnił to 24 maja 1944 r., podczas zasadzki na kolumnę niemieckich samochodów. Zdobyto ponad 50 sztuk broni, amunicję oraz lekarstwa i mundury.

Latem 1944 r. na Lubelszczyźnie pokazała się Armia Czerwona, a z końcem lipca „Zapora” odebrał rozkaz z Komendy Okręgu AK nakazujący mu rozwiązać oddział. Posłuchał. W bierności wytrzymał tylko trzy tygodnie. Na rozkaz gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, dowódcy AK, ruszył na pomoc powstańczej Warszawie z naprędce zebranym oddziałem. Ale utknął na Wiśle. Powrót w Lubelskie oznaczał powtórne rozwiązanie oddziału.

W sierpniu 1944 r. do „Zapory” dochodziły wiadomości o zaginionych akowcach. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało, choć przypuszczenia jednoznacznie wskazywały na Sowietów. I słusznie: na terenie tzw. Polski Lubelskiej, podobnie jak wcześniej na Kresach, trwały masowe aresztowania, egzekucje i wywózki na Syberię członków Polskiego Państwa Podziemnego.

„Zapora” zdecydował się wrócić do czynnej konspiracji. Po raz kolejny zaczął organizować partyzantkę. Chodel, Wały, Lublin czy Janów Lubelski – to tylko niektóre miejsca, gdzie oddział „Zapory” walczył z funkcjonariuszami MO, UB i NKWD.

„Mamy się dać zarzynać?”

W drugim półroczu 1944 r. Dekutowski doświadczał tego, co wcześniej stało się udziałem – w innej lub podobnej formie – Kalenkiewicza, Piwnika czy Pilcha.

Już w lutym 1943 r., a więc w czasie, gdy kończyły się zmagania o Stalingrad, Pantelejmon Ponomarienko – człowiek odpowiedzialny przed Stalinem za sytuację na Białorusi – przyznał, że „walka z wrogim polskim podziemiem jest nieunikniona. (...) Badajcie ich zamiary polityczne, taktyczne sposoby prowadzenia walki, strukturę organizacyjną od góry do dołu, nazwiska przywódców”.

W początkach 1944 r., gdy wyżej wymieniona trójka pojawiła się nad Niemnem, sytuacja przypominała węzeł gordyjski. Walczyły tu ze sobą trzy strony: partyzanci polscy i sowieccy oraz Niemcy. Rozbrajanie Polaków przez czerwoną partyzantkę, a także zabijanie akowców było utartą sowiecką taktyką. 1 grudnia 1943 r. rozbrojono oddział partyzancki Zgrupowania Stołpce. W styczniu 1944 r. bezceremonialnie wsadzono do samolotu i wywieziono do Moskwy pięciu oficerów zgrupowania, w tym dwóch Cichociemnych: Lecha Rydzewskiego „Grom” i Ezechiela Łosia „Ikwa”.

Gdy pół roku później „Ponury” pytał: „To jakże? Mamy dawać się zarzynać jak barany?”, nie było to pytanie od rzeczy. Tymczasem rozkaz Komendy Głównej AK, który to pytanie sprowokował, zakazywał żołnierzom AK walki z partyzantką sowiecką.

Tej trójstronnej wojny na Kresach nie można było wygrać. Oddziały sowieckie z każdym tygodniem rosły w siłę, a gdy w trzeciej dekadzie czerwca 1944 r. Armia Czerwona zaczęła operację „Bagration” – wielkie przełamanie niemieckiego frontu – przewaga ta była już bezdyskusyjna.

Cichociemny Pilch wraz ze swoim oddziałem partyzanckim wycofał się z Kresów na zachód. Zrobił to, co nie udało się Dekutowskiemu – przyszedł na odsiecz powstańczej Warszawie, walczył w Puszczy Kampinoskiej.

16 czerwca pod Jawłaszami w walce z Niemcami zginął „Ponury”. 21 sierpnia w walce z oddziałem NKWD pod Surkontami poległ major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. Jan Górski miał zginąć podczas próby ucieczki z niemieckiego obozu koncentracyjnego 17 kwietnia 1945 r.

Śmierć Górskiego i Kalenkiewicza, z rąk obu wrogów Rzeczypospolitej, to niemal symbol losu narodu polskiego po 1944-45 r.

Ostatnie drogi

Różnie los gmatwał drogi Cichociemnych po kapitulacji Powstania, w którym brało ich udział 91 (18 tam zginęło). Jedni, jak „Kontrym”, trafili do obozów jenieckich. Część jeńców doczekała wyzwolenia przez Amerykanów. „Kontrym” uciekł w ostatnim tygodniu wojny i trafił do 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka. Innych, w Polsce, szukały NKWD i UB. Byli też tacy, co próbowali ujść na Zachód. Pilch i Kaszyński przez Czechosłowację dostali się do amerykańskiej strefy okupacyjnej.

Tą drogą próbował też pójść Dekutowski. Za pierwszym podejściem dotarł do czeskiej Pragi. Stanął przed konsulem amerykańskim tylko po to, by dowiedzieć się, że dalsza ucieczka jest niemożliwa. Nie znał kontaktów ani dróg przerzutu. Wrócił do Polski. Okres między pierwszą a drugą próbą mijał na ciągłej i bezpardonowej walce z nową władzą – tam gdzie on działał, funkcjonariusze UB nie mogli czuć się bezpiecznie. Ale ludzi „Zapory” nużyła walka, a jej sens powoli tracił na wyrazistości. Sfałszowane referendum w czerwcu 1946 r. i sfałszowane wybory ze stycznia 1947 r. nie doczekały się reakcji świata demokratycznego.

We wrześniu 1947 r. Dekutowski zdecydował się znów przejść na Zachód. Złapali go na początku drogi, na Śląsku w Nysie, gdy przyszedł pod wskazany adres. Zapukał. Drzwi otworzyła kobieta, podał hasło i wszedł w mrok korytarza. Ktoś pchnął go na ścianę, ktoś sprawdzał, czy nie ma broni. Ktoś szarpnął go i pociągnął do pokoju. Za biurkiem siedział funkcjonariusz UB...

Trafił do więzienia UB na Rakowieckiej w Warszawie. W rok i dwa miesiące później, 15 listopada 1948 r., Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał Cichociemnego majora Hieronima Dekutowskiego na siedmiokrotną karę śmierci. Wyrok wykonano 7 marca 1949 r. Szarobrunatne worki z ciałami Dekutowskiego i sześciu oficerów z jego zgrupowania, również rozstrzelanych tego samego dnia, załadowano na wóz. Nocą wyjechał on na ulice Warszawy, kluczył po pokaleczonym mieście, by zatrzymać się nieopodal dołu wykopanego przy murze cmentarza wojskowego.

Cztery lata później podobną drogę odbyło ciało Bolesława Kontryma. Karę śmierci wykonano w styczniu 1953 r.

„A może już nikt o nas nie wspomni i nawet nie będzie pamiętać, że walczyliśmy o wolność Ojczyzny, może określenie nas bandytami, wpajane społeczeństwu, pozostanie już na zawsze” – przypominam sobie słowa Dekutowskiego, po czym wycofuję się spod muru-pomnika. Patrząc pod nogi, by nie nadepnąć leżących na ziemi łopat, miotełek i notatników wypełnionych starannymi rysunkami szkieletów. ©

Autor jest pisarzem i historykiem. Opublikował m.in.: „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”, „Czarna Kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka”, „Odwaga straceńców. Polscy bohaterowie wojny podwodnej”, „Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Cichociemni